Krzysztof Bielejewski: Nowy ambasador, czyli jak pouczać kraj zanim się w nim usadowisz4 min czytania


14.11.2025

No i pojawił się ON. Tom Rose. Człowiek, który jeszcze nie zdążył odebrać kluczy do ambasady, a już zdążył pouczyć polski rząd, polski parlament, polską politykę i pewnie chętnie pouczyłby jeszcze polską pogodę, gdyby miał numer telefonu.

Kim jest ta postać? W świecie dyplomacji określa się to elegancko: „człowiek z misją”. W świecie normalnych ludzi mówi się o takich prościej: kanalia z ambicjami kolonizatora.

ZANIM PRZYJECHAŁ — JUŻ KRZYCZAŁ

Nim samolot Rose’a wylądował w Warszawie, ten już z Twittera (czy jak to tam się nazywa dziś — X, czyli literka, którą można podpisać testament) wykrzykiwał do Tuska:

— „Polska ma się sprzeciwić unijnemu pakietowi Omnibus, bo Amerykańskim Firmom stanie się krzywda!”

Czy trzeba dodawać, że trzy czwarte tych firm płaci podatki w rajach podatkowych, a w Europie widzi głównie rynek zbytu i tanią siłę roboczą?

Rose przyjechał z misją: najpierw nakrzyczeć, potem zapytać o drogę.

AMBASADOR W STYLU TRUMPA

Rose to prototyp dyplomaty z epoki Trumpa: zamiast miękkiej siły — buta, zamiast argumentów — groźby, zamiast rozmowy — tweet.

Widać, że pan ambasador wyobraża sobie Polskę jako taki trochę Teksas Europy: przyjedzie, stuknie butem o podłogę i powie:

— „Od dziś robicie tak, jak chce Waszyngton, bo Donald Trump to obserwuje.”

A Polska — kraj z ponad tysiącletnią historią, ze strategią bezpieczeństwa, z armią, z rządem, z premierem, z prezydentem (no, tu możemy mieć wątpliwości) — ma mu grzecznie odpowiedzieć:

— „Tak, panie Tomku.”

Ale tu jest Europa. Tu jest Unia. I tu nagle wyskakuje Zandberg, mówiąc z miną proroka:

— „Polska jest suwerenna, a nie zależna.”

I takiego tweetu Rose się nie spodziewał.

TUSK — CHŁODNY, JAKBY WIDYWAŁ TAKICH SETKI

Donald Tusk na takie popisy patrzy jak chirurg na pacjenta, który w trakcie zabiegu zaczyna cytować antyszczepionkowe fora.

Spokojnie, chłodno, z lekkim politowaniem.

Wie doskonale, że tacy ambasadorowie pojawiają się i znikają, ale państwo zostaje. I trzeba je chronić przed amatorami dyplomacji.

RÓŻNICA MIĘDZY ROSE’EM A NAWROCKIM

Co ciekawe — Rose i Nawrocki mają wiele wspólnego:

  • obaj myślą, że krzyk jest argumentem,
  • obaj wierzą, że Trump ich kocha,
  • obaj nie rozumieją, że Unia to projekt polityczny, a nie sklep z narzędziami,
  • obaj kochają autorytarne gesty.

Różnica? Nawrocki jest naszym problemem. Rose — tylko gościnnym epizodem.

I o ile gości zwykle się nie obraża, o tyle nikt nie ma obowiązku trzymać ich za rękę, gdy próbują ustawiać politykę całego kraju.

KONKLUZJA: TU NIE JEST WASZYNGTON, TOM

Pan ambasador Rose pewnie chciał dobrze. Problem w tym, że sposób, w jaki „chciał dobrze”, przypomina technikę negocjacji amerykańskich kowbojów: najpierw huknij, potem sprawdź, czy koń cię nie kopnie.

Ale Polska to nie rodeo.

Polska to kraj, w którym premier mówi jasno:

— „Nie cofniemy się ani o milimetr.”

Polska to kraj, w którym nawet Lewica odpowiada USA:

— „Halo, mamy własne interesy.”

Polska to kraj, w którym ambasadorzy powinni znać jedno bardzo ważne słowo:

suwerenność.

I jeśli Rose myśli, że będzie nam układał politykę europejską, to niech najpierw nauczy się wymawiać nazwę naszego kraju bez akcentu jak z filmów o Jamesie Bondzie.

LIST OTWARTY DO AMBASADORA USA: TOM, USPOKÓJ SIĘ

Szanowny Panie Ambasadorze,

to my — Polacy. Naród, który widział już wszystko: zaborców, komisarzy ludowych, traktaty, okupacje, transformacje, kryzysy, geniuszy politycznych i kompletnych nieudaczników. Proszę nam wierzyć — niełatwo nas zaskoczyć.

A jednak się Panu udało.

Po pierwsze: dopiero Pan przyleciał.

My jeszcze kawy dla Pana nie zdążyliśmy zaparzyć, a Pan już zdążył nam powiedzieć, jak głosować w Brukseli, jak myśleć o biznesie, jak interpretować unijne przepisy i jak chronić interesy… amerykańskich firm.

Tom, kochany. My mamy tu własne firmy, własne problemy, własne rachunki za prąd — i naprawdę niewiele czasu, by ogarniać projekty energetyczne prezydenta, który wetuje szybciej niż mówi.

Po drugie: Polska nie jest stanem USA.

Choć kilka amerykańskich korporacji chciałoby tak to załatwić. Tu nie działa zasada „zadzwonię do senatora i załatwione”.

My mamy Unię. Mamy Sejm. Mamy rząd, który potrafi odpowiedzieć „nie”. I mamy prezydenta, który odpowiada „nie” zawsze, ale najczęściej nie wiadomo dlaczego.

Po trzecie: Zandberg już Panu odpowiedział.

To jest u nas taki zwyczaj: jeśli ktoś z zewnątrz próbuje nam urządzać politykę — to nawet Lewica przypomina, że jesteśmy krajem suwerennym.

Niech Pan tego nie lekceważy. Jeśli Zandberg i Biejat mówią głosem państwa, to znaczy, że naprawdę przekroczono granicę.

Po czwarte: Nie musimy bronić amerykańskich korporacji przed UE.

One radzą sobie lepiej niż dobrze. Mają prawników, floty, lobbystów, holdingi i oddziały w pięciu strefach czasowych. Europa nie musi być ich nianią.

A na koniec — Panie Tom:

My życzymy Panu powodzenia w Polsce. Ale jeśli chce Pan tu działać skutecznie, to najpierw proszę posłuchać, potem zrozumieć, a dopiero na końcu mówić.

Bo w przeciwnym razie to nie Pan będzie nas pouczał — to my będziemy Pana cytować. I to raczej nie w kategoriach dyplomatycznych.

Z wyrazami umiarkowanego szacunku, Polacy

Krzysztof Bielejewski

 

3 komentarze

  1. slawek 14.11.2025 Odpowiedz
  2. Zbigniew 16.11.2025 Odpowiedz
  3. Stary outsider 16.11.2025 Odpowiedz

Skomentuj Zbigniew Anuluj pisanie odpowiedzi

wp-puzzle.com logo