2017-09-08.
Czasem poleje, czasem powieje, czasem wyleje. Przywykliśmy. Ale przynajmniej wulkanów, nawet nieczynnych, nie mamy, a jak się coś czasem zatrzęsie, to z powodu szkód górniczych, a nie ruchów tektonicznych skorupy ziemskiej. Żyć nie umierać, lecz to ulgowe traktowanie nas przez przyrodę ma się już ku końcowi. Biały szkwał na Mazurach w 2008 roku można jeszcze uznać za wypadek przy pracy, który się przyrodzie przydarzył, ale niedawny huragan na Pomorzu to już bardzo poważne ostrzeżenie przed tym co nieuchronnie nas czeka. Wypada wyciągnąć wnioski.
Pierwszy, który się nasuwa, to zaprzestanie budowy napowietrznych linii przesyłowych i stopniowe zastępowanie tych co są – podziemnymi kablami. To robota na lata i za miliardy. W sumie jednak w jakimś dłuższym okresie wypadnie taniej niż reperowanie po kolejnej, większej z razu na raz, nawałnicy. Trzeba bowiem liczyć nie tylko koszty samej naprawy, lecz wszelkie możliwe straty spowodowane przez okresowe braki prądu. Taka jest pełna kalkulacja. A obejmuje ona też dźwigi, maszty, banery i wszystko inne co sterczy, czy ma powierzchnię wystawioną na wiatr. Tu będą potrzebne specjalne projekty i kosztorysy.
Drugi wniosek to domy, a zwłaszcza ich dachy, słabo odporne na silny wiatr. Jeśli Japończycy potrafią budować wysokie budynki i wszelkiego rodzaju konstrukcje, odporne na trzęsienia ziemi, to jest w ludzkiej mocy postawienie chałupy, z której największy huragan niczego nie zdmuchnie, poza blaszanym kogucikiem na dachu. Tyle tylko, że to musi kosztować, a kalkulacja oparta jest na algorytmie jak przy wspomnianych wyżej konstrukcjach. Bezpieczeństwo to nieuchronny koszt, a jego brak to oszczędność w pieniądzach kosztem nerwów, lub katastrofa, która kosztuje drożej. W tym przypadku coraz bardziej prawdopodobna.
Póki piorun nie trzaśnie chłop się nie przeżegna (rosyjskie). Już trzasnął.
Przy tych – umownie – konstrukcjach publicznych, konieczny jest wysiłek badawczy i legislacyjny państwa, następnie podjęcie działań i wysupłanie grosza przez wszystkie szczeble władzy publicznej oraz prywatnych inwestorów. Jeśli chodzi o domy, to ich zabezpieczenie teoretycznie powinno to podlegać kalkulacji ich właścicieli. Czy uznają, że wydatek w bezpieczeństwo, które wszak nie ma ceny, w spokój i ciągłość użytkowania im się kalkuluje.
Użyłem słowa „teoretycznie”, bo wielu, naprawdę wielu, na to faktycznie nie stać. Liczni inni hołdują zasadzie; „jakoś to będzie”, zwłaszcza gdy trzeba zdobyć się na wydatek już teraz. Równie liczni liczą, że to nie ich zmartwienie; ktoś musi zadbać, wspomóc. Powszechne oburzenie wywołał ówczesny premier, Włodzimierz Cimoszewicz, gdy w związku z powodzią stulecia, w roku 1997 powiedział, że trzeba było się ubezpieczać.
Oburzającym się opowiem dowcip o człowieku wierzącym w opatrzność, który w czasie wzmagającej się powodzi, odmówił skorzystania z ciężarówki, która go mogła wywieźć z dobytkiem, potem z amfibii, z którą mógł odpłynąć z najcenniejszymi rzeczami, wreszcie, gdy już mógł tylko siedzieć na dachu, z helikoptera, który mu spuścił drabinkę. A kiedy już porywany przez nurt wykrzyknął: Panie, ufałem ci! Czemu mnie opuściłeś?, usłyszał – Durniu, przecież ci posyłałem samochód, amfibię i helikopter!
Istnieje coś takiego jak prawo budowlane. Jego przepisy regulują różne aspekty bezpieczeństwa, w tym choćby przeciw smogowe, przeciwpożarowe, chroniące przed zawaleniem itp. Wypadałoby rozszerzyć je o przeciw huraganowe. Zamówić odpowiednie projekty budowlane, bądź zmienić istniejące. Zalecić sposoby dodatkowego zabezpieczenia istniejących budynków. Opracować długotrwałą kampanię uświadamiającą i propagandową.
To wszystko wymaga środków, co powinno być stopniowo uwzględniane w budżecie państwa i w budżetach samorządowych. Przedsiębiorstwom ubezpieczeniowym opłacałoby się zapewne sypnąć groszem. Może przez manipulowanie cenami polis, tworzenie funduszów pomocowych. Tak żeby potem mniej wydawać na likwidację szkód. Jak byśmy nie mieli krzywo w UE, to i stamtąd można by na coś liczyć.
Jeśli można mówić o czymś takim jak zalety huraganów, w porównaniu do trzęsień ziemi, to trzeba podkreślić przewidywalność. Jako żeglujący po polskim śródlądziu od ponad sześciu dekad, jestem uważny jeśli chodzi o wiatr i stwierdzam, że służba meteo stworzyła sprawny, wielostrumieniowy, system ostrzegania. Trzeba tylko umieć i chcieć z tego korzystać. To jest kwestia uświadomionej potrzeby, którą trzeba będzie uświadamiać. Lecz liczne instancje i służby muszą być do tego zmuszone przez odpowiednie regulacje. Jak i do tego by ostrzegać, gdzie co ustawiać; dom, namiot, samochód.
To do was, proszę opozycji
Jeśli mamy resort środowiska, to on powinien tu pełnić główną rolę. Może mógłby zarządzić wyszukiwanie drzew, zmurszałych i pochyłych, szczególnie grożących zawaleniem przy bardzo silnych wiatrach. I wyżyć się w tym, zamiast w cięciach Puszczy Białowiejskiej. Dobra zmiana tego wszystkiego zapewne nie obejmie, władza i tak ma ręce pełne roboty. Więc dlaczego nie miałaby o tym pomyśleć opozycja?
Kiedy do następnych wyborów jest już tyle samo czasu ile minęło od poprzednich, to władza nie bardzo może wciąż obiecywać i obiecywać. Musi już coś robić, czymś się wykazać. Obecna władza nie w pełni spełnia te warunki. Opozycji natomiast, siłą rzeczy poręczniej jest obiecywać. Byle to było wiarygodne. Oczywiście, ochrona przed klęską żywiołową to nie jest i nie będzie główny kierunek natarcia. Ale kształt państwa, polityka społeczna i gospodarcza, miejsce Polski w Europie to dla wielu abstrakcja, która ich zdaniem ich nie dotyczy.
Całościowa perspektywa polityki środowiskowej też raczej nie zafrapuje wyborców. Ożywi spory o globalnym ociepleniu, roli węgla, wiatrakach, atomie. Wyjście od spektakularnego kataklizmu z konkretnym i łatwym do zrozumienia programem może zwrócić uwagę. Będzie to trudne do odrzucenia, łatwe do uzyskania zgody wewnątrz podzielonej opozycji. Już widać, że szuka ona jakiegoś sposobu zbliżania się, współpracy, docelowo może – marzenie! – koalicji. Skuteczniejsze jest w odbiorze społecznym wzięcie się na początek za konkret niż ogłoszenie deklaracji, która mało kogo będzie obchodzić.
Ernest Skalski
Nie raz zastanawiałem się czemu nie ma linii zakopanych zamiast napowietrznych, koszt? To niech mi odpowie jakiś projektant bo tak no logikę moją to taki sam. Ja w 2 domach mam doprowadzenie kablem, dla mnie było wygodniej i taniej. Za słupy na polu chyba trzeba płacić, za położenie tylko raz za pole. Czy ktoś mi odpowie i da wyliczenia?
Imienniku – mam kumpla, który maluje słupy wysokiego napięcia. Czyżbyś chciał Mu odebrać chleb z masełkiem i szyneczką?? Do tego dochodzi wycinka samosiejek pod liniami. A tak serio… – zarabia się na farbie, która zostaje.
Byłem na jednym otwarciu kopert przetargowych(LOL) …na drugie nie pozwoliła mi pojechać żona. Na pytanie – Romek – co Ty wkładasz w kopertę z warunkami…padła odpowiedź …: Jarek …listę putan z Roksy i adres hotelu. Gwarantuję Ci, że koszta “przetargu” były o wiele wyższe niż rachunek za hotel. Choć to trzy dni melanżu, którego sobie nie możesz nawet wyobrazić…nooo chyba, że jesteś Guillaume Apollinaire.
Pozdrawiam
A co to są te putany z Roksy?
Wymarły Zawodzie….:-) Co bedziesz pytał o putany.. – sprawdź co to Roksa.
Pozdrawiam
A tu chodzi tylko o farbę, nigdy bym o tym nie pomyślał, chociaż teraz sobie przypominam ja znajomi w latach 80 minionego wieku malowali szkoły. Im tak samo zostawała emulsyjna i ją sprzedawali, czyli to stary patent