23.12.2023
Zakonnik. Duchowny katolicki. Posiadacz wybitnego węchu do prowadzenia interesów, z poglądów taki po prostacku strywializowany Roman Dmowski. Odgrywa znaczącą rolę nie tyle w szerzeniu wśród wiernych ewangelii, ile – czyniąc z niej parawan – w upowszechnianiu ideologii nacjonalizmu uzależnionego od doktryn religii katolickiej. Propagator państwa wyznaniowego z zaciśniętym na jego instytucjach kagańcem prawa „naturalnego” z wszelkimi jego odmianami średniowiecznego obskurantyzmu.
Dysponuje ogromnym aparatem medialnym. Właściciel rozgłośni radiowej, stacji telewizyjnej i uczelni indoktrynującej przyszłych dziennikarzy i zapewne polityków. Jest głównym ideologiem i niemal urzędem cenzorskim skrajnie prawicowego, ogólnokrajowego dziennika. Ale też posiada znaczne wpływy w wielu innych gazetach oraz w największym, obecnie już opozycyjnym, ugrupowaniu politycznym i jego mniejszych odłamach, decydujące o ich randze na scenie parlamentu. Mało tego, stara się kontrolować przynajmniej kilkudziesięciu posłów z partii poprzednio rządzącej, jakich głośno słychać i często widać oraz innych, wymownym milczeniem idee tego księdza popierających. Udaje mu się wykorzystywać nawet nieco zdezorientowaną organizacyjnie lewicę, która, aby nie tracić na poparciu społecznym, stosownie też w jego kierunku się uśmiecha. Dzięki temu ma możliwość kształtowania nastroju społecznego.
Mimo, że sam jest fatalnym mówcą kaleczącym polszczyznę, zapewne z powodu nieuctwa w peerelowskich szkołach, posiada talent agitatora, porywając za sobą milionowe tłumy.

Licząc skromnie: ok. sześć milionów w kraju i co najmniej drugie tyle w światowej Polonii. Która partia w Polsce liczy tylu członków? Choć rzeczywistych, to jednak nieformalnych ludowców (nie mylić z mieszkańcami wsi), zorganizowanych bez stosownych zezwoleń, bez administracji, bez legitymacji członkowskich… Z zachowania jest wyznawcą doktryny Göbbelsa: „Historia toczy się na ulicy”.
Monopol informacji, stworzony przez niego przy pomocy jego radia, TV i dziennika, poprzez głoszenie kłamstw, popieranie ciemnoty, uliczne demonstracje, starannie wyreżyserowane wiece, spotkania, nabożeństwa, wystąpienia członków okołoparafialnych organizacji, daje mu możliwość dowolnego kształtowania nastroju społecznego – oczywiście w kierunku osiągania przez niego zamierzonych korzyści. Życzyć każdej partii w Polsce podobnych umiejętności marketingowych i organizacyjnych.
Hierarchowie KK oraz ich mocodawcy z Watykanu szybko się poznawali na talentach dyrektora radia Maryja. Potrafi być dla nich bardzo przydatny. Przysparza im majątku i w prowadzeniu przez nich rozlicznych podmiotów gospodarczych jest wzorem świetnego propagandysty. Czując więc na swoich plecach oddech zdecydowanego poparcia, ks. dr (?), dyrektor, rektor (?) poczyna sobie nadzwyczaj swobodnie, za nic mając polskie prawo. Za łamanie i obchodzenie jego przepisów nie spotykają go żadne konsekwencje. Niestety, niepisanym kodeksem księża są w Polsce objęci immunitetem bezkarności. Taką możliwość dało im państwo, godząc się na podsunięte mu zapisy konkordatu. Przykład: katechecie w państwowej szkole obowiązkowo płacą podatnicy, ale nawet księdza-pedofila zwolnić z niej mogą tylko władze kościelne. A płacą przymusowo także podatnicy innowiercy i racjonaliści, których dzieci szerokim łukiem omijają kursy indoktrynacji dogmatami katolickimi.
W kilku słowach konkludując: człowiek wyjątkowo niebezpieczny. Zachłannością i arogancją. Najbardziej dla przyszłości samego Kościoła katolickiego, nie tylko dla jego hierarchii.
Pierwsze polskie dwudziestolecie XX wieku wydało podobnego obskuranta, niejakiego o. Pirożyńskiego. Ale tamten ojciec do obecnego, to jak kamień przydrożny do ukrzyżowanego Giewontu. Można więc stwierdzić, że państwo rośnie w siłę, ale tylko niektórym żyje się w nim coraz bardziej dostatnio. Na pewno namaszczonym świętymi olejami ojcom (no, niektórzy przecież mają nie z przyczyny in vitro – broń Boże! – prawdziwe dzieci). Widać ślubowane ubóstwo znaczy politykierstwo przynoszące władzę i obfitość kasy.
Przywódca niedawnej partii rządzącej w Polsce próbował być jego, Rydzyka, ale i tamtego ojca, Pirożyńskiego, świeckim alter ego, ale choć zachował – przynajmniej głoszone przez siebie – wstrzemięźliwość w sięganiu po dobra doczesne i nadmiernie wstrzemięźliwy celibat, poszło mu to naśladownictwo z miernym rezultatem.
Kaczyńskiemu pozostała jeszcze armia, wszak chwali się wielkością swojego elektoratu, ale co znaczy to wojsko skoro generałowie w sutannach stwierdzają, że kasa już nie od niego będzie mogła w ich stronę płynąć.
Andrzej Markowski-Wedelstett
