Jerzy Dzięciołowski: Grobka moja miłość4 min czytania

17.08.2022

Pojechałem do Grobki. We wrześniu „stuknie” pięćdziesiąt lat, jak się z leśniczówką zaprzyjaźniłem. Właśnie wybierałem się na marsz z kijkami, kiedy na szutrówce pojawiła się zwarta grupa płci męskiej, otaczająca ministra Mariusza Błaszczaka, szefa resortu obrony narodowej i, jak nawet w lasach już szumi, premiera w nieodległej przyszłości. Pan minister grzecznie powiedział „dzień dobry”, ja grzecznie powiedziałem „witam wycieczkę” (wszyscy zaopatrzeni w rowery). Sądząc po minach obstawy, jakieś dziesięć osób minimum, nie za bardzo się spodobało. Niech się cieszą, że nie zapytałem ministra, dlaczego nie przyjechał Abramsem!

Grobka mu się podobała. Mnie mniej się podobało, że jemu się podobała. Miałem już raz taki epizod, że żonie Wojciecha Jaruzelskiego (sześć kilometrów od Grobki, nad jeziorem Omulew, funkcjonowała siedziba Sztabu Generalnego WP), wówczas też ministra obrony narodowej Grobka się podobała. Stała się więc obiektem ważnym dla celów obronnych. Zjechała maszyna do robót wodociągowych i tyle tego było. Bo „Solidarność” wymyśliła rewolucję i obiekt obronny nie zmienił się w pensjonat.

Dzionek był piękny. Z niezapowiedzianą wizytą zapowiedział się orzeł bielik. Raczej samica, bo kiedy przysiadła na pochylonej brzozie, ładnie się drzewko zakołysało. Samice bielika są większe od samców, ich ciężar dochodzi do 6 kg, a rozpiętość skrzydeł do 2,5 metra. To największe gniazdujące w Polsce ptaki. Latami budują gniazda. W Norwegii odkryto gniazdo bielika o wysokości pięciu metrów. Bielik dokładnie mnie obejrzał, czy należę do środowiska i oddalił się do swojej siedziby, około kilometra od leśniczówki.

Czarna, rzeczka rzut beretem od Grobki, która kiedyś napędzała turbinkę wodną a leśniczówka miała własną elektryczność – zanika. Mądry nadleśniczy nie kazał Czarnej „prostować” i z pomocą bobrów, które spuściły na nurt Czarnej topole, na dawnej łące – haliźnie zrobiło się mokradło. Olchy w oczach odbiły. I jest całkiem nowe siedlisko – nie do poznania. I bogate w wodę, która nie odparowuje.

Nietoperzom też się znudziło mieszkać w tym samym miejscu, we wschodniej części chaty. Myślałem, że się wyprowadziły na dobrze. A tu cztery młode wyłażą spod dachówki na ganku. Naprawdę się ucieszyłem. Wiruje to bractwo ze „starymi” co wieczór, stale o tej samej porze. Że są, to znaczy, że mają co jeść, bo nawet z komarami krucho.

Przyszedł pilarz i mówi: „leśniczy mi nie marudził to przyszedłem porąbać drzewo, bo po 16-stej to mi nie może nic kazać. Kto pracuje ten pracuje”. Ile pan chce za godzinę rąbania? – pytam. „A nie, na godziny to ja nie rąbię” – mówi. Dobra, niech pan rąbie, mówię, dogadamy się Wszedł do drwalki. Za półtorej godziny wychodzi. Idę do drwalki. Oczom nie wierzyłem. To jakieś mistrzostwo świata w rąbaniu. „Teraz pan wie, dlaczego nie chciałem umawiać się na godziny”. Zapłaciłem 120 zł. Dwa dni znosiłem i układałem w pokojach. Mam zaopatrzenia na trzy lata. Jak obniżą temperaturę w blokach w Warszawie, to „chrust” i dach nad głową – jak znalazł. A mój pilarz: „kto pracuje ten pracuje”. Pogadaliśmy o lesie: – Wie pan, „żywicówka” (sosny w szóstej klasie wieku – 120 lat) to już tylko w jednym oddziale. Pięć trzeba takich na 20 kubików. Mnie trzeba tyle do moich pieców.

Grobki nie wystarczy zobaczyć. Trzeba się z Grobką zakolegować. Stać się jej częścią. Wtedy przyjazd do Grobki nabiera sensu – spotkania z kimś bliskim. Z kim, po rozstaniu, chce się znowu być. Pozornie leśniczówka niczego nie chce. Chociaż świadczy powrót do świata dzieciństwa. Do bezmiaru wolności, koloru kwitnącej łąki, zapachu ścieżek w rozgrzanym sosnowym lesie…

Leśniczówka ma tylko jedno życzenie: trzeba o nią dbać. Nie znosi dziur w dachu. Wpuszcza wodę na ściany na piętrze w jednym pokoju, akurat tam, gdzie śpię i się przyczaja. To może trwać nawet kilka miesięcy. Odpada trochę tynku od ściany, co daje się przykryć obrazkiem i nadal nic się nie dzieje. Czas pomalować szary sufit w kuchni na parterze. Ładna biel się zrobiła. Popadało trochę. Normalka. Zależy dla kogo. Przyczajona panna L. przelała wodę z piętra na sufit w kuchni i zrobiła ładny zaciek. Zapewne bardzo z siebie zadowolona, że doszła sprawiedliwości.

Jerzy Dzięciołowski

 

źródła obrazu

  • dzieciol: BM