Dariusz Wiśniewski: Czy mamy jeszcze prezydenta?3 min czytania

20.01.2020

Coś dziwnego dzieje się z prezydentem Dudą.

Do tej pory był impulsywny i teatralny. Przaśny i krzykliwy. Teraz stał się histeryczny. Jak dziecko, o którym zapomniał św. Mikołaj.

Przy czym zachował krzykliwość. Połączył ją tylko z płaczliwym tonem. I wywołał unikatowy efekt.

Twarz mu faluje, policzki drgają, głos wibruje, czoło rosi pot. Oczy w wytrzeszczu. Morawiecki tak nie zrobi – brakuje mu talentu. Kempa potrafi wrzeszczeć i chyba lubi, ale jak przekupka sprzedająca pietruszkę, raczej wulgarnie. Podobnie Szydło i Pawłowicz.

Niemal w każdym swoim przemówieniu Duda grozi sędziom i Unii. Ostatnio – spocony jak zawsze – lamentował, że nikt nie będzie nam dyktował w obcych językach, jaki mamy mieć ustrój. A więc ponownie obce mocarstwa chcą nas zniszczyć? Tak właśnie myśleliśmy! O, my biedni Polacy!

Gdyby teraz Duda podjął wysiłek, aby naród pogodzić; gdyby zaczął przekonywać o kompromisie i pojednaniu, suweren odebrałby to z podejrzliwością. Jak to? Duda prezydentem wszystkich Polaków? Od kiedy? To chyba jakaś pomyłka.

Na taką mistyfikację jest już za późno.

Prezydent już dawno przekroczył linię przyzwoitości. Teraz już nie ma po co wracać. Za dużo się wydarzyło. W ciągu czterech lat Duda okazał się politykiem słabym, który z premedytacją wielokrotnie złamał Konstytucję. W szanowanego męża stanu nie zamieni się już nigdy. Zostanie tam, gdzie jest – otoczony strachem, słabością i hańbą.

Za każdym razem, kiedy padają argumenty za utrzymaniem niezawisłości władzy sądowniczej i za koniecznością zgodności ustaw z prawem unijnym, pojawia się Andrzej Duda i krzyczy o „kaście” oraz o „złej” Unii. Nikt inny nie napuszcza Polaków na sędziów z taką zajadłością i konsekwencją jak on.

Ale Duda wcale nie dąży do konsensusu. Jego celem jest permanentny konflikt.

Ciągłe walki z sędziami i chaos prawny zapewniają mu społeczne poparcie oraz szansę na przyszłą prezydenturę. Duda nie chce wyjścia z Unii, gdyż byłoby to polityczne samobójstwo; chce stałego napięcia. Prezydent więc niczego nie łagodzi, a jątrzy i skłóca. I tak trwa. Konfliktując. Z daleka mogłoby się wydawać, że jest zatroskany losami ojczyzny. Z bliska to człowiek przestraszony i infantylny.

Według postanowień Konstytucji z 1997 (art. 228 i następne) stan wyjątkowy może wprowadzić prezydent na wniosek Rady Ministrów na czas oznaczony, lecz nie dłuższy niż 90 dni, na części albo na całym terytorium kraju, jeśli zagrożone zostało bezpieczeństwo państwa, bezpieczeństwo obywateli lub porządek publiczny. Prezydent może przedłużyć ten stan tylko raz (na okres nie dłuższy niż 60 dni) za zgodą Sejmu.

Stabilizacja naszych stosunków z Unią, a już z pewnością powrót Polski do praworządności, natychmiast obnaży go jako największego niszczyciela polskiej demokracji. Prezydent zrobi więc wszystko — i robi wszystko — aby do tego nie dopuścić. Strach przed Trybunałem Stanu wymusza na nim decyzje, które nie służą polskiemu narodowi ani polskiej racji stanu, a mają uchronić prezydenta przed odpowiedzialnością.

Zdesperowany, niesuwerenny, zdolny jest nawet wprowadzić stan wyjątkowy.

Póki jeszcze jest prezydentem.

Dariusz Wiśniewski

 

6 komentarzy

  1. narciarz2 20.01.2020
  2. wdrw 20.01.2020
  3. narciarz2 20.01.2020
  4. slawek 20.01.2020
  5. Izabela Szaniawska 26.01.2020
  6. jas fasola 29.01.2020