Bogdan Miś: Upusty żółci (maj)77 min czytania

01.05.2022

Od pewnego czasu publikuję na Facebooku swoje codzienne zapiski, cieszące się tam niejakim powodzeniem. Bezczelnie postanowiłem je Państwu udostępnić również i tutaj, mając nadzieję, że zdopinguje mnie to ostatecznie do systematycznej pracy. W ciągu całego długotrwałego życia próbowałem czegoś takiego wielokrotnie i zawsze mnie znudziło.

Może teraz. Czytajcie codziennie po południu.

31 maja

Traktat ustanawiający Europejską Wspólnotę Gospodarczą nie przypadkiem podpisano 25 marca – twierdzą nasi bigoci W Kościele katolickim tego dnia obchodzi się uroczystość Zwiastowania Pańskiego i wspomina się przyjście Archanioła Gabriela do Maryi, by zwiastować Jej, że za sprawą Ducha Świętego pocznie Syna Bożego. Miejsce podpisania traktatu też trudno uznać za przypadkowe. Było to w Rzymie, stolicy chrześcijaństwa.

A tymczasem – zgroza, zgroza:

W należącym do Parlamentu Europejskiego Domu Europejskiej Historii możemy oglądać ekspozycję „Kiedy ściany mają głos”. W ramach wystawy plakatów pokazano obraz częstochowskiej Czarnej Madonny w tęczowej aureoli. W dodatku podpisane jako dzieło autorskie Elżbiety Podleśnej. Trudno interpretować to inaczej niż oficjalny aplauz dla tych, którzy depczą polskie świętości – łka jedna z pisowskich europosłanek.

Znaczy – Unia spsiała, zgniła i się zdegenerowała. A na dodatek chce jakiejś praworządności oszukańczo. Powinna przecież przyznać się, że chce leworządności.

Słynna impreza miłośników Adolfa zorganizowana 5 lat temu w Wodzisławiu doczekała się pierwszego (jeszcze nieprawomocnego) wyroku sądowego. Hajlownicy dostali kary po kilka miesięcy więzienia, ale „w zawiasach”. Oczywiście na prawicy oburzenie – bo zdaniem jej miłośników powinna zostać skazana … TVN24 za reportaż i rzekome opłacenie uczestników. Wzruszył mnie zaś dogłębnie argument, że nie było to propagowanie hitleryzmu, bowiem w spotkaniu uczestniczyli sami jego zwolennicy, więc nikogo tu nie indoktrynowano. Logika piorunująca.

Samolot Boeing 737 lecący z marszałkiem Senatu Tomaszem Grodzkim z Maroka awaryjnie lądował w Zurychu z powodu pękniętej szyby w kokpicie pilotów; nikomu nic się nie stało, ale nerwówka była spora: dekompresja na wysokości 12 km, to średnia przyjemność. Przy okazji okazało się, że nie ma w gotowości samolotu zastępczego, bo piloci … skończyli już dyżur. Delegacja trafiła więc na noc do hotelu.

Oczywiście za winnego incydentu uznano na prawicy … Grodzkiego. Bo nie poczekał na lotnisku na inny samolot tych głupich parunastu godzin, tylko się pieklił i naraził państwo na wydatek. Więc ma wywalone we łbie. To, że rządowy samolot był po raz kolejny niesprawny (nie tak dawno przecież Duda się spóźnił z podobnej przyczyny na spotkanie z Bidenem) jakoś nikogo specjalnie nie obeszło.

Swoją drogą, nasz mały-zły na K. wie chyba, co robi unikając latania samolotami.

30 maja

Ludzie o zbliżonych do mnie poglądach nieco pochopnie zachwycili się, że ZHP pozwala już kandydatom na członków nie zobowiązywać się do „służby Bogu”. Harcerzami mogą więc być zarówno żołnierze pana B., jak i ci, którzy „nie są gotowi na określenie swojego wyznania”. Ci, co są od razu gotowi na wyznanie swego braku wiary są zatem traktowani jako patologia, coś niegodnego tego mundurku? I z czego tu się cieszyć, proszę państwa? A co, gdy „wątpiący ”, czy też „poszukujący” harcerz otrzyma od swego drużynowego – któremu winien posłuszeństwo – polecenie wzięcia udziału w mszy, która mu nie odpowiada?

Dysonans poznawczy murowany.

A przecież jest jeszcze ZHR, druga, jawnie już katolicka organizacja skautowska. Wychodzi na to, że to jedyna dopuszczalna droga dla dzieciaka. W państwie podobno świeckim.

Skoro już jesteśmy w kościele. Jest w Solidarnej Polsce taka pani posłanka (nazywa się Maria Kurowska), która chciała niegdyś stabilizować sytuację w Ukrainie relikwiami św. Andrzeja Boboli. Nie pomogło. Pani Kurowska znalazła powód i lepszą radę na tę trudną sytuację. Otóż zasugerowała ona, żeby dodać do tego modlitwę do św. Michała Archanioła, bo jej właśnie zabrakło. „Ukraina to jest państwo, które ma swojego patrona […] i głównie Ukraińcy muszą tutaj modlić się i też przez interwencje Boga utrzymać swoją wolność i niepodległość”. Na cholerę jakieś tam czołgi i rakiety. Taniej wyjdzie.

Zaprawdę, zadziwiające są źródła kadr polskiej polityki. Niegdyś, „za komuny”, do kariery – mówiono – trzeba było ukończyć co najmniej trzy akademie (pierwszomajowe, ale zawsze…). Dzisiaj chyba by zostać posłem, wystarczą dwie zdrowaśki, bo na ministra to jeszcze – jak sama nazwa stanowiska sugeruje – trzeba być uprzednio ministrantem.

Znaki czasu.

I jeszcze Kościół. Papa Franek mianował sporą przygarść nowych kardynałów, „książąt Kościoła”. W serwisach watykańskich to z natury rzeczy pierwsza wiadomość. W polskich odpowiednikach głucha cisza. Zapewne dlatego, że wśród nominatów nie ma Polaka. Znaczy, coś tam w Rzymie wiedzą. A pomyśleć, że purpura kardynalska niemal automatycznie oblekała arcybiskupa Krakowa… A tu kicha, panie Jędraszewski.

Na zakończenie wiadomość z okolic medialnych. Okolic, bo o mediach i dziennikarstwie w ścisłym rozumieniu tych słów mowy tu być nie może. Otóż Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych poinformował, że zgodnie z orzeczeniem Sądu Apelacyjnego w Warszawie nie musi przepraszać niejakiego Marcina Roli, nazywanego przez swoich kumpli redaktorem naczelnym internetowej telewizji wRealu24, za nazwanie go patostreamerem i napisanie, że Rola „uważa się za dziennikarza”.

Coś jednak zdumiewającego, że w ogóle do takiego procesu doszło. Że też o oczywistości trzeba się sądzić…

Przy okazji: owa „telewizja internetowa” została niedawno przez ABW zamknięta jako przesadnie prorosyjska. Też będzie proces?

A nasz ulubieniec na literę K., który jest po prostu złym człowiekiem, nadal siedział cicho. I bardzo dawno nie dostał od żadnego pisma tytułu człowieka roku… Może pisowscy żurnaliści uznali, że to już nudne i myślą o czymś nowym? „Słońce Karpat” jest w tym roku nadal wolne, „Wielki Przywódca” też jeszcze mało używany. Ale co ja będę podpowiadał.

29 maja

W polskiej kałuży politycznej dziś odnotowuję flautę: nic nowego. Te same i identycznie wonne wiatry wychodzą ze sfer rządowych i zbliżonych; jedyne, co tu zwraca uwagę – to pewien dostrzegalny wysyp nowych impertynentów i prostaków, którzy najwyraźniej przebierają nogami, żeby ze swojego czwartego czy piątego rzędu dopchać się do stołu z fruktami. Ale nie warto im poświęcać uwagi. Oni nie rozumieją, że nie wystarczy używać większej liczby zaklęć i inwektyw i głośniej wykrzykiwać stare wymysły, że trzeba jakiegoś świeżego pomysłu…

No ale do tego trzeba mieć inteligencję większą niż ma kot tego, co wiecie. Tu tak nie ma. Poziom tego towarzystwa jest równiutki jak przycięty. Tuż przy ziemi. Musiał się chyba ten-co-wiecie nieźle nakiwać przy dobieraniu tego personelu: jak spod sztancy.

Przyznam, że w napięciu czekam na przyjazd do Polski pani von der Leyen. Jak się rozwinie sytuacja? Jestem ogromnym zwolennikiem Unii Europejskiej w jej najbardziej skrajnej formie ponadnarodowej federacji – ale jeśli okaże się, że przymknięto oko na bezeceństwa naszych władców i odpuszczono z wiadomymi funduszami i „doszło do porozumienia”, to stracę wiele z tej sympatii. Unia spolegliwa wobec mafii to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.

Prawdę mówiąc, wcale tego nie lubią.

Więc na dziś to koniec. Pożywiom, uwidim – jak mawiał Winnetou.

Ciekawe tylko, czy mały zły człowiek na K. już coś wie w tej kwestii, czy też przebiera nogami i układa plany alternatywne?

28 maja

Pan prezydent zaprażył intelektem na zjeździe „Solidarności”, opowiadając głupawy seksistowski dowcip, z czego był bardzo rad. Obecni rżeli zdrowym ludowym rechotem.

A ktoś – nawet paru ktosiów – się zachwycał jego mową w Ukrainie… Już, już był „nasz”. Ja, jak pamiętają czytelnicy, zachowałem do tego tematu dystans, skupiając się na amatorskiej formie oratora.

Są ludzie nienaprawialni. Bez względu na rodowód.

W niedzielę (jutro) w sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju w Otyniu (Lubuskie) odbędzie się uroczystość nałożenia nowych koron na figurę Matki Bożej i Dzieciątka Jezus – poinformował rzecznik Kurii Diecezjalnej w Zielonej Górze ks. Andrzej Sapieha. To jest wiadomość z portalu „Dzieje.pl”. Historyczna, znaczy.

Komentarza nie będzie.

Radiową „Trójkę” zasilają na potęgę dziennikarzami z TVP. Chodzi o to – uczenie wyjaśnia pewien medioznawca – by „ujednolicić przekaz”. Innymi słowy, ta sama pała wali, tylko w innym miejscu. Niektórzy mówią jednak, że nikt już nie chce w tym skompromitowanym medium pracować, więc sięga się do stałego zestawu najemników.

I pomyśleć, że wiele lat temu „trynd” był dokładnie odwrotny: to TV usiłowała podkupić ludzi z „Trójki” i nawet czasem się udawało. Nie bez sukcesu.

W programie na antenie Telewizji Republika znany z dość radykalnych średniowiecznych poglądów ks. prof. Dariusz Oko będzie omawiał bieżące wydarzenia, dodając do tego kontekst religijny – donoszą Wirtualnemedia. Trafny dobór osoby do instytucji. Dodajmy, że tzw. oglądalność tego kanału ostatnio wydatnie wzrosła, niemal o połowę w stosunku do poprzedniego roku. Wynosi już oszałamiające 0,11% widowni.

Mamy podobno nową Miss Polonię. Zdaniem panny Pawłowiczówny (tej, tej…) ma fatalny defekt: za długie zęby. Poza tym panna Krysia uważa, że ona osobiście jest ładniejsza od żony prezydenta Francji. Nie wiem czemu, ale ta ostatnia wiadomość spina mi się w zgrabną całostkę z omówionym we wstępie poczuciem humoru i kindersztubą pana prezydenta.

A mały na literę K. znowu udaje, że przesypia sytuację. Nic mu to nie pomoże.

27 maja

Pisze „Rzepa”, na której zlecenie zbadano opinie wyborców o różnych organizacyjnych możliwościach startu opozycji.

Wyborcy obecnego obozu władzy chcieliby, by wszystkie partie opozycji startowały osobno – opowiada się za tym 53 proc. z tej grupy. Tylko 8 proc. wskazuje na jedną listę.

Nie dziwne, głupcy to jednak nie są. Wiedzą, że jedność opozycji im zagrozi.

I dalej „Rzepa”:

Wśród zwolenników opozycji jest odwrotnie: 50 proc. chce jednej listy, a 8 proc., by każda z partii startowała osobno. O ile wyborcy ZP ignorują możliwość startu opozycji w dwóch blokach, o tyle elektorat opozycji chętniej wskazuje pierwszy wariant (PS-KP, Polska 2050 oraz KO, Lewica) – 22 proc., niż drugi, w którym tylko KO startuje samodzielnie – 16 proc.

Jednak coś kombinują. Ale bez przesady. Niestety. Myślenie jest trudne, a już jak trzeba coś policzyć…

Wczoraj obserwowałem obrady Sejmu. Z prawdziwym obrzydzeniem. Takiej agresji i pogardy do innych – na pograniczu ścieku – ze strony obozu władzy dawno nie widziałem. Coś się bardzo złego dzieje, skoro wybieramy do parlamentu – czyli do stanowienia o naszym losie – ludzi pokroju pana Wójcika, tego trójprodbródkowca od Ziobry; a wczoraj objawiło się jeszcze paru podobnych, których dotychczas nawet nie znałem. Groza. Nie zatrudniłbym tego towarzystwa nawet jako portierów.

Ale do rzeczy: w ostatniej chwili jeszcze zrobili kiwkę i wycofali poprawkę, zezwalającą na test niezawisłości i bezstronności sędziego w odniesieniu do spraw osądzonych. Ciekaw jestem, w jaki sposób teraz przywrócą do pracy odsuniętych ze względów politycznych sędziów, co jest jednym z wymogów Unii…

Bardzo byłbym zaskoczony i zawiedziony, gdyby Unia uznała to pudrowanie trupa za wskrzeszenie.

Dzień bez ataków na Tuska jest dla opcji rządzącej dniem straconym. Tak też było w paru miejscach wczoraj, ale nie kupuję tego numeru i nie upowszechniam.

Odnotowuję natomiast okrzyk oburzenia na firmę Mattel, która wprowadziła na rynek pierwszą „genderową” lalkę Barbie. Lalka ma przedstawiać mianowicie transpłciową aktorkę Laverne Cox. Zdaniem TVP Info lobby wspierające ruchy LGBT+ robi tym samym kolejny krok na drodze do promowania ideologii gender wśród dzieci. Oczywiście jakby laleczki miały uwidocznione – jak by to nazwać – klasyczne męskie i żeńskie cechy płciowe, to byłby wrzask o seksualizację niewinnych aniołków. Ideałem byłoby zapewne sprzedawanie w pakiecie wyłącznie taty, mamy i trojga dzieciąt, ale dokładnie ubranych i z jakimś pobożnym rekwizytem. „Mały egzorcysta” też mógłby mieć branie.

Ciekawe jak by zareagowali na parę ksiądz-ministrant?

Ale siedź cicho, wyobraźnio. Jakaś chyba jesteś dziwna.

W odróżnieniu od tego niedużego złego na K. W nim nie ma grama dziwności. Jest normalny i przewidywalny do bólu. Wczorajsze jego zachowania w sejmie to w pełni potwierdziły.

26 maja

Z cyklu: uzasadnienia. Na zakopiańskie obrady Krajowego Zjazdu Delegatów „Solidarności” organizatorzy wpuszczają jedynie Polskie Radio i TVP. Akredytacji nie dostały żadne inne media. Chodzi o bezpieczeństwo prezydenta Andrzeja Dudy – powiedział portalowi Wirtualnemedia.pl Marek Lewandowski, rzecznik prasowy „Solidarności”.

Bardzo słusznie. Nie ulega wątpliwości, że taka „Wyborcza” szykowała specjalne komando terrorystów, którzy mogliby zadać Dudzie jakieś mordercze pytanie. Na przykład „co słychać?”. I zawał murowany.

Sam Duda na tym zjeździe wysłowił się – jak zwykle – wzniośle i pięknie: – „S” zawsze patrzyła w górę i pięła się w górę. To droga w nieustannym trudzie – powiedział. A ja oczami duszy widzę tę podstarzałą nieco panienkę „S” idącą w tej pozycji. Trzy kroki i gleba.

Wiadomość niby czysto biznesowa, a jednak niekoniecznie. Znana na rynku informatycznym firma CD Projekt RED, polski gigant branży gier, kończy współpracę ze Szkołą Wiedźminów. Owa Szkoła Wiedźminów to wydarzenie, które pozwalało uczestnikom wcielić się w bohaterów z uniwersum Andrzeja Sapkowskiego. Organizatorzy korzystali z licencji od CD Projekt RED, którą wycofano. Powodem są powiązania owej „szkoły” z … Ordo Iuris.

Podobno każdy Wiedźmin miał w myśl ich zaleceń zaczynać i kończyć dzień paciorkiem i rzucaniem klątw na elgiebetów, co przysparzało graczom zbyt wielu punktów. Popularne wydarzenie wkrótce przestanie zatem istnieć. No i czyż nie jest to prześladowanie katolików?

A ten nieduży zły człowiek na K. lansuje od pewnego czasu inną organizację swojej partii. Ma być 100 jednostek terytorialnych (tyle, ile obwodów wyborczych do Senatu, a być może i do Sejmu – o ile opozycja da się na to nabrać, bo wtedy wejdziemy w czyściutki układ dwupartyjny: mniejsi zostaną wycięci), na których czele mają stanąć ludzie niepełniący żadnych funkcji państwowych.

Skądś znam taki układ. „Partia kieruje, rząd rządzi” – pamiętacie to hasło? Jeszcze tylko wprowadzimy na miejsce prezydenta Radę Państwa. A rządzić będzie, tak jak wówczas I Sekretarz… wróć, prezes. I będzie gites.

25 maja

Znowu makabryczna strzelanina w USA. 18-latek wziął sobie karabin automatyczny i pistolet i poszedł mordować. Zabił kilkanaścioro dzieci z miejscowej podstawówki i bodajże trzy osoby dorosłe. Sam też zginął.

Trudno o większy bezsens. A w Naszym Ukochanym Kraju mnożą się idioci, którzy chcą upowszechnić dostęp do broni. I idioci, którzy w prezencie – urodzinowym na przykład – fundują swoim pociechom wizytę na strzelnicy, żeby sobie postrzelały z jakiegoś Glocka czy innego SigSauera do sylwetki człowieka…

Chcemy mieć Teksas w Polsce? Naprawdę? I będziecie mnie przekonywać, że to dlatego, że Putin napadł na Ukrainę? Albo, że posiadanie broni to prawo człowieka?

Pooglądajcie obrazki z USA. Mnie to wystarcza.

Pojawiła się w Europie małpia ospa. Jej wirus jest znacznie mniej niebezpieczny niż Covid, epidemia tej skali nam nie grozi; poza tym choroba jest wprawdzie cholernie dokuczliwa, ale nie zabija. Piszę o tym jednak nie tylko dlatego, by ewentualnych hipochondryków uspokoić, ale by zwrócić łaskawą uwagę Sz. Państwa na pewną dość zabawną okoliczność. Otóż wszystkie media piszą unisono, że choroba jest przenoszona najczęściej drogą dość długotrwałego bezpośredniego kontaktu „płynów ustrojowych”; niekiedy dodają „na przykład krwi”.

A nie „na przykład”?

O jakich to jeszcze płynach ustrojowych mówimy, koteczku? Czy z tego „na przykład” wynika, że najniebezpieczniejsze pewno będzie tzw. braterstwo krwi, kiedy chłopaki nacinają sobie palce i przykładają ranka w rankę jak Winnetou z Old Shatterhandem?

Niby co jest wstydliwego w tym, że najbardziej intensywna wymiana owych tajemniczych płynów ustrojowych zachodzi przy różnych igraszkach miłosnych? To już nawet wspomnieć o tym, co poniżej pasa – nie wypada?

Takie zjawisko ma nazwę: pruderia. A myślałem, że to zanika. Rzucić kurwą – proszę bardzo; wspomnieć o tym, że pewne narządy służą nie tylko do siusiania – a fe!

Cieszyliście się wczoraj, że (nielegalna) Izba Dyscyplinarna przywróciła do pracy sędziego Juszczyszyna? Zdumiewaliście się spokojnym przyjęciem tej decyzji przez jego zwierzchnika, osławionego pana Nawackiego? O, naiwni. Pan prezes Nawacki wykonał decyzję w ten sposób, że skierował – absolutnie niezgodnie z przepisami – Juszczyszyna do Wydziału Rodzinnego, zamiast do jego dawnego Wydziału Cywilnego. Poza tym zapowiedział, że skieruje go natychmiast na urlop. Dlaczego? Bo uważa, że może.

Jeśli mi ktoś jeszcze wspomni, że „ich można ucywilizować”, to – słowo daję – dam kopa. Oni są nienaprawialni, do użytku jednorazowego dla frajerów.

Na zakończenie – dobra wiadomość. „Wynegocjowana jedność stanowisk” Zjednoczonej Prawicy w sprawie modyfikacji propozycji Dudy, dotyczącej naprawienia sytuacji w sądownictwie, trwała jeden dzień. Ziobryści usunęli z projektu w szczególności możliwość sprawdzania niezależności sędziego w sprawach już osądzonych (co pozbawiało projekt prezydencki, i tak bezzębny, jakiejkolwiek wartości) – no i dziś mój ulubieniec, tytanicznego intelektu pan Ast, był łaskaw powiedzieć, że jednak kicha z grochem: na tak cienki drut nie dałby się wszak nanizać nawet pies stróża Parlamentu Europejskiego, nie mówiąc już o europosłach.

Background tego przepięknego fikołka jest zapewne taki, że zły człowiek z nazwiskiem na K. jednak się obudził i przeczytał ten „wynegocjowany” projekt. I nawet zrozumiał, że dupa skryta w zbożu jednak pozostaje nadal dupą.

24 maja

Temat dnia: w trybie natychmiastowym z dniem dzisiejszym Tomasz Lis przestał być redaktorem naczelnym „Newsweeka”.

Przyczyn nie podano; nie mam zamiaru snuć tu jakichś hipotez, możliwości jest sporo i jedna gorsza od drugiej. Prawdopodobnie pismu zleci czytelnictwo na zbity łeb, bo było robione znakomicie. Przypomnę tylko, że gdy poprzednio Lisa odwołano z kierowania tygodnikiem „Wprost” – poszedł za nim trzon zespołu i „Wprost” już istnieje tylko w Internecie. Mam nadzieję, że ta zmiana nie będzie kolejnym przejawem polsatyzacji mediów.

Na marginesie: za optymalny z wielu względów model organizacyjny mediów uważam – nie od dziś – model „Polityki”: spółdzielnia czy spółka dziennikarzy. Bez właścicieli biznesowych, nadrzędnych korporacji, mądrzących się wydawców i tak dalej. Jedynie to gwarantuje, że medium nigdy nie będzie wobec nikogo pokorne i nie zmieni barw klubowych z dnia na dzień.

Wolacy w równej formie. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego przez pracownię IBRiS na zlecenie Radia ZET Mateusz Morawiecki – o ile zdecydowałby się wystartować – w pierwszej turze kolejnych wyborów prezydenckich zająłby pierwsze miejsce. Oddanie na niego głosu zadeklarowało 33,8 proc. wyborców. Za nim znalazł się Rafał Trzaskowski z poparciem na poziomie 30,4 proc. Na trzecim miejscu z wynikiem 10,6 proc. znalazł się Szymon Hołownia. Za nim uplasował się Krzysztof Bosak z poparcie na poziomie 7,1 proc., a na kolejnym miejscu Władysław Kosiniak-Kamysz z wynikiem 6,6 proc. poparcia. Dalsze miejsca zajęli: Robert Biedroń (4,1 proc.), Michał Kołodziejczak (1,7 proc.) i Zbigniew Ziobro (1,0 proc.).

Dom wariatów.

Świeżo i z pewnym trudem upieczony profesor Zybertowicz rzekł był: „Mam wrażenie, że przemysł pogardy był częścią tej samej układanki. A gdzie widzę jej mechanizm? TW Wolski, TW Bolek, TW Alek – pierwsi trzej prezydenci wolnej Polski. Wszyscy byli zarejestrowani jako współpracownicy służb sowieckich lub polskich. Co to znaczy? Że metodami zakulisowymi można było ich spacyfikować, kontrolować.

Dom wariatów. Ale dają tytuły.

A zły człowiek na K. siedzi w kącie i łapki zaciera.

23 maja

Około godziny 15.00 Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego uchyliła decyzję o zawieszeniu olszyńskiego sędziego Pawła Juszczyszyna. Sędzia został zawieszony w 2020 roku i miało to związek z jego wnioskiem o udostępnienie list poparcia dla członków nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Co to zmienia?

Z jednej strony, reprezentowanej przez Juszczyszyna (i niżej podpisanego) – nic dokładnie, bo Izba ta jest z tej strony nieuznawana i uważana za nielegalną. Z drugiej – jest to chyba próba ratowania przez nią twarzy. Niby – popatrzcie, popatrzcie – może ona nie taka zła…

Z trzeciej strony – potwierdza się opinia, że presja ma sens.

Zobaczymy jak na to zareaguje bezpośredni przełożony Juszczyszyna. Osobiście stawiam na „nie, bo nie”. Nic to jednak nie zmieni, gdy chodzi o uznanie Polski za kraj praworządny. Kasy nie będzie nadal.

Pudrowanie trupa nie zrobi z pogrzebu rewii.

Tymczasem trwają dość nerwowe ruchy opozycji w sprawie ewentualnego startu we wspólnym bloku. Najzabawniejszy z nich, to nagła przyjaźń Gowina z ludowym Tygryskiem. Może to i nie jest taki zły pomysł, by wspólnie wystartowali (aby tylko do nikogo więcej się nie podpięli!)? Kolega d’Hondt co prawda głosy oddane na niewchodzących zaliczy najsilniejszemu ugrupowaniu, ale w tym wypadku nie wydaje mi się, by szkoda była wielka: razem czy osobno, PSL i Gowin – na mojego nosa – kończą bieg i przestają się liczyć. Co innego, gdyby dokooptował ich Hołownia; wtedy mógłby być dla opozycji jako całości pewien kłopot a dla pisuarów radość.

I pomyśleć, że – obok ambicji ściśle personalnych, które bez wątpienia są w całym tym ambarasie decydujące – o koalicji lub jej braku może zadecydować stosunek do sposobu i legalności wykorzystania przez człowieka okolic organizmu spomiędzy pasa i kolan…

Czysta głupota.

I na koniec dwie sprawy. Pierwsza śmieszna. Otóż „Rzepa” zrobiła sondaż kto powinien być kandydatem Zjednoczonej Prawicy na prezydenta. Zwyciężył – bardzo słusznie – niejaki Nikt Z Wymienionych wynikiem 49,7% głosujących. A wymienieni plasowali się tak: pierwsze miejsce i 12,8% – Mateusz Morawiecki. Jarosława Kaczyńskiego, lidera PiS, wskazało 5,1 proc. respondentów, zaś 4,4 proc. ankietowanych uważa, że kandydatem Zjednoczonej Prawicy na prezydenta powinna być Elżbieta Witek. Dalej – Błaszczak 3,65, Ziobro – 3,5% a listę zamknęła Szydłowa – 2,1%. Czyli sam kwiat naszej intelektualno-politycznej elity, dziandzia jej glań.

Druga to drobiazg, ale mnie złości. Skazano w Ukrainie na dożywocie rosyjskiego żołdaka. Fajnie. Ale kochane koleżanki i koledzy po piórze: rosyjski sierżant to po polsku kapral. Polski sierżant to rosyjski starszyna. Tak samo rosyjski krawat to nie krawat a dywan to nie dywan. Poniatno?

O złym człowieku na literę K. myślę dziś gorzej niż wczoraj, ale jednak lepiej niż jutro.

22 maja

Bardzo mi przykro, ale z kronikarskiego obowiązku muszę napisać dziś o czymś, co poruszyło wszystkich; zatem – nic nowego, żaden błysk spostrzegawczości. Tym bardziej mnie to złości, że będzie o dwóch ludziach, których organicznie nie znoszę (no, o trzech – na końcu dostawa obowiązkowa o tym na K.).

Pierwsza sprawa to wczorajszy grom intelektu Morawieckiego. Gang zauważył, że opozycja coś się zaczyna spotykać z młodzieżą, więc zrobili własny spęd. Morawiecki zasiadł jak basza – i jak pierdyknął, tośmy padli.

Oczywiście chodzi o tę Norwegię, której łaskawca wypomniał, że robi interesy na wojnie Rosji z Ukrainą, bo zwiększa obroty własną ropą. A to jest niesłuszne i niesprawiedliwe, bo wykorzystuje to, co ma…

Rzecz jasna, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Polska zwiększyła obroty rydzykami, bo też ma ich nadmiar. Tylko jakoś nie ma chętnych na ten towar. Ale to na marginesie.

Nie będę się o tej kuriozalnej (w istocie: czysto bolszewickiej) wypowiedzi rozwodził; w Internecie o tym powiedziano już wszystko. Pozwolę sobie tylko sformułować takie oto kłopotliwe pytanie: jakim cudem ten egzemplarz – mowa o MM – zrobił tak oszałamiającą karierę, zwłaszcza finansową? Zacytuję Wikipedię, która stwierdza, że po ukończeniu w latach 1987-92 studiów historycznych:

W 1995 uzyskał dyplom Master of Business Administration na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. W tym samym roku ukończył studia podyplomowe z prawa europejskiego i ekonomiki integracji gospodarczej na Uniwersytecie w Hamburgu. Studiował także na Uniwersytecie w Bazylei i w Kellogg School of Management przy Northwestern University.

No geniusz po prostu.

A jeszcze ciekawsza i bardziej imponująca jest błyskawiczna kariera zawodowa człowieka – od własnego „przedsiębiorstwa wydawniczego” jeszcze w czasie studiów, po prezesa banku w wieku trzydziestu paru lat. Choć zderzając te dane z dzisiejszym stanem faktycznym intelektu tej osoby myślę tylko o jednym: o porządnym śledztwie dziennikarskim.

Powtórzę: geniusz.

A jeśli nie, to kto? Kto go wspierał, jacy ludzie czy instytucje? Dlaczego – i za co?

Drugi mój dzisiejszy „bohater” to Duda. Jego kabotyńskie przemówienie w Kijowie, w istocie rzeczy obrażające wspomagających Ukraińców społeczników, bo kradnące ich zasługi przez przypisywanie ich władzom, są rozpaczliwie denne. Te wystudiowane gesty, to przytakujące sobie samemu kiwanie głową, dumnie ciskaną na wszystkie strony…

Tragiczne zakłamane amatorstwo. I Zełenski to kupuje i łyka jak pelikan. Przykre.

A wszystko to oczywiście jest dziełem tego złego starego malca z nazwiskiem na K. Posiadł on – sądząc po jego dziełach – nadludzką wręcz umiejętność rzeźbienia w pewnym niezbyt ładnie pachnącym materiale.

Kiedyś mieliśmy – w filmie, w filmie, ale zawsze – człowieka z żelaza. A dziś?

21 maja

Zacznę dziś od Tuska.

Jego wypowiedź o stosunkach państwo-Kościół wywołała zgodnie z moimi przewidywaniami niewielką burzę. „Nie ma innej drogi niż jednoznaczne przeprowadzenie procesu oddzielenia Kościoła od państwa natychmiast po wygranych przez PO wyborach” – powiedział w piątek szef PO. No i – jak należało się spodziewać – z prawej strony rozpoczął się atak. A więc zaczną od ataku na katolików – załkał Rafał Bochenek (pamiętacie tego przystojniaczka?). „Katolicyzm jest elementem naszej tradycji narodowej” – pisze jakiś inny nikt, rwąc szaty z rozpaczy. “Znów nas chcą opiłować”.

Z drugiej strony można by zapytać – co artysta ma dokładnie na myśli?

Ja bym na ten przykład lubił usłyszeć, że z instytucji państwowych i spółek skarbu państwa znikną eksponowane tam symbole religijne oraz opłacani przez państwo kapelani; że zabroni się wojsku w szykach zwartych i w mundurach uczestniczyć w uroczystościach religijnych; że zlikwiduje się programy konfesyjne w mediach; że pozbędziemy się katechezy w szkolnictwie wszystkich szczebli a wydziały teologii znikną z uczelni państwowych; że zabroni się przedstawicielom władzy uczestniczyć w imprezach religijnych inaczej, niż czysto prywatnie; że zabroni się jakichkolwiek czynności religijnych przy oddawaniu czegokolwiek do użytku. A to tylko początek; bo dalej powinno być wypowiedzenie konkordatu i szereg czynności, związanych z regulacją sytuacji majątkowej.

Dopóki to nie zostanie powiedziane jasno i jednoznacznie, mówienie o „oddzieleniu od państwa” nie znaczy dokładnie nic.

Teraz na troszkę inny temat, bardziej osobisty. Otóż jakoś częściej niż dawniej otrzymuję prośby o przeczytanie i zarekomendowanie „gdzie trzeba i komu trzeba” przemyśleń niektórych czytelników. Bardzo to z jednej strony miłe, bo świadczy o tym, że istnieją w ogóle jacyś czytelnicy moich słów – ale z drugiej nieco kłopotliwe.

Nie tylko dlatego, że nie mam takich znajomości, które dałoby się zgodnie z życzeniami moich korespondentów wykorzystać, ale przede wszystkim dlatego, że – powtórzę to po raz nie wiem, który – nie mam zamiaru czytać traktatów filozoficznych o wpływie jaźni na rzeczywistość ani pochylać się nad „bardzo prostym dowodem Wielkiego Twierdzenia Fermata”, „oczywistym sposobem podziału każdego kąta na trzy równe”, „ostatecznym obaleniem fałszywych pomysłów Einsteina” ani tym bardziej rozpatrywać dowodów istnienia Siły Wyższej. Z przykrością informuję, że rozprawy na takie tematy lądują od razu w koszu a na listy nie odpowiadam.

Jest jednak wyjątek. Jeśli mianowicie nadawca przedstawi się jako nastolatek. Bo w tym wieku posiadanie wątpliwości – nawet wynikających z braku wiedzy – to cecha cudowna i budząca szacunek.

Tyle że nastolatków z wątpliwościami jest dziś jakby mało… W ciągu całego mojego długiego życia spotkałem takich kilku ledwie obu płci (wszyscy zresztą zostali Kimś przez duże K).

Natomiast mocno zaawansowanych wiekiem domorosłych myślicieli mamy jak mrówków. Niektórzy dochrapali się zresztą stanowisk ministerialnych.

Ale – prawdę mówiąc – najgorsi są ci staruszkowie, którzy nie mają wątpliwości i nie proszą o pomoc w upowszechnieniu swoich idei, lecz po prostu usiłują je nam narzucić. Jak ten pan z nazwiskiem na K., zły człowiek.

20 maja

Duda kończy kadencję. Niestety, nie jutro. Ale termin to dostatecznie bliski, by władza już zaczęła przebierać nogami w poszukiwaniu nowego kandydata. Mówiło się do tej pory o p. Szydłowej, ale absurdalność tego pomysłu jest oczywista nawet dla PiS-u. Kolejna kandydatura, upubliczniona przez „Super Express”, to Waldemar Buda. To dość mało znany radca prawny, mający już za sobą jednak dwie kadencje jako poseł; obecnie – minister rozwoju i technologii. Słowem: wierny bojec.

Dla wielu ta kandydatura jest niespodzianką; dla mnie nie. Wystarczy zajrzeć do biogramu p. Budy, by poznać jego decydującą kwalifikację: jest mianowicie jednym z inicjatorów biegowej pielgrzymki charytatywnej na Jasną Górę. Drugim powodem będzie pewno nazwisko: zmiana tylko jednej litery w stosunku do obecnego Pierwszego Obywatela powinna ułatwić percepcję wyborcom prawicy.

Portal Karnowskich zamieszcza notatkę, zatytułowaną „Dziwna aktywność ambasadora USA. Spotkał się z przedstawicielami LGBTQI+”. Na treść składa się właściwie poza zdjęciem jedno zdanie, cytat z wypowiedzi dyplomaty: „Każdy z nich wykonuje pracę, aby zakończyć dyskryminację”. No i zaczęło się. Czytanie wywołanych tą notatką komentarzy – bez wątpienia wywołanych celowo – może być polecane dla niskociśnieniowców. Takiego wylewu gnojówki, homofobii, nienawiści do wszelkiej inności dawno nie czytałem. Chyba już ze 24 godziny.

Portal pacjent.gov.pl zaliczył wpadkę. Opublikował mianowicie spory artykuł „Leczenie bez dyskryminacji” o prawach pacjentów ze społeczności LGBT+. Zawierała sensowne i ważne informacje dla pacjentów, którzy mogą doświadczać dyskryminacji ze względu na swoją orientację seksualną czy tożsamość płciową. Opatrzono je zdjęciem dwóch obejmujących się młodych mężczyzn.

No i artykuł w środę cichcem zdjęto. Materiał został otóż według NFZ opublikowany bez wymaganej akceptacji… dyrekcji. Przedstawiciel Funduszu twierdzi, że po jej uzyskaniu ma wrócić do serwisu.

Troszkę tylko ufryzowany zapewne. No i z jakimś „Nihil obstat”.

Nawet mi się nie chce kpić z tego. Jest taki rodzaj turpistycznych dowcipów, którego jednak nie lubię (mimo że nie mam nic przeciw turpistom), ponieważ ich obrzydliwość przekracza moją odporność.

A w kwestii wpadki. Ostatnio spotkałem się w popularnej prasie internetowej z tym terminem wielokrotnie. Nasi dzielni młodzi mediaworkerzy używają go z rozkoszą, ilekroć jakaś celebrytka pokaże kawałek majtek. Takie zdarzenie momentalnie trafia na czołówki portali; kilka dni temu coś takiego nastąpiło na festiwalu w Cannes.

No i z tego też mi się nie chce kpić, z podobnych powodów jak wyżej.

Jeszcze jedno. Donalda Tuska na jakimś transmitowanym przez TVN24 spotkaniu z wyborcami zagadnięto dziś o stosunek do rozdziału Kościoła od państwa. Mniejsza o odpowiedź; owacja zebranych, gdy to pytanie wybrzmiało powinna dać szefowi Platformy sporo do myślenia. Którą to czynność – myślenie mianowicie – mocno sugeruję przywódcom opozycji.

Ale nie jestem optymistą.

A zły człowiek na literę K. i jego team cieszą się, że się porozumieli sami ze sobą w kwestii reformy sądownictwa. Sądzę, że się ciężko natną, jeżeli liczą, że delikatne pudrowanie stanu obecnego i oczywista próba kiwnięcia Unii Europejskiej dadzą jakiś „przełom” w wiadomej kwestii.

19 maja

Taka recepta: nie udało się pozbawić immunitetu marszałka senatu Grodzkiego – co robimy?

Proste: powtarzamy publicznie wszystkie zarzuty pod jego adresem, jakie tylko mamy, dokładamy kilka pytań i insynuacji i z pełnią hipokryzji stwierdzamy, że o prawdziwości tego wszystkiego powinien zdecydować sąd; co właśnie „uniemożliwiono”. Doprawiamy to komentarzem „niezależnego polityka” – np. Kukiza – że „immunitet poselski jest u nas nadużywany”. Chodziło przecież tylko o to, by mieć kolejną okazję do rzucenia błotem.

Gdyby na olimpiadzie była konkurencja wykręcania kota ogonem, to pisowska propaganda miałaby duże szanse na podium…

A tymczasem wyszło na jaw, że nasza ukochana władza pragnie dużo wiedzieć o swoich obywatelach. Zdecydowanie za dużo, zdaniem fachowców.

Chodzi mianowicie o rzecz z pozoru całkowicie niewinną: o dokładniejszą od socjologiczno-statystycznych metodę badań upodobań telewidowni. Jak wiadomo, dotychczasowe wyniki bardzo nie pasują panu Kurskiemu; jego zdaniem TVP jest niedoszacowana (oczywiście: w domyśle – tendencyjnie). No więc Krajowy Instytut Mediów (specjalnie w tym celu powołany) zaproponował, by „na żywo” zbierać od dostarczających sygnał telewizyjny firm wszelkie dane.

Niestety, nie tylko o oglądanym programie, ale i o oglądającym.

Można go będzie zidentyfikować bardzo łatwo, podobnie jak typ używanego przez niego odbiornika. Ma to – obok oceny popularności programów – posłużyć do wychwycenia niepłacących abonamentu.

Nie chce mi się nawet opisywać, do czego taka wiedza może być użyta. W każdym razie nie zdziwi mnie, jak po pewnym czasie jakieś Ordo Iuris zapuka Kowalskiemu do drzwi i bardzo uprzejmie zapyta – czemu uporczywie ogląda na ekranie różne figle-migle, a nie „Telewizję Trwam”? Albo doniesie gdzie trzeba, że Kowalski nawet nie splunie na TVP Info a zamiast tego stale ma włączone TVN24.

A poza tym z zagregowania takich wiadomości może wynikać całkiem ciekawa i pożyteczna politycznie wiedza o różnych nastawieniach i upodobaniach wiedza – zupełnie nie o charakterze artystycznym.

Słowem – cwaniaków to oni mają kilku w swych szeregach całkiem sporych; ale tym razem chyba się im nie uda: Krajowa Izba Gospodarcza Elektroniki i Telekomunikacji rzecz upubliczniła i złożyła protest. My też tego nie zostawmy.

W sumie – nasz szczególnie ceniony zły człowiek z nazwiskiem na K. doprowadza do sytuacji, w której cokolwiek on lub jego ludzie zrobią, zaproponują czy oświadczą, z góry można uznać za szkodliwe lub co najmniej oszukańcze. W najlepszym razie po prostu głupie.

18 maja

Tym razem zacznę od informacji pozytywnej, która jednak oczywiście też może być (i będzie) powodem upustu żółci. Otóż władze mediolańskie postanowiły przyjąć nową inicjatywę na rzecz osób LGBT i zakpić z uchwał o „strefach wolnych od ideologii LGBT”. Miasto ogłosiło się „strefą wolności dla LGBTQ+”. Wcześniej podobne uchwały o ochronie praw osób LGBT przyjęły Paryż, Wiedeń i Lizbona. Paradoksalnie jedną z przyczyn przyjęcia tych ustaw było postępowanie homofobicznych władz pewnego kraju nad Wisłą oraz (byłych?) bratanków tychże z drugiego kraju. Już widzę oczami duszy te objawy bólu pewnej części ciała u naszych prawiczków. Jak dotychczas jednak milczą. Zatkało kakao?

Druga informacja też jest w sumie pozytywna – na zasadzie „lepiej coś niż nic”. Chociaż – bo ja wiem? Otóż jest taki portal (nieznany mi dotychczas) o nazwie Aleteia, który wpadł na pomysł wielce „trendy”, bo internetowy. Stworzył on mianowicie Międzynarodową Sieć Modlitewną, w skład której wchodzi 550 wspólnot klasztornych. No i każdy, kto ma jakieś życzenie lub potrzebę może to w stosownym formularzu opisać i wówczas te wspólnoty będą się w intencji spełnienia tych marzeń modlić.

Moja ukochana babcia miała do takich inicjatyw stały komentarz. Użyłaby go bez wątpienia; brzmiał on „czego to ludzie z nędzy nie wymyślą?”. Nie jest jasne, co uważała za nędzę.

Kolejna wiadomość – i znowu pozytyw! Słynna „babcia Kasia” jest 20 kafli do przodu. Sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie Andrzej Krasnodębski zasądził dla niej tę kasę jako zadośćuczynienie za bezprawne działania policji w ubiegłym roku. „Babcia Kasia” została oskarżona, że pluła wtedy na funkcjonariuszy oraz wyzywała ich. Policja zwinęła ją i zawiozła do Pruszkowa.

Zacytujmy obrończynię obwinionej: „Sąd zauważył, że czynności mogły być wykonane na komendzie w Warszawie, a nie w Pruszkowie. Poza tym, gdy ustalono jej tożsamość, powinna zostać zwolniona, a trzymana była całą noc. Do tego prowadzono czynności rewizji osobistej w brudnej toalecie, policjantki próbowały jej ściągnąć rajstopy, zakuto ją w kajdanki. Sąd podkreślił, że to upokarzające traktowanie. Do tego dodał, że środki przymusu bezpośredniego były użyte nieprofesjonalnie i policjanci swoimi działaniem narazili panią Katarzynę na krzywdę”.

Tia. Już władza powinna się chyba dobrze zastanowić, czy opłaca się oskarżać, skoro sąd może dwoma zdaniami zrobić z oskarżyciela wiatrak i zamiast ukarać – nagrodzić zbrodzienia. Chyba coś z tym trzeba zrobić, bo tak się przecież nie da rządzić, co nie, panie Ziobro?

W ogóle te cholerne sądy są chyba niepotrzebne. W końcu wystarczyłaby decyzja szefa okręgu partii rządzącej w pierwszej instancji – z możliwością odwołania do prezesa.

I jeszcze jedno. W dzisiejszej „Polityce” arcyciekawa (krytyczna!) recenzja głośnej książki Krasowskiego „O Michniku”; pióra A. Zieniewicza. Z tego tekstu wybieram jedną myśl, która trafia mi do przekonania: że walka o zmianę ustroju Polski w latach przedtransformacyjnych nie była bojem „opozycji” z „komuną”, ale zwolenników demokracji z – mówiąc ogólnie – nacjonalistami; i przedstawiciele obu tych kierunków byli tak po jednej, jak i po drugiej stronie barykady. Myśl ciekawa i zapewne wielu wyda się mocno kontrowersyjna, bo jakby coś zdejmowała z ołtarzyka…

Na marginesie przypomina mi się (a kto to jeszcze pamięta, wszak to schyłek stalinizmu…) głośny niegdyś „Poemat dla dorosłych” Adama Ważyka, który mocno zszargał ówczesne świętości. Powstał wtedy dosadny wierszyk: nasrał Ważyk / na ołtarzyk.

Pasuje mi takie postępowanie z wszelkimi ołtarzykami.

A ten mały z nazwiskiem na K. jest złym człowiekiem. Dawno tego expressis verbis nie pisałem, więc powtarzam; zdania albowiem nie zmieniłem byłem był. A w dodatku on coś knuje podobno teraz z ordynacją wyborczą…

17 maja

Jak masz pani dziecko, a nie masz męża – to masz pani dla fiskusa pół dziecka.

Bo pełna normalna rodzina – to mąż, żona i dzieci, najlepiej kilkoro. Nie odpiszesz sobie w takim układzie całej ulgi podatkowej, tylko część. Co ciekawe, jak jesteś samotnym mężczyzną z dzieckiem – masz tak samo: przerąbane. Obojętne, czy twój współmałżonek zszedł był z tego świata, czy w ogóle go nie było. Jak zszedł, to – psiakrew – zepnij się w sobie i fru! Na łowy nowego.

Jest to tak głupi i oburzający pomysł, że mógł się zalęgnąć we łbie tylko jakiegoś kompletnie oczadziałego od kadzidła katolickiego ortodoksa albo człowieka absolutnie pozbawionego empatii i rozumienia sytuacji społecznej i materialnej rodzin niepełnych. Jeszcze stosunkowo niedawno temu Morawiecki się w dodatku zarzekał, że nic takiego nie jest planowane. Czy można więc nieuprzejmie zapytać: kto tu naprawdę rządzi? Rozumiem, że nie chce się przedstawiać, ale jednak poznanie personaliów tej wybitnej postaci byłoby chyba ważne.

Czekam na konsekwentne rozwinięcie tego pomysłu. Rodzina bezdzietna wobec tego też powinna być potraktowana jako niepełna i płacić odpowiedni sztraf. Ba, osobnicy obu płci po osiągnięciu wieku rozrodczego (ostatecznie: pełnoletności) powinni wstępować obowiązkowo w święte więzy małżeńskie i się natychmiast kocić – też pod rygorem jakiegoś drastycznego zwiększenia podatków.

No i trzeba koniecznie kompletnie zlikwidować śluby niekościelne oraz wprowadzić ścisły zakaz rozwodów. To znaczy nie bezpośrednio: też za pośrednictwem fiskusa. Obowiązkowy ślub w dowolnej formule trzeba będzie opłacić państwu – które w końcu ma otaczać rodzinę wsparciem i skądś na to kasa musi się znaleźć – z tym że kościelny będzie płatny połowę stawki. A za rozwód będziemy pobierać ryczałtowo roczne zarobki obojga zainteresowanych; na wszelki zaś wypadek wprowadzimy możliwość wzięcia państwowej pożyczki na ten cel, częściowo umarzanej pod warunkiem regularnych spowiedzi. Ksiądz nie będzie pobierał za odpowiednie zaświadczenie pieniędzy od petenta – w końcu mamy świeckie państwo, nieprawdaż – ale dostanie za fatygę odpowiednie wynagrodzenie od wojewody.

Dość. Obawiam się, że niebawem dojdziemy do sytuacji, w której ryzykowne będą jakiekolwiek tego rodzaju kpiny i szyderstwa, bo zawsze się znajdzie w rządzie dureń, któremu się to akurat spodoba.

Kiedyś, przed laty, mądry człowiek coś mówił o rządach ciemniaków. Miał wówczas sporo racji. Ciekawe: jak by nazwał stan obecny? Nie przychodzi mi do głowy żadne słowo; mogę wydać z siebie na ten temat jedynie wrogie warknięcie – i splunąć.

A po jaką cholerę takie pomysły temu małemu z nazwiskiem na literę K. – nie jestem w stanie pojąć. Bo z ekonomicznego punktu widzenia ewentualne zwiększenie wpływów do kasy państwowej z tego tytułu, to pewno suma zaniedbywalna w budżecie. Więc o co chodzi – o zrobienie idiotów z tych, którzy się zarzekali, że nigdy nic takiego?

Słowem: oburzające czyste szaleństwo. Nic więcej.

16 maja

Na marginesie toczących się dyskusji: ciągle odżywa stary podział sprzed dziesiątków lat „my-oni”, przy czym czasami „my” znaczy rzeczywiście „my”, a czasami właśnie „oni”. Czasem zatem wszystko się pieprzy. Chwytacie sens tej zawiłości?

Warto się nad tym zastanowić.

Wczoraj zmarli dwaj wybitni aktorzy: Gogolewski i Trela. Obaj panowie dość sędziwi, Gogolewski nawet bardzo sędziwy. W każdym razie obaj dostatecznie starzy, by życiorysami mocno zahaczyć o PRL. No i okazało się, że jeden jest „nasz”, drugi zaś – wręcz przeciwnie. Ten drugi, Gogolewski mianowicie, nie tylko bowiem nie poparł w stanie wojennym bojkotu telewizji, ale na dodatek wybrano go na prezesa „kolaboracyjnego” ZASP-u. Miał zatem rozumiecie, „benefity”. Może nawet jakiś talon na pralkę od kumitetu dostał? Zamiast paczki z parafii?

Więc go tu i ówdzie przemilczano, gdzieniegdzie zaś nawet w stronę tej trumny fuknięto. Bo nadal dla wielu ortodoksyjnych opozycjonistów lat minionych – kto co najmniej nie nosił pod paltotem ulotek i nie manifestował w kościele (najlepiej oczywiście, żeby był internowany – no ale ci, to już szlachta…) to osobnik co najmniej podejrzany…

I tu pierwszy problem. Trela bowiem … zasiadał w PRL-owskim sejmie. No ale nie wspomnieć ciepło chociaż jednego wybitnego twórcy – jakoś głupio. Jeszcze prostaczki pomyślą, że „w podziemiu” była tylko Łaniewska? Więc padło na to, że Trela będzie ten dobry; a w każdym razie neutralny.

Drugi problem jest jeszcze przykrzejszy, jeśli się zastanowić. Bo przecież większości z nas, obecnych w tej fejsowej bańce, aktualna władza raczej nie pasi, delikatnie mówiąc. Niektórzy wręcz twierdzą – nie bez uzasadnienia, moim zdaniem – że jest to najgorszy sort rządzących w całej historii Polski, poczynając od zarania II RP i włączając w to PRL. No i jak się uczciwie zastanowić, to wśród nich „beneficjentów słusznie minionego ustroju” chyba jednak nie ma, pomijając takie drugoplanowe indywidua, jak niejaki Piotrowicz. Cokolwiek złego powiedzieć o tych ludziach – to raczej się wywodzą z „opozycji solidarnościowej”; bezpośrednio lub w drugim pokoleniu.

To może jednak nie wszyscy, którzy pod paltocikiem bibuły nie nosili, są wyłącznie źli, a ci, co nosili – wyłącznie dobrzy?

To może każdy dzisiejszy ewidentny sukinsyn, którego tatuś w ZOMO kamieniami ciskał, nie powinien być automatycznie uważany za „nową szlachtę” i spijać miody w zarządzie spółki skarbu państwa?

Może uznanie zarezerwujemy dla tych, którzy na nie faktycznie zasłużyli? Może nie wszyscy z nich przymaślali się do „panny S”? I może wreszcie zrozumiemy, że porządni ludzie – oraz zwykłe i niezwykłe szmondaki – byli po obu stronach dawnego podziału; a także, że po obu stronach byli ludzie politycznie, moralnie i pod każdym innym względem – neutralni?

I to oni stanowili zapewne większość.

Minęły już dziesiątki lat. Sądzę, że najwyższa pora wyrzucić stare oporniki, noszone niegdyś w klapach. One już niczemu nie służą. Nie są ani piętnem, ani orderem. Wspomagają tylko dzisiejszą mafię, nikogo innego. Ułatwiają im dzielenie nas.

Zaś najprzegłówniejszy zły człowiek – ten na literę K. – wywodzi się wprawdzie z kręgów zbliżonych do dawnej opozycji, ale 13 grudnia sobie (jak wiadomo) pospał. Więc on taki ni z pierza, ni z mięsa, prawda? Ale co to ma dziś do rzeczy dla oceny jego zachowań i postawy z przedwczoraj? Dziś mówimy o nim, że nam się nie podoba.

I tylko to dziś jest ważne.

Wczoraj, zwłaszcza to sprzed trzydziestu i więcej lat, już nie istnieje. A kto sądzi inaczej i konsekwentnie żyje sentymentami…

Cóż, jego strata. Ciężka frustracja mu grozi. Jak dobrze pójdzie.

15 maja

Muszę o tym napisać, choć trochę mi wstyd, że włączam się w gównoburzę. Ale Internet się rozpalił do białości, więc sprawa jest mimo wszystko zapewne ważna. No to spróbujmy te ważne jej aspekty dostrzec…

Chodzi oczywiście o konkurs piosenki Eurowizji wygrany przez Ukrainę. I – głównie – o głosowanie jury: polskie dało punkty Ukrainie, ukraińskie nie dało punktów Polakowi.

Dramat i zdrada. Casus belli. A co naprawdę? Naprawdę pokazał się w skali dość masowej polski prowincjonalny mentalnie tuman i idiota.

Po pierwsze, przywiązywanie jakiejkolwiek wagi do bardzo niedobrego koncepcyjnie i realizacyjnie telewizyjnego programu czysto rozrywkowego samo w sobie świadczy o poziomie umysłowym komentującego. Marnie świadczy.

Po drugie, jeśli już przyjąć, że ta kiepska zabawa czemuś w ogóle służy poza promocją mocno niewybrednych gustów jej organizatorów, to wiązanie z nią polityki i problemu stosunków międzynarodowych jest już nie duractwem a po prostu obłędem.

Po trzecie, jeśli na moment ktoś chce zapomnieć o pierwszych dwóch punktach: opieranie oceny w założeniu artystycznej na zasadzie „ty mnie – ja tobie” jest tak przeraźliwym buractwem, że zęby bolą.W sumie – biorący udział w tej dyskusji w duchu przenajświętszego patriotycznego oburzu namalowali sobie autoportret. Nie chcę go bliżej charakteryzować, bo musiałbym użyć słów powszechnie uznanych za obraźliwe.

W całej tej historii jest zaś pewne racjonalne jądro. Chodzi mi otóż o wyraźnie się rysującą – moim zdaniem – potrzebę stworzenia europejskiej telewizji; zupełnie zresztą innej od wszystkich istniejących kanałów. Telewizji nieprofilowanej – nie wyłącznie publicystyczno-informacyjnej ani wyłącznie rozrywkowo-muzycznej. Mieszanej. Ze względów przede wszystkim finansowych: takiej, jaką bywały telewizje we wczesnym okresie istnienia tego medium, gdy wszystko trzeba było zmieścić w jednym kanale (góra: dwóch).

Taki kanał powinien mieć zatem szeroko pojęty cel edukacyjny i to na wysokim poziomie: dla odbiorcy z minimum średnim wykształceniem. To gremium powinno więc zmieścić w sobie przede wszystkim liderów opinii publicznej i dostarczyć im argumentów do wykorzystania w codziennej działalności.

Byłyby w tej telewizji oczywiście wiadomości – nie więcej jednak niż trzy-cztery półgodzinne wydania na dobę – z absolutnie oddzielonym pasmem faktów od opinii. Byłaby publicystyka – ale bez zasady prezentacji wszystkich możliwych stanowisk, lecz o wyrazistej linii prounijnej. Byłaby to naturalnie telewizja ściśle świecka (nie antyreligijna, ale właśnie świecka). Z bogatym programem popularnonaukowym, obfitością tematyki z zakresu kultury wysokiej, w zasadzie bez kultury masowej, rozrywki popularnej czy sportu. Bez rapu, filmów o nadbohaterach, reality shows. Bez jakichkolwiek reklam, lokowania produktów, komercji itp.

Czyli marzę o telewizji dla góra 1% możliwej widowni, w dodatku w przeliczeniu na jednego widza – potwornie kosztownej, jeśli to miałoby mieć sens.

Taka telewizja mogłaby stać się jednak niesłychanie ważnym czynnikiem budującym nowe racjonalne społeczeństwo europejskie.

Oczywiście: takiej telewizji nie będzie nigdy.

Pozostanie potrzebą – moją i paru jeszcze podobnych wariatów – niezaspokojoną. I dlatego proszę mnie nie pytać o ewentualne szczegóły przedstawionego pomysłu i jego głębsze uzasadnienie. Mógłbym je sformułować, ale szkoda mojego czasu na werbalizowanie marzenia nieziszczalnego.

Przyszłość zaś będzie zapewne taka, że obok konkursu piosenki pojawi się jakiś ogólnoeuropejski BigBrother i publika będzie się namiętnie podniecać odpowiedzią na pytanie, czy Belgijka puści się publicznie z Niemcem, czy raczej z Włochem. Albo czy egzorcysta z Niderlandów będzie bardziej przerażający niż ten z Hiszpanii…

A wszystko zasponsoruje Zuckerberg.

Bo świat idzie – niestety – dokładnie w tym kierunku. Wskazują go nam różni źli ludzie. Ten, o którym tu wspominamy, na ten temat nic nie mówi, to prawda. Ale jego wybór szefa TVP mówi wszystko.

14 maja

Jak tanio zapewnić sobie korespondencję zagraniczną bez wydatków na delegację, wyposażenie itp.?

To proste. Bierzesz na przykład witrynę „Politico” i znajdujesz coś ciekawego. Nie bardzo wprawdzie rozumiesz, o czym piszą, ale mniejsza o to: narzędzi do automatycznego tłumaczenia w sieci mnóstwo. Zamienisz tu i ówdzie słowo, nazwiska autora nie wymienisz – bo po co – źródło ukryjesz pod jakimś enigmatycznym akronimem pod tekstem – a sam do kasy.

Proponuję pouczające porównanie https://www.politico.com/…/we-are-all-ghosts-of-kyiv…

I tekst Ukraiński lotnik zdradził, kto naprawdę jest “Duchem Kijowa” na portalu Karnowskich wpolityce.pl. Idealnie zastosowano moją receptę (co nie znaczy, że inteligentnie).

W tym drugim miejscu warto zwrócić uwagę na wysyp „antybanderowskich” komentarzy. No i na polszczyznę przetłumaczonego tekstu, dość oryginalną; z tym że to akurat nie dziwi, bo poziom wykształcenia i kultury Wolaków jest znany.

Pozostańmy przy temacie „antybanderowskim”. Już się zaczęła dzika nagonka na uchodźców w związku z zabójstwem na warszawskim Nowym Świecie; Wolacy ruszyli do boju. Zaangażowało się Ordo Iuris, mordę rozdarła Konfederacja. Z góry założyli, że morderca jest „obcy”; bo przecież jak to, Polak – Polaka? Nożem? Niejaki Sumliński, uważający się za dziennikarza, pisze więc natychmiast: „grupa Ukraińców zakatowała w sobotę młodego chłopaka w centrum Warszawy. Nowa weekendowa rzeczywistość w stolicy: raz wiadro czerwonej farby – a raz nóż między żebra?”

Na szczęście ktoś oprzytomniał i ogłoszono, że podejrzany o zbrodnię „nie jest cudzoziemcem”. Gdyby poczekano z tym jeszcze kilkanaście godzin – mogłoby dojść do wydarzeń, których wstydzilibyśmy się jeszcze bardziej, niż tych z granicy białoruskiej…Ale i tak awantury będą coraz częstsze.

Rety, jak ja nie lubię tej Wolski i jej ukochanego przywódcy o nazwisku na K. I ona i on są tak obrzydliwie przewidywalni…

13 maja

Dziś w „Studiu Opinii” na czołówce tekst Jarosława Kapsy „Czarny czwartek” – o tym, co wczoraj działo się w Sejmie.

A działo się fatalnie: w zamian za oddanie do dyspozycji Ziobrze Krajowej Rady Sądownictwa (temat wprowadzony chyłkiem-boczkiem) Kaczyński uzyskał jego głosy na Glapińskiego. Czyli na razie sytuacja bez zmian, sprawa kasy z Europy i Izby Dyscyplinarnej nadal otwarta. Obawiam się, że zapowiada się zamknięcie jej metodą podobną: coś za coś; czyli Izby nie będzie, ale sędziów będziemy za mordę trzymać nadal; a Unia przymknie oczy. Niewesoło. A w swoim optymizmie liczyłem, że sprawy potoczą się inaczej.

Z innych rzeczy: Agora wygrała sprawę przeciw Urzędowi Ochrony Konsumentów, którego prezes w swoim czasie zakazał korporacji przejęcia całości spółki Eurozet, widząc w tym możliwość monopolizacji rynku radiowego. Stosowny sąd nie zostawił na tej decyzji suchej nitki i nakazał panu prezesowi zmianę jej na dokładnie przeciwną. Co naturalnie wywołało wściekły protest i zapowiedź odwołania się od wyroku. Sprawa zatem na razie w zawieszeniu. Że to sprawa czysto polityczna – nikt nie ma najmniejszej wątpliwości. Że odwołanie jest bez szans w praworządnym państwie – także niewątpliwe. Ale … właśnie: w praworządnym.

Wyszło też na jaw, że w schyłkowym okresie Trójki w Polskim Radiu był przeznaczony na odstrzał Wojciech Mann, który komentując pewną piosenkę dał wyraźnie do zrozumienia, że uważa Morawieckiego – pan premier wtedy potraktował publicznie jak powietrze prezydentkę Gdańska – za neandertalczyka. Obraza majestatu była rzeczywiście potworna, ale niestety pomysłodawcy decyzji w sprawie Manna dali sobie wyperswadować, że sobie i bronionemu obiektowi mocno zaszkodzą wizerunkowo. Piszę „niestety”, bo lubię, kiedy ci państwo ujawniają swoje właściwe oblicze.

No, a potem sprawa, jak wiadomo, rozwiązała się sama: mamy dwie świetne rozgłośnie internetowe a Trójka szoruje brzuchem po ziemi. Co nie przeszkadza tonąć władzom Polskiego Radia w oceanie samozachwytu.

To zresztą ich cecha szczególna i charakterystyczna jako obozu politycznego. Cokolwiek spieprzą, rozpływają się w rozkoszach autouwielbienia. A że pieprzą wszystko, więc nieustanna chwalebna msza dziękczynna trwa. Oczywiście, w tym kościele na ołtarzu jest ten nieduży, no – wiecie. Zły człowiek na K. Który jednocześnie jest głównym kapłanem tego kultu. Ale świętych i błogosławionych wokół co niemiara. Kiedyś trzeba będzie się zająć ich typologią, bo temat wdzięczny.

12 maja

Wiceminister sprawiedliwości Michał Woś oświadczył, że nie zostało wewnątrz koalicji osiągnięte porozumienie odnośnie do kształtu reformy sądownictwa. Innymi słowy, moja nadzieja na ciekawy czwartek poszła się bujać. Przeciąganie liny Ziobro-Kaczyński trwa. Obaj naprężeni maksymalnie. Kto pierwszy puści bąka? Na wszelki wypadek – z daleka od pola walki. Tak czy tak będzie smród.

Pani Anna Maria Siarkowska, posłanka już drugiej kadencji, zdobyła niejaki rozgłos, biegając z p. Januszem Kowalskim (ksywa: Rozwarta Japa) po różnych miejscach i protestując przeciw szczepieniom. Pani Siarkowska studiowała politologię na Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Była jedną z założycielek Partii Republikańskiej (cokolwiek to jest, a właściwie czego nie ma – bo ten twór został z mocy prawa wyrejestrowany ze spisu partii politycznych wobec niezłożenia sprawozdania finansowego) i nawet jej dwa lata przewodniczyła.

No więc pani Siarkowska dołączyła do Solidarnej Polski jako 20. poseł, o czym dziś triumfalnie poinformował Ziobro w otoczeniu swoich 18 szabel i jednej pochwy, jak ktoś zauważył. Będzie drugą.

Informacja dla tych, którzy nie wiedzą, jak dama wygląda: pani Siarkowska dokładnie tak wygląda, jak postępuje. Do nowej sitwy pasuje jak ulał. Idealna jedność formy z treścią.

13 proc. na 100 możliwych, ostatnie miejsce wśród krajów Unii Europejskiej i 43 pozycja (ex aequo z Monako) na 49 w Europie – to wynik Polski w tegorocznym rankingu ILGA-Europe – najważniejszym międzynarodowym rankingu mierzącym poziom równouprawnienia osób LGBTI na naszym kontynencie. Gorsze od Polski wyniki mają tylko Białoruś, Rosja, Armenia, Turcja i Azerbejdżan.

Katolicki jest ten nasz kraj. I bardzo wschodni mentalnie: rzut oka na mapkę, ilustrującą powyżej opisaną sytuację nie pozostawia wątpliwości. Zachodnie zepsucie i zgnilizna do nas nie docierają. Alleluja.

Ale… jest otóż katolicyzm i katolicyzm. Pierwsze miejsce w tym rankingu swobód i cywilizacji zajmuje … Malta. Kraj zdecydowanie chadecki. Czyli?

11 maja

Dzień po.

Po kolejnej miesięcznicy mianowicie. Że też im się te bezsensowne rytuały nie znudzą! W gruncie rzeczy służą one przecież tylko do tego, by kilkadziesiąt sztuk najzagorzalszych pisowców mogło się pokazać Kaczyńskiemu i popisać niezmiennym oddaniem. Byłoby to widowisko wyłącznie żałosne, gdyby nie to, że policja gromadzi spore siły, by nikt z zewnątrz nie mógł w żaden sposób „uroczystości” zakłócić; a to od cholery kosztuje i absorbuje funkcjonariuszy, których może zabraknąć w innym miejscu.

Tu nie zabrakło, by obalić na ziemię i poturbować Tadeusza Kaczmarskiego z prześmiewczej Lotnej Brygady Opozycji. To ważne zadanie wykonano na czas; ambasadora Rosji uchronić przed afrontem się nie udało. Co gorsza, nie udało się opanować bijatyki na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich między zwolennikami Putina a jego przeciwnikami. Podobno łomotanina była niezła, zaś proputinowcy pojawili się hardo, masowo i demonstracyjnie. Zatrzymanie ich powinno być dla policji bułką z masłem.

Co to wszystko razem znaczy – nie chcę się nawet zastanawiać. Pachnie w każdym razie nieładnie.

Dzień przed.

Przed rozstrzygnięciem losów dwóch dość potężnych mafii mianowicie. Dziś wieczorem cały główny pisuar ma się zebrać i wysłuchać objawień politycznych faceta na literę K. Żywotnie są tymi objawieniami zainteresowani Ziobro i Glapiński; ale nie tylko oni. Co z tego wyniknie – nie chcę się bawić w jasnowidza: zły człowiek jest w dodatku dość humorzasty i może mu się w ostatniej chwili odmienić. Sądząc po oddanych wczoraj werbalnych strzałach przygotowawczych Terleckiego, może być rozmaicie. Ale wywalenie Ziobry oznaczałoby prawdziwą rewolucję na prawicy i zwolnienie masy lukratywnych etatów, więc jakoś mało w to wierzę. Glapa jest w tym kontekście jakoś mniej ważny; w końcu za taką pensję znajdzie się dziesięciu chętnych wykonywać polecenia Nowogrodzkiej. Ziobro zaś to ambicjoner napalony na władzę.

Ale jaki ten nadchodzący czwartek mógłby być piękny…

10 maja

Pani Kempa zaprażyła intelektem. Na antenie Polskiego Radia 24 była łaskawa stwierdzić, że „Wstrzymywanie środków z UE to działanie obliczone na obalenie rządu polskiego. W Polsce rządzą konserwatyści, mamy do czynienia z próbą przywrócenia rządów PO”. Do przepięknie wystylizowanej główki damy (nie wierzę, żeby ta fryzura była tylko wynikiem niechlujstwa!) nie dociera, że Unię Gucio obchodzi, kto imiennie rządzi w Polsce, byle tylko stosował się do unijnych reguł gry? Oto jest pytanie; nie mogę jednak wykluczyć, że Ona (przez największe O) wierzy w to, co mówi.

„Zawsze bronię wszystkich ministrów mojego rządu” – oświadczył Morawiecki, komentując deklarację złożenia wniosku o wotum nieufności wobec Ziobry przez przewodniczącego Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska. Brzmi to na pierwszy rzut oka i ucha logicznie, przyznajmy: jeśli szef trzyma pracownika na stanowisku, to zapewne rzeczywiście znaczy, że ma do niego zaufanie. No chyba, że ten pracownik coś wie ciekawego, prawda? Niekoniecznie zresztą na szefa: może mieć haka na szefa szefa…

Ale to się okaże.

Zuchwałe świętokradztwo w podpoznańskiej parafii – krzyczy tytułem portal katotalibów. Chodzi o to, że w odległych kilkanaście kilometrów od Poznania Chybach skradziono wpisany do rejestru zabytków przez Miejskiego Konserwatora Zabytków ważący 150 kg dzwon kościelny z XIX wieku. Nie dzieło sztuki ludwisarskiej zatem, nie zabytek. Świętość.

Swoją drogą, złomiarze, którzy bez wątpienia ów dzwon rąbnęli, może dokonali swego czynu w intencji odprawiania doń modłów? Pytanie teologiczne: czy to by wtedy tez było świętokradztwo?

W dzisiejszej GW interesujący artykuł o tym, co by się działo, gdyby ostatnich wyborach opozycja poszła do urn jednym blokiem. Wszystkie dane ze wszystkich okręgów są już publicznie dostępne, więc można sobie było dość łatwo policzyć „co by było, gdyby” – i nie ma co już zasłaniać się wykrętem, że opierając się wyłącznie na wynikach ogólnopolskich nie da się tego zrobić. Wyszło, co musiało wyjść: PiS mógłby już spokojnie paść się na zielonej trawce od dawna; tak działa kolega d’Hondt. Byłoby tak: wspólna lista KO, SLD i PSL mogłaby zdobyć 232 mandaty (o 19, tj. o 8,9 proc., więcej niż przy starcie oddzielnym). Dodatkowe mandaty otrzymałyby przy tym wszystkie trzy partie tworzące koalicję: KO zyskałaby dwa mandaty (o 1,5 proc. więcej), SLD – 13 (o 26,6 proc. więcej), a PSL – cztery (o 13,3 proc. więcej).Ale błogosławiony Szymon Hołownia zapiera się nogyma i ręcyma, że on oddzielnie. Co tam jakieś głupie rachunki, jak Najświętsza Panienka zechce, to będzie dobrze. Tylko dla kogo, panie S.?

Odpowiem bez ukrywania: dla tego małego złego na K. Wyłącznie. No, jeszcze jego kumple się załapią, ale w tej sytuacji to nie do uniknięcia…

9 maja

Awantura na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Warszawie. Ambasadora Rosji oblano czerwoną farbą. Nie podoba mi się to; nie dlatego oczywiście, bym uważał, że ten kolor i ta farba nie znalazły się na właściwym miejscu – ale dlatego, że państwo ma od tego stosowne służby, by do takich incydentów nie dopuścić. Brak ingerencji tych służb graniczy z prowokacją; obywatele mają prawo do zachowań bardzo ekspresyjnych, państwa i rządy w cywilizowanym świecie już niekoniecznie. Jeżeli mamy w Polsce ambasadora jakiegoś kraju, to mamy też pewne zobowiązania; nie przestrzegając ich zachowujemy się jak dzikusy.

Co mnie zresztą umiarkowanie dziwi. Ale zniesmacza.

Mamy nowy sondaż polityczny, dość zdumiewający. Wykonała go na początku maja agencja United Surveys dla Dziennika Gazety Prawnej i RMF FM, więc dane wydają się wiarygodne.

No i nasi ulubieńcy mają 38% poparcia. Wzrosło im o 3% od końca marca, kiedy datowane jest badanie poprzednie. Czyli NARUT trzyma się twardo.

W tym badaniu jest jednak wiele wyników bardziej interesujących. Po pierwsze – wzrosło również (choć tylko o 2%) Koalicji Obywatelskiej, która ma teraz 25%. Ale – uwaga, uwaga! – z pudła medalowego wylatuje Polska 2050: Hołownia stracił 2,1 punktu i jest dopiero czwarty mając 9%; natomiast 10% zaliczyła Lewica.

Sumarycznie więc rysuje się nam dość wyraźnie parcie całości lekko w lewo. Tym bardziej że umiarkowanie prawicowa Koalicja Polska zbiera 5,4%, więc wchodzi do Sejmu – natomiast prawicowo-nacjonalistyczna Konfederacja idzie się wreszcie bujać na drzewo: tylko 4,7%.

Byłoby ciekawie poznać rozkład sympatii wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, bo siła ziobrystów ma w tym układzie znaczenie – ale takich badań na wszelki wypadek nie robią. Subtelną aluzję troszkę objaśniającą sytuację zrobił „Pies” Terlecki w wywiadzie dla „Sieci” mówiąc „W PiS zwycięża przekonanie, że trzeba „odstrzelić” tych, którzy są nielojalni, którzy psują, szkodzą, podkładają nogi i rozpychają się”. Prawdę mówiąc, z chęcią bym obejrzał tę egzekucję…

W ogóle wiele wskazuje, że wchodzimy w ciekawy okres. Dla mnie kluczowe są odpowiedzi na dwa pytania: czy da się stworzyć opozycyjną koalicję przed wyborami (choćby na zasadzie: nie atakujemy się nawzajem) i kto ostatecznie obejmie przywództwo KO: Tusk czy Trzaskowski?

Ze spraw międzynarodowych dominowała dziś relacja z parady w Moskwie. Było skromniej niż zwykle i nie było rzutu powietrznego; podobno dlatego, że w ostatniej chwili schrzanił im się ten słynny latający punkt dowodzenia na wypadek konfliktu jądrowego; przelot samych myśliwców zdemaskowałby to momentalnie, więc zwalili wszystko na pogodę. Która był jak drut, więc śmiech na sali.

O panu K. nie ma po co ani o kim.

8 maja

Troszkę poplotkuję.

Otóż podobno jeden z blond aniołków Glapy dostał kopa w wysoce foremny tyłeczek i stracił posadę za jakieś tam marne 50 kawałków miesięcznie. Oficjalnie – połączono departamenty. Nieoficjalnie – aniołek związał się intymnie z pewnym kontrowersyjnym dżentelmenem, znanym z mocno dyskusyjnych praktyk, nie tylko „w obłasti żurnalizma”, choć także (użycie obcego języka nieprzypadkowe).

Już samo to trzeba uznać za wysoce interesujące; ale to nie wszystko. Otóż fama głosi, że aniołek przed tą katastrofą życiową zrobił sobie czujnie prezent typu „od siebie dla mnie” (może zresztą dostał od kogoś?) w postaci wysoce sprawnego malutkiego magnetofonu. No i podobno miał takie hobby, żeby dyskretnie nagrywać nie tylko swojego szefa, ale i jego politycznych kolegów; może to zresztą wiązać się z tym, że wspomniany partner aniołka też ma podobno sporą praktykę w tego typu przedsięwzięciach.

Niektórzy twierdzą, że po ujawnieniu tych informacji w pewnym dość znanym gmachu na ulicy Nowogrodzkiej trzeba było robić duże sprzątanie. Paru osobom jakoby puściły zwieracze.

Czekam z napięciem na dalszy ciąg tego romansu kryminalnego. Może być fajnie. Kandydaci na twórców powieści sensacyjnych: patrzcie i uczcie się. Takie schematy akcji nie jest łatwo wymyślać. Notujcie pilnie, da się to niebawem sprzedać.

A poza tym wszystko się rozwija zgodnie z planem. Jest na ten przykład taki program „Mieszkanie Plus”, w którym powołana w tym specjalnie celu spółka „Polskie Domy Drewniane” miała zbudować w roku 2019 pięć tysięcy budynków, zaś w bieżącym – 2022 – już jedenaście tysięcy. Jak dotychczas oddano do użytku … trzydzieści. O pensje członków zarządu tej spółki nie zapytam, bo staram się głupich pytań nie zadawać nawet hochsztaplerom.

Niemniej rzeczywistość czasami zaskakuje. Otóż ten maluśki pan wicepremier od sztuczek z kulturą był łaskaw określić Karola Modzelewskiego mianem „komunisty”. Adam Michnik już od dawna jest dla prawicy wrogiem publicznym nr 1; jeszcze tylko brak mi zatem bezpośredniego ataku na Jacka Kuronia i już się będę czuł dokładnie tak, jak w PRL, gdzie ta trójca też była symbolem zła wszelakiego. Nie mam wątpliwości, że taki moment nastąpi – i w atakach tych nie ma (ani wtedy nie było) treści czysto ideologicznych ani walki prawicy z lewicą. Oba przypadki to przejawy walki tumana z inteligentem; zaryzykuję tezę, że ten właśnie konflikt odgrywa w naszych czasach rolę coraz ważniejszą…

Na razie, niestety, tuman ma mocną pozycję. Czego dowodem choćby stabilne dosyć trwanie na pozycji Ojca Narodu czegoś takiego jak zły człowiek z nazwiskiem na literę K.

7 maja

Oj, pewno paru dzisiaj zgorszę.

Siadam sobie w fotelu. Biorę do ręki gazetę (nie powiem jaką, ale niezbyt trudno się domyślić…) i otwieram telepudło; włączam – oczywiście – nie żaden kanał Kurwizji. Pije kawkę, czytam, jednym uchem – tym lepszym – słucham; czasami odrywam wzrok od druku i lukam na ekran…

I cholera mną trzęsie coraz bardziej. Jakiś wysyp księżowski. Co prawda ten na ekranie po cywilnemu (co by było nieświadomemu trudniej skojarzyć poglądy zapewne), co prawda tekstów ewangelicznych nie ma obowiązku czytać, co prawda kolejny opisany duchowny nieco kontrowersyjny, ale znany… Ale jest ich od nagłej cholery. Dominują wyraźnie.

Publicyści – a już specjalnie publicystki – dostojnie związane z ołtarzem. „Postępowym”, ma się rozumieć – ale ołtarzem. Tak jest chyba w dobrym tonie.

I tak – może nie codziennie, może nie w takim natłoku jak dziś – stale.

Rozumiem: katolicy i w ogóle wierzący, to większość narodu. Jakoby, bo wcale nie jestem pewien, czy ten katolicyzm nie jest zwykłą pustą deklaracją, żeby się nie narazić sąsiadom i nie robić przykrości babci.

Zaczyna to jednak już na mnie działać tak, jak ta beznadziejna reklama z pi-pi-pi: wymiotnie. Jeśli zaś celem tego jest – jak w wypadku tej reklamy – „budowanie świadomości marki”, to ja informuję, że uprzejmie dziękuję. Ta akurat marka jest u mnie – i sądzę, że u wielu innych, specjalnie młodszych – dostatecznie mocno „zbudowana”, żeby mieć jej po kokardę.

Ja wiem – i w tej stacji telewizyjnej i w tej gazecie – bywają materiały mocno wobec ołtarza i jego ludzi krytyczne. Nic na to nie poradzę, że w całości polityki redakcyjnej wyglądają mi jednak w dużej mierze jako zwykłe alibi. Czyste i systematyczne zło przedstawiają jako wyjątek.

Nie chcę chyba wiele. Niech sobie „ta strona” ma głos; nie chcę czytać – nie czytam, nie chcę oglądać – mam pilota. Chodzi mi o umiar, o proporcje – i o wyraźne oddanie odrobiny miejsca drugiej stronie. Żeby obok rozważań o Słowie Pańskim były wynurzenia jakiegoś mądrego i dobrze piszącego osobnika, myślącego dokładnie inaczej, którego na przykład transcendencja nie interesuje. Żeby obok „jedynie słusznej” opinii, że Kościół wprawdzie popełnia błędy, ale w ogóle to wszystko jest w porządku – pojawić się mogła i nie zostać natychmiast odrzucona opinia, że jest to instytucja z samej swej istoty zła i beznadziejna.

Dotyczy to zresztą także innych spraw, niekoniecznie związanych bezpośrednio z duchowością, ale to temat odrębny, choć też wart podjęcia.

Że to urazi być może uczucia wierzących? A niewierzący to są uczuć pozbawieni z definicji?

W końcu przed laty też był taki zwyczaj pisania, że to i owo – to tylko „błędy i wypaczenia”, a ogólnie wszystko jest OK i przodem do przodu; chyba ten pogląd się nam nie sprawdził? Żadnych wniosków nie wyciągamy? Wciąż w tyle głowy jest ta „jedność moralno-polityczna Narodu” (koniecznie pisanego wielką literą)?

Kiedy – i czy – zaczniemy lansować zamiast tego różnorodność, bogactwo opinii i sądów, niejednoznaczność, wątpliwość?

Złym ludziom – nie tylko z nazwiskami na K. – to się z pewnością nie spodoba. Źli ludzie – tylko w nogę i trzy-cztery, prawa! Kto wie, czy to zamiłowanie do marszu w nogę nie jest charakterystyczną cechą złych ludzi?

6 maja

Właściwie to dziś cholerne nudy. Nie ma o czym pisać, wszystko jasne. Więc pojedziemy trochę bez trzymanki. Sorry, Winnetou.

Weźmy takiego Glapińskiego. Jedyny chyba facet, który z agresywną pewnością siebie potrafi wygłaszać dwugodzinne tyrady o niczym, pełne złotych myśli typu „inflacja zacznie maleć zaraz po tym, jak przestanie rosnąć”. Trzydzieści lat temu pewien znany wówczas ekonomista mówił mi o nim, że potwornie ambitny, bardzo wygadany i nic nie umie; myślałem wtedy, że to złośliwość starszego pana. Okazuje się, że miał rację.

Nawiasem mówiąc, znaleziono zagwozdkę w prawie: Glapa otóż, zanim został prezesem NBP był przez jakiś czas członkiem zarządu tego banku; że zaś prezes jest też członkiem zarządu oczywiście, to obecna kadencja byłaby jego drugą z kolei, nie pierwszą. A przepisy zakazują dwukrotnego pełnienia właśnie funkcji członka zarządu, a nie tylko prezesa…

Ciekawe, jak z tego wybrną. Niewykluczone, że trzeba będzie użyć Trybunału Konstytucyjnego, żeby ten problem rozwiązać. Czyli – nie ma sprawy, dajcie Julce, ona wszystko załatwi jak trzeba.

À propos Trybunału Konstytucyjnego. Na tapet po paru kolejnych wybrykach w mediach społecznościowych trafiła znowu panna Krysia. Znów wypuściła z siebie parę tekstów takich, że się słabo robi. Jakim cudem ta pani zrobiła taką karierę – zwłaszcza uczelnianą – trudno pojąć. Coś chyba w naszych procedurach akademickich jest nie tak. W każdym razie poza naukami ścisłymi i przyrodniczymi, mam nadzieję.

Jeszcze o pannie Krysi, bo skłania jej postać do zadumy i w innych dziedzinach poza polityką i współczesnym życiem publicznym. Obejrzałem otóż kilka zdjęć tej osoby z okresu jej młodości – i gały mi na wierzch wylazły. Szpryca jak złoto, z gołym brzuszkiem spod koszulki wystającym, z papieroskiem, uśmiech zachęcający, w pozycji mocno niekościelnej, wszystko we właściwym rozmiarze i gatunku… No, niechętnie to mówię – ale nie miałbym wtedy żadnych wątpliwości: rwać i się na nic nie oglądać, bo to może być perła w kolekcji…

No i kicha. Jedna znajoma na Fejsie napisała rozsądnie: macie chłopcy dowód rzeczowy, żeby nie zadawać się z młódkami. W sumie nie wiadomo, co wyrośnie z czarodziejki. Czasem, okazuje się, czarownica.

Trzeba by sprawdzić, co na ten temat mówią statystyki brań męsko-damskich. Niestety, ludzi, których mógłbym uznać tu za ekspertów – już między nami nie ma. To znaczy pewno są, ten gatunek nie wyginie, ale z natury rzeczy już nie w moim kręgu towarzyskim.

Rozfiglowałem się dziś troszeczkę, przepraszam wszystkich purytanów wszelakich dających się pomyśleć płci i wyznań. Ale od czasu do czasu trzeba lekko naświntuszyć dla zdrowia psychicznego – uważam. Trzeba się w końcu odróżniać od ludzi typu naszego rarytnego bohatera z nazwiskiem na K. literę i fatalnym charakterem. Pod tym względem on z pewnością jest niepokalany, trzeba przyznać.

Swoją drogą, jakby tak uderzył w zaloty do panny Krysi… Wypadałoby od razu rezerwować parkę ewentualnych małych, byłaby ozdobą każdej hodowli.

5 maja

Dziś zacznę od uwag, które z całą pewnością nie spodobają się ludziom przeze mnie lubianym i szanowanym. Ale muszę te uwagi poczynić, bo coś mnie uwiera. Chodzi mi o uchodźców i o sposób mówienia o nich.

Otóż pojawił się zwrot „osoby uchodźcze” i on mi strasznie, ale to strasznie zgrzyta. Wyłącznie językowo oczywiście; na mój misiowy rozumek jest on bowiem albowiem takim … „bułkę przez bibułkę”.

Rozumiem skąd się to wzięło. Chcecie podkreślić, że uchodźca może być płci wszelakiej. I jesteście tak delikatni, że nie piszecie „uchodźcy i uchodźczynie”, bo nawet dla was te „uchodźczynie” to pewno trochę za dużo dobrego; więc wymyśliliście te „osoby uchodźcze”.

No i pewno niebawem pojawią się osoby uchodźcze z uchodźczymi zwierzętami i takimiż sprzętami.

Wspieram te intencje całym sercem. Ale pomysł językowy jest fatalny. Czy nie lepiej się pogodzić z faktem, że w naszym języku istnieją słowa pasujące do każdej z możliwych i niemożliwych do pomyślenia płci, ale formę mają wyłącznie męską? Że uchodźca – sam w sobie – może być kobietą, dzieckiem, mężczyzną lub nawet kotem? Że można to wyjaśnić stosownym dookreśleniem?

Ludzie kochane: nie chciejcie być tak cholernie jednoznaczni i politycznie poprawni w każdym zdaniu i słowie. To bez sensu. I śmiesznie. Pomyślcie tylko: czy Miłosz na ten przykład użyłby w jakimś wierszu tych „osób uchodźczych”? Przecież chyba by mu język kołkiem stanął…

Poza tym konsekwentnie: poproszę wobec tego o osoby jeźdźcze zamiast jeźdźców i osoby murujące zamiast murarzy. Fajnie brzmi?

W drugich słowach mojego dzisiejszego listu chciałem się popastwić nad dzisiejszymi prezenterami telewizyjnymi, a w szczególności nad tym ekstraktem samca wedle wszystkich kucharek z Górki Dolnej Kościelnej, czyli palantem, który zerwał tęczową flagę, bo wywieszenie jej obok polskiej „obrażało jego uczucia”. Zerwał, a dokonanie zostało sfilmowane; a potem odtworzyła to Kurwizja publicznie.

Zamierzałem to zrobić, bo typ i jego koledzy aż się proszą, ale doszedłem do wniosku, że szkoda klawiatury. Przecież to nie ich wina, że oni są tacy, jacy są: przaśni, bulwiaści, czerstwi… Takich panów i takie panie ktoś wszak wybrał; to do wybierających zatem pretensja. Ale oni z kolei odpowiedzą, że dobierali swoje klejnoty tak, jak im wyszło z badań: klientela takiego czegoś właśnie oczekuje…

Być może. Coś to mówi o tej klienteli, koniec końców, fakt. Ale to nie znaczy, że mamy się na to godzić. Możliwe jest wszak inne podejście: zamiast ulegać upodobaniom i wyobrażeniom gminu – próbować troszkę je ucywilizować i zmodyfikować. Czy to jest sprzeczne z demokracją?

Co do złego człowieka o nazwisku na literę K., to nie mam dziś nic nowego do powiedzenia. Podobnie jak on. W pewnym sensie jesteśmy więc do siebie podobni: ani on, ani ja nie zmieniamy na jego temat zdania. Taka daleka analogia znanej paskudnej anegdoty, wyjaśniającej laikom pojęcie względności: jak mi wsadzisz nos w zadek, to i ty i ja mamy w zadku nos. Ale dla każdego z nas znaczy to trochę co innego.

Względność tedy nad względnościami i wszystko względność…

4 maja

Głupi kanciarze robią numery łatwe do rozszyfrowania. Ale je robią, na zasadzie „mogę, to robię”. Mogą się jednak naciąć.

Jak wiadomo, telewizja w całości przechodzi na nowy standard nadawania. Jest to uzasadnione nie tylko polepszeniem jakości obrazu, ale także tym, że ten nowy standard pozwala na pojawienie się zupełnie nowych pasm i stacji bez zakłócania pracy dotychczasowym. Po prostu – w eterze telewizyjnym zrobi się ładniej i luźniej.

Niestety – coś za coś. Stare odbiorniki – stosunkowo stare, bo granica to około 3 lat – wymagają zainstalowania dość taniej, ale jednak trochę kosztującej przystawki. Nie wszyscy mają na to ochotę, co łatwo zrozumieć. No więc Kurwizja poprosiła (a raczej w jej imieniu stosowny wniosek złożył Mariusz Kamiński), żeby pozwolić jej przejść na nowy system z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Żeby, rozumiecie, ludzie mieli wygodniej. A także motywując to wojną w Ukrainie (?). Ale stacjom prywatnym z góry realizacji takiego wniosku odmówiono.

Na czym polega numeras? Bardzo proste: przez kilka miesięcy (być może kluczowych politycznie, bo wyborczych) Kurwizja na starych odbiornikach nie będzie miała konkurencji…

Cała sprawa dotyczy jednak tylko telewidzów, odbierających program „z powietrza”. Kablówki i systemy satelitarne są od kłopotu wolne.

Niby sprytne pociągnięcie. Ale niekoniecznie. Kanciarze liczą na to, że ludzie zasępią i nie nabędą niezbędnych przystawek. Może i tak; ale bez wątpienia genialne pociągnięcie organizacyjnie nie da spodziewanego skutku w całej rozciągłości: jak kto był przywiązany do TVN czy Polsatu, to jednak sięgnie do kieszeni – może nawet po całkiem nowy cały odbiornik. Kablówki pewno też zyskają nowych klientów.

Takie mamy więc oto chitre koncepcje powiatowych – a może nawet tylko gminnych – strategów. Cały PiS. Ktoś powiedział – typowe myślenie Suskim.

Agencja SW Research po raz drugi przeprowadziła ogólnopolskie badania poświęcone prestiżowi zawodów z perspektywy Polaków. Wyniki są interesujące i chyba więcej mówią o samej publice niż o ocenianych zawodach. Co prawda można się w pełni zgodzić z opinią publiczną, która za najgorsze łachudry uważa tzw. youtuberów i influencerów (takie egzemplarze, które się wygłupiają przed kamerką i na tym koszą niezłą zupełnie kasę) i specjalnie nie dziwi, że blisko samego dołu tabeli lokują się politycy, (w tym posłowie na Sejm i członkowie rządu), ale jednak fakt, że sprzątaczka jest wyżej ceniona niż dyrektor przedsiębiorstwa a strażak (pierwsze miejsce!) wyprzedza znacznie profesora uniwersytetu – nie napełnia mnie do naszej populacji przesadną czcią. Choć z drugiej strony – wspomniana wyżej sprzątaczka leje prestiżem jak chce księdza, więc nie jest tragicznie.

Zły człowiek na literę K. czyli wuc nie był w badaniach uwzględniony. Może szkoda.

3 maja

Jestem od dzieciństwa konsekwentnym ateistą i antyklerykałem.

Dziś Kościół odgrywa rolę hamulcowego wszelkiego postępu bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Niczego dobrego więc się z tej strony nigdy nie spodziewałem ani nie spodziewam. Ale wiadomość o wypowiedziach Franciszka w sprawie Ukrainy nawet mnie zamurowała. To jednak szok: jednym z możliwych powodów rosyjskiej napaści na Ukrainę mogło być „szczekanie pod drzwiami Rosji przez NATO” – oświadczył mianowicie papież w rozmowie z włoskim dziennikiem „Corriere della Sera”. Powiedział również, że nie jest pewien, czy wspomaganie Ukrainy dostawami broni jest słuszne…

Franciszek nie jest ulubieńcem najbardziej wstecznego chyba odłamu katolicyzmu, jaki się zalągł i obficie rozmnożył w Polsce. Jest dla nich zbyt daleki od ortodoksji; powodowało to oczywiście, że rozsądni ludzie widzieli w nim coś w rodzaju sprzymierzeńca. Nigdy nie sądziłem więc, że przyznam rację akurat tym czarnosecińcom; ale tak jest, macie państwo rację: Franciszek jest złym i niemądrym czołowym przedstawicielem waszej instytucji. Również Franciszek.

Myślę, że po tym wrednym oświadczeniu Bergoglia wielu ludzi silnie się zastanowi nad swoim stosunkiem do Kościoła oraz tzw. wiary. I bardzo dobrze.

Dziś obchody święta 3 maja. Kolejne hałasowanie dla demonstracji – nie wiem czego. Najgłośniej drą się o Konstytucji ci, którzy najczęściej ją łamią. Wyłączyłem telewizor. Mam kompletnie dość tej kiepskiej imitacji Mussoliniego, która mi bryluje i tokuje od rana.

Dziś też dowiaduję się, że Polska zajęła 66. miejsce w tegorocznej, 20. edycji Światowego Indeksu Wolności Prasy.

To najniższa pozycja naszego kraju w historii rankingu. Autorzy raportu tłumaczą to wprowadzonymi przez państwo w ubiegłym roku przepisami, uniemożliwiającymi pracę dziennikarzom przy granicy z Białorusią. W tym roku trafiliśmy do grupy krajów „problematycznych”. Autorzy indeksu są – zdaje się – ludźmi zbyt dobrze wychowanymi. Moja babcia też nazywała zawsze sracz toaletą.

A i jeszcze jedno. Orban podobno był poinformowany z wyprzedzeniem o agresji bandytów na Ukrainę. Siedział cicho; a potem zajął stanowisko, jakie zajął, w nadziei podobno, że coś przy okazji skubnie dla siebie.

Rozumiem, dlaczego tacy ludzie nie znoszą Unii Europejskiej i są tak przywiązani do idei „państwa narodowego”: bo jak każdy może pojechać, zamieszkać i pracować gdzie chce, to na cholerę mu jakieś formalne granice i co go obchodzi, czy sprawujący władzę w danym obszarze kacyk wierzy w takie, czy inne Mzimu i czy mówi takim, a nie innym językiem? No i wtedy władza wszelkich złych ludzi, z upodobaniem żerujących na jakichś idiotycznych resentymentach – traci uzasadnienie i sens.

Dlatego nasz zły człowieczek na literę K. tak się podmaślal do Orbana. Bo w gruncie rzeczy on tak samo gra „naszością”. Ale w odróżnieniu od Węgra chyba pojął, że gadanie o „polskim Lwowie” czy gloryfikowanie „czynu zbrojnego na polskim Zaolziu” skompromitowałoby go teraz ostatecznie. Co nie znaczy, że nie wróci do tematu, jeśli wyczuje w tym korzyść.

Tzw. politycy tak mają; niestety, w większości.

2 maja

Dzień flagi.

Zabijcie mnie, ale tego święta po prostu wyjątkowo nie lubię. Ocieka nieuniknionym i niczym nieuzasadnionym patosem. Jest dla mnie sztuczne; ta „nowa świecka tradycja” nie wynika bowiem po prostu z niczego, z żadnej specjalnej okazji. Zarządzono, jak zarządzono – bo tak jest gdzie indziej i ponieważ 2 maja leży dokładnie między dwoma innymi świętami, więc mamy luzik. Poza jakimś strasznie prymitywnie rozumianym formalnym „patriotyzmem” i przyznaniem, że i tak porządnej pracy tego dnia nie będzie – niczemu to nie służy.

Może to dlatego zresztą, że w ogóle nie przepadam za świętami – obojętne, państwowymi czy (zwłaszcza) religijnymi. Jedyne uzasadnienie ich istnienia, które do mnie przemawia, jest takie, że nikt nie może pracować bez przerwy. W związku z tym z mojego punktu widzenia byłoby najlepiej, gdyby każdy z nas dostał do dyspozycji przysługującą mu „państwowo” pulę dni wolnych od pracy i mógł je sobie ułożyć dowolnie; jedyny problem, jaki tu widzę, to murowana dezorganizacja pracy ważnych placówek i instytucji. Więc to – niestety – nierealne logistycznie.

Rozumiem jednak, że moje podejście do tych spraw nie jest powszechne – i w końcu nic mi to nie przeszkadza, że jestem w mniejszości. Troszkę się podpieram poglądem, że większość rzadko miewa rację; choć często ma dość siły, by swoją opinię przeforsować.

Ale – wracając do sprawy – lubiłbym, jeśli już musi być to święto, by demonstrowano je nie tylko przypinaniem prezenterom patriotycznych znaków do klapy i wielkim tupaniem mundurowym wraz ze śpiewaniem (znów się narażę…) niezbyt sensownych słów do dość paskudnej i prymitywnej melodyjki. Może się umówić, że tego dnia parkujemy tylko w miejscach dozwolonych? Może silnie przypomnieć, że to ostatni dzień rozliczeń podatkowych? Może urządzić tego dnia uroczyste wręczanie obywatelstwa jakimś losowo wybranym kilkuset chętnym?

Bo patriotyzm, to nie tylko – i chyba wcale nie – wielkie bum cyk-cyk i tara-bara; małe też niekoniecznie. Nie szumiące skrzydła husarskie i nawet nie żadne czerwone maki ani visy na tygrysy. Ani szumiące wierzby i łezka w oku na widok bociana. To raczej żmudna rzetelna robota i nudna buchalteria.

Ilu z nas tak myśli?

Z pewnością nie ma w tej grupie złego na K. On wyraźnie lubi cyrk. Głównie zresztą polityczny.

Swoją drogą tak sobie myślę, że jeśli kiedyś przyjdzie komuś do głowy wydać jego „Mowy wszystkie”, to będzie to jedna z najkomiczniejszych książek w dziejach.

1 maja

No więc mamy 1 maja. Co za święto!

Podobno kiedyś musieliśmy chodzić na pochody.

Owszem, czasami bywałem – ale nie pamiętam, by mi ktoś kazał. Szliśmy, bo szliśmy. Może miałem szczęście do przełożonych, którym to wisiało kalafiorem? Nie wiem. Niektórzy twierdzą, że bali się wyrywania paznokci.

A co pamiętam? Że zazwyczaj pogoda była ładna. Głosy sprawozdawców radiowych, grzmiące na całe miasto entuzjastycznym wyliczaniem idących przed trybuną; podobno można było przy tym nieźle zarobić. Smak kiełbasy zwyczajnej, kupowanej w szarej torbie wraz z bułką i porcją musztardy; niepowtarzalny.

I w gruncie rzeczy nic więcej.

Coś to święto pewno dla organizatorów oznaczało (choć nie jestem pewien), a na pewno zależało im na frekwencji. No to była frekwencja. A potem się rozchodziliśmy. I tyle. Czasem po południu była jakaś wódeczka: każda okazja dobra.

A potem się okazało, że to było i jest Strasznie Ważne. W sprawie tego święta Kościół katolicki pierwszy zrobił klasyczną „kiwkę”: nie mogąc zapobiec jego laickim obchodom na całym świecie, papież Pius XII wprowadził w 1955 roku do kalendarza liturgicznego 1 maja jako… wspomnienie św. Józefa Robotnika. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach tego głupiego numeru nie kupił, ale purpuraci byli strasznie dumni, że okazali taki spryt.

Później okazało się jednak mimo wszystko, że to było święto komuny i w ogóle paskudztwo; a chadzali wyłącznie zdrajcy i kolaboranci.

A dzisiaj czytamy Biblię, jak przykazał Czarnek. Nowy pomysł, tylko nieznacznie bardziej idiotyczny od tego ze świętym Józefem.

Niektórzy zaś chodzą, by zademonstrować swoją niechęć do rządzących; i fajnie by było, gdyby jeszcze tę niechęć demonstrowali jakoś inaczej. Ale to już wysiłek… No i protestując na przykład na Marszu Niepodległości można jesienią zmoknąć, a i w ryja zarobić od jakiegoś kibola.

Międzynarodowy Dzień Pracy. Tylko pogoda niezawodna.

We Wrocławiu “1000 gitar dla Ukrainy” wyszło znacznie okazalej. I miało sens.

Tradycja. Patrzę na nią – jak na każdą tradycję – głównie z pobłażaniem. Jak na “obowiązkowe” święcenie jajek wiosną czy sianko pod obrusem w grudniu. Chcą, to se święcą. Chcą, to se kładą. Chcą, to chodzą. Nie, to nie.

Dla mnie ten dzień dziś to raczej osiemnastka naszej przynależności do Unii. Tylko znów się wszyscy przyznają, że to oni Polskę wprowadzali. Nawet pan MM podobno był negocjatorem. Może się okazać, że to był pomysł Lecha K., inspirowanego przez Matkę Teresę. Ale jeśli będą za bardzo żądali praworządności, to okaże się, że to kolejny spisek komunistyczny.

W każdym razie w Ukrainie chyba nikt dziś nie świętuje.

A co dziś robi ten zły nieduży na K. literę? Prawdę mówiąc, mam to w odwłoku.

Bogdan Miś

Urodzony w roku 1936. Matematyk, dziennikarz. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego,
Polskiego Towarzystwa Matematycznego, Polskiego Towarzystwa Informatycznego.

Print Friendly, PDF & Email