03.05.2022

Wyobraźmy sobie, że zjednoczona – conditio sine qua non – demokratyczna opozycja wygrywa wybory i przeprowadza zapowiedzianą przez Tuska dwudziestoprocentową podwyżkę płac dla budżetówki. Mamy kolejny skok inflacji. I bez tego wysokiej, bo PiS jeszcze przed wyborami nie tylko obiecuje, ale i daje dodatkowe beneficja. Opozycja musi prowadzić politykę gospodarczą, startując z gorszego, i to pogorszonego również przez siebie, poziomu niż ten obecny.
Pomysł Tuska zdecydowanie skrytykował Leszek Balcerowicz. To ważki głos. Dołączyli się liczni publicyści ukazujący niebezpieczeństwo rozkręcania się inflacji i perspektywę bolesnego wychodzenia z niej. Nie gasi się pożaru, dolewając benzynę.
Krytycy zapowiedzi Tuska mają rację. Samą rację, ale nie całą rację.
A teraz wyobraźmy sobie, że nie było inflacjogennej obietnicy Platformy, a PiS pozostaje przy władzy. Co się dzieje z inflacją? Przecież nie znika i nie przestaje się powiększać, nawet bez tuskowego jej podsycenia. Co dzieje się z Polską? Wiadomo.
Polityk z prawdziwego zdarzenia, w kampanii wyborczej, a ona trwa w Polsce stale, robi tylko to, co służy wygraniu wyborów. Tak jak adwokat, któremu w postępowaniu wolno robić tylko to, co służy wygraniu sprawy. Tuska można lubić i nie lubić, lecz politykiem z prawdziwego zdarzenia, to on jest. Czy jego obietnica pomoże wygrać wybory? To nie jest pomysł od czapy. Tusk opiera się na trafnym rozeznaniu w zróżnicowanych motywacjach wyborców.
Wojna w tle
Jeśli chodzi o stosunek do wojny u naszych granic i jej konsekwencji dla Polski, to opinia publiczna jest w przytłaczającej większości jednolita i niezmienna, a rozkład poparcia dla sił politycznych nie zmienił się w zasadniczy sposób z tego powodu. Na początku trzeciego miesiąca tej wojny staje się ona jakoś oswojona i nie widać, w jaki sposób miałaby kształtować decyzje wyborcze. Poparcie dla Ukrainy; jak najbardziej. Obronność kraju ważna jak nigdy, ale nie o niej będziemy decydować w wyborach. Nie jesteśmy w sytuacji Wielkiej Brytanii w czerwcu 1940, podczas ewakuacji jej wojsk z atakowanej przez Niemców Dunkierki. W sytuacji, w której Churchill mógł wzywać do walki, zapowiadając krew, pot i łzy.
Dla tych, dla których ważne są; praworządność, wolność obywatelska i swobody osobiste, nasze miejsce w Europie – nie istnieje wahanie: ANTYPiS czy PiS. Dla wszystkich natomiast ważne są i coraz ważniejsze się stają warunki życiowe. Dla elektoratu PiS może nawet ważniejsze niźli dla innych.
Ten elektorat to około jednej trzeciej całości. Nie kształtują go same tylko idee zwolenników prezesa. Z ideami przeplatają się interesy. Przy czym nie tylko liderów, dygnitarzy, karierowiczów przyssanych do spółek skarby państwa. Ani nawet rzeszy funkcjonariuszy różnych szczebli. Dla wygrywania wyborów PiS potrzebuje milionów niebogatych emerytów i tych rodzin, dla których liczy się 500+. Po 2015 roku poczuli się oni zadbani przez władzę, która obiecała i dała, jest więc dla nich troskliwa i wiarygodna. Dzięki niej podopieczni ze swoim bogoojczyźnianym patriotyzmem i konserwatywnym poglądem na życie nie czują się marginesem, pogardzanym przez kasty i elity. To jednak zaczyna się zmieniać, kiedy obniża się poziom życia. A gdy głośno chwali się prężnie funkcjonującą gospodarkę i kolejne tarcze, mogą poczuć, że władza ich zawodzi, że znowu stają się zaniedbywanym marginesem.
Ci ludzie nie przerzucą swych głosów na opozycję. W każdym razie nie szybko. Ale mogą już nie głosować na PiS. A władza, która baczniej niż opozycja śledzi nastroje społeczne, zaczyna przemyśliwać o wcześniejszych wyborach.
Zaniedbani i poniżeni
W ciągu ostatnich lat marginesem miała prawo poczuć się klasa średnia. To mali i średni przedsiębiorcy, bardziej niż od rynku, zależni od polityki władz i postępowania jej organów. Żadna siła polityczna nie występuje jako ich rzecznik, a dla lewicy to podręczni wyzyskiwacze.
Klasa średnia to również większość tych, których opłaca budżet. Potrzeb zatrudnionych w służbie zdrowia i oświacie chyba już nikt, przynajmniej w słowach, nie lekceważy. Zmarły niedawno Ludwik Dorn w ostatnich latach objawiał się jako ten, który już by nie chciał kogokolwiek brać w kamasze oraz zaglądać lekarzom do garaży. Obiektem do bicia zostali funkcjonariusze aparatu państwa. Tabloidy „Fakt” i „Super Express” budują sobie poparcie milionów, do których docierają, na wyśmiewaniu „urzędasów”, co to jedzą i piją „za nasze” a niczego pożytecznego nie robią, lecz utrudniają. A przecież wszyscy pracownicy sfery budżetowej wiedzą, że są fachowcami, że od nich zależy funkcjonowanie państwa i społeczeństwa, a przy tym wielka ich część jest niedoceniana prestiżowo, zaś całość i materialnie. Mogą uważać, że każda podwyżka płac minimalnych, każda trzynasta, czternasta emerytura, każda kolejna darowizna dla słabszych socjalnie i ekonomicznie, że wszystko to jest dawane ich kosztem.
Warunki życia budżetówki nie są zależne od rynku, ale od dysponującej budżetem władzy politycznej, a żadna z walczących o jej utrzymanie lub zdobycie sił politycznych nie odwołuje się do tych, którym płaci, czy też chciałaby płacić po wygraniu wyborów. PiS dba o utrzymanie swojego elektoratu, głównie tych słabszych ekonomicznie i socjalnie. A reszta?
Lewica, ta od Biedronia i nie tylko, koncentruje się na mniejszościach, seksualnych i innych. A one – taka jest prawda – nie obchodzą większości. Emanacja wielkomiejskiej inteligencji, jaką jest lewica od Zandberga, bezskutecznie szuka jakiejś bazy społecznej, którą by mogła reprezentować. Ale poszukiwani biedni są kościółkowi, od wszelkiej lewicy się odżegnują, a co najważniejsze, są już przejęci przez PiS, który może coś dać i daje. I bardziej odpowiada tej warstwie mentalnie. PSL ciągle występuje jako rzecznik wsi, której poparcie już przejął był PiS. Platforma i 2050 Hołowni lecą po całości. Same słuszne postulaty. Trzeba było Tuska, by zrozumieć, że wyborcy poprą partię, która stara się nie tylko o imponderabilia, lecz także o ich osobisty poziom życia i związany z tym szacunek społeczny.
W wojnie, biznesie, polityce przewiduje się możność taktycznego wycofania. Polityk prawie nigdy nie kroczy od realizacji jednego słusznego postulatu do kolejnego. I sukces nigdy nie oznacza osiągnięcia słusznej sprawy w stu procentach. Świadomy kosztowny kompromis z ekonomią będzie per saldo opłacalny, jeśli przyciągnie choćby niewielką grupę wyborców. Bo ona może przesądzić o wyniku wyborów.
I jeszcze jedno. Zwycięstwo opozycji nie znaczy, że będzie łatwo. Lecz jest pewność, że sytuację znacznie ułatwią odblokowane fundusze unijne. UE nie będzie karać Polski za wymuszone przez PiS odstępstwo i chyba wspomoże nawróconego. Wygrana Tuska – to niezawodny sposób na uzyskanie unijnych miliardów i zniwelowanie skutków tych dwudziestu procent dla budżetówki. Jeśli okoliczności pozwolą je wypłacić.

Ernest Kajetan Skalski
Ur. 18 stycznia 1935 w Warszawie) – dziennikarz i publicysta,
z wykształcenia historyk.