10.11.2019
Dopełnienie felietonu „Czas wygaszania obietnic” – gdzie trochę przykładów skąd rząd wyciskać będzie kasę na pokrywanie obietnic, ale ogólniej, że dobra zmiana ulegnie przyhamowaniu – oczywiste uzupełnienie tematu stanowią rozmiary obietnic.
Podstawowe koszty obietnic (w kampaniach do europarlamentu i rodzinnych: Sejmu i Senatu) przedstawiają się następująco:
- 500 + na każde dziecko – 41,2 mld zł rocznie
- 13. i 14. emerytura oraz renta – 20 mld co roku
- obniżenie PiT do 17 proc. I podniesienie kosztów uzyskania przychodów – 9,7 mld zł
- zerowy PiT do 26 roku – 2,5 mld zł
Ponadto obniżenie wieku emerytalnego do 60 i 65 lat obciąży budżet za 2019 rok kwotą 12 mld zł.
Po zsumowaniu wychodzi kwota ponad 85 mld zł stałych dodatkowych obciążeń budżetu w ciągu roku.
Jeśli do tego dodać, że od lat nie spina się ZUS i trzeba miliardy dopłacać z budżetu a na KRUS, czyli świadczenia dla rolników państwo dopłaca 16 mld rocznie, a do mundurówki ponad 13 mld – dodatkowe obciążenie budżetu obietnicami wyborczymi jest zwyczajnie groźne dla jego stabilności.
Nie przypadkiem w ciągu roku zmieniło się czterech ministrów finansów. Żeby to jakoś porównać. W 2015 roku, kiedy rząd PO-PSL pozbywał się władzy, zostawiał budżet w wysokości 270 mld zł. W ciągu ostatnich czterech lat przedsiębiorczy Polacy nie żadni tam politycy, wykorzystując koniunkturę (borykając się z takimi kwiatkami jak zmiana 76 razy przepisów podatkowych) wypracowali budżet w wysokości 430 mld złotych w 2019 roku. Czyli o 160 mld zł wyższy niż w 2015 roku.
Otóż obietnice wyborcze PiS-u stanowią połowę dorobku z tego okresu. Te 160 mld złotych poszło na zlikwidowanie obszarów biedy i przywrócenie ludziom wykluczonym udziału w możliwościach stwarzanych przez budżet. I to jest rzeczywiste dokonanie rządów prawicy. Ale jest też druga strona medalu.
Te 160 mld złotych zostało rozdane i przejedzone. Nie powstało nic co by gwarantowało gospodarcze bezpieczeństwo kraju. Ani w postaci inwestycji, ani w infrastrukturze (zwłaszcza energetyce), a także w obszarze klimatu, z narastającym niebezpieczeństwem braku wody. Problem sam w sobie to starzejące się społeczeństwo, którego konsekwencje finansowe (presja na świadczenia ZUS) i na rynku pracy, tymczasowo łatane zatrudnianiem 1,5 mld przybyszów z Ukrainy.
Żadne zaklinanie rzeczywistości – idziemy budować państwo dobrobytu, już jakby wyciszane przez tego samego autora, przed udaniem się do szpitala – nie pomoże.
Premier emanujący radością w czasie kampanii, wypełniony do imentu obietnicami, przedstawiając nowy rząd, nadal serwował zapewnienia świetlanej przyszłości, ale jakby się nie cieszył.
A z czego miałby się cieszyć, mając taki bagaż do dźwigania?? Nie tylko zauważyć, że nieposkromiona jest chęć sprawowania władzy, chociaż „widziały gały co brały”, jak lubi skomentować proletariat.
Pora przyzwyczajać się do refleksji, że nie tylko suweren będzie musiał wypić to piwo. Pocieszające jest to, że wreszcie zbudujemy wspólnotę niezadowolonych.
Jerzy Dzięciołowski
źródła obrazu
- dzieciol: BM