Ernest Skalski: Testament Stalina…11 min czytania

2017-08-05.

…ma spóźnionego wykonawcę. Najnowszy HIT: reparacje z Niemiec za szkody wojenne. Nie dostaniemy ani feniga (rozliczenia dotyczą czasów sprzed euro) z wielu oczywistych powodów. Trwałym skutkiem będzie pogłębienie nastrojów antyniemieckich w Polsce i zniechęcanie Niemców do Polski, bo ich ogólnie dobry do nas stosunek nie pasuje władzy. Mają być wrogami i czyhać.

Zrzeczenie się odszkodowań od NRD przez PRL ma być nieważne, bo byliśmy kolonią ZSRR – stwierdził Antoni Macierewicz. A to nie tak. Za kolonię można było Polskę uważać od lata 1944 do uznania w wyniku Jałty (rządu w Polsce) przez mocarstwa zachodnie. Od tego czasu do 1989 roku spełnialiśmy kryteria protektoratu. Nie przekreśla to faktu, że sterowana odgórnie Polska była podmiotem prawa międzynarodowego. Skutki tego, że była państwem wasalnym ponosimy w wielu dziedzinach, również w polityce międzynarodowej. Może mogą nam przysługiwać roszczenia do Federacji Rosyjskiej, następcy prawnego ZSRR, który nas do tego kroku przymusił.

Idiotyczna kazuistyka.

Ale zastanówmy się czy nie było faktycznie reparacją odebranie w Niemcom, w wyniku rozpętanej przez nie i okrutnie prowadzonej wojny, ziem, które od wieków były niemieckie. Były zamieszkałe prawie wyłącznie przez Niemców, wchodziły do obszaru kultury niemieckiej i poza Śląskiem, którego zrzekł się Kazimierz Wielki, nie należały wcześniej długo do Polski.

Fakt, że to Stalin wypłacił nam odszkodowanie za nasze Kresy kosztem Niemiec, ale trudne i dla wielu bolesne przesunięcie Polski na zachód stało się trwałą zdobyczą cywilizacyjną.

Dla Stalina był to przy okazji sposób na utrzymanie trwałego antagonizmu Polska – Niemcy, co udało się przezwyciężyć – Mazowiecki i Kohl – po naszym wyjściu ze stanu podległości i zjednoczeniu Niemiec.

I komu to przeszkadzało?

Wiadomo komu!

Lody ruszyły?

Ruszyły, nie ruszyły, póki co pękają i trzeszczą. Prędzej czy później ruszą. Jeśli ktoś uważał, że te dwa weta to tylko ustawka; Kaczyński – Duda, zapewne już zmienił zdanie. Gdyby była ustawka, to Kaczyńskiemu ten pomysł zdecydowanie się nie udał.

Agregat władzy, w którym prezes był niekwestionowanym władcą, przestał być monolitem. Jeszcze kilka dni temu spekulowano o wewnętrznych różnicach, wnioskując coś na podstawie przeszłości i powiązań, interpretując jakieś gesty czy wypowiedzi palatynów systemu. Trochę to przypominało zabiegi dawnych kremlinologów, wypowiadających się na podstawie obserwacji miejsc zajmowanych na trybunie mauzoleum na Placu Czerwonym przez członków najwyższych władz KPZR/ZSRR.

Teraz wewnętrzny podział jest wyraźny: prezydent stał się bytem odrębnym, podmiotem. Bardzo ograniczonym i może na krótko. Może tę szczelinę między Krakowskim Przedmieściem – w skrócie: Pałac – i Nowogrodzką, jakoś się zaklajstruje, lecz co się stało to się już nie odstanie. W ramach tego klajstrowania, Andrzej Duda, przestraszony własną śmiałością, może przygotować ustawy o SN i KRS, które od zawetowanych projektów będą się różniły tylko zastąpieniem ministra sprawiedliwości/prokuratora generalnego przez prezydenta RP. Potem będzie targ i jakiś kompromis, bo może prezes nie będzie chciał oddać Ziobrze całego wymiaru sprawiedliwości na wyłączność i podzieli kompetencje miedzy panami D. i Z. I to by był dla PiS ten optymalny wariant, po którym i tak nie będzie mu już tak dobrze jak było.

Nawet jeśli Duda stałby się znowu posłusznym narzędziem Kaczyńskiego – co jednak wątpliwe – to szef nie będzie mógł na nim spokojnie polegać. I wielce prawdopodobne, że już go nie wystawi na kolejną kadencję, nawet jeśli mu to wystawienie i lepsze traktowanie obieca za posłuszeństwo. A prezydent też przecież wie, że mu prezes nie ufa, a i on nie ma powodów by prezesowi wierzyć.

Takie gdybanie ma sens pod warunkiem, że po wyborach 2019 roku PiS się utrzyma przy władzy, co prawdopodobne, acz już w mniejszym stopniu niż na początku lipca. Przyjmijmy to jednak jako hipotezę roboczą i w tych ramkach gdybajmy dalej.

Andrzej Duda na pewno nie jest politykiem dużego formatu, lecz jakiś swój rozum ma. Ma też parę osób, które na niego postawiły i szybko może ich mieć znacznie więcej. Na pewno się wykształci jakiś ośrodek prezydencki, bo wyraźnie przypisuje się i poczuwa się Kukiz. Będzie to szansa dla wielu w PiS, którzy nie będą chcieli umierać politycznie wraz ze starszym od nich prezesem. Powiem więcej: do Dudy mogą też przylgnąć ludzie dotąd obojętni politycznie, czy nawet umiarkowani opozycjoniści. Ci uznają, że Kaczyński to fe, ale Duda w porównaniu z nim jest całkiem, całkiem, a żyć trzeba. Powiedzą, że to ratowanie materii, mniejsze zło… Argumenty zawsze się jakieś wymyśli.

Prezydent wie, że bez swego zaplecza przepadnie, a zaplecze będzie pilnować, żeby nie sprzedał tanio swej oraz ich skóry. Być może początkowo chciał bardzo niewiele. Pozbyć się roli Adriana, jakoś zaznaczyć swoją podmiotowość, zapewnić sobie nieco tylko lepsza pozycję w systemie, ale znalazł się tam gdzie niekonieczne chciałby być, na ścieżce, z której trudno zawrócić. W konflikcie ze swym kreatorem i mocodawcą. I będzie niesiony przez ciąg wydarzeń, które może niechcący zapoczątkował.

Po Świętej Dwójcy

Teraz będzie – kursywą – dygresja natury historycznej i psychologicznej, którą PT Czytelnicy SO mogą pominąć, nie tracąc wątku.

Diogenes uważał, że największe szczęście, to rządzić wolnymi ludźmi. Czyli takimi, którzy cię chcą, pozwalają ci sobą rządzić, lub nie. To kwintesencja demokracji. Zwłaszcza gdy władzę sprawuje ktoś mający poczucie służby. To ostatnie występuje zresztą nie tylko w demokracji. Takie poczucie miał choćby Marek Aureliusz, bądź co bądź cezar imperator. I jeszcze paru takich wśród absolutnych władców by się znalazło.

Na swój prywatny użytek rozróżniam poczucie służby i misji. To drugie przypisuję ludziom – nie wszystkim – którzy potrzebują rządzić, w grupie rówieśniczej, w rodzinie, w firmie, w kościele, w państwie, by pofolgować swoim emocjom. Jeśli wśród tych emocji występuje poczucie misji, to może ono usprawiedliwiać wszelkie niegodziwości i zbrodnie: Robespierre, Lenin, Gomułka. To, co robili, miało służyć czemuś, co było poza nimi, nad nimi, ważniejsze od ich bardziej osobistych odczuć.

Najwięcej możemy powiedzieć o Gomułce, który jako lider PPR, był w latach 1944 – 1948 głównym monterem i twarzą realnego socjalizmu. Stanął z przekonania po złej stronie mocy, ale ta straszna moc istniała i naszłaby nas i bez niego. Nie kreował jej i nie rozdymał, aby się dorwać do władzy. A gdy do władzy wrócił, po apogeum stworzonego przez siebie systemu, witany był jak zbawca przez udręczony naród. Lat przerwy nie spędził jako lider opozycji, prominentna osoba w kraju. W roli wroga publicznego numer jeden siedział, zagrożony torturami i śmiercią, opluwany przez swych najbliższych towarzyszy. A wróciwszy do władzy, nie rozliczał się z nimi, choć miał za co. Rządził z nimi dopóki ich potrzebował, a potem bez szumu kierował na drugorzędne stanowiska.

I tyle dygresji, wracamy do naszych realiów. Nie trzeba biegłego psychologa, by zauważyć, że Jarosław Kaczyński należy do tego typu władców, którzy napędzani są emocjami. A jego emocjonalna misja jest jedna, to tylko samodzielne rządzenie. Ideologia nie ma większego znaczenia, ma być taka, która taką jego władzę uzasadnia. Porozumienie Centrum, które miało być partią nowoczesną, „amerykańską” nie wypaliło. Do władzy wyniósł go silny, bogoojczyźniany nurt sfrustrowanych. To jest dla Kaczyńskiego narzędzie. Niedoskonałe.

Wpierw cytat: „Ale sypią się wojska, których Bóg i wiara jest Car, Car gniewny, umrzem, rozweselim cara” (Adam Mickiewicz „Reduta Ordona”) Tak może widzą ten napór oddaleni od polityki i przestraszeni „dobrą zmianą”. Czymś takim, w ograniczonym zakresie, rozporządzał Józef Piłsudski. Mówimy; „sekta, guru”, ale to się odnosi do jakiejś części żelaznego elektoratu prezesa. I nie do tego stopnia, żeby się spalić żywcem na jego rozkaz. Wystarczy, żeby zawsze stawiać się na wybory i być impregnowanym na wszystko, co nie zgadza się z prostym nauczaniem lidera. Ci mogą być teraz rozdarci przez konflikt Kaczyński/Duda, których postrzegano jak Dwójcę Świętą. Ci, jeśli się nic jeszcze bardziej bulwersującego nie wydarzy, w roku 2019 zagłosują na PiS, ale rok 2020 zależy już od wielu niewiadomych.

A tak pięknie było wszystko zaplanowane!

Decydujący jest aparat władzy, od pani premier do najniższego szczebla z nowego nadania. Nie można powiedzieć, że to element całkowicie bezideowy, lecz przemożny jest tam rachunek ekonomiczny, czy szerzej: kalkulacja życiowa. Ci ludzie na emocjach prezesa wygrali, liczą na dalej i więcej, ale teraz mogą powątpiewać, czy to się nadal będzie udawać. Władca może sobie czasem świadomie pozwolić na okazanie gniewu. Ale ma być jak Zeus gromowładny, wzbudzający pokorę, poczucie winy i strach. Stalinowi wystarczyło, że zmarszczył brew. „W żadnym trybie” było tylko odrażające, żałosne.

Teraz emocje prezesa stają się niebezpieczne. Dla wszystkich w kraju, w tym dla niego samego i jego elity. Być może zdał sobie z tego sprawę. Sam bardzo oględnie komentuje postępowanie Dudy. „Błąd” w jego ustach nie zamyka drogi do dalszej nieszczerej współpracy. Ale Szydło ze swym orędziem była wyraźnie delegowana, zaś dość brutalne ataki działaczy PiS wyraźnie dozwolone, jeśli nie nakazane. Ziobrze przynajmniej nie trzeba było niczego nakazywać, bo to jego kosztem będzie to, co Duda jakkolwiek zmieni.

Ziobro podkreśla, że to on wprowadzał Dudę do polityki. Ale to Kaczyński wymyślił go jako kandydata na prezydenta. Kandydata, ale nie prezydenta. Miał honorowo przegrać z Komorowskim w drugiej turze i zostać jeszcze jednym, sprawnym działaczem PiS wyższego szczebla. Jego prezydentura otworzyła partii drogę do władzy, lecz fala uwielbienia – „błogosławione łono…błogosławione piersi” – mogła się nie podobać Kaczyńskiemu. On nie wymaga luksusów, nie piastuje godności, lecz nie jest skromny. Nie chce być szarą eminencją i skrycie pociągać za sznurki. Ma być widać, że to on wydaje rozkazy. Szczególnie osobie, która formalnie jest najważniejsza w państwie. Do tego parę ostentacyjnych gestów lekceważenia. Znak dla innych, dla których prezydentura to był tylko stolik, na którym się przybijało pieczątkę.

Wyszło jak wyszło. Jeśli teraz prezes zapanuje nad swoimi emocjami, to nie ułatwi roboty wszystkim pozostałym uczestnikom życia politycznego, ale postępującej destrukcji obozu władzy już nie odwróci. Najwyżej spowolni.

Władza ta od samego początku pozbawiona była takiego luksusu, w którym społeczeństwo pozwalałoby jej spokojnie rządzić. Zaczęło się od wielkich demonstracji KOD i przez różne formy protestu doszło do lipcowej fali wystąpień w obronie sądów. Po zaskoczeniu i formie tych ostatnich trudno powiedzieć co będzie dalej, ale opozycyjne społeczeństwo raczej już nie popuści. Nie ma powodu. Nadal funkcjonuje zorganizowana, choć nie zjednoczona, opozycja. Tak jakby się miała ku współpracy, ale kiedy – i co – z tego wyjdzie, trudno powiedzieć. Będzie trwał napór za strony Europy i, ku kolejnemu zaskoczeniu władzy, ze strony USA. W swych wewnętrznych rozgrywkach władza PiS będzie musiało się liczyć z udziałem zewnętrznych wobec niej graczy, co może zmienić rachuby i skutki.

Najważniejsze, że od wyborów 2015 nie ma momentu zastoju i już chyba nie będzie.

P.S. Pan Piotr Żakowicz 29 czerwca b.r., w Białymstoku, założył fundację Ex Corde, mającą czcić i wspierać najwybitniejszych Polaków. Jako pierwszy ma być uczczony Jarosław Kaczyński, w nazewnictwie fundacji Naczelnik Polski.

Założyciel fundacji rozpoczął już zbiórkę pieniędzy na pałacyk dla Kaczyńskiego. Sienkiewiczowi rodacy sprawili Oblęgorek, Piłsudskiemu jego żołnierze – Sulejówek. Kolejny Naczelnik nie ma być gorszy.

Nie wyobrażam sobie jednak, by uzbierano choćby na skromną altankę w ogródku działkowym i aby Jarosław Kaczyński – willa na Żoliborzu – przyjął tego rodzaju dar.

To nie o nim, a o wyznawcach.

Ernest Skalski

 

6 komentarzy

  1. wsc 06.08.2017
  2. Magog 06.08.2017
  3. narciarz2 06.08.2017
  4. narciarz2 06.08.2017
  5. narciarz2 06.08.2017
  6. slawek 07.08.2017