2012-07-03. To były znakomite mistrzostwa. Sąsiadka – której nigdy nie podejrzewałbym o takie zamiłowanie do piłki nożnej – skomentowała je najkrócej: OK, sąsiedzie – powiedziała – nasi piłkarze przegrali, ale wygrali polscy kibice. I tego się trzymajmy…
Pełna zgoda. Już po kilku pierwszych dniach EURO 2012 z pewnym zaskoczeniem, a nawet zdziwieniem stwierdziliśmy, że wszystko działa, jest zapięte na ostatni guzik. Mówiąc inaczej, że zdaliśmy najtrudniejszy egzamin: organizacyjny. Z czym dotąd najczęściej bywało różnie.
Mało tego: okazało się, że jesteśmy otwarci na innych i – mimo podkręcania atmosfery przez stacje telewizyjne pozbawione prawa do transmisji meczów, a przez to walczące o utrzymanie słupków oglądalności, gwarantujących wpływy reklamowe – nawet nie doszło do prowokowanej wojny „polsko–ruskiej”. Z kilkusetosobowej grupy kiboli-bandytów. działających „pod flagą biało-czerwoną”, wypożyczoną od „prawdziwych patriotów”, wyłapano już ponad setkę, aby mogli odpowiedzieć przed sądem, a reszta normalnych kibiców (czyli przytłaczająca większość Polaków), nie wiadomo dlaczego nazywanymi „piknikowymi” – potępiła ich bandyckie ekscesy.
Potem zaczęły do nas napływać słowa zachwytu ze strony mediów zagranicznych, które – także dla siebie – zaczęły odkrywać zupełnie inną, fajną Polskę. Całkowicie odmienną od dość powszechnego dotąd stereotypu: chłopskiej furmanki i brudnych krów… Byli zaskoczeni naszą sprawnością organizacyjną, otwartością i gościnnością; tym, że potrafimy kibicować wszystkim, nawet przeciwnikom, z którymi właśnie przegraliśmy. Dla nas samych – myślę – było to zaskoczeniem, bo dotąd postrzegaliśmy siebie zupełnie inaczej, a teraz – z dumą – spojrzeliśmy na siebie ich oczami.
Dla mnie niezwykłym doświadczeniem był przegrany mecz z Czechami. Oglądałem go w strefie kibica koło PKiN w Warszawie. Wybrałem się tam z przyjacielem, Maćkiem Ł. – typowym homo politicus, z którym od ponad 40 lat, (kiedyś także z udziałem braci K.), prowadzę nieustający spór „austromarksisty” z „wojującym katolikiem”, (co w niczym nie szkodzi naszej przyjaźni).
Pierwsze skojarzenie było historyczne: jak wielką drogę musieliśmy pokonać od pamiętnego wiecu tow. Wiesława z Października 1956 (niemal dokładnie w tym samym miejscu) – do dzisiaj. Zgoda, wtedy przyszło ok 1 miliona ludzi, a dziś tylko 162 tys., ale za to, jaka różnica jakościowa! W filmie „Zbyszek”, poświęconym pamięci Zbigniewa Cybulskiego jest taka piękna scena: Zbyszek otwiera okno, potem jest przebitka na tłum zgromadzony na Placu Defilad (w Październiku 56.) i ten jego cudowny, radosny krzyk – „Ludzie, kocham was”.
Coś podobnego było i teraz. Proszę sobie wyobrazić ponad 160 tys. uśmiechniętych, rozbawionych kibiców i zero agresji, zero kompleksów. Nawet po przegranym meczu. Oczywiście, był smutek z powodu zawiedzionych nadziei, ale i świadomość, że to był tylko mecz. A my wcale nie musimy być gorsi od Irlandczyków, którzy pokazali nam „jak przegrywać mamy” i jak znosić porażki ukochanej drużyny. Dla nas wszystkich to było zaskoczenie – kontakt z zupełnie inną Polską.
Socjologowie zastanawiają się teraz nad fenomenem „naszego” EURO–2012, nad triumfem „normalnej Polski”, która przy okazji Mistrzostw Europy mogła siebie zobaczyć, jak w zwierciadle i policzyć. My, „normalsi”, przedstawiciele „euroludu”, o którym tak znakomicie pisze na łamach „Polityki” Mariusz Janicki (tekst przedrukowaliśmy) – okazaliśmy się górą. Już wiemy, że jest nas przytłaczająca większość – 75-80 proc Polaków. Co najmniej. I podstawowy problem sprowadza się do tego: co zrobić, aby tego potencjału optymizmu, który dał o sobie znać podczas EURO–2012 nie zmarnować w przyszłości.
W ostatnich latach kilkakrotnie eksplodowały nasze pozytywne emocje, łączące nas, Polaków, we Wspólnocie. Tak było po śmierci Jana Pawła II i po katastrofie smoleńskiej – dopóki ktoś nie zapragnął wykorzystać tych powszechnych uczuć wyłącznie dla siebie. To, co nas niszczy to polityka, a właściwie politycy. I to przede wszystkim – jak pisze tuż obok Benfranklin – z tej jednej, najbardziej destrukcyjnej, klerykalno-nacjonalistycznej opcji – od ojca-szemranego biznesmena i prezesa PiS, po ich politycznych i ideowych „komisarzy” z tak licznych prawicowych portali, z „Gazety Polskiej”, tygodnika „Uważam, Rze” oraz sporej części publicystów padającej „Rzeczpospolitej”.
To oni modlą się dziś o wielką, polską katastrofę, która znów wyniesie ich do władzy – (tj. do stołków w mediach i spółkach skarbu państwa) – aby mogli urządzić Polskę na własny obraz i podobieństwo; kreatur z nienawiścią w oczach i szczękościskiem (łac. trismus); z potrzebą rozpalenia inkwizycyjnych stosów dla wszystkich, którzy myślą inaczej – że użyję tej metafory.
Jak więc postąpić, aby ta mniejszość nigdy nie stała się większością i nie doprowadziła do rzeczywistej katastrofy? – Po prostu robić swoje, konsekwentnie punktując wszystkie idiotyzmy tej formacji.
W demokracji jedynym możliwym i skutecznym sposobem eliminacji z życia politycznego „destruktorów” są wybory. Ale jest coś jeszcze, o czym przekonałem się podczas EURO-2012: można się obejść bez „Kawy na ławę”, „Śniadania w Radiu Zet”, „Kropki nad „i”, „Tak jest” i kolejnych tego typu programów „politycznych”, które – teoretycznie – mają opisywać i komentować rzeczywistość, a tak naprawdę „żyjących” z konfliktu (słupki oglądalności) i ten konflikt kreujących. Dlaczego mam w tym pomagać? Co nowego i sensownego mają do powiedzenia zapraszani do tych programów politycy z sekty pisowsko-rydzykowej? Albo ich wierni publicyści, ze wspomnianych wyżej mediów? Po co mam ich sztucznie dowartościowywać, skoro i tak z góry wiadomo, co powiedzą? – Wystarczy zmienić kanał, przerzucić się na inny program. W naszej medialnej demokracji pilot od telewizora, czy radia może być równie skutecznym instrumentem, jak kartka wyborcza.
Polecam to wszystkim, którzy mają już dosyć bredzenia, że czarne jest czarne, a białe – białe, że hel i brzoza smoleńska, że EURO 2012 to katastrofa itd… Oraz mediów, które gotowe są wykreować na wodza narodu choćby Frankensteina, a sekciarskich ideologów ze szmatławych gazet – na intelektualistów, jeśli tylko będą mogły się na tym pożywić. Z tego punktu widzenia EURO 2012 było wspaniałym doświadczeniem i wierzę, że ta lekcja nie pójdzie na marne. Niech żyje Normalna Polska! – Bo to ona wygrała te mistrzostwa.
“Po prostu robić swoje, konsekwentnie punktując wszystkie idiotyzmy tej formacji.”
To chyba za mało. W naszej historii sporo jest sukcesów, wielkich sukcesów, np. zwycięstwo pod Grunwaldem czy odsiecz wiedeńska. A czy ktoś potrafi wskazać sukces, który był właściwie spożytkowany, z wymiernymi korzyściami dla społeczeństwa i państwa?
Na razie wygraliśmy milion w totolotka, teraz albo właściwie spożytkujemy ten milion, albo go przepijemy.
Trzeba wykorzystać entuzjazm. Dokończyć to co zaczęte: drogi, autostrady, ruszyć kolej; “wykończyć” bandytyzm zwany eufemistycznie psuedokibicami – jest teraz na to wielkie przyzwolenie społeczne. Trzeba iść za ciosem, nie spuszczać z tonu. Trzeba żeby to co było widoczne w trakcie EURO stało się nie świętem lecz normalnością.
Trudne, ale możliwe. Pokazaliśmy, że można.
Do Pana Baczyńskiego: dokładnie to miałem na myśli pisząc “róbmy swoje”. Dziękuję za komentarz.
Euro nam się udało, przez trzy tygodnie było w Polsce nadzwyczaj pozytywnie. Po takiej dawce optymizmu można spojrzeć na kraj oczami realistów.
* “W ostatnich latach kilkakrotnie eksplodowały nasze pozytywne emocje, łączące nas, Polaków, we Wspólnocie. Tak było po śmierci Jana Pawła II i po katastrofie smoleńskiej”. Nie zgadzam się. To były histeryczne manifestacje szybko przemijających uczuć. Nie było żadnej “Wspólnoty”. Co potwierdziły następne wydarzenia.
* Niszczy nas polityka, zgadzamy się. Po co więc pisać w tym samym tekście o PiS-ie, Rydzyku itd.? Idiotyzmy trzeba punktować, ale po obu stronach sceny politycznej, a tak się złożyło, że rządzi kto inny.
* Tak, życie jest dużo przyjemniejsze bez głupich dziennikarzy (to do przedostatniego akapitu).
Cieszmy się latem. Bo na jesieni schudną portfele wielu polskich kibiców.
Wyśmienity tekst, Sławku, dziękuję bardzo. Dobrze jest, gdy człowiekowi chodzą po głowie jakieś nieuporządkowane myśli, że ktoś mu je ułoży we właściwym porządku.
….”można się obejść bez „Kawy na ławę”, „Śniadania w Radiu Zet”, „Kropki nad „i”, „Tak jest”…”
Można też się obyć bez “Tańca z gwiazdami”, głupkowatych seriali itp uzależnień, pewnie też bez telewizji, jak wielu już obywa się bez prasy czy radia.
Puls Biznesu zamieścił dziś obrazek zwisającej biało-czerwonej flagi z bloku na której napisano: “PANIE PREMIERZE, JAK ŻYĆ BEZ EURO ?!”
Jedno jest pewne – ziarno zostało zasiane, ale do żniw daleko. Pozdrawiam – JB