Andrzej Lewandowski: Kasa i “drugi dom”6 min czytania

kowalczyk2015-04-09.

ECHA WYDARZEŃ: Jeszcze echa meczu piłkarzy w Dublinie (1: 1, przypominam; o punkty w eliminacjach mistrzostw Europy) – oba jeszcze bardziej przykre niż strata (zasłużona!) gola w końcówce…

  • W sieci była propozycja wspólnego oglądania i kibicowania wraz z trzema dżentelmenami. Przy piwie, a dżentelmenom nie przypisują nazwisk, ani nawet inicjałów, choć mienią się redaktorami. Nie będę robił ludziom reklamy, nawet przez krytykę; drugiej raczej nie zrozumieją, a z polemiki tylko się ucieszą, bo przecież, czy się mówi dobrze, czy źle –  ważne, że się mówi… A poziom owego występu dramatycznie niski. Takie kibolowanie z użyciem słownictwa oraz argumentacji wedle norm spod budki z piwem, gdy dyskutują ludziska dobrze już podchmieleni. Jednej z trójki nawet nie wytrzymał do końca i wyszedł, a z jego pisaniny tu i tam oraz plot o zawodowym cv nie posądzam go o naddelikatność… Nie ta wrażliwość…

Przysłali znajomi link, obejrzałem, wkurzyłem się i sam sobie zadałem pytanie: Piękny nasz zawodzie dziennikarsko-sportowy, dokąd zmierzasz? I dokąd już doszedłeś? I pomyślałem, że pewnie w różnych portalach z mojej profesji już się z taką tendencję prymityzowania życia oraz „publicystyki” wojuje, a organizacje zawodowe też się denerwują. Przynajmniej.

  • Echem jest teza o kompromitacji środowiska wokółpiłkarskiego. Trochę gol –  samobój. Za sprawą działacza, któremu irlandzka policja zarzuciła handlowanie biletami, a sąd w swej wyrozumiałości zechciał sprawić, że zatrzymany mógł wykorzystać bilet powrotny. I teraz – czas rozterki. Wypada bowiem pochwalić PZPN, że nie schował głowy w piasek, lecz żwawo wziął się za wyjaśniane incydentu, z drugiej jednak strony… Pan „bohater” w akcie samoobrony (prawa nie odmawiam), wykonał przedstawienie na poziomie przedszkolnym. Ponieważ jednak od dawna ten pan jest jedną z bardzo ważnych i wpływowych osób w elicie PZPN, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jeśli tacy mogą być obrotowymi, to, kim są ci, którymi „obracają”…? Uda się ten znak zapytania wymazać?

Ech ciąg dalszy. Bardzo lubię czytać, co i jak pisze Justyna Kowalczyk. Umie obracać słowem, a szczerość jest też jej zaletą. Właśnie opisała materialne zaplecze rodzimego sportu. Przez pryzmat własnych doświadczeń oraz obserwacji. W końcu –  to ważna i duża “firma”:

„Jeden z dziennikarzy zapytał mnie, (…) dlaczego Marit kosztuje Norwegów znacznie mniej niż Justyna Polaków. Żółtodziób bądź prowokator. Wszyscy przecież wiedzą, że norweska drużyna ma zapewniony sztab marzeń. Psychologów, dietetyków, fizjologów, biomechaników, biochemików, lekarzy, kucharzy, fizjoterapeutów, masażystów i kogo dusza jeszcze zapragnie. Panią od robienia kanapek też. Ja mam tylko fizjoterapeutę i to nie na wszystkie obozy. Polskiej drużyny nie stać nawet na lekarza, który byłby z nami na stałe. Za to w odróżnieniu od Norwegów my w okresie przygotowawczym MUSIMY zwiedzać świat.

W tym czasie, gdy Marit wychodzi z domu w Holmenkollen na trening na trasę nartorolkową, ja wałęsam się po Europie….  Tak rosną koszty. Ale władze do budowy profesjonalnej trasy nartorolkowej przekonać się nie chcą. Łatwiej wydawać na podróże…”

Dalej:

„Kazano nam na początku lutego na wszystko zbierać faktury. Do tej pory faktury obowiązywały na rzeczy kupione w Polsce. I wszystkie te kupione za granicą, które się od razu nie zużywają. Na resztę wystarczyły paragony. O ile w Polsce faktura jest rzeczą normalną o tyle już za granicą w wielu miejscach dochodziło przez taki wymóg do kuriozalnych sytuacji.

Oto przykłady.

„Jechałam z Drammen do domu autem. 2 tysiące km lądem przez Danię. Auto zapakowane sprzętem do sufitu. Nie, nie mamy kierowców. Gdzieś około drugiej w nocy wypadło tankowanie w Niemczech. Poprosiłam o fakturę. Pani nie potrafiła zrozumieć, że potrzebuję takiego dokumentu i że ona musi wpisać tam nazwę firmy. Poprosiła bym poczekała na szefa. Szef zaczyna pracę o ósmej rano. Odjechałam. A np. w północnej Skandynawii 90% stacji benzynowych jest zautomatyzowana. Tam fakturę wypisać może tylko renifer.”

„… Inna mina to artykuły spożywcze. Od wielu lat staram się wynajmować dla siebie i dla drużyny apartamenty. Dlatego że jest nawet o połowę taniej. Dlatego że możemy przygotowywać posiłki dokładnie takie, jakich potrzebujemy i z produktów takich, jakich potrzebujemy. Nie inaczej było w Falun. Pojechaliśmy do dużego sklepu zrobić zakupy i przy kasie poprosiliśmy o fakturę z danymi PZN. Zrobiło się larum. Pani kasjerka, choć była bardzo miła, to naprawdę nie wiedziała, o co chodzi. Przyszedł kierownik sklepu. Utworzyła się wielka kolejka. Wstyd. My czerwoni jak buraki. Dzwonimy do naszej pani księgowej, ona też bezradna. Taki przepis. Wtedy trener zdecydował, że nigdy więcej apartamentów wynajmować nie będziemy. I układając plan nowego okresu przygotowawczego, trzeba było zaplanować większe wydatki…  Dużo się tego nazbiera, biorąc pod uwagę, że grupa jest kilkuosobowa i każdy wyjazd trwa przynajmniej trzy tygodnie. A najbardziej złości to, że zamiast zdrowej diety z prostych produktów, będę jeść jakieś przypadkowe tłuste, słone dania restauracyjne. To się nazywa profesjonalizm po polsku.”…

… „Nie kupuję podpasek na koszt państwa. Słyszałam, że w innych dyscyplinach rożne się sytuacje zdarzały. Ale ja nie mam zamiaru solidaryzować się z nieznanymi osobami. Dlaczego cały polski sport ma dostać po garbie? Nie wracajmy do czasów króla Ćwieczka, bo nic dobrego z tego nie wyniknie….”

Cytuję obszernie, bo chyba warto doświadczeniem mistrzyni zilustrować problem. Jest, gołym okiem widać…

W ogóle ciekawią mnie analizy wykorzystywania środków, a więc i przyjęte normy. Świat naszego sportu bardzo skorzystał na wymienialności złotówki. Dziś nikogo nie zaskakują treningowe zgrupowania ogromnie daleko od ośrodków COS, które kiedyś dla większości były szczytem szczytów. Bo wysokogórskie – w Alpach, Pirenejach itp. były jednak dla bardzo już wybranych.

Teraz biegacze w Afryce, młociarz Fajdek otwiera sezon ponad 80-metrówką chyba w Argentynie, panczeniści szkolą się w Niemczech (przyczyna inna –  tam jest tor), kolarze, którzy pięknie zaczęli sezon (mistrz Kwiatkowski, ale też inni) – jeżdżą z wyścigu na wyścig. Na stan kasy niby prawie wszyscy narzekają, ale… świat stoi otworem. I ludzie sportu potrafią z tego korzystać. Co dobrze o nich świadczy. A że „faktura” na straży…

Pisze właśnie pani Anita Włodarczyk, młociarka, której śni się rzut ponad 80-metrowy: „Po 3 miesiącach zgrupowań zagranicznych, krótkim  –  świątecznym pobycie w Warszawie rozpoczęłam zgrupowanie w moim drugim „domu”  –  Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Cetniewie, w którym w ciągu roku spędzam ok. 130 dni …”

Oj, nie jest łatwy ten dzisiejszy sport. Żadna „faktura” tego nie opisze… I kto zazdrości „zagranicy” oraz premii i trofeów, niech pomyśli jednak też o cenie, którą trzeba zapłacić. Piekielnie ciężkim treningiem oraz często przewagą „drugiego domu” nad „pierwszym…”

Andrzej Lewandowski

PS od redakcji: jeśli uważają Państwo, że zbyt często ilustrujemy panaandrzejowe teksty konterfektem pani dr Justyny Kowalczyk, to informujemy, że tak jest rzeczywiście. My ją po prostu kochamy, jest świetna, mądra i urocza.

Print Friendly, PDF & Email