02.04.2020

Z mojego okna widzę białą morwę, drzewo, które mnie fascynuje i było jednym z powodów, dlaczego tu zamieszkałam. Morwa jest hojną rośliną — całą wiosnę i całe lato karmi dziesiątki ptasich rodzin swoimi słodkimi i zdrowymi owocami. Teraz jednak morwa nie ma liści, widzę więc kawałek cichej ulicy, po której rzadko ktoś przechodzi, idąc w kierunku parku. Pogoda we Wrocławiu jest prawie letnia, świeci oślepiające słońce, niebo jest błękitne, a powietrze czyste. Dziś podczas spaceru z psem, widziałam, jak dwie sroki przeganiały od swojego gniazda sowę. Spojrzałyśmy sobie z sową w oczy z odległości zaledwie metra.
Mam wrażenie, że zwierzęta też czekają na to, co się wydarzy.
Dla mnie już od dłuższego czasu świata było za dużo. Za dużo, za szybko, za głośno.
Nie mam więc „traumy odosobnienia” i nie cierpię z tego powodu, że nie spotykam się z ludźmi. Nie żałuję, że zamknęli kina, jest mi obojętne, że nieczynne są galerie handlowe. Martwię się tylko, kiedy pomyślę o tych wszystkich, którzy stracili pracę. Kiedy dowiedziałam się o zapobiegawczej kwarantannie, poczułam coś w rodzaju ulgi i wiem, że wielu ludzi czuje podobnie, choć się tego wstydzi. Moja introwersja długo zduszana i maltretowana dyktatem nadaktywnych ekstrawertów otrzepała się i wyszła z szafy.
Patrzę przez okno na sąsiada, zapracowanego prawnika, którego jeszcze niedawno widywałam, jak wyjeżdżał rano do sądu z togą przewieszoną przez ramię. Teraz w workowatym dresie walczy z gałęzią w ogródku, chyba wziął się za porządki. Widzę parę młodych ludzi, jak wyprowadzają starego psa, który od ostatniej zimy ledwie chodzi. Pies chwieje się na nogach, a oni cierpliwie mu towarzyszą, idąc najwolniejszym krokiem. Śmieciarka z wielkim hałasem odbiera śmieci.
Życie toczy się, a jakże, ale w zupełnie innym rytmie. Zrobiłam porządek w szafie i wyniosłam przeczytane gazety do pojemnika na papier. Przesadziłam kwiaty. Odebrałam rower z naprawy. Przyjemność sprawia mi gotowanie.
Uporczywie wracają do mnie obrazy z dzieciństwa, kiedy było dużo więcej czasu i można było go „marnować”, godzinami gapiąc się przez okno, obserwując mrówki, leżąc pod stołem i wyobrażając sobie, że to jest arka. Albo czytając encyklopedię.
Czy aby nie jest tak, że wróciliśmy do normalnego rytmu życia? Że to nie wirus jest zaburzeniem normy, ale właśnie odwrotnie – tamten hektyczny świat przed wirusem był nienormalny?
Wirus przypomniał nam przecież to, co tak namiętnie wypieraliśmy — że jesteśmy kruchymi istotami, zbudowanymi z najdelikatniejszej materii. Że umieramy, że jesteśmy śmiertelni.
Że nie jesteśmy oddzieleni od świata swoim „człowieczeństwem” i wyjątkowością, ale świat jest rodzajem wielkiej sieci, w której tkwimy, połączeni z innymi bytami niewidzialnymi nićmi zależności i wpływów. Że jesteśmy zależni od siebie i bez względu na to, z jak dalekich krajów pochodzimy, jakim językiem mówimy i jaki jest kolor naszej skóry, tak samo zapadamy na choroby, tak samo boimy się i tak samo umieramy.
Uświadomił nam, że bez względu na to, jak bardzo czujemy się słabi i bezbronni wobec zagrożenia, są wokół nas ludzie, którzy są jeszcze słabsi i potrzebują pomocy. Przypomniał, jak delikatni są nasi starzy rodzice i dziadkowie i jak bardzo należy im się nasza opieka.
Pokazał nam, że nasza gorączkowa ruchliwość zagraża światu. I przywołał to samo pytanie, które rzadko mieliśmy odwagę sobie zadać: Czego właściwie szukamy?
Lęk przed chorobą zawrócił więc nas z zapętlonej drogi i z konieczności przypomniał o istnieniu gniazd, z których pochodzimy i w których czujemy się bezpiecznie. I nawet gdyśmy byli nie wiem jak wielkimi podróżnikami, to w sytuacji takiej, jak ta, zawsze będziemy przeć do jakiegoś domu.
Tym samym objawiły się nam smutne prawdy – że w chwili zagrożenia wraca myślenie w zamykających i wykluczających kategoriach narodów i granic. W tym trudnym momencie okazało się, jak słaba w praktyce jest idea wspólnoty europejskiej.
Unia właściwie oddała mecz walkowerem, przekazując decyzje w czasach kryzysu państwom narodowym. Zamknięcie granic państwowych uważam za największą porażkę tego marnego czasu – wróciły stare egoizmy i kategorie „swoi” i „obcy”, czyli to, co przez ostatnie lata zwalczaliśmy z nadzieją, że nigdy więcej nie będzie formatowało nam umysłów. Lęk przed wirusem przywołał automatycznie najprostsze atawistyczne przekonanie, że winni są jacyś obcy i to oni zawsze skądś przynoszą zagrożenie. W Europie wirus jest „skądś”, nie jest nasz, jest obcy. W Polsce podejrzani stali się wszyscy ci, którzy wracają z zagranicy.
Fala zatrzaskiwanych granic, monstrualne kolejki na przejściach granicznych dla wielu młodych ludzi były zapewne szokiem. Wirus przypomina: granice istnieją i mają się dobrze.
Obawiam się też, że wirus szybko przypomni nam jeszcze inną starą prawdę, jak bardzo nie jesteśmy sobie równi. Jedni z nas wylecą prywatnymi samolotami do domu na wyspie lub w leśnym odosobnieniu, a inni zostaną w miastach, żeby obsługiwać elektrownie i wodociągi. Jeszcze inni będą ryzykować zdrowie, pracując w sklepach i szpitalach. Jedni dorobią się na epidemii, inni stracą dorobek swojego życia.
Kryzys, jaki nadchodzi, zapewne podważy te zasady, które wydawały się nam stabilne; wiele państw nie poradzi sobie z nim i w obliczu ich dekompozycji obudzą się nowe porządki, jak to często bywa po kryzysach. Siedzimy w domu, czytamy książki i oglądamy seriale, ale w rzeczywistości przygotowujemy się do wielkiej bitwy o nową rzeczywistość, której nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, powoli rozumiejąc, że nic już nie będzie takie samo, jak przedtem.
Sytuacja przymusowej kwarantanny i skoszarowania rodziny w domu może uświadomić nam to, do czego wcale nie chcielibyśmy się przyznać: że rodzina nas męczy, że więzi małżeńskie dawno już zetlały. Nasze dzieci wyjdą z kwarantanny uzależnione od Internetu, a wielu z nas uświadomi sobie bezsens i jałowość sytuacji, w której mechanicznie i siłą inercji tkwi. A co, jeśli wzrośnie nam liczba zabójstw, samobójstw i chorób psychicznych?
Na naszych oczach rozwiewa się jak dym paradygmat cywilizacyjny, który nas kształtował przez ostatnie dwieście lat: że jesteśmy panami stworzenia, możemy wszystko i świat należy do nas.
Nadchodzą nowe czasy.
Olga Tokarczuk
To piekny i mądry tekst, cieszę się że sie u nas pojawił. W pełni się w nim odnajduję.
U nas? Ukazal sie w FAZ. Tam lepiej placa. Pogubiles sie i juz sie nie odnajdziesz.
Ukazał sie w FAZ i tam go też czytałem, jednak został udostępniony przez Autorkę nam (polskim czytelnikom) na jej FB za darmo by każdy mógł przeczytać całość, a nie przywoływał wyrwane z kontekstu fragmentu bez zrozumienia i w złej woli. Tak więc nie bardzo rozumiem skąd moje pogubienie? Jeśli już do DionDi powinien przemyśleć, to co chce napisać, bo powyższy wpis świadczy o czym o czym właśnie pisze czyli pogubieniu.
Zachwyty nad wszystkim co wychodzi spod piora OT i traktowanie tego jako prawdy objawionej moze wywolywac zdziwienie w przypadku takiej osoby jak Pan.
”Wyrwany z kontekstu fragment”, istotny w kontekscie tego tekstu, sklonil jednego z rozmowcow D. Wielowieyskiej w radiu TOKfm (E. Smolar) do takich oto slow: ”bardzo przykro, ze Olga Tokarczuk kieruje sie tego rodzaju przemysleniami, ktore nie sa prawdziwe”
Pozwalam sobie pozostać przy własnym zdaniu, a E. Smolara szanuję i chcetnie przeczytam jego opinię na temat tego, co się dzieje za jego oknem. Mieszkamy zresztą całkiem bliskie sibie.
Zastanawiające jak nasza noblistka ma wielu oponentów i hejterów. Po przyznaniu jej Nobla duża część tzw. prawicowego internetu w Polsce wylewała na nią wiadra pomyj. Ci „sprawiedliwi” swoimi wpisami udowadniali, że albo nie czytali jej ksiązek, albo jeśli próbowali czytać niewiele z nich zrozumieli. Często osądzali ją z pespektywy własnych horyzontów, które nawet nie są ciasne – są po prostu skrojone na ich pojęcie płaskości ziemi.
Ten tekst pełen zadumy i nostalgii jest zarazem bardzo ciepłą i osobistą refleksją o katakliźmie, którego doświadczamy i który uświadamia nam rzeczy oczywiste – kruchość życia, przemijanie, ułudę władzy nad naturą, etc. Myśli, na które wcześniej nie mielismy czasu albo ochoty. Możemy się z Panią Olgą nie zgadzać lub mieć odmienne opinie, ale warto się podobnie jak Ona zadumać nad rzeczywistością. Dla pokoleń urodzonych po 1945 r. w tej części świata ta epidemia jest prawdopodobnie największym wyzwaniem jakiego doświadczamy. Skutki, które przynosi i będzie przynosił ten kataklizm, w znacznym stopniu określą nasze dalsze perspektywy życia.
Jeśli niedługo będzie szczepionka albo skuteczne lekarstwa, to wszystko wróci do normy.
Ma Pan na myśli ,,starą normę” ? Też tak przypuszczam ….
Oczywiście. Nic się nie zmieni, albo bardzo niewiele. Ci, którzy się poświęcali, dostaną kopa w d.. Ci, którzy im przeszkadzali, wyciągną ręce po nagrody.
Autorka we właściwy dla siebie sposób, ciepły i mądry, pokazała swoje SPOJRZENIE na to co się dzieje na naszych oczach.
Jacy „my” i jaki paradygmat, i jakie dwieście lat? Jakim to paradygmatem żyli czarni mieszkańcy Afryki przez ostatnie dwieście lat, gdy kolonializm skończył się nagle 60 lat temu? I jakim żyją teraz, że im nagle się rozpadnie i poczują kruchość życia? Ci umierający z braku wody w Sudanie, mordowani przez Boko Haram w Nigerii – nagle muszą siedzieć w domu i dowiedzieli się, że dziadkowie są delikatni. Ach, umarli na hiszpankę, mordowani w obozach i pogromach Żydzi, ofiary gułagów i rewolucji kulturalnej w Chinach – oni żyli w paradygmacie panów stworzenia, mogli wszystko i świat do nich należał! Pani Tokarczuk, gapiąc się przez okno, odkryła, że są swoi i obcy. Od lat o tym się gada, o rosnących nacjonalizmach, nienawiści. Odkryła też, że ludzi nie są równi, że są bogacze i biedacy. Tak, bo ci biedni nie wiedzieli, że są biedni i teraz się dowiedzieli. Banalne wyznania wschodniej Europejki z pretensjami do zachodnioeuropejskości.
Hmmmm – dopadł Cię corona-virus?? Co prawda, nie słyszałem, że infekuje również mózg. Ale jak się okazuje – nie znamy jeszcze wszystkich dolegliwości które powoduje. Wyrazy współczucia i szybkiego powrotu do zdrowia
Pozwolę sobie pozostać przy własnym zdania i powtarzam pełną zgodę na diagnozę sytuacji w czasie zarazy. Rozumiem odmienne perspektywy, jednak cieszą mnie zwłaszcza sposoby ich uzasadnienia. Powyższy jest nieprzekonujący i stanowi zapis niezbyt przemyślanego wzburzenia wewnętrznego, które być może zaowocuje głębszą refleksją, oto choćby jak ta tak namiętnie postponowana Olgi Tokarczuk.
My, często trzy pokolenia starsi, mamy inne punkty odniesienia, inne życiowe doświadczenia i pozwólmy młodym patrzeć na świat ich spojrzeniem. Tak pięknie opisane odkrycia nowych odczuć, dawno przeczuwanych zmian lub nagłych zdarzeń, które przecież również w nas drzemały…
Przecież każdy, nagle zatrzymany w szaleńczym biegu, zmuszony do refleksji, mający czas na głębię myśli porównuje czas przed i czas po. Dużo bywa w tym banalności i nagłego ogarnięcia tego co wokół nas. Ale pięknie, ze smakiem, żywym językiem opisanie tych przemyśleń; kto tak potrafi…?
Literackiego Nobla, nie dostaje się za darmo…
Na prośbę Z. Szczypińskiego:
To piękne, że mamy Olgę Tokarczuk na stronie. Powtarzam – piękne.
Do Wejszyca – tak, racja, też tak myślę, ale… Olga Tokarczuk jest pisarką, napisała esej o tym, co widzi ze swojego okna. Tu bardziej forma się liczy, a ta jest piękna. I niech tak zostanie. A o tym, czy można wydyskutować zmianę porządku świata, czy potrzebny będzie czyn, nie słowo: wojna, rewolucja, bunt, a nie dyskusja na forach czy konferencjach – o tym powiem sam, za chwilę. Dosyć już słów; teraz liczyć się będą działania. Teraz będzie czas dla działaczy a nie przeżuwaczy.
Zdaje się, że @wejszyc:disqus uznał, że skoro pani Tokarczuk odezwała się na portalu publicystycznym, to odezwała się publicystycznie, więc chce stosować do tekstu miary publicystyczne, wymaga nagiej rzeczywistości faktów, i ma za złe Autorce ich brak. Tymczasem, pani Tokarczuk jest pisarką, a właściwie pisarką- poetką. Jej teksty mają niepodrabialny dźwięk, tempo i smak. I wdzięk. Więc kto nie potrafi się w nie zanurzyć, lepiej niech nie czyta, bo musi uznać to za ględzenie. Nie wszystko jest dla wszystkich. I to jest dobre, że nie.