23.08.2020

Jak się okazuje — nie tylko prezydent Trump chętnie posługuje się Twitterem. Robi to również… papież Franciszek i to od razu w dziewięciu językach, w tym również po polsku. Ma milion oglądających, co zdaje się nie jest jakąś zawrotną liczbą, no ale w końcu nie jest celebrytą i nie zachwala kulinarnych specjałów ani najbardziej skutecznych diet.
Przyznam, że nie należę do tych „śledzących” wypowiedzi papieża, prawdę mówiąc w ogóle nie korzystam z mediów społecznościowych. Nie czuję się jakoś szczególnie upośledzony czy wykluczony z tego powodu. Wprost przeciwnie. Mam wrażenie, że mam więcej czasu na spokojną lekturę „tradycyjną”.
Niemniej jednak dałem się namówić koledze, który jeden z takich papieskich tweetów mi przysłał. Wydaje mi się na tyle ciekawy, że go przytaczam w całości (nie jest zresztą długi, jak to tweet):
Bóg nie potrzebuje być przez nikogo broniony i nie chce, aby Jego imię było używane do terroryzowania ludzi. Proszę wszystkich o zaprzestanie używania religii w celu budzenia nienawiści, przemocy, ekstremizmu i ślepego fanatyzmu.
Zastanawiam ilu katolików posłucha swego szefa. Myślę, że niewielu. W moim odczuciu nie jestem odosobniony, bo jak się zdążyłem zorientować słowa Franciszka przytoczyły już różne media — no i rozpoczęła się debata. Niektórzy dopatrują się nawet w jego słowach komentarza do polskiej krucjaty przeciw LGBT+. Chciałbym, żeby to była prawda, ale wolałbym, gdyby papież to zrobił w sposób znacznie bardziej wyraźny i bezpośredni.
Z komentarza Salvatore Cernuzio w Vatican Insider dowiedziałem się, że pretekstem do wysłania w świat akurat tego tweeta był Dzień Prześladowanych z powodów wyznawanej wiary, który przypada właśnie na 22 sierpnia i został ustanowiony przez ONZ w 2018 roku. Do swojego wpisu Franciszek dodał odnośnik do dokumentu „O ludzkim braterstwie” podpisanego przez niego i przez Wielkiego Imama Al-Azhar al-Tayyib w lutym 2019 roku w Abu Dabi.
O tym dokumencie było głośno, ale nie w Polsce. Został słusznie uznany za najważniejszy głos w dialogu chrześcijańsko-islamskim. Przywódcy najważniejszych ośrodków religijnych katolicyzmu (Watykan) i islamu sunnickiego (Kair) nie tylko opowiedzieli się za koniecznością wspierania wszelkich wysiłków służących zbliżeniu obu religii, ale również jednoznacznie potępili wszelkie przejawy przemocy i terroryzmu, jakie mają miejsce w imię Boga.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że droga od wzniosłych deklaracji i uroczyście podpisywanych dokumentów do praktyki jest długa i kręta. Jednak warto odnotowywać ich istnienie choćby po to, by nadto krewkich wierzących do nich odsyłać.
Tu dla chętnych link do polskiej wersji:
Dokument o ludzkim braterstwie dla pokoju światowego i współistnienia
Publikujemy tekst dokumentu w tłumaczeniu na język polski: DOKUMENT O LUDZKIM BRATERSTWIE DLA POKOJU ŚWIATOWEGO I WSPÓŁISTNIENIA Wprowadzenie Wiara prowadzi wierzącego, by w drugim dostrzegł brata lub siostrę, których należy wspierać i miłować.
Wiem też, że Wielki Imam Al-Azhar al-Tayyib przygarnia fundamentalistów islamskich, podobnie też jak i papież Franciszek ma wiele ciepłych słów pod adresem krzyżowców tępiących „ideologię gender”. Ale właśnie dlatego cieszy mnie ten odruch człowieczeństwa i próba dogadania się między podziałami.
Warto może jeszcze dodać, co o tym dokumencie i spotkaniu, w którego czasie został podpisany pisał na miesiąc przed rabin Abraham Skórka na łamach jezuickiego pisma „America”:
W lutym będę uczestnikiem wraz z moim przyjacielem Papieżem Franciszkiem w »Światowej konferencji na temat braterstwa ludzi«, która odbędzie się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w Abu Dabi. Ta konferencja poszukuje wspólnych podstaw współpracy między przywódcami religijnymi w celu osiągnięcia pokoju i ludzkiej solidarności. Dialog międzyreligijny zawsze był dla mnie priorytetem. Dowiedziałem się o jego znaczeniu od mojego mentora rabina Marshalla T. Meyera, protegowanego wielkiego rabina Abrahama Joshuy Heschela. Jorge Mario Bergoglio po raz pierwszy spotkałem prawie 20 lat temu, kiedy był biskupem pomocniczym w Buenos Aires. Uznaliśmy w sobie nawzajem partnera do realizacji naszego wspólnego zaangażowania w dialog między religiami. W następnych latach odbyliśmy liczne serdeczne rozmowy, które okazały się bardzo znaczące i przemieniające.
Może tylko dodam, że Heschel urodził się w Warszawie w 1907 roku, więc w pewnym sensie możemy uznać, że również warszawski Żyd patronuje tym poszukiwaniom wzajemnego porozumienia i w szukaniu pokoju.
Jeśli to jest ich Bóg, to należy mieć nadzieję, że ten sam Bóg wpłynie również na poglądy innych swych wyznawców.
Osobiście mam coraz silniejsze przekonanie, że na Boga lepiej spoglądać z pozycji partnerskiej niż adorującej. Wtedy łatwiej pytać, co on robi z ludźmi, którzy w niego wierzą i dlaczego mu przeszkadzają ci, którzy w niego nie wierzą (tak przynajmniej uważają wierzący, podejrzewając ateistów, że im czegoś brakuje).
A może ateiści mu nie przeszkadzają, natomiast prawdziwym problemem dla niego są wierzący?


Mnie tak naprawdę chodzi o mozliwość „normalnej rozmowy” czyli trochę Spinozjańskiego, albo Majmonidesowego założenia, że Bóg istnieje, ale to od nas zależy co robimy tu i teraz. Nie bez przyczyny wymieniam tych oświeconych Żydów bo współwyznawcy nie mogli im wybaczyć takiego racjonalnego podejścia do religii. Zresztą w chrześcijaństwie też by się paru znalazło, jak chociażby Pierre Teilhard de Chardin, a i islam zapewne ma swoich oświeconych i inne religie też. Zwłaszcza buddyzm. Można oczywiście założyć, że Boga nie ma a wtedy pozostaje obserwacja tych, którzy w niego wierzą. Wyniki obserwacji nie budzą optymizmu.
Ale przecież i w chrześcijaństwie mówi się o „wolnej woli”. Problem w tym, jak to rozumie hierarchia. „Masz wolną wolę robienia tego co ci każę” – tak mniej więcej.
Począwszy od najstarszych religii świata (choćby Sumer) regułą było „coś za coś”. Coś daję, coś dostaję. Bóg istniał po to, by bronić człowieka, nie odwrotnie. Mało tego – w ludycznej odmianie prawosławia np. był zwyczaj „karania” świętych (dotyczyło to zwłaszcza św. Mikołaja) za niedotrzymywanie zobowiązań. Odwracało się wtedy ikonę licem do ściany. To się przecież nie wzięło znikąd.
Chrześcijaństwo rzymskie, mam wrażenie, dokonało zawłaszczenia Boga, którego „udostępnia się” wierzącym w przypadkach i stopniu odpowiadającym hierarchii.
Stąd nawet tak proste i oczywiste słowa jak Franciszka mogą być rozumiane rozmaicie, w zależności od aktualnych potrzeb kleru. Ma pan rację, że papież, jeśli oczywiście chce być dobrze rozumiany, powinien używać języka bardziej jednoznacznego, który będzie wymykał się wszelkim interpretacjom. A tym bardziej nadużyciom, ponieważ już słyszałem komentarze o 300 mln chrześcijan prześladowanych, pod którą to liczbę nasi natychmiast się „podłożyli”.
Prosty i oczywisty zabieg psychologiczny, ale oparty na oszustwie. Czyli – nihil novi.
Nie wiem o którego Boga chodzi, że nie nadąża, ale cały problem wygląda na stosunkowo proste nieporozumienie i nie wiadomo czy może chodzić w ogóle o kogoś szczególnego.
Towarzystwo z Olimpu jakoś szczególnie zdaje się ludziom się nie narzucało, chyba że ktoś był już szczególnie upierdliwy albo się ciągle po tych skałkach drapał. Wtedy trzeba poprosić smoka albo w końcu rzucić piorunem. I należy to zrobić z miłości gdyż jak to całe towarzystwo ze świątyń zacznie się drapać do góry to dopiero pospadają. No i spadają, jak gruszki z wierzby.
Nieco poważniej to jak się było w szkole to też powinno wystarczyć, a tutaj mało tego, że jakieś hierarchizujące filozofie to wieczne problemy, przepraszam za wyrażenie. No to kto ma tego tweeta w końcu napisać?
Odniosę się do kilku spraw:
1. „Jeśli to jest ich Bóg, to należy mieć nadzieję, że ten sam Bóg wpłynie również na poglądy innych swych wyznawców.” – Bóg nie wypływa na poglądy nikogo, szanuje wolność człowieka.
2. „na Boga lepiej spoglądać z pozycji partnerskiej niż adorującej. Wtedy łatwiej pytać, co on robi z ludźmi, którzy w niego wierzą i dlaczego mu przeszkadzają ci, którzy w niego nie wierzą (tak przynajmniej uważają wierzący, podejrzewając ateistów, że im czegoś brakuje).” – Bog jest Bogiem a nie partnerem, to Jego istota; zastanawia mnie dlaczego z pozycji adorującej (pełnej miłości) jak twerdzi autor przytoczonego cytatu, nie można Bogu zadawać pytań…. pozycja adorująca to nie niewolnictwo.
3. „tak przynajmniej uważają wierzący, podejrzewając ateistów, że im czegoś brakuje” – jacy wierzący tak uważają? wszyscy? wydaje się, że to zbyt daleko posunięta projekcja odczuć autora tej wypowiedzi i krzywdzące uogólnienie
Reasumując – Papież powiedział coś bardzo ważnego i potrzebnego, a z felietonu wynika, że i tak zrobił za mało, niewystarczająco….
Odniosę się do kilku spraw:
1. „Jeśli to jest ich Bóg, to należy mieć nadzieję, że ten sam Bóg wpłynie również na poglądy innych swych wyznawców.” – Bóg nie wypływa na poglądy nikogo, szanuje wolność człowieka.
2. „na Boga lepiej spoglądać z pozycji partnerskiej niż adorującej. Wtedy łatwiej pytać, co on robi z ludźmi, którzy w niego wierzą i dlaczego mu przeszkadzają ci, którzy w niego nie wierzą (tak przynajmniej uważają wierzący, podejrzewając ateistów, że im czegoś brakuje).” – Bog jest Bogiem a nie partnerem, to Jego istota; zastanawia mnie dlaczego z pozycji adorującej (pełnej miłości) jak twerdzi autor przytoczonego cytatu, nie można Bogu zadawać pytań…. pozycja adorująca to nie niewolnictwo.
3. „tak przynajmniej uważają wierzący, podejrzewając ateistów, że im czegoś brakuje” – jacy wierzący tak uważają? wszyscy? wydaje się, że to zbyt daleko posunięta projekcja odczuć autora tej wypowiedzi i krzywdzące uogólnienie
Reasumując – Papież powiedział coś bardzo ważnego i potrzebnego, a z felietonu wynika, że i tak zrobił za mało, niewystarczająco….
Przywόdcy religijni, wśrόd nich i każdy papież, nie bronią “Boga” (cokolwiek to słowo desygnuje), lecz konkretno-religijne wyobrażenie bόstwa.
Nie chodzi o to, by takowego nie bronili (od tego wszak są konfesyjnymi przywόdcami), lecz by go nie narzucali niewierzącym i/lub wierzącym inaczej (tj. inaczej wyobrażającym sobie Boga).
Ale tu papież Franciszek musiałby się zmierzyć z dotychczasowym (oraz jego własnym) rozumieniem tzw. wielkiego nakazu misyjnego chrześcijaństwa. Wątpię, czy jest na to gotowy. Nie tylko on, także liczni przywόdcy wyznań protestanckich, prawosławnych i grekokatolickich (o sektach – w swoim mniemaniu “prawdziwie chrześcijańskich” – nie wspominając). Bez teologicznego przedefiniowania “nakazu Jezusa” ekumeniczne porozumienie i religijna tolerancja pozostaną jedynie pustymi hasłami, jeśli nie taktyczną obłudą.