12.01.2019
Na dzień dobry dla 2019 roku wraże media poinformowały społeczeństwo, że w Janowie Podlaskim dobra zmiana osiągnęła minus 1650 tys. zł – po trzech latach starań uzdrowienia stadniny.
Zaraz potem minister Czaputowicz od spraw zagranicznych zemścił się na Donaldzie Tusku, któremu kiedyś podlegał, i oznajmił, że to Niemcy, a szczegółowo Angela Merkel, wybrała go na Przewodniczącego Rady Europejskiej. Dla złagodzenia tego incydentu, ale bez związku z racją stanu, na otwarte przestrzenie polskości udali się myśliwi, żeby odstrzelić ponad 200 tys. dzików, co by odechciało im się roznosić wirusa z Afryki. A pozostałe się wystraszą i chłopskie świnie też. Po sukcesie w Janowie Podlaskim w „Szkle Kontaktowym” ulubionym programie wicepremiera Glińskiego ukazał się SMS, że to, co tam się stało, to Losy Polski w pigułce.
Nie byłbym tak „wyrywny”, jak mawiała zaprzyjaźniona gospodyni, która w ubiegłym wieku zaopatrywała dom rodzinny w masło zawinięte w liść łopianu, ale kontynuujemy przegląd zdarzeń, Gwiazdą nie do pobicia, jak Ryoyu Kobayashi, jest cena energii. Z opisem tej celebrytki już się zapoznaliśmy, a chaosu jeszcze doświadczymy, więc nie ma się co pastwić. Godny uwagi jest taki casus: najpierw stworzono „narodowe czempiony energetyczne”, jak pisze Adam Grzeszak w Polityce. Potem zmuszono je do dołowania nierentownego górnictwa. Następnie wymuszono budowę elektrowni węglowych i zablokowano rozwój energetyki odnawialnej. A teraz wszyscy są oburzeni, że ceny energii elektrycznej wzrosły.
Górnicy też są oburzeni, chociaż elektrownie płacą im teraz po circa 100 dol. za tonę (a nie po 60 dol., jak do niedawna), czyli po cenach rynkowych. Nie po to domagali się, żeby elektrownie płaciły więcej, żeby im teraz sprzedawały drogi prąd.
Żadnej empatii u matki ekonomii. Elektrownie, żeby nie zbankrutować, muszą kopalniom dostarczać energię po kosztach. Zwłaszcza że to energochłonne bestie. Zamrozić stawki to można wyborcom. I też do czasu. Na Węgrzech, na ten przykład, gdzie zamordyzm jest rozwinięty, bo Orban to nie jest jakiś inteligencik z Żoliborza, korzenie ma chłopskie, a chłop żywemu nie przepuści, obywatelom zrzeszonym na ulicy, zaczął się nie podobać status kolonialnego pracownika.
Nasz dyżurny chwalca dobrej zmiany w randze premiera, któremu ufa jeszcze 64 proc. populacji (co jest samo w sobie fenomenem, zważywszy, jak na luzie kłamie) ogłosił, że serce Europy bije and Wisłą, a do tego inwestycje wzrosły o 10 proc. Po remoncie nasz piękny kraj kwitnie, a jeszcze zaskoczył trzeci silnik rozwoju gospodarczego, po eksporcie i konsumpcji. Silvio Berlusconi, raz po raz premier Włoch, też lubił gaworzyć z ludem. W kinach idzie film „Oni”. Hurysy zadeptują się, żeby władca zauważył je w całej okazałości. Dwadzieścia pałaców go nudzi, jacht go nudzi. Też był (jest) niezłym wesołkiem. W jego prywatnych przedsiębiorstwach rachunek: winien – ma musiał się jednak zgadzać. Nawet jak trzeba było skubnąć cudną Italię. Wniosek – władza to jest to. I nasz premier to rozumie, a nawet o to się stara. Z tymi silnikami to mamy tak: 80 proc. Eksportu idzie do UE. Jak tam się obsunie, to nam się eksport przyhamuje. I dlatego zwalczamy Brukselę.
Konsumpcja zasilona 500 plus, podniesieniem stawki godzinowej, częściową podwyżką płac, wyprawką szkolną itd. Itp., czyli stałym dosypywaniem złotówek do wydatków obywateli, awansowała sama z siebie na strategię gospodarczą, bo obietnice zbudujemy Centralny Port Komunikacyjny, przekopiemy Mierzeję Wiślaną, strategią nie są. Tak na marginesie: całe szczęście, że Bałtyk porywa tylko kolejne tabliczki, wykopywane przez prezesa wszystkich prezesów, że przekop rusza. Bo jakby zaszalał jak w tym roku, a przez dziurę w mierzei wlałby się na zalew, to mógłby uszkodzić do imentu Krynicę Morską na dokładkę z Tolkmickiem; cofka przez rzekę Elbląg zalałaby to miasto.
Dopóki jest koniunktura: zewnętrzna – popyt na nasze półprodukty i żywność, i wewnętrzna – na przykład obywatele Ukrainy w liczbie około dwóch milionów zasilających nasz rynek pracy – konsumpcja będzie ciągnęła gospodarkę. Każde ograniczenie tych źródeł rozwoju, na przykład trudności z ulokowaniem eksportu w Zjednoczonym Królestwie po Brexicie czy wyjazd pół miliona Ukraińców do Niemiec, jak się szacuje, osłabi siłę ciągu tych silników. Premier „sprytnie ukrył”, że te 10 proc. wzrostu inwestycji to za okres trzeciego kwartału ubiegłego roku. Liczone w stosunku do bazy z roku 2017 może dać około 19% udział inwestycji w rozwoju gospodarki w 2018 roku. Według Eurostatu, w 2017 roku inwestycje miały ponad 17 proc. udziału w PKB. Zobaczymy, co ostatecznie wyliczy GUS. W każdym razie założone w planie Morawieckiego 25% – to senne marzenie.
Bez inwestycji nie ma rozwoju. To truizm. Do tego potrzebna jest kasa. W byznesie mawiają: jak nie włożysz, to nie wyjmiesz. Kasa może być z oszczędności, z giełdy, no i z UE. Prognozy nie są tu najlepsze: oszczędności przejadamy, rynek kapitałowy trzyma się siłą rozpędu a na przykład Azoty, przed kilku laty czempion na europejskim rynku, straciły na wartości 74 proc., Bank Ochrony Środowiska – 67 proc. Z Unii Europejskiej też będzie mniej środków. To przesądzone. Szczegóły będziemy znać za kilka miesięcy. Zresztą wykorzystanie posiadanych środków nie jest powalające. Z 33 mld euro przeznaczonych na inwestycje w latach 2014-2017 Polska rozliczyła 6 mld euro.
Niski deficyt budżetowy to dobra wiadomość, ale osiągnięcie takie sobie. 13 krajów UE ma nadwyżki budżetowe. I raczej ich nie przeje, a zgromadzi na gorsze czasy, bo koniunktura wyhamowuje.
Niezłe wyniki gospodarcze, pisze Adam Grzeszak, nie są zasługą rządu, ale prywatnych firm i cyklu koniunkturalnego. Do stanu, że kwitujemy, jak głosi premier, jest raczej tak sobie. Jest bardziej w kratkę. I się zanosi, że ten stan będzie się pogłębiał. Rosną koszty inwestycji, wydłużają się procedury przetargowe, nie mówiąc o wydolności ZUS-u. Nie unikniemy pożyczania pieniędzy. A po wyborach sztuczek z podatkami. Zamiast mnożyć przepisy, należałoby je zgilotynować. Wtedy wzmocniłby się prywatny biznes.
I jeszcze uwaga związana z wyborami. Jedno jest pewne: dla rozwoju gospodarki niezbędna jest stabilizacja polityczna. Na ogół jestem optymistą, ale cud nad Wisłą już się zdarzył.
Żeby jednak wnieść powiew nadziei. Spotkałem kolegę. Zgadaliśmy się. – Stary, mówi, jak ktoś ma pecha, to na suchej drodze trafi na Kałużę – I tego się trzymajmy.
Jerzy Dzięciołowski
źródła obrazu
- dzieciol: BM