Będziemy próbowali dociec, jakie swoje wierzenia i obyczaje Rusowie, ci wojowniczy „wioślarze” z Upplandii, wnieśli w kulturę Słowienów i miejscowej Czudzi. Rzuciła mi się w oczy pewna specyficzna nazwa… Żeby z dalekiej, słowieńskiej północy podróżować na południe, ku morzu Czarnemu, należało przedostać się najpierw na Dniepr. Żeby spłynąć na morze Kaspijskie, należało przedostać się na Wołgę. Żeby osiągnąć brzegi Bałtyku – przedostać się na Dźwinę. Ale najpierw trzeba było wydrapać się na Wałdaj, na wzniesioną o ponad dwieście metrów nad Ilmen, pagórkowatą fałdę wododziału, na kilkaset kilometrów kwadratowych „gór Wałdajskich”, w rozciągający się tam niezmierzony Okowskij Las, usiany niezliczonymi jeziorami i moczarami. Bo stąd, z Okowskiego Lasu, wypływały główne rzeki przyszłej Rusi – Dźwina, Dniepr i Wołga, w niedalekiej przyszłości najważniejsze ze wszystkich rzeki handlowe, a z Wałdaju płynęły i Msta, Łować, Cna, Mołoga, inne ważne dla komunikacji wodnej Nowogrodu rzeki.
Wałdaj brzmi wyraźnie po skandynawsku; sam słuch podpowiada, że źródłosłowem był – po prostu – Valdheim, „wybrana siedziba”, zakątek szczególnego znaczenia, gniazdo jakichś bogów. Sama nazwa niemal wyzywała słuszną historiografię, nie tylko carską.
Na wyżynie Wałdajskiej zatrzymało się ostatnie zlodowacenie, ale tego pamięć ludzka, nawet Normanów, obejmować nie mogła. Zostały po nim owe niezliczone jeziora, wśród nich przedzielone wyspą jezioro Wałdajskie, głębokie na 60 metrów (!), z niego wypływająca rzeczka Wałdajka, i nad nim – co najważniejsze – miasteczko Wałdaj. Trudno sobie wyobrazić, by wzięło imię od wyżyny (bo dlaczego akurat tutaj?) lub od jeziora. Źródłosłowem więc musiało być miejsce „wybrane”, siedlisko bogów.
W roku 1981 historyk wtedy leningradzki, Aleksandr Iwanowicz Popow, poświęcił bardzo interesującą książkę toponomastyce okolic Leningradu, Nowogrodu i Pskowa. Nie miało być, oczywiście, między jego „Śladami czasu minionego” żadnych śladów wareskich. Tolerowano, owszem, jako ojców tutejszego nazewnictwa Czudź; nawet i Bałtów. Waregów – nie. „Wałdaj” miał być więc pokrewny estońskiemu „vald”, gmina, łotewskiemu „vald, valda”, okręg, obwód, fińskiemu „valta”, władza, potęga. I stara, pierwotna osada mogła być od biedy czudzką „gminą”. Tylko dlaczego tutaj, nie gdzie indziej? Popow cytuje szwedzką księgę spisową z czasu, gdy Szwedzi zawładnęli tymi ziemiami, a w niej owa miejscowość nazywa się „Hariawalda by”, od trzebieży, zaś inne źródła, już rodzime, zwą ją – „Warowalda”, czyli że „wyboru”, chciał nie chciał, dokonali Waregowie. Pchają się nam do oczu jak nie tak, to inaczej: „by” to przecież właśnie owa najczęściej spotykana normańska końcówka w nazwach wsi z terenów osadnictwa „na prawie duńskim” w Anglii, a „War” w drugiej wersji też brzmi jednoznacznie.
Czego wszelako oni tu szukali? Ta dziura nie leżała na żadnym szlaku; dopiero w XIX wieku przeprowadzono tędy kolej i szosę. Prawa miejskie dostała, jak większość tutejszych miasteczek, w roku 1770, za Katarzyny Wielkiej. Czym więc taką zdobyła sławę, że dała imię całej ogromnej wyżynie, „Wałdajskim Górom”?
Jak zwykle super opowieść.
Pytanie: dlaczego w tych etymologicznych wywodach pomija się „valdheim” jako „leśną siedzibę”? Języki Skandynawów należą do rodziny germańskiej, a słowo „wald” narzuca się samo w pierwszej chwili.
Kult drzew znany był w całej północnej Europie i trwał niemal po dzień dzisiejszy. Ale też lasy północne to było co innego, niż „krzaczki” nad Morzem Śródziemnym. Tu się trafiały okazy budzące podziw ogromem, rozrosłymi korzeniami działające na wyobraźnię.
Co do dóbr oferowanych przez Słowiańszczyznę, nie należy zapominać o czerwiu, bardzo cennym towarze. Ponoć dzięki niemu mamy czerwiec.
@JŁ: Masz oczywiście rację. U nasz pod Grunwaldem to były lasy że hej! Ale nie lekceważ jednak tych mikrusów znad śródziemnego, czyli tych cedrów libańskich, cośmy zbudowali z nich tyle okrętów i świątynię króla Salomona. Albo tych starych oliwek, co zajmują niejeden rynek greckich miast. Natomiast co do tych etymologii, nieraz się już naciąłem na pozornie oczywistych, więc ostrożność i doświadczenie radzą ufać Bratkowskiemu,
Toć wiem, że pozory mylą. Dlatego niczego nie twierdzę, a tylko pytam, bo fonetycznie to się samo narzuca. Zaufanie do autorów to ja mam z definicji ograniczone, bo tak każe metodologia, dlatego lubię każdy szczegół wyjaśnić, nawet taki drobny tym bardziej, że tu piszemy „bez aparatu”.
Jeśli chodzi o cedry i inne drzewa na Bliskim Wschodzie, to oczywiście, że i tam się trafiały okazy. Ostatecznie Abraham i jego współwyznawcy stawiali paleniska ofiarne w pobliżu drzew. Dopiero za Mojżesza to się zmieniło.
Jednak drzew w takiej obfitości i rozmiarach nie było tam nigdy. Rzymianie opowiadali sobie legendy – horrory o lasach w Germanii (a do niej zaliczali też Słowiańszczyznę).
Dwa miesiące temu zasadziłem w moim przydomowym, osiedlowym ogródku potwora – mamutowca. Na pohybel mojej administracji osiedla, co uważa, że my zrobiliśmy z naszego ogródka „busz”.(czarna sosna, daglezja, wejmutka, sosna Banksa, kilka cisów, poszycie dna lasu, czyli barwinek, kopytnik, czosnek niedźwiedzi i wszystko co jest.
Ten potwór posadzony w mojej drugiej siedzibie, na południowym zachodzie, w „Albert Schweitzer Anlage” Darmsztatu, 120 lat temu przez dziadka tego ogrodnika, co kupiłem od niego za całe 80 Euro, wyrósł tam już na przeszło 30m, a kiedyś będzie jak w tym Yosemite National, czy innym Yellowstone (zawsze mi się myli). Jak miałem 15 lat i pisałem „pracę o czymś” (Zoszczenko) to ojciec mnie uświadomił, że powoływanie się na autorytety jest uprawnioną metodą, że jednak ten „aparat” ma swoje ograniczenia. A jeśli idzie o straszne lasy północnych Niemiec, to nie mam źródeł rzymskich, ale ładną piosenkę niemiecką (z pamięci, niestety. śpiewnik pożyczyłem, umarli zanim oddali.
„Als die Römer frech geworden
sim sirimsim simsim sim.
Kamen zu dem Deutschlands Norden
sim sirimsim simsim sim.
Vorne im Trompetenschall
sim sirimsim simsim sim.
Ritt der Generalfeldmarschall
sim sirimsim simsim sim.
Herr Quintinius Varus
sim sirimsim simsim sim.
Herr Quintinius Varus
schnäderededräng, schnäderededräng.
Doch im Teutoburger Walde”… itd.
P.S. W tym necie wszystko znajdziecie! Więc i ja odszukałem w kilka sekund oryginalną wersję piosenki. Rzeczywiście ona się różni trochę od mojej, zapamiętanej.
„Doch das kann einen Seeman nicht erschüttern. Keine Angst Rosemarie”. Więc tak żeglujemy sobie po tej sfalowanej korze, zaś jeśli te fale nazbyt strome, słusznie nazywają nas bałwanami.
Und wenn die ganze Erde bebt,
Und die Welt sich aus den Angeln hebt
Fajna piosenka 🙂