Zbigniew Szczypiński: Po Marszu6 min czytania

12.11.2018

No i przeszedł!

Przez Warszawę, przez Wrocław – przeszły wczoraj Marsze Niepodległości, mające potwierdzone wyrokiem sądów prawo do demonstracji w przestrzeni publicznej swoich treści i znaków.

To jest nowa sytuacja. Dla wszystkich, dla rządzących i rządzonych, dla zwolenników i dla przeciwników PiS-u i jego prezesa. Jeden jest tylko warunek, aby stało się to jasne dla wszystkich – trzeba długiej perspektywy; kilku, a nawet kilkunastu lat, aby zobaczyć skutki tego, co stało się wczoraj w Warszawie i Wrocławiu.

No tospójrzmy chłodnym okiem na marsz w stolicy. Po decyzji Prezydent Warszawy ojego zakazie, w pełnej procedurze sądowej, organizatorzy marszu czyli znanestowarzyszenie, uzyskali prawo jego przeprowadzenia. Mało tego – prezydent ipremier Rządu RP podejmują powtórnie negocjacje z władzami stowarzyszenia i nagodziny przed datą przyjętą od 1937 roku jako Święto Niepodległości ogłaszają,że będzie to marsz państwowy z udziałem Prezydenta, Premiera, Marszałków Sejmui Senatu, ministrów, a nawet prezesa po przejściach z chorym kolanem.

To, co było niemożliwe jeszcze dwa dni wcześniej, co wypełniało kalendarze najwyższych osób w państwie i co, ich zdaniem, tłumaczyło ich nieobecność w Warszawie w dniu setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości — stało się możliwe i zobaczyliśmy ich wszystkich, jak poprzedzani przez szpaler wojska niosący baner „Dla ciebie Polsko,” maszerują traktem przez śródmieście i Most Poniatowskiego aż do Ronda Waszyngtona.

To długi marsz.

Był jeden marsz czy jednak dwa? Jeden, skromny liczebnie, składający się z najwyższych urzędników polskiego państwa, idących w obstawie wojska i policji z hasłem „Dla Ciebie Polsko” a za nim, w bezpiecznej (dla kogo?) odległości – drugi marsz, poprzedzany zapowiadanym przez jego organizatorów hasłem : „Bóg – Honor – Ojczyzna”. I to był duży marsz, marsz 250 tysięcy ludzi. Jak na nasze standardy, wielki marsz.

Organizatorzy – Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości” i tworzące je organizacje, a także zagraniczni goście zaproszeni do udziału (np. włoski FN) zaznaczyli swoją obecność – na czele marszu widoczne były ich flagi partyjne i słychać było hasła i okrzyki niemające nic wspólnego z naszym świętem niepodległości.

Jak było mógł zobaczyć i usłyszeć każdy kto chciał zobaczyć i usłyszeć !

Dominujące były jednak tłumy ludzi z biało-czerwonymi sztandarami. Było ich więcej niż w latach poprzednich. Myślę, że była to normalna reakcja na zapowiedzianą decyzję delegalizacji – tak jest zawsze, gdy władza, w tym wypadku samorządowa, mówi ludziom, że czegoś im nie wolno.

Rząd i Prezydent, negocjując i paktując z organizatorami marszu reprezentującymi skrajnie prawicowe i nacjonalistyczne ugrupowania, które, jak dotąd, nigdy nie przekraczały obowiązującego progu wyborczego, uczyniły je politycznym zwycięzcą w tej wojnie o pamięć, o bycie gospodarzem święta. To są naprawdę ważne wydarzenia, ich znaczenie jest duże, a będzie mogło być jeszcze większe w kolejnych miesiącach i latach!

Prostym sprawdzianem tego, co się stało w setną rocznicę odzyskania niepodległości w Warszawie będzie to czy powstanie nowa siła polityczna z reprezentacją w obecnym polskim Sejmie, partia bazująca na wielkości demonstracji nie rządowej (no właśnie, jakiej) idącej wczoraj przez wieczorną Warszawę, w świetle zabronionych podobno rac i świec dymnych, krzyczących stare „raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę” „nacjo-nacjo-nacjonaliści” i inne, mówiące co mają robić różni tacy, nie-Polacy, itp., itd.

Gdy powstanie taka inicjatywa (według mnie już powstaje), to wtedy będziemy mogli się przekonać, czy wczorajsi uczestnicy Marszy Niepodległości, mający przykrywkę dla swoich działań otrzymaną od Prezydenta, Premiera, Prezesa – zejdą ze sceny i zapadną w długi sen do następnej, już nie okrągłej rocznicy odzyskania niepodległości – czy wręcz przeciwnie.

Jeżeli rządzący myślą, że ograli narodowców, że zabrali im ich marsz i zatarli fatalne wrażenie swojej nieudolności i klęski, polegającej na tym, że w setną rocznicę odzyskania niepodległości jedynym pomysłem na jej uczczenie  miało być wspólne odśpiewanie hymnu przez Prezydenta i Polaków a teraz, popatrzcie – ćwierć miliona ludzi w białoczerwonym pochodzie maszeruje radośnie przez Warszawę – to się gruntownie mylą.

„Marsz ćwierć miliona” gromadził różnych ludzi. W tym roku, każdy, ale to każdy uczestnik marszu musiał wiedzieć jak skomplikowana jest sytuacja polityczna towarzysząca jego organizacji. Liczba ludzi, reprezentujących postawy typowe dla zachowań stadionowych, raczej „kibolskich” niż kibicowskich w tegorocznym marszu była znacząca, wystarczyło posłuchać tego ryku tłumu, tłumu sprawiającego wrażenie przedpotopowego potwora o stu nogach i tysiącu gardłach ryczących te swoje hasła. To jest siła, to jest materiał i tworzywo – budowniczowie już są.

I jeszcze jedno – ten drugi, nie państwowy, ten ogromny, wielusettysięczny marsz szedł pod hasłem „Bóg – Honor – Ojczyzna”.

Sprawdzał ktoś może – jakie jest rozumienie każdego z tych słów przez jego organizatorów? Pytam o rozumienie przez organizatorów, bo to jest możliwe – wystarczy wejść na strony internetowe tych organizacji, aby przeczytać, aby odetchnąć, aby poczuć smak prawdziwej wolności i tolerancji, prawdziwej miłości bliźniego obowiązującej w chrześcijaństwie. A więc i Polaka-katolika, poszanowania dla swobód demokratycznych ważnych dla wszystkich obywateli „wielkiej Polski katolickiej”

Wczoraj, w dniu setnej rocznicy odzyskania niepodległości, byliśmy świadkami – niektórzy uczestnikami – jak tworzy się historia, ta najnowsza, ta której skutki odczujemy na własnej skórze. Jej dobrym symbolem była chwila, gdy Andrzej Duda, gospodarz na trybunie honorowej, ustawionej przed grobem nieznanego żołnierza, rozpoczynając obchody, wita zgromadzonych na trybunie oficjeli, wita wszystkich i każdego. Nie wita, nie dostrzega tylko jednej osoby, jedynego przedstawiciela zagranicznej władzy jaki przybył na naszą rocznicę. Nie wita, nie wymienia nawet jako uczestnika – przewodniczącego Rady Europejskiej, Donalda Tuska, byłego polskiego premiera, który przeszedł przed frontem stojących na trybunie najwyższych dostojników państwa polskiego i, zaprowadzony przez panią odpowiadającą za organizację i porządek na trybunie, zajął wskazane mu miejsce – w przedostatnim szeregu, za wiceministrami rządu Jarosławem Selinem i innymi równie ważnymi urzędnikami.

Donald Tusk składał wieniec na grobie nieznanego żołnierza jako prezydent Europy, jako były premier Polski w czasie, gdy wszyscy ważni i najważniejsi nasi rządzący odjechali do swoich niecierpiących zwłoki obowiązków, w tym jakże ważnym dla nas wszystkich dniu.

I wszystko to dzieje się na Placu noszącym imię Marszałka Piłsudskiego, z jego pomnikiem stojącym na obrzeżu placu, gdzie w przeddzień święta niepodległości Prezes Polski odsłonił pomnik swojego brata. Wyższy, ale tylko trochę, od pomnika Marszałka Piłsudskiego.

I to jest prawda naszych czasów. To mówi więcej niż krasomówcze zapędy Andrzeja Dudy, prezydenta naszego kraju.

Zima wasza –wiosna nasza?

Print Friendly, PDF & Email
 

2 komentarze

  1. Magog 18.11.2018
  2. Zbyszek123 19.11.2018