[dropcap]H[/dropcap]istoria pomnika katyńskiego w Jersey City, który ostatnio narobił sporo zamieszania w polskiej polityce (bo w amerykańskiej w ogóle go nie zauważono; mają ważniejsze sprawy na głowie) sięga lat sześćdziesiątych minionego wieku i tam rozmywa się w mroku niepamięci, albo opowieści które zasłyszałem od osób już dawno nieżyjących.
Jak często bywa w polskich legendach, zaczęło się do gorzałki. Jersey City było wtedy podupadającym miasteczkiem przemysłowym w nowojorskiej aglomeracji, której spora część przelewa się poza estuarium rzeki Hudson na teren sąsiedniego stanu New Jersey. Miejsce noszące dziś nazwę Exchange Place było zaniedbanym przyportowym placem, a trochę śmietniskiem wychodzącym nad wody Hudsonu. Rozpościera się stąd panorama wieżowców Manhattanu, ale zapuszczona okolica nie zachęcała do odwiedzin.
W tamtych zamierzchłych latach było to dość tanie miejsce do życia, więc ciągnęli tu emigranci, w tym polscy, na ogół zdemobilizowani w Anglii żołnierze gen. Andersa wyciągnięci przez swego dowódcę z sowieckich łagrów. Burmistrzem miasteczka był amerykański Włoch – jak wspominali polscy kombatanci – serdeczny i gustujący w mocnych napitkach, co zbliżało go do tutejszych Polaków.
Podczas któregoś z zakrapianych spotkań padł pomysł, aby na zapuszczonym nabrzeżu o niewielkiej wtedy wartości postawić pomnik upamiętniający gehennę Polaków w Sowietach. Jego zapomniany autor był chyba geniuszem umiejącym przewidzieć polityczną i urbanistyczną przyszłość, wtedy jeszcze daleką od ziszczenia. Poczciwy burmistrz podarował Polakom kawałek placu, ale zebranie środków na pomnik wydawało się zadaniem ponad możliwości ludzi, którzy cudem wyszli żywi z syberyjskiego piekła, dzielnie bili się pod Monte Cassino, ale dopiero tutaj, bez zawodu, przygotowania i znajomości języka zaczynali układać swoje nowe życie.
Któż mógł przewidzieć, że porzucone magazyny i budynki fabryczne kiedyś staną się eleganckimi loftami, a przyportowe nabrzeże opisywanym we wszystkich przewodnikach najlepszym miejscem do podziwiania nowojorskiej panoramy?
Polscy sybiracy, to jednak wyjątkowo uparci i wytrwali ludzie; inaczej nie przetrwaliby syberyjskiej katorgi i wojennej zawieruchy. Biedni, ale honorowi i dotrzymujący obietnic. Najlepsi żołnierze Rzeczpospolitej.
Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych zbudowanie pomnika stawało się realne. Ponieważ jednak miejsce zaczęło się rozwijać, przy Exchange Place wyrastały pierwsze wieżowce, pojawili się turyści, ówczesny burmistrz próbował zaproponować Polakom inną, nie tak reprezentacyjną lokalizację, ale sybiracy byli nieprzejednani, mieli decyzję życzliwego Włocha.
Jednakże pomnik nie mógł już być skromny, musiał sprostać coraz bardziej eleganckiemu otoczeniu, wciąż więc brakowało pieniędzy. Spośród wielu pomysłów wybrano upamiętniający zbrodnię w Katyniu monumentalny projekt rzeźbiarza Andrzeja Pityńskiego, znanego już z poprzednich realizacji, między innymi z pomnika partyzantów zdobiącego wtedy park w centrum Bostonu.
Ogromną, dynamiczną postać polskiego żołnierza ze związanymi do tyłu rękoma przebijał bagnet nasadzony na sowiecki karabin. To oczywiście metafora, bo w Katyniu strzelano w tył głowy, nie używano bagnetu; nie wszystkim się ta metafora podoba, mnie zdecydowanie tak. Miasto również ją zatwierdziło po pewnych wahaniach, bo wielu Amerykanom wydawała się zbyt ekspresyjna i okrutna. O sprawie pisała prasa polonijna nie tylko w USA, także prasa podziemna w kraju. Prace ruszyły, choć daleko było jeszcze do skompletowania niezbędnych sum.
Nawiasem mówiąc do postaci żołnierza pozował przystojny syn pewnego zamożnego kiełbaśnika z Jersey City znany z tego, że lubił pokazywać się w mundurze. Tatuś oczywiście odpowiednio zapłacił; tak również zbierano środki na szczytny cel.
Na przełomie 1990/91 roku – kiedy byłem pierwszym po upadku komunizmu konsulem generalnym RP w Nowym Jorku – polskie organizacje kombatanckie zwróciły się dyskretnie do konsulatu o poprowadzenie uroczystości odsłonięcia pomnika, bo różnym odłamom Polonii jakoś trudno było dogadać się między sobą. Z ochotą, ale i z poczuciem odpowiedzialności, podjąłem się tego zadania.
Być może najważniejszą sprawą było powstrzymanie znanego w owym czasie działacza posiadającego stopień pułkownika nadany przez – uważany na emigracji za nielegalny – rząd Sokolnickiego. Pan pułkownik (oczywiście także w mundurze) miał zamiar ujawnić na uroczystości skrywaną dotąd tajemnicę Katynia: „Żydy to zrobiły!”
Rzecz w tym, że główne przemówienie ze strony amerykańskiej zgodził się wygłosić szanowny senator Frank R. Lautenberg, pochodzący z polsko-rosyjskiej rodziny żydowskiej. Nawiasem mówiąc, był czołową postacią lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej. Wyznaczyłem więc postawnego i szerokiego w barach wicekonsula do pilnowania krewkiego pułkownika i w razie potrzeby do uniemożliwienia mu wejścia na mównicę.
Na szczęście wiosną 1991 roku podczas uroczystości wszystko odbyło się w ramach „politycznej poprawności”, a konsulat nie musiał używać siły fizycznej, bo pułkownik na znak protestu pozostał w domu.
Wszystko mogło się jednak skomplikować rok później, bo pomnik został odsłonięty bez zaplanowanych tablic informacyjnych, które miały po polsku i po angielsku wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi i co monument symbolizuje. Pewnego deszczowego dnia dzwoni do mnie Pityński i powiada: „jutro u mnie w pracowni w Princeton odbędzie się poświęcenie gipsowych matryc pod odlewy tablic, więc przyjedź!”.
Lało paskudnie, była niedziela, do Princeton ze dwie godziny jazdy, nie chciało mi się. Ale anioł stróż podszeptywał: „jedź!”. W pracowni, jak to przy takich okazjach: ksiądz z kropidłem, grupka kombatantów i sybiraków, kanapki, parę zamrożonych butelek.
Podchodzę, czytam i drętwieję. Prócz oczywistego wyjaśnienia tła zbrodni katyńskiej, napis głosi bowiem: ”17 września 1939 roku Związek Sowiecki najechał Polskę, zabrał 1/3 jej terytorium z miastami Wilno, Grodno, Lwów i terytorium to nie zostało dotąd Polsce zwrócone”. Najgorsze, że niewiele ponad 100 metrów do pomnika znajduje się wieżowiec zbudowany przez Federację Organizacji Ukraińskich w USA, gdzie znajduje się też ich siedziba.
Już wyobraziłem sobie międzynarodowy skandal i klin wbity między Polskę, a Ukrainę, która dopiero co ogłosiła niepodległość. Oczywiście Ukraińców poprze Litwa i Białoruś, także zaczepione niefortunnym napisem. Nie myślałem o tym, że ukraiński wieżowiec wskazuje zupełnie inny sposób wykorzystania podarowanego przez dobrotliwego burmistrza gruntu, bo nasi sąsiedzi także z nim pijali. Myśmy wybrali pomnik, Ukraińcy wynajmują pomieszczenia biurowe i nieźle na tym zarabiają.
Myślałem tylko, jak pozbyć się tego nieszczęsnego napisu i to już, natychmiast! Jutro przecież matryce idą do odlewni!
Nie wiem, jakich argumentów użyłem, jak przekonałem upartych sybiraków do zniszczenia poświęconych już matryc, zawalenia terminu w odlewni, wykonania nowych. Wiem tylko, że dużo popłynęło przy tym wódki, trzeba było posyłać po nową dostawę, ale w końcu uznali moje racje.
Dziękuję Wam najlepsi i najwierniejsi żołnierze Rzeczpospolitej. Dziękuję tym bardziej, że większość z Was pochodziła właśnie z tych odebranych Polsce terenów. Wracając do Nowego Jorku z promilami we krwi mogłem też doprowadzić do skandalu dyplomatycznego, gdyby miejscowi policjanci zatrzymali pijanego konsula, ale na szczęście również im nie chciało się wystawać przy drodze w deszczu.
Jakże byłby mizerny ten skandalik wobec tego, czemu udało się zapobiec… Więc jeszcze raz dziękuję wszystkim! Mnie nikt nie podziękował.
Dzisiaj wymuskany Exchange Place jest jednym z elegantszych miejsc nowojorskiej metropolii. Wystarczy z podziemi odbudowanego po zamachu Word Trade Center przejechać jeden przystanek koleją PATH biegnącą tunelem pod rozlewiskiem Hudsonu, by zobaczyć najpiękniejszą i zachwalaną we wszystkich przewodnikach panoramę Manhattanu. Wabi ona tłumy zwłaszcza wieczorem, kiedy na tle ciemniejącego nieba błyszczą rozświetlone okna wysokościowców wielkich banków i korporacji.
Nie dziwię się obecnemu burmistrzowi Jersey City, że chce aby powstał tutaj park. Wynegocjowana decyzja o przeniesieniu nie jest jednak najgorsza. Obecnie każdy wychodzący ze stacji od razu widzi dynamiczną sylwetkę pomnika, po przeniesieniu trzeba będzie trochę się rozejrzeć, ale nadal będzie on doskonale widoczny zwłaszcza na tle świateł Manhattanu, a odlane z brązu tablice będą nadal tłumaczyć Amerykanom, sowiecką zbrodnię sprzed 77 lat.
Wielokrotnie tu bywałem, do niedawna mój syn mieszkał w jednym z pobliskich loftów. Nie wie tylko większość turystów, że te fotogeniczne światła to efekt pracy legionu sprzątaczek z biedniejszych niż Ameryka krajów, które przystępują do swojej roboty w biurowych pomieszczeniach właśnie o zmierzchu. Jeszcze do lat 90-tych było to w ogromnej mierze Polki, ale to już przeszłość; nasze panie szukające lepszej płacy w obcych krajach, od dawna wolą legalnie pracować w Niemczech, niż szukać „lewej” roboty w USA. Niektóre z nich, jako opiekunki starszych i niepełnosprawnych, mają do dziś okazję obsługiwać – za godziwą sumę w euro – ostatnich żyjących jeszcze prawdziwych hitlerowców.
Dzisiaj mam z tego wszystkiego taką tylko satysfakcję, że odwiedzając czasem syna, który przeniósł się do Secaucus, wysiadam na stacji PATH noszącej imię zmarłego w 2013 roku senatora Lautenberga.
No i jeszcze tyle, że w końcu obraził się na mnie wybitny rzeźbiarz Andrzej Pityński: za swe dzieło otrzymał wysokie odznaczenie państwowe, ale odmówiłem jego prośbie o podwyższenie stopnia i uważam niedawne nadanie mu przez prezydenta Dudę orderu Orła Białego za kolejną deprecjację rangi tego najwyższego w Polsce odznaczenia.
Jerzy Surdykowski
Pityński : Jeeezzz…zum !
Lubię komentarze krótkie, co chwilami przeważa nad ich zrozumiałością. Bo czytelnicy nie muszą dokładnie znać języków, co ja ich na co dzień używam (polski rosyjski niemiecki angielski), choć też nie jestem ekspertem. Więc zdumiał mnie minus, co by sugerował, że ktoś rzeczywiście zrozumiał i negatywnie ocenił mój komentarz. (Jeezzum!) do tego pomnika. Ponieważ to w junajted states, wyskoczyło mi słówko, co ze slangu i oznacza wytrysk (po masturbacji). Bo dla mnie to jest oczywisty kicz. Dawno temu, kiedy zajmowałem się nieprecyzyjnymi definicjami, zdefiniowałem kicz, jako banał, co wpadł w ekstazę. Po dwudziestu latach poszukam obszerniejszej definicji.
Radzę uważną lekturę tekstu tylko pozornie lekkiego i anegdotycznego a w gruncie rzeczy wskazuje na sprawę ogromnej wagi. Ot szczegół: „Ale anioł stróż podszeptywał: „jedź!”. W pracowni, jak to przy takich okazjach: ksiądz z kropidłem, grupka kombatantów i sybiraków, kanapki, parę zamrożonych butelek. Podchodzę, czytam i drętwieję. Prócz oczywistego wyjaśnienia tła zbrodni katyńskiej, napis głosi bowiem: ”17 września 1939 roku Związek Sowiecki najechał Polskę, zabrał 1/3 jej terytorium z miastami Wilno, Grodno, Lwów i terytorium to nie zostało dotąd Polsce zwrócone”.
Pan Ambasador pisze o aniele stróżu, ale to sprawa tycząca stosunków z sąsiadami. Ostatnio aniołowie widać śpią, bo jakoś nie interweniują…
Bardzo ładny orzeł, mój dziadek nosił go na czapce. Nie odjechał do sowieckich obozów ze Lwowa złamawszy oficerskie słowo kiedy nie stawił się na miejsce zbiórki (ojciec miał wtedy trzy latka etc.) nie wiem więc czy wypada mi się wypowiadać. No ale ryzyk-fizyk: amerykańskie dzieci przejeżdżające schoolbusami, jeżeli tamtędy przejeżdżają, mogą wymagać pomocy psychologicznej i to może nadwyrężyć konta Polonii. Orzełka bym zostawił, panorama rzeczywiście ładna.
Dla nas Polaków ten pomnik ma inne znaczenie niż dla innych nacji. Musimy sobie zdawać sprawę z faktu, że prędzej czy później trzeba będzie coś z nim zrobić. Może rzeczywiście wystarczyło poprzestać na orzełku…
A skoro już mowa o pomnikach, to nowojorska Polonia wystawiła ku pokrzepieniu serc pokaźny monument Króla Jagiełły w Central Parku, nieopodal „Jeziorka” wokół którego rozgrywała się akcja „Taksówkarza” (czy ktoś to jeszcze pamięta?) i „Zameczka”, gdzie mieści się stacja meteo i muzeum geologiczne tego terenu. Król Jagiełło na rumaku trzyma wzniesione do góry skrzyżowane dwa miecze. Ten monument pewnie ostoi się znacznie dłużej…
obosieczne ?
Oczywiście. Polonia nowojorska wystawiła pomnik Jagielle w czasie II Wojny Światowej.
Można go oglądać np w Wikipedii:
https://en.m.wikipedia.org/wiki/King_Jagiello_Monument#/media/File%3AThe_Wladyslaw_Jagiello_monument_in_NYC_7.jpg
ten koń się uśmiecha…
Nie widziałem w oryginale, więc zapewne nie powinienem się wypowiadać, ale… To, co widzę na zdjęciach — to, drogi Autorze – niestety, moim zdaniem: klasyczny kicz. Uważam to za artystyczne dno, podobnie jak pomnik ofiar z kresów, czy jak się tam ten okropnie dosłowny wagon w Warszawie nazywa; ale ja w ogóle nie lubię sztuki „przedstawiającej”, a już tej z polityczną anegdotą szczególnie. Poza tym upamiętnianie akurat w USA zbrodni katyńskiej też wydaje mi się przedsięwzięciem wątpliwym. Komu co przychodzi z budowania nienawiści?
wydaje się, że to kwestie odrębne: Stany to społeczeństwo wielokulturowe a to oznacza naturalność odniesienia się do historii własnych społeczeństw, w tym przypadku przecież także historii własnej emigracji, nad-ekspresja pomnika mnie jednak dziwi, co komentowałem.
„Rzecz w tym…”
Czy gdyby senator nazywał się Giacomo McFitzgerald i pochodził z rodziny włosko-irlandzkiej, to już „rzecz nie byłaby w tym”?
Chcialem bardzo podziękować Autorowi (którego pamiętam jako Jerzego ale nie wiem czy mnie pamięta jako Zbyszka – to było tak dawno )
Moje podziękowania podyktowane są tym, że nie znalem tej całej faktografii – do Polski, w trakcie awantury docieraly jedynie jakieś emocjonalne opinie typu : „Kto kogo?”
Po lekturze tekstu Jerzego mam pewność ,że świat jest bardziej skomplikowany a jednocześnie bardziej prosty niż wynika to z doniesień medialnych. Raz jeszcze wielkie dzięki