Od kilkunastu miesięcy toczy się debata, której uczestnicy próbują odpowiedzieć na pytanie, czy rządy Prawa i Sprawiedliwości oznaczają powrót do rzeczywistości sprzed 4 czerwca 1989 roku, czyli do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Przywódca obozu rządzącego przyrównywany jest a to do Władysława Gomułki, a to do Edwarda Gierka, a nawet – do Wojciecha Jaruzelskiego. Gwoli przypomnienia: było jeszcze paru innych „Pierwszych” – Bolesław Bierut, Edward Ochab, Stanisław Kania – paleta jest więc większa.
Podobnie ocenia się sposób działania innych prominentnych polityków władzy: marszałek Sejmu przyrównywany jest do Stanisława Gucwy, znanego z dowcipu – co to jest gucwa? Jest to dodatek do laski marszałkowskiej. Ten sposób oceny władzy nabrał charakteru rytualnego. Oni – rząd, prezes Kaczyński, prezydent Duda – coś mówią czy robią, a my, partie opozycyjne, media od władzy niezależne, przedstawiciele elit, mówimy, że oni są z peerelu. Fakt, że wiele działań obozu władzy odpowiada na tęsknoty starszej generacji za miłymi urokami młodości, spędzonej właśnie w epoce przed transformacją.
Wszystko to jednak dzieje się w sferze gadania, pisania i gęgania.
Czy jednak aby tylko tam?
Otóż nie, zachowany jest jeden z ważniejszych aktów prawnych, powstały w tamtej epoce, który każe zwątpić w upływ czasu i efekty przemian, jakie się dokonały w Polsce.
Ten akt prawny to Prawo prasowe, wydane w PRL 26 stycznia 1984 roku.
Od tamtego czasu skończył się stary porządek, znikły Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego, Rada Państwa, PZPR, sądy wojewódzkie, Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Prawo prasowe było wielokrotnie nowelizowane, nigdy jednak nie napisano go od nowa.
Co więc czytamy w obowiązującym do dziś, po licznych (21) zmianach, łatanym jak stara koszula prawie?
Oto artykuł pierwszy:
Art. 1. Prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej.
Po artykule pierwszym, zawsze następuje artykuł drugi. W tym zaś czytamy:
Art. 2. Organy państwowe zgodnie z Konstytucją Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej stwarzają prasie warunki niezbędne do wykonywania jej funkcji i zadań, w tym również umożliwiające działalność redakcjom dzienników i czasopism zróżnicowanych pod względem programu, zakresu tematycznego i prezentowanych postaw.
A zatem jest to norma pusta: organy państwowe, cokolwiek miałoby to znaczyć, niczego stwarzać nie muszą, a już osobliwie niezbędnych dla prasy warunków.
Prawo prasowe definiuje misję prasy w artykule 6, który informuje w ustępie 1, że „Prasa jest zobowiązana do prawdziwego przedstawiania omawianych zjawisk”. Ta definicja nasuwa wiele interesujących i bardzo aktualnych refleksji, zwłaszcza tyczących pojęcia prawdy (i nieprawdy a także pół- i postprawdy), które tu jednak pominiemy, bo spieszymy przeczytać ustęp drugi, poświęcony obowiązkom (wobec prasy) instytucji, które wymienia: „Organy państwowe, przedsiębiorstwa państwowe i inne państwowe jednostki organizacyjne oraz organizacje spółdzielcze są obowiązane do udzielenia odpowiedzi na przekazaną im krytykę prasową bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w ciągu miesiąca”.
Nie ma w Prawie prasowym definicji organów państwowych – czy są to organy władz konstytucyjnych? Nie ma jednostek samorządu terytorialnego, Prawo prasowe powstało w czasach, gdy samorząd terytorialny był marionetkowy (czy ktoś jeszcze pamięta rady narodowe i ich prezydia?), są za to w nim przedsiębiorstwa państwowe, których „w realu” już nie ma. Jednoosobowe spółki skarbu państwa to nie to samo.
Ciekawa również jest wiadomość zapisana w artykule 9, przekazana przez wciąż obowiązującą ustawę, że jej przepisów nie stosuje się do: (ust. 1) „Dziennika Ustaw Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, Dziennika Urzędowego Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej „Monitor Polski” (…)”.
W ustawie sprzed wyborów 4 czerwca 1989, powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego, wyborów prezydenckich w 1990 roku i pierwszych wolnych wyborów parlamentarnych w 1991 roku dokonano 64 zmiany, skreślając jedne normy, wprowadzając inne, nowe. Jednak – poza paroma przytoczonymi wyżej przykładami ostańców – zachowały się w niej inne, jeszcze śmieszniejsze, jak na przykład art.20: „Wydawanie dziennika lub czasopisma wymaga rejestracji w sądzie wojewódzkim właściwym miejscowo.”
Gdyby trzymać się literalnie tego zapisu, rejestracja czasopisma nie byłaby możliwa od 1 stycznia 1999, kiedy znikły sądy wojewódzkie, a sądami drugiej instancji zostały sądy okręgowe.
Kto pamięta życie w PRL, ten przyzna, że ówczesna władza miała skłonność do regulowania wszystkiego. Nie tylko planowano – na szczeblu centralnym – produkcję guzików (nie pamiętam, czy w Komisji Planowania rozstrzygano też o kolorach), ale przede wszystkim drobiazgowo ustalano, kto co może robić. Zakład krawiecki – rzemieślniczy – mógł prowadzić tylko przeegzaminowany i dyplomowany mistrz, w najgorszym przypadku czeladnik krawiecki. Samouk albo, dajmy na to, scenograf – już nie. Dlatego pewnie ustawa napisana nie przez wolnych dziennikarzy i redaktorów, a partyjnych (z PZPR) urzędników określała zadania i kwalifikacje redaktorów prasowych, definiowała obowiązki dziennikarza, a nawet – a może przede wszystkim – normowała kwalifikacje wydawcy prasowego. Z tego chyba powodu artykuł 7 Prawa prasowego brzmi dla nas – w świecie wolności mediów papierowych, cyfrowych czy elektronicznych – tak groteskowo, jak tamta z dawnych lat nowomowa:
5) dziennikarzem jest osoba zajmująca się redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych, pozostająca w stosunku pracy z redakcją albo zajmująca się taką działalnością na rzecz i z upoważnienia redakcji,
6) redaktorem jest dziennikarz decydujący lub współdecydujący o publikacji materiałów prasowych,
7) redaktorem naczelnym jest osoba posiadająca uprawnienia do decydowania o całokształcie działalności redakcji,
8) redakcją jest jednostka organizująca proces przygotowywania (zbierania, oceniania i opracowywania) materiałów do publikacji w prasie.
Gdybyście chcieli wiedzie, jakie są zadania dziennikarza, odpowiedź na to pytanie daje artykuł 10: „Zadaniem dziennikarza jest służba społeczeństwu i państwu”.
Prawda, jakie proste i w tej prostocie – piękne?
A potem – znów drobiazgowo – wylicza się prawa dziennikarza (art. 11: „dziennikarz jest uprawniony do uzyskiwania informacji”) oraz to, co jest zabronione („Nie wolno bez zgody osoby zainteresowanej publikować informacji oraz danych dotyczących prywatnej sfery życia, chyba że wiąże się to bezpośrednio z działalnością publiczną danej osoby”), a także, że ma „dbać o poprawność języka i unikać używania wulgaryzmów”. A także (art. 12) że „jest obowiązany: 1) zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło”.
Nie sądzę, by warto było tę wyliczankę ciągnąć, choć parę artykułów, pozostawionych w poważnej – na pozór – ustawie zasługuje na przytoczenie.
Bardzo jest ciekawy „art.17.1.Tworzy się Radę Prasową.”, która „działa przy Prezesie Rady Ministrów. Członków Rady powołuje Prezes Rady Ministrów na okres 3 lat (…) Rada Prasowa ma charakter opiniodawczy i wnioskujący w sprawach dotyczących prasy i jej roli w życiu społeczno-politycznym kraju”.
Wnioskowanie o roli prasy w życiu społeczno-politycznym nasuwa wiele poważnych wątpliwości i możliwych pytań oraz interesujących pomysłów. Czy taka Rada może, na przykład, wnioskować do premiera o zwiększenie roli prasy w życiu społeczno-politycznym naszej ojczyzny? A może wręcz przeciwnie, ta rola powinna być zredukowana do jakiegoś (jakiego?) minimum? Czy więcej powinno być tytułów opiniotwórczych, czy też jest ich za dużo i część należy unieważnić? Czy premier ma dość instrumentów, by to załatwić? A jak można by spolonizować wydawców? Sami widzicie, że problemy są niebłahe i ktoś winien nimi się zająć. Rada Prasowa przy premier Beacie Szydło byłaby z pewnością nie dekoracyjną broszką, tylko poważną instytucją, gwarantującą obywatelom właściwy dostęp do odpowiednich informacji.
Ustępy tego artykułu lekko zmieniono w 1990 roku przy okazji likwidacji cenzury. Możliwe, że ktoś z autorów miał w tyle głowy zamiar pozostawienia w ten sposób możliwości powołania nowej – w miejsce Głównego Urzędu itd. – instytucji kontrolnej. Dla Prawa i Sprawiedliwości Rada Prasowa miała istotne chyba znaczenie od dawna, skoro w 2006 roku ówczesny rząd próbował dopisać ją do ustawy lustracyjnej (w efekcie krytyki medialnej – zrezygnował).
Myślę, że dla śmiechu chyba pozostawiono w poważnej ustawie ograniczenie dla redaktorów naczelnych:
„Redaktorem naczelnym dziennika lub czasopisma nie może być osoba skazana za zbrodnie przeciwko podstawowym interesom politycznym i gospodarczym Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, jeżeli nie upłynął okres 10 lat od zakończenia odbywania kary…”
Groteskowo wyglądają normy, wprowadzone do ustawy jeszcze przed upadkiem socjalizmu w Polsce, jak
art. 57
„W ustawie z dnia 31 lipca 1981 r. o kontroli publikacji i widowisk (Dz. U. Nr 20, poz. 99 i z 1983 r. Nr 44, poz. 204) wprowadza się następujące zmiany:
1) w art. 2 skreśla się pkt 7;
2) w art. 3 dodaje się ust. 3 i 4 w brzmieniu:
„3. Do właściwości Głównego Urzędu należą także sprawy udzielania i cofania zezwoleń na prowadzenie prasowej działalności wydawniczej lub nakładczej oraz na wydawanie dzienników i czasopism w zakresie i na zasadach określonych w Prawie prasowym.
4. W sprawach, o których mowa w ust. 3, Główny Urząd współdziała z Narodową Radą Kultury, Radą Prasową, Polską Akademią Nauk, właściwymi ministrami, kierownikami urzędów centralnych, z centralnymi organami organizacji politycznych, związków zawodowych, organizacji spółdzielczych, samorządowych i innych organizacji społecznych oraz kościołów i innych związków wyznaniowych.”
Sporo osób w Polsce pamięta jeszcze, że Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk (taką nazwę nosił urząd cenzury od 1981 roku, kiedy po raz pierwszy uregulowano jego działalność w ustawie) został zniesiony 11 kwietnia 1990 roku; jego likwidatorem był – powołany przez Tadeusza Mazowieckiego – późniejszy sędzia Trybunału Konstytucyjnego adwokat Wiesław Johann. Naturalnie, zasady legislacji powodują, że w innej ustawie wciąż obowiązującej, jak Prawo prasowe mogą takie kwiatki przetrwać. Jednak zdrowy rozsądek podpowiada, by zamiast oskarżać niektóre media o wspieranie spisku, zamachu stanu czy innej zbrodni bądź występku przedstawiciele suwerena mogli raczej zająć się napisaniem całkiem nowej, przystającej do współczesności, rzeczywistości cyfrowej i nowych mediów ustawy normującej nowe zjawiska, ale – przede wszystkim, rozwijającej gwarancje zawarte w Konstytucji, obowiązującej w Polsce od 1997 roku, a w szczególności art. 14: „Rzeczypospolita Polska zapewnia wolność prasy i innych środków społecznego przekazu”. Gwarantuje także wolności:
„Art. 47: Każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia…
Art. 54 ust. 1 Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Ust. 2 Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane…”
Jeśli dodać do tego zestawu konstytucyjną normę o prawie obywateli „do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej”, które obejmuje również „wstęp na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu” (art. 61), to można uznać, że ustawa zasadnicza jest wystarczająca, a rozwiązania ustawowe prawa prasowego — zupełnie zbędne.
Inaczej wszyscy, a media zwłaszcza, będziemy wciąż tkwili nogami w rzeczywistości Peerelu, tak jak liczni eksponenci obecnej władzy.
Obserwacja wysiłków obozu rządzącego Polską od 14 miesięcy utwierdza jednak w przekonaniu, że stara się on przywrócić sporo zapomnianych po 1989 roku norm, zasad i reguł. I to w podobny, jak w PRL sposób: ograniczenie wolności nazywając jej przywróceniem lub poszerzeniem (zależnie od okoliczności), rosnącą penalizację i kryminalizację – zwiększeniem bezpieczeństwa obywateli z dbałości o ich prawo do życia w wolności, wreszcie limitowanie dostępu mediów do Sejmu i Senatu – realizacją prawa obywateli do informacji o tym, co robił marszałek lub powiedział największy i najważniejszy poseł Rzeczypospolitej.
W epoce PRL żyliśmy w zmurszałej demokracji socjalistycznej, po przerwie i dobrej zianie zaczęliśmy żyć w demokracji uznaniowej – demokratyczne jest to, co władza za takie uzna. Chyba nic się nie zmieniło?
Piotr Rachtan
Przeprowadzając te wykopki autor z pewną dezynwolturą podszeptuje posłowi Jarosławowi s. Rajmunda, że jeszcze można wprowadzić inne wspaniałe pomysły Michalskiego – aplikację dla dziennikarzy z egzaminem i wpisem do rejestru Rady Prasowej czy ograniczenia dla kapitału zagranicznego inwestującego w media.
nie zyjemy w PRL, bo nie mozna zyc w przeszlosc!
chociazby prasa, media dzisjesze..
nigdy nie bylo tyle wolnosc jak dzsiaj, gdzei kazdy moze wyrac swoja opinie.
@Małpa z Paryża: można mieć wolne media, ale można np ograniczyć ich dystrybucję. Nie słyszała Pani o tym?