Sławomir Popowski: Co po EURO?5 min czytania

2012-07-03. To były znakomite mistrzostwa. Sąsiadka – której  nigdy nie podejrzewałbym o takie zamiłowanie do piłki nożnej – skomentowała je najkrócej: OK, sąsiedzie – powiedziała – nasi piłkarze przegrali, ale wygrali polscy kibice. I tego się trzymajmy…

Pełna zgoda. Już po kilku pierwszych dniach EURO 2012 z pewnym zaskoczeniem, a nawet zdziwieniem stwierdziliśmy, że wszystko działa, jest zapięte na ostatni guzik. Mówiąc inaczej, że zdaliśmy najtrudniejszy egzamin: organizacyjny. Z czym dotąd najczęściej bywało różnie.

Mało tego: okazało się, że jesteśmy otwarci na innych i – mimo podkręcania atmosfery przez stacje telewizyjne pozbawione prawa do transmisji meczów, a przez to walczące o utrzymanie słupków oglądalności, gwarantujących wpływy reklamowe – nawet nie doszło do prowokowanej wojny „polsko–ruskiej”. Z kilkusetosobowej grupy kiboli-bandytów. działających „pod flagą biało-czerwoną”, wypożyczoną od „prawdziwych patriotów”, wyłapano już ponad setkę, aby mogli odpowiedzieć przed sądem, a reszta normalnych kibiców (czyli przytłaczająca większość Polaków), nie wiadomo dlaczego nazywanymi „piknikowymi” – potępiła ich bandyckie ekscesy.

Potem zaczęły do nas napływać słowa zachwytu ze strony mediów zagranicznych, które – także dla siebie – zaczęły odkrywać zupełnie inną, fajną Polskę. Całkowicie odmienną od dość powszechnego dotąd stereotypu: chłopskiej furmanki i brudnych krów… Byli zaskoczeni naszą sprawnością organizacyjną, otwartością i gościnnością; tym, że potrafimy kibicować wszystkim, nawet przeciwnikom, z którymi właśnie przegraliśmy. Dla nas samych – myślę – było to zaskoczeniem, bo dotąd postrzegaliśmy siebie zupełnie inaczej, a teraz – z dumą – spojrzeliśmy na siebie ich oczami.

Dla mnie niezwykłym doświadczeniem był przegrany mecz z Czechami. Oglądałem go w strefie kibica koło PKiN w Warszawie. Wybrałem się tam z przyjacielem, Maćkiem Ł. – typowym homo politicus, z którym od ponad 40 lat, (kiedyś także z udziałem braci K.), prowadzę nieustający spór „austromarksisty” z „wojującym katolikiem”, (co w niczym nie szkodzi naszej przyjaźni).

Pierwsze skojarzenie było historyczne: jak wielką drogę musieliśmy pokonać od pamiętnego wiecu tow. Wiesława z Października 1956 (niemal dokładnie w tym samym miejscu) – do dzisiaj. Zgoda, wtedy przyszło ok 1 miliona ludzi, a dziś tylko 162 tys., ale za to, jaka różnica jakościowa! W filmie „Zbyszek”, poświęconym pamięci Zbigniewa Cybulskiego jest taka piękna scena: Zbyszek otwiera okno, potem jest przebitka na tłum zgromadzony na Placu Defilad (w Październiku 56.) i ten jego cudowny, radosny krzyk – „Ludzie, kocham was”.

Coś podobnego było i teraz. Proszę sobie wyobrazić ponad 160 tys. uśmiechniętych, rozbawionych kibiców i zero agresji, zero kompleksów. Nawet po przegranym meczu. Oczywiście, był smutek z powodu zawiedzionych nadziei, ale i świadomość, że to był tylko mecz. A my wcale nie musimy być gorsi od Irlandczyków, którzy pokazali nam „jak przegrywać mamy”  i jak znosić porażki ukochanej drużyny. Dla nas wszystkich to było zaskoczenie – kontakt z zupełnie inną Polską.

Socjologowie zastanawiają się teraz nad fenomenem „naszego” EURO–2012, nad triumfem „normalnej Polski”, która przy okazji Mistrzostw Europy mogła siebie zobaczyć, jak w zwierciadle i policzyć. My, „normalsi”, przedstawiciele „euroludu”, o którym tak znakomicie pisze na łamach „Polityki” Mariusz Janicki (tekst przedrukowaliśmy) – okazaliśmy się górą. Już wiemy, że jest nas przytłaczająca większość – 75-80 proc Polaków. Co najmniej. I podstawowy problem sprowadza się do tego: co zrobić, aby tego potencjału optymizmu, który dał o sobie znać podczas EURO–2012 nie zmarnować w przyszłości.

W ostatnich latach kilkakrotnie eksplodowały nasze pozytywne emocje, łączące nas, Polaków, we Wspólnocie. Tak było po śmierci Jana Pawła II i po katastrofie smoleńskiej – dopóki ktoś nie zapragnął wykorzystać tych powszechnych uczuć wyłącznie dla siebie. To, co nas niszczy to polityka, a właściwie politycy. I to przede wszystkim – jak pisze tuż obok Benfranklin – z tej jednej, najbardziej destrukcyjnej, klerykalno-nacjonalistycznej opcji – od ojca-szemranego biznesmena i prezesa PiS, po ich politycznych i ideowych „komisarzy” z tak licznych prawicowych portali, z „Gazety Polskiej”, tygodnika „Uważam, Rze” oraz sporej części publicystów padającej „Rzeczpospolitej”.

To oni modlą się dziś o wielką, polską katastrofę, która znów wyniesie ich do władzy – (tj. do stołków w mediach i spółkach skarbu państwa) – aby mogli urządzić Polskę na własny obraz i podobieństwo; kreatur z nienawiścią w oczach i szczękościskiem (łac. trismus); z potrzebą rozpalenia inkwizycyjnych stosów dla wszystkich, którzy myślą inaczej – że użyję tej metafory.

Jak więc postąpić, aby ta mniejszość nigdy nie stała się większością i nie doprowadziła do rzeczywistej katastrofy? – Po prostu robić swoje, konsekwentnie punktując wszystkie idiotyzmy tej formacji.

W demokracji jedynym możliwym i skutecznym sposobem eliminacji z życia politycznego „destruktorów” są wybory. Ale jest coś jeszcze, o czym przekonałem się podczas EURO-2012: można się obejść bez „Kawy na ławę”, „Śniadania w Radiu Zet”, „Kropki nad „i”, „Tak jest” i kolejnych tego typu programów „politycznych”, które – teoretycznie – mają opisywać i komentować rzeczywistość, a tak naprawdę „żyjących” z konfliktu (słupki oglądalności) i ten konflikt kreujących. Dlaczego mam w tym pomagać? Co nowego i sensownego mają do powiedzenia zapraszani do tych programów politycy z sekty pisowsko-rydzykowej? Albo ich wierni publicyści, ze wspomnianych wyżej mediów? Po co mam ich sztucznie dowartościowywać, skoro i tak z góry wiadomo, co powiedzą? – Wystarczy zmienić kanał, przerzucić się na inny program. W naszej medialnej demokracji pilot od telewizora, czy radia może być równie skutecznym instrumentem, jak kartka wyborcza.

Polecam to wszystkim, którzy mają już dosyć bredzenia, że czarne jest czarne, a białe – białe, że hel i brzoza smoleńska, że EURO 2012 to katastrofa itd… Oraz mediów, które gotowe są wykreować na wodza narodu choćby Frankensteina, a sekciarskich ideologów ze szmatławych gazet – na intelektualistów, jeśli tylko będą mogły się na tym pożywić. Z tego punktu widzenia EURO 2012 było wspaniałym doświadczeniem i wierzę, że ta lekcja nie pójdzie na marne. Niech żyje Normalna Polska! – Bo to ona wygrała te mistrzostwa.

Sławomir Popowski

Print Friendly, PDF & Email
 

5 komentarzy

  1. Baczyński 03.07.2012
  2. Sławomir Popowski 03.07.2012
  3. Federpusz 03.07.2012
  4. Paweł Wimmer 03.07.2012
  5. Jan Bartczak 04.07.2012