2014-10-16.
wyb -głup
PIRS-owi – za inspirację
głupota wyborców? a jak wyborca ma być mądry? czy wybory to wojna jakaś? czy czerwone maki mają znów zakwitnąć na montym casinie, a w placówkach pod tobrukiem znów nie taki nam wicher będzie wiał?
czy to dzień krwi i chwały, co to oby dniem wskrzeszenia był, a ten nasz ptak w odzyskanej koronie zapatrzy się w gwiazdę polski i wzleci, ku niebiosom. czy znów mamy kruszyć kajdany, bo data wyborów to triumf albo zgon?
czyj triumf, czyj zgon?
już kiedyś sloganem wyborczym był apel do ksenofobicznych emocji rodaków „polska jest najważniejsza”. teraz pole bitwy zdobi zawołanie „słuchać polaków – zmieniać polskę”.
oczywiście, że należy ją rozpirzyć na cztery wiatry, a potem zmienić, bo jest przecież bękartem okrągłego stołu, przy którym dokonano cynicznej transakcji: weźcie sobie tę zasraną waadzę, po cholerę nam ona, bawcie się sami, a nam zapewnijcie nietykalność i finansową rekompensatę za oddanie tego, czego już i tak nie chcemy mieć…
dlatego choć to i wybory (bo w myśl konstytucji muszą się odbywać, ale spoko – niech no tylko zakwitną jabłonie!), to jednak nie wybory z hasłem „słuchać ludzi, budować wspólnotę”, lecz bój śmiertelny z kondominiumem, bitwa o to, żeby Czwarta była Czwartą…
jak śpiewał niegdyś serge gainsbourg „aux armes et caetera” – w tłumaczeniu na mowę ojczystą „jeszcze polska i tak dalej”…
natan gurfinkiel


Panie Natanie.
Odkąd w 1953 albo 54-tym chór młodzieży z prewentorium przy szpitalu: chorób płucnych (w ramach programów wymiany zespołów artystycznych) zaśpiewał w moim IV LO w Poznaniu optymistyczną pieśń „Myśmy przyszłością narodu”, nie zdziwi mnie już żadne hasełko: ani to, o oddawaniu guzika, ani to z sercem po lewej stronie, ani wskazujące, gdzie stało ZOMO.
ach, miła pani, ten banał(boć przecie każda młódź jest przyszłośçią dowolnego plemienia) rozpisany na zwielokrotniony vox humana zyskał przez to wykonanie drugie dno- optymistyczną wiarę w moc medycyny…
a zdziwienie pozostawmy jego wynalazcy steviemu wonderowi i jednemu z książąt polskiego kościoła…
p.a.
już za mojegp dziecięctwa, a zatem w czasach cokolwiek odległych, układano kalambury o pełnym wdzięku zadziwieniu nad światem:
pani ma tak zdziwione oczy
dwie wielkie aksamitne śliwy
rozumiem skąd ten czar uroczy
– że ktoś się w polsce jeszcze dziwi
(st.j. lec)
Wiele lat temu w Holandii podszedł do mnie młody człowiek i zapytał czy jestem zainteresowany religiami Wschodu. Byłem. Przedstawił się jako zwolennik wielebnego Moona i wręczył mi garść broszurek z tekstami mistrza, o którym wówczas nic nie słyszałem.
Otóż Moon to Koreańczyk, który doszedł do wniosku, że Jezus odrodzi się w naszych czasach, jak wyliczył bodaj w 1916 r. On sam urodził się nieco później, ale uznał że to drobiazg wobec 2000 lat i ogłosił że jest nowym Jezusem. Założył sektę, która świetnie prosperowała w USA, zgarniając mnóstwo forsy, potem została oskarżona o mącenie w głowie młodzieży, kontakty z koreańskim wywiadem itd. Ale mniejsza z tym, najciekawszy był wywód, który wyczytałem z broszurki. Wywód był taki: Pan Bóg wybrał sobie Żydów, ale ci go zawiedli, bo nie uznali Jezusa. Wobec tego Bóg przekazał swoje wybraństwo chrześcijanom. Ponieważ zawiódł się po kolei na różnych narodach, z Anglikami włącznie, przekazał na końcu to wybraństwo Amerykanom. To jest naród wybrany, który zniszczy w wielkiej atomowej wojnie opanowany przez diabelskie władze ZSRR (wtedy jeszcze istniał) i zapanuje królestwo boże na Ziemi.
Spotkałem się potem z tym holenderskim wyznawcą Moona i zapytałem czy uważa się za chrześcijanina. Oczywiście, powiedział, uznaje wszystkie nauki Jezusa. Zapytałem więc, jak w świetle tych nauk rozumie wojnę i zamordowanie całej populacji w ZSRR? Rozumiem że władze są tam diabelskie, ale dlaczego niszczyć cały niewinny naród? Tu się zamotał, zaczął tłumaczyć że Moon nic takiego nie mówił. Pokazałem mu broszurkę, którą od niego otrzymałem. No mniejsza z tym.
Podobnie pewien rodzaj wybraństwa stał się sztandarem przechodnim w Polsce. Za czasów PRL była to klasa robotnicza, której zdrowy duch był gwarantem właściwego kierunku zmian wprowadzanych przez partię zwaną robotniczą. Klasa robotnicza mogła czasem ulec podszeptom wrogich sił, ale zawsze zwyciężało w niej właściwe rozumienie i wracała na drogę walki o budowę socjalizmu.
Po zmianie ustroju ten zdrowy rdzeń narodu przeniósł się na wyborców. To oni, nawet kiedy są mamieni przez polityków, po pewnym czasie otrząsają się i odzyskują zdrowe spojrzenie. W nich nadzieja.
Pirs – ależ Waść namotał….
z sun myung moonem zetknąłem się kiedyś (nie osobiście, rzecz jasna, lecz przy zajęciach zawodowych). nie pomnę już szczegółow sprawy, ale ktoś znany (bodaj czy nie z MSZ za czasów ministrowania fotygi? – ale nie jestem pewien) bronił swej racji powołując się na opinię „the washington times”. argumentacja wydała mi się tak niedorzeczna, że zrobiłem research na temat gazety i dowiedziałem się, że należy do sekty moona, czyli „the unitarian church”
„the washington post” nie jest żadną miarą autorytatywną gazetą tak jak „the washington times”. to tak jakby ktoś pomylił „the new york times” z czasów świetności dziennika z tabloidem „the new york post”.
szmal, o którym wspominasz, umożliwił sekcie moona przejęcie w roku 2000 istniejącej od 1907 roku wielkiej agencji informacyjnej UPI (dawniej UP)