23.11.2024
Nie wzdychał do tupania, wrzeszczenia, słuchania rad, jak się powinien miewać. Osobiście nie znosił mieć się z pyszna, robić za wała na lipnej gwarancji, być branym za światowca z kurnej chaty, miał dosyć upokorzeń; za cholerę nie chciał być ubogim krewnym nędzarza, bo dysponował niewielką ochotą na odstawianie chojraka, bo wiedział, że jest słabeuszem, jak Samson bez peruki.
Ostatnio czuł się paskudnie, jak obrabowany, zdradzony, istny dzikus teleportowany z buszu prosto na rozpędzoną ulicę. Stał na niej sam, głupi i opuszczony, zagubiony, ogłuszony klaksonami, z włócznią w pozłotku, w plugawej sukni, z walkmanem na Irokezie, pośród mętliku skrzyżowań, zaułków i wieżowców nieznanej metropolii.
Ale dzisiaj wstał jakby wypoczęty i od razu gotowy do podjęcia kieratowej pracy. Żwawym truchtem podążył w stronę umiłowanej wygódki. Nie trapiły go daremne rozważania. W życzliwej scenerii secesyjnych rur, nucąc ogryzki niegdysiejszych przebojów, zmył nocne zmazy i ogolił chytrą mordkę śledziennika.
Nienawykły do żmudnej schludności, unicestwił natarczywy kudełek tkwiący nad miejscem przewidzianym na czoło i, konwaliowo upachniony, ubrany w czyściutką włosiennicę, udał się do kuchni. Spóźnionym duszkiem wychłeptał ciecz o kawowym smaku, schował do teczki drugie śniadanko i zbiegł ze swojego terrarium na przystanek, gdzie, z koła na koło przestępował i warczał na niego, podstawiony pojazd.
*
Punktualnie i bezszelestnie zawiózł go pod bramę Zakładu produkującego haftki do sukien balowych, a tam powitała go cierpka oferma nosząca ksywę szef. Na murze widniała tablica ogłoszeń. Jej słowa ostrzegały: „ze względu na turbulencję tarapatów oraz pozostałych rozkoszy, wstrzymuje się publiczne strzępienie ozora na frasunkowe tematy i surowo się zabrania ich używania aż do odwołania”.
Przeczytał, że jeżeli już jakaś awanturnik nie umie powstrzymać się od głośnego wyrażania myśli, ma moralne wapory i ciśnie go, by się z nimi podzielić, to kij mu w oko i niech sobie warcholi do woli, lecz tylko i wyłącznie po godzinach pracy, w miejscach rzadko uczęszczanych, zadaszonych i wyznaczonych przez Wysoką Komisję.
*
Po zapoznaniu się z odezwą, stał w umysłowym rozkroku. Nie wiedział, co robić, jak się zachować. Zapomniał przystroić twarz we właściwy i pożądany grymas powagi. Zamiast niego wypełzła mu na oblicze mimowolna i niewczesna radość, co zmusiło go do korekty wyglądu i przystrojenia twarzy za pomocą tępego wyrazu.
*
Gdy stwierdził, że po latach bijatyki z losem, przyjdzie mu dorobić się uznania i być może dadzą mu pozażywać odrobiny szczęścia, rozniosła go nagła i nieprzerwana duma. Wydało mu się, że chwycił Pana Boga za nogi. Poczuł, jak życie puszcza do niego zajączki i znienacka przestaje go nękać podpuchami. Jest mu tak, jakby odkopał wymarzoną skrzynkę z klejnotami; obiecująca myśl o skarbie stepuje mu po głowie, toteż bez ceregieli rozpoczyna ksiuty z fantazją.
Na wstępie postanawia, że choćby się waliło i paliło, nie będzie sobie kutwić na marzeniach i nie da się wpędzić w smutek. Solennie przyrzeka sobie, że niespotykane wigory będą w nim istnieć od tej pory przy otwartej kurtynie i na pełen regulator: bez ograniczeń powodujących wzdęcia.
*
Rozejrzał się i zobaczył namiętne stado wystrzałowych kobiet, zwiewną płeć z biustami sprężynującymi od silikonowych możliwości. Na myśl o tym, że wkrótce będą mu leżeć u wyniosłych stóp, z obleśnych ust na transmisyjny pas pociekła mu oskoma, a po plecach zatupały ciarki. Poczuł w sobie moc, a na twarzy pojawiła mu się optymistyczna zgorzel.
Poszedł za ciosem i rzucił się w stronę upojnych wizji. Wyobraził sobie, że zamiast być tu i teraz, w świecie wybrakowanych dążeń, jest tam, gdzie nigdy nie był.
Rozpędzona rzewność fabrykowała przed nim dalsze profity. Wyobraził sobie, że niebawem ujrzy się w jeszcze ciekawszych otoczeniach i wkrótce zacznie lśnić od niespotykanego szacunku.
Nieoczekiwanie, jak spod ziemi, na jego zwiędłe oblicze wyborykał się dawno nie używany i od nowa rozjarzony uśmiech człowieka szczęśliwego, który wprawdzie wie, co to obciach i plucha w głowie, ale że nie pozwolił się zabiadolić i zredukować do mało ważnego trybika, może teraz być ze skarbem na dłoni, zamiast z ręką pod kościołem.
Oto nareszcie jako finansowy ozdrowieniec, stanie w rzędzie ludzi, którym się powiodło, odkuje się za wszystkich, ofiaruje im wdowi grosz swojego majątku, będzie ich spróchniałą deską ratunku, zmieni im poharatany i ziewający byt w tarantelę karnawałowych podskoków.
Już widział się obryzganym pokłonami i namaszczonym czapkowaniami, upaćkanym nagrodami i owacjami na stojąco; już dostrzegał siebie na wszelkich możebnych i niemożebnych piedestałach, i zobaczył, że wataha domokrążnych poetów zmawia się, by ułożyć o nim szaszłykową piosenkę do wycia przy grillu, a on odbiera należne ordery, aplauzy i dostojeństwa, już łapczywym okiem imaginacji dostrzegał, że jest uhonorowany estymą i został wytypowany na człowieka millenium; już niemal tak było, gdy przyturlała się do niego nad wyraz upierdliwa myśl, że czego by nie dokonał, i tak nie doigra się uznania u Anny – Barakudy, potulny więc i rozgoryczony, zmordowany wizjami, zdezorientowany i przerażony schodzi z obłoków,, postanawia rzucić dotychczasowe sposoby na przetrwanie, spakować manatki i wypiąć się na sterczenie przy taśmie. Wyjechać w nieznane, gdzie można być sobą, a na upartego, gdzie można być nikim, toteż, nie mówiąc za dużo, wkłada do kufra swoje zgrywne miny, łzy i cierpienia, nostalgie i przyklejane wąsy, toteż, zrównoważonym krokiem opuszcza rodzinny rezerwat, udaje się w stronę dworca, by, najbliższym osobowym z przesiadką w Kutnie, pojechać do diabła.
Marek Jastrząb
Pisarz, publicysta
Niektóre publikacje Autora są do pobrania w Bibliotece Studia Opinii
źródła obrazu
- jastrzab: BM
Świetny tekst, smaczne metafory. Chce się czytać.