03.11.2022

roneczka, moja matka – anioł, która poza pomocą innym, nie widziała swojej roli w życiu, przez dziewięć lat po śmierci w Kopenhadze mojego ojczyma Daneczka, mieszkała z nami. Najpierw na farmie w Illinois, potem w Bostonie. Urodziła się w roku 1905 w Łęczycy, gdzie Żydzi stanowili jedną trzecią ludności. Stamtąd pochodzą nasze rodzinne legendy: mieszkanie piękne – jak w Łęczycy, jedzenie smaczne – jak w Łęczycy, dobre małżeństwo – jak w Łęczycy. Rozwód był dla niej największą klęską człowieka.

W roku 1987, gdy pewnego dnia zapomniała ugotować nam obiadu, po moim przyjściu do domu objęła mnie i zapytała:
— Czy nie myślisz, że moje życie przestaje mieć sens?
Jak zwykle, przytuliłem ją do siebie i powiedziałem jej do ucha:
— Żyjesz dla mnie.
— Przekonałeś mnie — odpowiedziała.
Innego dnia znów zadała mi to pytanie. Trzymając ją w ramionach, nie znalazłem szybkiej odpowiedzi.
— No widzisz? — zapytała i przyciągnęła mnie do siebie tak mocno, jak nigdy dotąd. W tajemnicy przed nami przestała brać lekarstwa, które po wielu atakach utrzymywały jej serce. Po tygodniu nie żyła. Miała 82 lata. Grażyna, która straciła oboje rodziców i ja, byliśmy sierotami.
— Unikaj pogrzebów — mówiła mi matka — nieżyjącemu wszystko jedno, a sobie popsujesz humor. Gdy zmarła, jej prochy umieściliśmy w mauzoleum cmentarza w Providence, Rhode Island.
Dlaczego więc wśród tysięcy innych po latach znaleźliśmy się w Bostonie, w dwugodzinnej kolejce do trumny polityka, którego znaliśmy tylko z gazet i telewizji? Nie odrywając oczu od wzruszonych twarzy tych, co przyszli go pożegnać, a potem ściskając ręce jego żony, dzieci, wnuków i prawnuków, osieroconych dzieci, wnuków i prawnuków Johna i Roberta, ponad osiemdziesięciu ich, dzielących z nami swój żal, przechodzimy koło trumny Teda Kennedy.
Oderwani od własnego kraju cyniczni emigranci z krainy wielkiej manipulacji, kwestionujący motywy i szczerość każdego polityka, szukamy w tej kolejce klucza do zrozumienia naszego adoptowanego kraju. W stuletniej historii klanu Kennedy mieści się wszystko, co amerykańskie: etos irlandzkiego emigranta od biedy do bogactwa, euforia wolności osobistej, ambicje polityczne jako ukoronowanie sukcesu. Dwaj bracia oddają życie za swoje społeczne pasje, trzeci zamienia gorycz rodzinnej tragedii w nową polityczna energie: przez czterdzieści lat, Ted Kennedy woła z trybuny senatu o lepszą Amerykę, unikającą wojen, tolerancyjną, opiekującą się słabymi, których wolna konkurencja wyrzuca za burtę. Przeciwników politycznych zaraża swoim optymizmem, buduje z nimi przyjaźnie jak nikt inny w Kongresie,
Następnego dnia patrzymy na ekran telewizyjny. Na cmentarzu Arlington zapada noc, słychać tylko słowa modlitwy, nawet ultraczule kamery widza tylko kontury flagi amerykańskiej, okrywającej grób i wieczny płomyk na płycie braci Kennedy. Rodzina zostaje sama ze swoim wujkiem Teddy, opiekuńczym wujkiem całej Ameryki.
Nowi goście w Bed and Breakfast w zapiskach Grażyny:
Rwanda, Africa.
Zamiast na 9. przychodzą na śniadanie o 10. Ona wychodzi na cały dzień, on zostaje w pokoju. Po odjeździe okazało się, że pornograficznych filmów naoglądał się na 340 dolarów, nasz kabel nie był zablokowany, bo czegoś takiego nie spodziewaliśmy się, ale agencja obciążyła ich kartę kredytową, dość drogie mieli wakacje.
Canada.
Kontraktor budowlany świeżo po ślubie, drugim albo trzecim. Dość głupkowaci, ciągle chodzą na zakupy.
London, England.
Ile można grać w golfa?
Beijing, China.
Po otwarciu bezpośredniego połączenia lotniczego w mieście pojawiły się tysiące Chińczyków. Ta para jedyne co ma w głowie – to kupowanie chińskich towarów, tu pewnie tańszych niż u nich.
Fresno, California.
Farmerzy winogron, które po wysuszeniu zamieniają się w rodzynki. Poznali się w czwartej klasie, ale dopiero po tym, jak obojgu rozleciały się małżeństwa, spotkali się po 40 latach i żyją ze sobą na farmie.
St. Louis, Missouri.
Odwiedzają córkę w szkole dentystycznej uniwersytetu w Bostonie. Mówią, że nie jedzą śniadań, a nagle przychodzą, jak wszystko jest już sprzątnięte. Co z takimi zrobić?
Fort Smith, Arizona.
Gaduła. Mąż jest w Bostonie, po operacji raka, ona go odwiedza, pewnie rozwiedziona, opowiada o wszystkich chorobach, jakie są na świecie, nie da sobie przerwać, chodzi za mną do kuchni, ale miła.
Bayville, New York.
Rano wstali i powiedzieli, że mieli bezsenną noc, bo materac był za twardy. Jeździłam po sklepach, żeby znaleźć coś miękkiego, kupiłam za 75 dolarów, położyłam im na łóżku. Następnego dnia przyszli koło południa i powiedzieli, że spali u kuzynów na kanapach, do tego chcieli śniadanie, nie dałam im. Głupie wały.
Omaha, Nebraska.
Bardzo mili, zachwyceni B&B, wszystkie dzieci rozwiedzione, pomagają finansowo córce.
Indianapolis, Indiana.
Bardzo dziwna para, ona po siedemdziesiątce, on wygląda na jej syna, ale śpią razem, ona wszystko załatwia, on tylko patrzy jej w oczy.
Georgia, ale nie amerykańska, tylko była sowiecka Gruzja.
Żona cichutka, a on nie puszcza od stołu innych gości, dopóki nie przerobi co najmniej jednego wieku historii Gruzji, a zaczął od 15 wieku. Gruzja to najciekawszy kraj świata, a on najmądrzejszy w Gruzji.
(Ten zapisek G., przypomina mi młodego Gruzina, który odwiedził nas kiedyś w Warszawie i tak powiedział na przywitanie: — Marian, skażi, kak u was diełajut liubow? Bo u nas tolko pa francuski).
Kopenhaga, Denmark.
Korespondencje prowadziliśmy po angielsku, więc nie wiedzieli kto był pod szyldem Queen Anne B&B, okazali się wnukami polskich emigrantów marcowych, którzy jak my, wylądowali w Danii. Pokazaliśmy im film Mariana z kopenhaskiego statku, a gdy dziadek Michała pojawił się na ekranie, Michał zaniemówił ze wzruszenia. Rodzicom Michała nie dawano paszportu aż do połowy lat 70. Michał i jego nieżydowska żona wyemigrowali dopiero w latach osiemdziesiątych, po studiach.
Zmieniają się koleje życia emigrantów: zaczyna się od euforii i odrzucenia przeszłości, potem chęć krótkiego powrotu, żeby uzasadnić decyzje wyjazdu, długi okres wrastania w nowy świat i straty zainteresowania poprzednim, gdy dzieci dorosną, wysyłanie ich do Polski, żeby nie straciły języka, po latach odkrycie pokoleń Polaków, które tam się urodziły bez naszej zgody, a gdy już znudziło się to pielgrzymowanie, powrót do polskiej kuchni.
Na tym etapie jest Grażyna, która latami kolekcjonowała amerykańskie książki kucharskie, aby teraz szukać w Internecie polskich przepisów. Weźmy takie pączki, których nie można kupić tutaj w cukierni, jak u Bliklego w Warszawie, a ślina wciąż pamięta tamten smak sprzed pół wieku, ale jak go odtworzyć w amerykańskim piekarniku? Mieszkamy w świecie uncji zamiast dekagramów, miar łyżkowych, zamiast szklankowych (nie mamy tu polskiej szklanki), nie wiemy co to „jedno opakowanie” (ile tego?), kostka masła (jakie tam robią kostki?) i co znaczą: szczypta, garstka lub garsteczka. W internecie są przepisy na pączki dobre, lepsze, najlepsze, polskie, mamuni, luksusowe, arabskie, zwykłe, parzone, puszyste, oszczędne, wyborne, szybkie, najszybsze, królewskie, sielankowe, wykwintne, popularne, specjalne. Skąd ma się wiedzieć, który z nich przypomni smak z Nowego Światu?
Nasza piekareczka rezygnuje więc z pączków i zabiera się za placek ze śliwkami. Tym razem cierpnie skóra, gdy czyta się recenzje osób, które piekły placek śliwkowy według tej samej recepty: słodkie jak ulepek, dodać mąki ziemniaczanej, miodzio, jakieś takie kwaśne, dodać budyń waniliowy, pianka się nie ścięła, pysznie wyszło, ale zamiast śliwek dałam brzoskwinie z puszki, pychota. Grażyna uważa, że te przepisy mają żywy w polskiej tradycji charakter spiskowy: mnie wyszło, niech jej też się nie uda!
Gdy pojawiliśmy się na tym brzegu, niektórzy przywódcy Polonii amerykańskiej próbowali opowiadanie polish jokes objąć kodeksem karnym. Nas one bawiły, bo nawiązywały do naszych własnych odkryć cywilizacyjnych. Klasykiem był dowcip o siedmiu Polakach wkręcających żarówkę, z których jeden ją trzyma, a reszta obraca domem, albo ten o rozmowie polskich pilotów w czasie lądowania: „zobacz, jaki krótki jest ten pas”, mówi jeden, „tak, ale za to jaki szeroki”, zauważa drugi. Etniczność postaci zmieniała się w zależności od potrzeby opowiadającego, ale jedno pozostawało: w nowym kraju rzeczy robi się inaczej. Nawet dzisiaj, gdy nowoprzybyli mają już za sobą życie w Polsce zmodernizowanej, wciąż istnieje potrzeba zasięgnięcia opinii miejscowych.
Pisze do nas przyjaciółka:
Mam dwa pytania do Gagusi mojej, wszystko wiedzącej, pierwsze: kupiliśmy krzesła i ławeczkę do ogrodu, są z żelaza, czymś pomalowane na czarno, mam wrażenie, że po deszczu zaczną rdzewieć, bo jak się je zarysuje, to wychodzi kolor metaliczny. Czym je posmarować, żeby zabezpieczyć? Drugie: chciałam upiec w slow–cookerze kawałek cielęciny, kupiłam taką zasznurowaną. Obsypałam ją ziołami, czosnkiem itd. i chce tak pomarynować z dzień, dwa. W mięsie jest taki dziwny guziczek, a w środku od niego w głąb mięsa idzie bolec, co to może być? Co z tym robić?
Na co odpowiada Grażyna:
Meble są posmarowane farbą, żeby nie rdzewiały, chyba, że się je zostawi na zimę na zewnątrz.
Do pieczenia cielęciny slowcooker się nie nadaje, bo może wyjść bez smaku i rozgotowana. Rozgrzej piekarnik do 450 F (200 C), posmaruj mięso masłem, posyp czosnkiem i ziołami, wsadź do wysmarowanej masłem formy, po włożeniu do piekarnika zredukuj temperaturę do 300 F (150 C), piecz 30 minut na funt mięsa, albo tak długo aż wyskoczy ten czerwony dzyndzyk.
Dialog ze szlachcianką.

Ja: — Siała baba mak, nie wiedziała jak.
Ty: — A dziad wiedział, nie powiedział, a to było tak:
Ja: — Siała baba mak, nie wiedziała jak.
Ty: — Mak zmielony. Buraki upieczone i obrane. Ciasto rośnie. Uszka się mrożą. Ciasto na ruskie rozwałkowane. Wykrojone.
Ja: — Ślimak, ślimak, pokaż rogi dam ci sera na pierogi!
Ty: — Nadziane serem. Zlepione.
Ja: — Co?
Ty: — Szkło.!!
Ja: — Poleciało, łapaj go.
Ty: — Do gorącej wody włożone, potem do zimnej, żeby się nie rozlepiły. Podsmażone na gorącej patelni. Położone na półmisek.
Cdn

Marian Marzyński
Polski i amerykański dziennikarz, reżyser filmowy i scenarzysta. Ur. 12 kwietnia 1937, zmarł 4.04.2023. Mieszka stale w USA. Album autobiograficzny Mariana Marzyńskiego KINO-Ja. ŻYCIE W KADRACH FILMOWYCH jest do nabycia w księgarni internetowej UNIVERSITAS i w sklepach taniej książki.
Witryna Marzyńskiego LIFE ON MARZ
Marian Marzyński: Nie odchodź serce
Ożeniony ze szlachcianką (100)
12.03.2023
Siedzimy jak tysiące razy przedtem przy kawiarnianym stoliku. Szlachcianka naprzeciw mnie, a w jej tle wielkie okno wychodzące na zatokę Miami…Ożeniony ze szlachcianką (99)
13.02.2023
Jestem w Izraelu na dokumentacji nowego filmu. Jako dziecko bylem okupowany przez Niemców w Warszawie i dlatego z sympatii do okupowanych przez Izrael Palestyńczyków zabrałem…Ożeniony ze szlachcianką (98)
31.01.2023
2017. Po pierwszym łyku zupy grochowej, która odgrzewana lepiej smakuje, tak sobie gwarzymy: Ty: — Po co on te bombowce wysłał do Syrii? Żeby ukarać? Kogo?…Ożeniony ze szlachcianką (97)
23.01.2023
Pod drzewami dookoła rezerwuaru wodnego w Bostonie „Klub spacerujących kobiet” zainstalował wspomnieniowe ławeczki. Gdy ktoś ze spacerowiczów umiera, rodzina lub przyjaciele…Ożeniony ze szlachcianką (96)
17.01.2023
W pociągu z Warszawy na odchudzanie w Cetniewie siedzę obok zakonnicy. Już mam ja zagadać, gdy zaczyna szeptać zdrowaśki. Nie mam tremy wobec duchownych,…Ożeniony ze szlachcianką (95)
09.01.2023
What country are we in? United States. What state? Massachusetts. What city? Boston. Year? 2022. What date? September…Ożeniony ze szlachcianką (94)
21.12.2022
Nasz syn Bartek napisał list do syna mojego zmarłego przyjaciela Mariusza Waltera. Przetłumaczyłem to na polski. Piotr, życie popędziło nas w różne…Ożeniony ze szlachcianką (93)
12.12.2022
W rocznicę wydarzeń, które naszą beztroską Amerykę zamieniły w kraj niebezpieczny znaleźliśmy się na lotnisku w Bostonie w drodze do Miami. Tego historycznego…Ożeniony ze szlachcianką (92)
05.12.2022
— Znów wybierasz się na Kubę i znów za własne pieniądze, to znaczy, że nikogo ten temat nie interesuje — grzmi z drugiego pokoju Grażyna, gdy zamawiam…