Jarosław Kapsa: Prognoza. Dalsze doskonalenie6 min czytania

30.12.2022

Photo by Frantisek_Krejci on Pixabay

Co nas czeka w gospodarce w 2023 r.?

Odpowiedź można znaleźć w pożółkłych gazetach z 1978 r.: dalsze doskonalenie. Określenie, powodujące ból zębów u polonistów (jak można doskonalić coś doskonałego?), ale właściwie dostosowane do panującej ideologii. System zwany socjalizmem był doskonały, światłe kierownictwo gwarantowało, że nie powtórzą się „błędy i wypaczenia”. Ujawniały się, marginalnie, pewne mankamenty (niedobór na rynku pralek „Frania” i mleka w proszku, przestoje powodowane brakiem dostaw energii, przedłużająca się realizacja sztandarowych inwestycji itd.), więc odpowiedzią na to była zapowiedź doskonalenia. Skoro państwo PiS świadomie lub nie kopiuje wzorce PRL, to i zapowiedź dalszego doskonalenia doskonałego tworu, pasuje wyśmienicie.

Nie wiem, czy system z 1978 r. można nazwać socjalizmem, a co za tym idzie uznać PiS za partię sprawującą kierowniczą rolę w jego budowie. Definicja socjalizmu jest wyrazem stanu uczuć, każdy więc go widzi na swój sposób. Trzymajmy się faktów, nie idei. W 1978 r. coraz bardziej przez społeczeństwo odczuwana była inflacja, ta jawna i ta ukryta. Dziś rządzący, wskazując na źródła zewnętrzne negatywnego zjawiska, mówią o „putinflacji”; wtedy można było mówić o „araboinflacji” – bo wzrost cen, nie tylko w Polsce, zaczął się od podwyżki cen ropy naftowej przez państwa OPEC.

Inflacja jawna była ograniczana utrzymywaniem „sztywnych” cen urzędowych na większość produktów codziennej konsumpcji. Podobne rozwiązanie próbował wprowadzić obecnie rząd węgierski, efekt jak u nas w 1978 r.: ukryta inflacja. Zwiększał się niedobór towarów o cenach regulowanych, pojawiały się one w formie sprzedaży przez „spekulantów”, przyjmując ceny kształtowane przez „czarny rynek”.

Istniała wśród ekonomistów świadomość monetarnego źródła inflacji: w 1978 r. w woj. częstochowskim płace wzrosły o 21%, ceny produktów średnio o 16%, przy niezwiększonej podaży dóbr. Zahamowanie wzrostu płac nie było możliwe z obawy przed niepokojami społecznymi, próbowano zwolnić obieg gotówki, narzucając różne formy jej oszczędzania (przedpłatowe „książeczki mieszkaniowe”, „samochodowe”, a nawet subskrypcje na „Encyklopedię popularną”). Nie istniał jednak system banków gwarantujących ochronę wartości depozytów. Rozregulowanie inflacyjne powodowało, że przeciętny pracownik wydawał więcej, niż zarabiał; strumień pieniądza, jak lipcowa powódź, przełamywał wszelkie tamy, niszcząc wszelkie zorganizowane formy dystrybucji towarów, ogałacając półki sklepowe.

Tak wtedy, tak i dziś, wygodnie jest odrzucić tezę o monetarnym pochodzeniu inflacji. Przyjęcie jej obliguje do wprowadzenia rozwiązań grożących niepokojami społecznymi. Najprostszą i skuteczną metodą, byłoby zabranie ludziom 10-15% posiadanych pieniędzy i spalenie ich w elektrowni Kozienice. Podejrzewać można, że prędzej spalono by pomysłodawcę. Zamiast niepopularnej walki z inflacją czeka nas w roku wyborczym wizja ochrony rozmaitymi parasolami, w tym przez indeksację płac i świadczeń. Podobno ognia nie gasi się, dolewając benzyny, ale próbować zawsze można.

Monetarne przyczyny rozwoju inflacji w 1978 r., łączyły się ze strukturalnymi. Modernizacja gierkowska łączyła się z centralizacją i tworzeniem państwowych monopoli. Nawet miód nie był, po bożemu, produktem pszczół, lecz dziełem Centralnego Zarządu Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej, która ustalała cenę i kierunki dystrybucji.

Monopol państwowy miał mieć dwie zasadnicze zalety. Po pierwsze chronił przed marnotrawieniem zasobów, planiści precyzyjnie dostosowywali podaż do popytu. Po drugie – państwowy nadzór był gwarancją, że cen nie będzie narzucał prywatny spekulant w swoim bezbożnym dążeniu do zysków. Racje powyższe, mimo upływu lat i zmianie systemu, nadal trzymają się mocno. Credo quia absurdum.

Wiemy, jest to świadomość ogólna, że monopol jest szkodliwy dla konsumenta, powoduje jednostronne narzucanie warunków przez silnego słabym. Wiemy, że otwarta konkurencja sprzyja poprawie jakości i obniżeniu cen. Wiemy, że monopolista, wykorzystując swą pozycję, narzucać będzie możliwie najwyższe ceny, by dzięki temu uzyskać możliwie najwyższe zyski. To są oczywistości, nie musimy się o nich uczyć w szkole, bo je znamy z własnego doświadczenia. Oczywistości owe przestają być oczywiste, gdy pojawia się idealny obraz monopolu państwowego. W takim przypadku pocieszamy się, że człowiek może i coś traci, ale Naród zyskuje.

Chcąc nie chcąc muszę dotknąć sprawy „Orlenu”. Przypomnę tu głoszoną tezę, że „Orlen” musiał sprzedać gdańską rafinerię „Lotosu” koncernowi Saudi Aramco, bo mu Unia tak kazała. Faktycznie: fuzja „Orlenu” z „Lotosem” była przedmiotem analizy organu UE, odpowiednika naszego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konkurenta. Podobnie jak nasz UOKiK tak i jego unijny analog bronić ma konsumentów w krajach UE przed potencjalnym dyktatem monopolistów. Z tego powodu narzucono obowiązek sprzedaży części potencjału należącego do „Lotosu”, by umożliwić stworzenie konkurencji wobec „Orlenu”. Unia kazała, władze polskie zrobiły coś zupełnie odwrotnego. Sposób przeprowadzenia fuzji, w tym sprzedaż części potencjału „Lotosu”, zrobiono tak, by stworzyć monopol, dysponujący w praktyce 90% udziałem w rynku hurtowym, a przez to dyktującym ceny na rynku detalicznym. To nie kwestia niższej czy wyższej ceny, uzyskanej przez „Orlen” ze sprzedaży 30% akcji rafinerii gdańskiej, będzie w niedługiej przyszłości odczuwalna przez konsumentów. Znacznie boleśniejszy będzie koszt haraczu ściąganego przez monopolistę przy zakupie paliwa na każdej polskiej stacji benzynowej.

Niezauważalnie i nieformalnie powstał także inny monopol — energetyczny. Ponieważ UOKiK jest „narzędziem państwa”, to nie ma możliwości badania, czy nasze rachunki za energię są wynikiem „zmowy cenowej”. Gdy zachodzi niebezpieczeństwo tworzenia monopolu prywatnego, np. poprzez zakup prywatnej stacji telewizyjnej przez prywatny koncern wydawniczy, to pracownicy UOKiK śledzą wszelkie powiązania, analizują wszelkie możliwe skutki, liczą na kalkulatorach, jaki kawałek rynkowego „tortu” przypadnie tworzonemu podmiotowi. Ale to dotyczy koncernów prywatnych; z definicji i z doktryny monopol państwowy jest dobry, jeśli nie dla ludzi, to dla Narodu. A skoro jest dobry, to po co psuć, trzeba doskonalić.

Nie mam złudzeń, że czeka nas w 2023 r. czas dalszego doskonalenia, w tym pieczołowitej budowy i utrwalania państwowych monopoli. To nie szaleństwo, lecz metoda; to nie racjonalność, lecz religia. Efekt tego jest przewidywalny. Mogę przyjąć zakład, że cena półkilogramowego bochenka chleba w końcu 2023 r. osiągnie 23,5 zł; dokładnie tyle, ile wynosić ma godzinowa stawka płacy minimalnej, czyli tyle ile za godzinę pracy zarabiać będzie nauczyciel, animator kultury, pracownik społeczny i szeregowy urzędnik samorządowy. Założyć się mogę o pół litra wódki, wiedząc, że obawa przed niepokojami społecznymi spowoduje, że cena alkoholu będzie rosła znacznie wolniej niż cena chleba. Bez chleba da się radę, ale jak przeżyć nawrót PRL bez wódki…

Jarosław Kapsa