Zbigniew Szczypiński: Walka o życie, czy o wartości?5 min czytania

Nawet w najgorszych snach trudno byłoby dojść do takiej hucpy, takiego rozpasania rządzących w działaniach zmierzających do tego, by władzy raz zdobytej nie oddać nigdy i nikomu.

To, do czego posuwa się niejaki Sasin, minister i wicepremier w rządzie Mateusza Morawieckiego przekracza wszystko, do czego nas przyzwyczajano przez ostatnie pięć lat. Jest tego tyle, o takiej skali, że próba ewidencjonowania czy analizowania tych ekscesów prowadzić może tylko do obłędu. Chce się po prostu wyć, wybiec na ulicę i spalić pierwszy napotkany obiekt rządowy albo zrobić coś jeszcze bardziej ostatecznego niż samospalenie Piotra Szczęsnego. Kto go zresztą jeszcze pamięta! Najwyższa ofiara, z własnego życia, życia nie na końcówce a w sile wieku, samospalenie jako czyn ostateczny i wezwanie — Polacy, obudźcie się — poszedł na marne: Polacy się nie obudzili i w zeszłorocznych wyborach powierzyli samodzielną władzę Jarosławowi Kaczyńskiemu.

No i poszło!

To, co dzieje się z państwem i z prawem jest konsekwencją tamtych wyborczych rozstrzygnięć. Nie ma w tym żadnego zaskoczenia, jest zimna determinacja starego człowieka żyjącego poza problemami zwykłych ludzi, korzystającego z całodobowej ochrony, za którą płacimy wszyscy, niekłopoczącego się o codzienne utrzymanie, ani o to, co będzie na śniadanie, obiad czy kolację. Te ostatnie wydaje prezes Trybunału Konstytucyjnego, odkrycie towarzyskie Jarosława Kaczyńskiego. Stary człowiek wie, że teraz albo nigdy, że to jego ostatnia szansa na zbudowanie względnie trwałego systemu władzy w państwie, które wprawdzie jest we wspólnocie państw europejskich, ale wcale być w niej nie musi. Nikt zresztą nic nie musi pod warunkiem, że wszyscy muszą wykonywać wolę Prezesa.

To nie jest już to, co cechowało republiki bananowe czy inne dyktatury, tak liczne we współczesnym świecie – ale jednak w innych kręgach kulturowych, innych systemach religijnych. Wszędzie, ale nie w Europie, przynajmniej w ostatnich pięćdziesięciu latach. Niemożliwe, ale nie w Polsce. W Polsce możliwe – dzieje się na naszych oczach.

To tyle wstępu. A teraz o czymś, co wydaje mi się istotne jako zmienna decyzyjna określająca zachowania dwóch obozów obecnych na politycznej scenie.

Chciałbym napisać o dwóch różnych typach motywacji, jakimi powodowani do działań są ludzie z obozu władzy i ludzie z obozu opozycji. Całej opozycji bez względu na to, na podstawie jakiego systemu wartości funkcjonuje w polityce.

Postrzegam zasadniczą różnicę w tym, co motywuje do tych wszystkich szaleńczych działań ludzi władzy: Kaczyńskiego, Dudę, Morawieckiego, Witek, Sasina, wszystkich ministrów, urzędników na wszystkich szczeblach władzy państwowej. To jest motywacja walczących o życie, w symbolicznym a niekiedy dosłownym sensie tego słowa. To najsilniejszy typ motywacji, jaki może wystąpić w grupach społecznych, zbiorowościach.

Tylko w przypadkach jednostkowych można było odnotować heroiczne zachowania. Jednostek właśnie, jak opisywał to Albert Camus w „Człowieku zbuntowanym”, ale nie zbiorowości. A rządzący tworzą znaczącą zbiorowość. W skali kraju to 800 – 900 tysięcy ludzi, którzy wiedzą – utrata władzy przez obóz Zjednoczonej Prawicy oznacza dla nich po prostu śmierć, piekło, pójście w niebyt a często wyrok i więzienie. To jest powód, dla którego zrobią wszystko, każde świństwo, każde oszustwo, każde złamanie prawa.

Prezydent Andrzej Duda złamał na pryzkład Konstytucję tyle razy, że złamać ją po raz kolejny to już żadna sprawa. Jacek Sasin robi, co robi, bo podobno Prezes powiedział, że albo zorganizuje wybory 10 maja, albo straci stanowiska w rządzie. I co? Znów będzie nikim? Do tego właśnie ma wszystkie potrzebne cechy; nie kwalifikacje, bo nie do niego ta bajka. No i wystarczyło, drukuje karty wyborcze, i nie w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, a w prywatnej niemieckiej firmie. Jest i interes do zrobienia i pokazanie Prezesowi, że jest się skutecznym. A dla Kaczyńskiego zdeterminowanego wiekiem, jaki ciąży mu na karku tylko to się liczy.

A co mamy po drugiej stronie?

Różne grupy ludzi będące w strukturach obecnych partii politycznych i innych ugrupowań pozarządowych wyrażają w różnych językach swoje wartości dla których, jak twierdzą, są w polityce.

Teraz jest czas kampanii wyborczej w wyborach na najwyższy urząd w państwie. Kampania, przerwana przez pandemię, uruchomiła jednak naturalne ambicje – to trzeba zrozumieć.

Murowani liderzy, a właściwie liderka kampanii, okazała się całkowicie nieprzygotowana do tych nowych warunków. Jej poparcie z pierwszej pozycji w sondażach początkowych spadło do wielkości śladowych. Lider Koalicji Polskiej (PSL i Kukiz 15) urósł i sprawia wrażenie, jakby wierzył, że on te wybory może wygrać. To jest przykład maksymalnego odlotu od rzeczywistości – myśleć, że w normalnych procedurach wyborczych dostanie w obecnym czasie rozwoju pandemii i naturalnym skupianiu się przerażonych ludzi przy władzy. Każdej władzy, nawet takiej jak obecnie ta, co rządzi Polską.

Gdy słyszę z kolei Roberta Biedronia, jak wykrzykuje, że on się nie poddaje, on nie zejdzie z ringu i będzie startował w tych wyborach zorganizowanych przez Sasina, to widzę harcerzyka, a nie poważnego polityka. Robert Biedroń nie może zostać prezydentem Polski i to niezależnie od stanu epidemicznego, Robert Biedroń nie może nim zostać, bo Polacy są tacy, jacy są. Perspektywa wyboru na prezydenta Polski dla takich ludzi jak Robert Biedroń to perspektywa pokolenia, a to w socjologii oznacza 30 lat.

Można tak długo, ale po co. Chcę na zakończenie powiedzieć wprost – gdy toczy się walka o wszystko, a biorący w niej udział różnią się motywacjami do walki tak, jak ma to miejsce obecnie, wynik może być tylko jeden – wygra obóz władzy walczący o życie, a nie opozycja walcząca o swoje wartości.

Przykro mi, ale taka jest prawda.

Zbigniew Szczypiński

Polski socjolog i polityk. Prezes Zarządu Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.

Print Friendly, PDF & Email
 

2 komentarze

  1. asc 25.04.2020
  2. Yac Min 25.04.2020