07.01.2021
To może być tylko wypadek przy pracy, potknięcie się na równej drodze, ale może też być początkiem zjazdu w dół. W każdym razie powinno to być pierwszym poważnym ostrzeżeniem dla Szymona Hołowni, bo o niego tu chodzi, o nagły, może jeszcze przejściowy, spadek — ponad pięć procent — jego notowań w sondażach, w których już zbliżał się do lidera opozycji, KO.

Lepper, Palikot, Petru, Kukiz, Zandberg, Biedroń, Kosiniak-Kamysz. Wszyscy oni podejmowali walkę ze złowrogim duopolem PO-PiS, wszyscy budzili zainteresowanie i uzyskiwali przejściowe poparcie, by kolejno trafiać na margines polityki. Czyżby tą drogą podążał teraz Hołownia? Rozsądny człowiek, przed podjęciem takiej próby, zastanowiłby się, dlaczego nie udawało się innym. Chyba że jego rozsądek zostałby przytłumiony przez egocentryzm, zadufanie, wiarę we własną wyjątkowość i nadzwyczajną charyzmę
I Dygresja o roli jednostki
Charyzmę przypisuje się teraz co drugiemu, ale gdy się jest dyktatorem, to opatrznościowym mężem stanu, przywódcą narodu, wodzem, zostaje się z urzędu, a żeby być nim naprawdę, to trzeba sobie na to zasłużyć w wyjątkowych, dramatycznych, czy zgoła tragicznych, okolicznościach. Przy czym często okoliczności są, a jednostka się nie pojawia.
Wiek XX. Głównym teatrem Pierwszej Wojny Światowej był front zachodni w Europie, a Francja, Niemcy, Anglia były głównymi rozgrywającymi i w żadnym z tych krajów nie pojawił się wódz czy polityk na miarę Nelsona, Napoleona czy Bismarcka. Natomiast w Polsce pojawił się Piłsudski, a Turcję uratował Kemal Pasza. Zaś w Rosji, jeśli mierzyć skalą dokonań, taką jednostką był Lenin. W kolejnej światowej wyjawili się Churchill i De Gaulle, który w kryzysie algierskim, ponownie ratował Francję. Wodzami narodów byli — cokolwiek by o nich sądzić — Hitler i Stalin.
Dlaczego w dramatycznych i tragicznych okolicznościach związanych z II WŚ, Polska nie miała takiej jednostki? Może Pan Bóg akurat nie raczył nikogo obdarzyć potrzebnymi właściwościami. Ale też nawet geniusz, w najstraszliwszych okolicznościach, musi się za coś zaczepić. Mieć jakieś pole do działania. W oknie politycznym, które koniec wielkiej wojny otworzył jesienią 1918 roku, znalazło się miejsce na podmiotowość Polski, którą w tym momencie żaden zaborca nie rządził. Piłsudski miał czym operować w podzielonym społeczeństwie, na wszystkich gorących granicach oraz w wielkiej polityce. W roku 1939 ościenne potencje okno to zatrzasnęły na równo pół wieku, do roku 1989. Żadna polska siła, żaden polski przywódca, nic nie było w stanie tego odwrócić. Musiało się dopiero kolejny raz otworzyć okno pogodowe dla Polski.
Chociaż… Tu fakt, o którym już nie będę oddzielnie pisał, a teraz, przy okazji, napomknę. Jakąś quasi podmiotowość uzyskaliśmy na kilka miesięcy w 1956 roku. Uzyskało ją społeczeństwo, popierając wówczas … Władysława Gomułkę, który na bardzo krótko okazał się przywódcą narodu. Tak, ten sam Gomułka, najważniejszy budowniczy powojennego reżimu, ograniczony satrapa, który skończył panowanie strzelaniem do strajkujących. Ale na krótko przedtem doprowadził do porozumienia z RFN, zaś w Październiku ’56 uchronił Polskę przed grożącą interwencją i zakończył stalinizm, szczytowy okres totalitaryzmu. Nie wszystko w historii jest proste i jednoznaczne.
Teraz może narażę się jeszcze bardziej niż przy Gomułce. Kolejnym i to nie okazyjnym, charyzmatycznym przywódcą był Lech Wałęsa w latach 1980 – 1989. Cokolwiek robił, cokolwiek z nim było, wcześniej i później, to w niczym nie zmienia faktu, że w tym historycznym okresie był uznawanym przez świat przywódcą narodu. Powiedzmy, że jego dwóch trzecich, które głosowały na Solidarność, ale tyle nigdy nie miał za sobą Piłsudski. Wałęsa dostąpił szczęścia, którym według Diogenesa, jest rządzenie wolnymi ludźmi. Widząc go i słuchając, gdy przemawiał do połączonych Izb Kongresu USA, pomyślałem, że go już nic wspanialszego w życiu nie spotka.
I rzeczywiście. Ale też Polska od tego czasu – zaryzykuję – nie potrzebuje takich przywódców, choć stale znajdują się politycy, którzy widzą się w takiej roli. Czyli jesteśmy w roku 2021, w trzeciej dekadzie XXI wieku.
W demokratycznym państwie, w którym jest raz lepiej, raz gorzej, ale z grubsza business as usual, nie ma zapotrzebowania na wodzów. Potrzebni są liderzy, kontrowersyjni politycy, którzy robią błędy, lecz rozumieją historię, czują sytuację i ją współtworzą, mając ku temu pewne talenty. Mieliśmy ich, gdy formowała się III RP. Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Krzysztof Skubiszewski, Krzysztof Kozłowski, no i Leszek Balcerowicz, ten przede wszystkim.
Główną osią ówczesnej polityki zdawał się wówczas podział na komuchów i solidaruchów. I tu i tam z przedrostkiem post. Gdy w roku 1993, na skutek gapiostwa i kłótliwości solidaruchów, postkomuniści wygrali wybory, okazało się, że są już partią demokratycznych i wolnorynkowych przeobrażeń. I wydawało się tak, że tak już będzie, jak w dojrzałych demokracjach. Dwie główne partie. Jedna od nieco wyższych świadczeń socjalnych, druga od nieco niższych podatków. Do roku 2005 operowano jednak szyldami post – post z roku 1989, choć one do rzeczywistości już zupełnie nie przystawały.
II Jedna Polska to mało
W końcu wojny zostaliśmy przymusowo przewekslowani w utopię, boczny nurt cywilizacji, prowadzący donikąd. Wróciwszy do głównego nurtu zostaliśmy poddani jego podstawowym, uniwersalnym regułom. W XX wieku wybitny angielski historiozof, Arnold Toynbee wywiódł je ze starożytnej Judei z czasów Heroda Wielkiego. Pokazał, że społeczności modernizujące się pod wpływem zewnętrznym – w Judei to był Rzym – dzielą się na dwa podstawowe odłamy; konserwatywny i modernistyczny. Przynależność do nich wyznacza wybory w polityce.
Jednym przemiany przynoszą korzyści, innym straty. Te materialne pobudzają do rewindykacji, sporu, konfliktu, ale też negocjacji i kompromisu. A przede wszystkim do wysiłku, aby się korzystnie uplasować w nowej sytuacji. Z godnością urażoną przez zmiany, z kulturowymi wartościami, kompromis jest bardzo trudny, często wręcz niemożliwy. Nie potrafi czy nie chce tego zrozumieć lewica. Dostrzega jedynie materialne krzywdy powodowane przez transformację, czy zgoła je wyszukuje, a nie zdaje sobie sprawy, że ona sama, swym wizerunkiem i hasłami, stwarza zagrożenie kulturowe. Zacietrzewia konserwatywną część społeczeństwa a modernistycznej przeszkadza, obciążając jej wizerunek swoim radykalizmem Dlatego im bardziej się lewica aktywizuje, tym bardziej utwierdza swoje miejsce na marginesie politycznym, poza głównymi nurtami.
Zatem arenę polityczną prawie w całości zajmują dwie siły, z grubsza odpowiadające stronom kardynalnego sporu. Czyli PO i PiS, obie z przyległościami. Nic to, że obie wywodzą się z Solidarności. Do tego Platforma, z głupoty i oportunizmu, ma na swoim rachunku dezubekizację, lustrację, IPN, apoteozę NSZ i żołnierzy wyklętych. Pomimo tego, nie jest to zmyłkowa gra w złego i dobrego policjanta. Konkurencyjne gangi? Cieplej, ale reprezentują odrębne grupy interesariuszy i interesów. I dlatego w nich odnajduje się większość wyborców.
Politykiem, który się w tym zorientował, czy też trafnie to wyczuł był Jarosław Kaczyński. Gdy w roku 2005 Włodzimierz Cimoszewicz wycofał się ze starań o prezydenturę, zabrakło poważnej postkomuny do dalszego zwalczania. Okazało się, że mamy mieć Polskę Solidarną i Polskę Liberalną. Tę pierwszą Kaczyński zastrzegł dla siebie.
Teraz warto sobie przypomnieć i wyciągnąć wnioski. Nie partie, nie ugrupowania, nie obozy, tylko dwie Polski. Czyli już nie ma być jednej Polski wszystkich Polaków. Te dwie stopniowo przestają być równorzędne i równoprawne. Nie wchodzi już zatem w rachubę, krzepiące „Jak Polak z Polakiem”, jeśli przy następnym podejściu PiS do władzy, jeden kraj to ludzie drugiego sortu.
Ta gorsza Polska, to pluralistyczna społeczność. Nie jest zborna, stanowią ją różne grupy różnych interesów, niekiedy rozbieżnych, niekiedy zgodnych. Do tego zmiennych. Ideowość tej społeczności jest raczej umiarkowana. O wartościach się dyskutuje bez zacietrzewienia. Zasady, na których opiera się demokratyczne państwo prawa są czymś oczywistym i można się nimi nie przejmować, co okaże się słabym punktem. Na takie rozbełtane zbiorowisko obrońcy starego porządku patrzą ze strachem i pogardą. Atakowani przez wrogi świat, muszą być zwarci, zdyscyplinowani, mieć wodza, któremu się ufa i którego się słucha. To pole, na które Kaczyński postawił.
Powyżej powiedziane to, rzecz jasna, tylko schemat i Jarosław Kaczyński musiał się napracować, żeby pogmatwaną rzeczywistość III RP przybliżyć do tego schematu.
W swojej politycznej biografii zaliczył był Porozumienie Centrum, partię, która miała być chadecka, nowoczesna, „amerykańska”. Czyli byłaby taką, która nie potrzebuje wodza, lecz lidera, w której się dyskutuje, również z liderem. Zmienny element stałej struktury demokratycznego państwa. To nie było to. Dopiero Prawo i Sprawiedliwość nie wpisuje się w te struktury. Jest dla swego szefa dyspozycyjnym narzędziem, którym te struktury zmienia, aby pasowały do państwa, które sobie wymyślił.
Z cywilizacyjnego podziału, który opisał Toynbee, wynika, że konserwatyzm jest naturalną częścią sporu o modernizację. Przebieg sporu jest stopniowalny, od rzeczowej dyskusji do wojny domowej. Kaczyński wie, że im będzie więcej wojny, tym bardziej będzie rządził. A wojna wymaga emocjonalnego zaangażowania. Jej cele nie mogą być miałkie. Stąd zmierza się stopniowo w kierunku wizji narodowców, a to katolickie państwo narodu polskiego. W praktyce to autorytarne państwo, które zaczynało być anachroniczne już w XIX wieku.
III Jak wyjść na swoje
Ci użytkownicy Studia Opinii, którzy pamiętają powojenny język władzy, rozumieją moją niechęć do słowa „reakcja”. Określałem więc to, czym zarządza prezes jako obóz konserwatywny, ale postaram się tego unikać, choćby ze względu na szlachetny konserwatyzm Aleksandra Halla. Lecz jeśli oderwać się od złowrogiej powojennej konotacji, to próba cofnięcia historii jest polityką reakcyjną.
Czy skazaną na niepowodzenie? Z historycznego punktu widzenia raczej tak. Ale historia, a i to czasem tylko, wymierza sprawiedliwość narodom i pokoleniom, a niekoniecznie swoim ofiarom. Pokazała też, że niesprawne, skompromitowane i prawie upadłe reżimy potrą długo funkcjonować, niekiedy przez stulecia. Ostatnio jednak toczy się szybko, co pozwala żywić nadzieję. Lecz na razie, Kaczyński, nawet mocno osłabiony w drugiej kadencji, pozostaje dla kręgu swych wyznawców wielkim przywódcą, charyzmatycznym mężem opatrznościowym. Razem z karierowiczami i oportunistami, którzy go popierają z kalkulacji, to mniejszość Polaków. I z tym zapleczem Kaczyński nadal sprawuje władzę. Ponieważ język się nam ostatnio zbrutalizował, więc przytoczę ludowe powiedzonko; można ch…m obalić dąb, jeśli jest on ch..y, a ch… dębowy. Aktualnie oba podmioty nie są dębowe. I do tego w ordynacji wyborczej obowiązuje przelicznik D’Hondta.
Od początków XX wieku, w praktyce politycznej ambitni politycy stosują metodę, której skuteczność pokazał Lenin. Jeszcze jako młody Ulianow, który w roku 1903 wyszedł z rosyjskiej socjaldemokracji z partią bolszewików (większościowców). Przy istotnej różnicy zdań — założył — zawsze warto dysponować swoją własną partią, licząc, że zaistnieją okoliczności, w której się wyjdzie na swoje. I wyszedł, vide; rok 1917. Tę zasadę, po ośmiu opozycyjnych latach, wykorzystał Kaczyński i stosują ją, na razie bez powodzenia, liderzy wszystkich sił politycznych. W obozie władzy Gowin wykorzystał swoje wątłe zaplecze w maju zeszłego roku i obecnie robi to Ziobro. Ten ostatni ze wzmożoną aktywnością, odkąd sondaże pokazały jego umiarkowaną szansę na samodzielne wejście do Sejmu.
Tak samo postępują liderzy demokratycznej opozycji, Hołownia I ci, którzy już się w Sejmie znajdują. Razem mogliby zdecydowanie wygrać ze Zjednoczoną Prawicą w roku 2015, w zeszłym roku i w wyborach, które nas oczekują. A nawet jeszcze przed wyborami, działając wspólnie i w porozumieniu, mogliby przy jakimś ważnym głosowaniu w obecnym Sejmie, doprowadzić do odłupania i przechwycenia części obozu władzy i do stworzenia przejściowego rządu technicznego. Bez Kaczyńskiego i Ziobry. Szanse na wygranie kolejnych wyborów wzrosłyby niepomiernie.
Taki krok mogłaby zaryzykować tylko zjednoczona opozycja, będąca poważną liczącą się siłą, która może wiarygodnie zaoferować coś w nowym tworzącym się układzie. Ale na stole leży oferta PSL. Proponuje Kaczyńskiemu, że może zastąpić Ziobrę w głosowaniach. Broń boże, nie wchodząc do Zjednoczonej Prawicy. W praktyce byłoby to faktyczne poparcie dla PiS za Bóg zapłać. Kaczyński oferować może rolę przystawki, z perspektywą spożycia kolejnej części mikrego elektoratu ludowców.
Kosiniak-Kamysz słusznie pozbył się Kukiza z czwórką jego posłów, bo dołożyli PiS swoje głosy do tych, które spowodowały odrzucenie wotum nieufności dla wicepremiera od bezpieki i wsparły rząd. Powiedzieć o Kukizie, że to wredna menda, to jeszcze nic nie powiedzieć. Grajek, po użyciu i nadużyciu, któremu zechciało się zostać politykiem, przy braku jakichkolwiek kwalifikacji i który znalazł grupę idiotów w elektoracie. Nawet inteligentów, którzy głupotę wzięli za świeżość w polityce, antidotum na duopol PO-PiS. Ci zasługują na najostrzejszą ocenę, a wyładowałem się na Kukizie.
IV Jak nie wygrać
Presja na jakąś formę jedności opozycji jest coraz silniejsza, więc jej liderzy poczuli, że muszą wreszcie zareagować. Dwudziestego dziewiątego listopada, we wsi Badów koło Mszczonowa odbyło się spotkanie działaczy KO i Lewicy, Szymona Hołowni, różnych ruchów, w tym OSK z Martą Lempart. Z PSL nie było nikogo.
Uznano tam, cytuję Jana Hartmanna: „…że pewna grupa posłów prawicy przejdzie do obozu demokratycznego, dzięki czemu możliwe będzie zdobycie większości w Sejmie oraz powstanie rządu tymczasowego. Przyszły rząd nie może jednak zostać wyłoniony spośród obecnych polityków partyjnych, bez zgody i udziału ruchów społecznych organizujących obecne protesty młodzieży i kobiet… Nie można bagatelizować różnic w poglądach i postawach politycznych wśród protestujących oraz rozbieżności ideowych pomiędzy organizacjami społecznymi, niemniej wszystkich łączą sprawy podstawowe, jak prawa człowieka, praworządność, prawa kobiet i świeckość państwa.”
Obserwując nastroje w ruchach protestu, jakoś trudno sobie wyobrazić polityków, których by te ruchy zaakceptowały w rządzie. Nawet polityków z opozycji, a co dopiero tych z ław rządowych.
W ostatnich wyborach w Polsce głosowało ponad dwadzieścia milionów. W sytuacji napięcia politycznego nie powinno ich być mniej w kolejnych. Żeby je wygrać, w warunkach poznanej już opresji przedwyborczej, trzeba mieć poparcie ponad dziesięciu milionów.
Jakaś ich część będzie głosowała na zasadzie; wszystko byle nie PiS. Wszyscy są za praworządnością i prawami człowieka, lecz dla większości to tylko słuszne ogólniki. Prawa kobiet? Jest zdecydowany masowy protest przeciw praktycznie całkowitemu zakazowi aborcji. Ale aborcja na żądanie? Tu zdania są podzielone. Jakieś inne prawa kobiet? Kwoty, parytety?
Dalej. Świeckość państwa? Większość katolików nie jest żarliwej wiary, w dużym stopniu jest nawet antyklerykalna, ale Kościół i wszystko, co się z nim wiąże to obyczaj, kultura, w której wyrastali. Ten postulat jakaś część wyborców odczuje jak zamach na ich tożsamość. A innym nie będzie się chciało transportować dzieci na lekcje religii na plebaniach.
Sondaże nie powiedzą jak liczne grupy zagłosują na te czy inne postulaty. Najskuteczniejszy bywa więc prosty hasłowy przekaz, w którym wielu będzie widziało to, co zechcą zobaczyć i w którym będzie jak najmniej elementów, które mogą ich zrazić. Klasyka to leninowskie „Ziemia i pokój”, w znękanym wojną kraju chłopów. Ale i bardzo ogólna „Dobra zmiana” PiS także odgrywa swoją rolę.
W całej zjednoczonej opozycji prawie każdy zobaczyłby coś swojego i przymknął oczy na to, co mu nie odpowiada. Do tego naród wierzy, że zgoda buduje. Lecz podstawowy warunek sukcesu to przekonanie większości, że za danym przekazem stoi siła, że wyraża ona przekonania większości, w której na ogół większość chciałaby się znajdować.
Ale… „…nie planujemy żadnych koalicji, sojuszy, zlewania się z ugrupowaniami”. – mówi w „Super Expressie” – Hołownia. Mówi natomiast, że do wybranej z listy Lewicy posłanki, która do niego przeszła musi dobrać jeszcze dwójkę, żeby mieć w Sejmie koło. Skąd ich przekabaci, bo przecież nie z PiS? A w „Rzeczpospolitej” Piotr Zgorzelski z PSL, wicemarszałek Sejmu, dobitnie uzasadnia takie postępowanie: „Pytanie, czemu opozycja się nie jednoczy, jest po prostu naiwne. Nie jednoczy się, bo nie ma takiego interesu”. Wynikałoby z tego, że interesy Polski i opozycji nie pokrywają się ze sobą.
Dla partyjnego polityka jego partia to przede wszystkim jego miejsce pracy. Dba więc o jego zachowanie i o swoją w nim pozycję. Podzielona opozycja być może łącznie zbierze więcej głosów niż zebrałaby zjednoczona, ale praktykowaliśmy to w latach 2015 i 2019 i może się to powtórzyć w kolejnych wyborach, ad maiorem gloriam PiS. Również, jeśli opozycja wystąpi w dwóch blokach, lansowanych już od dłuższego czasu. Jakie by to były bloki?
– Hołownia, bez struktury, pieniędzy, wątpliwe, żeby do spółki ze szczątkowym elektoratem PSL, które już się sprzedaje Kaczyńskiemu.
– KO z częścią lewicy – z całą raczej nie – która odstraszy od koalicji więcej wyborców niż przyciągnie. Trudno liczyć na to, że koalicja uzyska większe poparcie niż ma teraz w sondażach.
PiS i tak dostanie dużo więcej głosów niż każdy z tych bloków i dostanie największą dokładkę dzięki przelicznikowi D’Hondta. I komu prezydent Duda zleci sformowanie rządu?
Istnieje bardzo nikłe prawdopodobieństwo, że te bloki łącznie będą mieć tyle mandatów – mandatów, a nie głosów – by stworzyć większościową koalicję i rząd. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że jeśli nawet powstanie taka — teoretycznie możliwa — okoliczność, to Hołownia zastanowi się, czy woli być mniejszościowym członkiem tej koalicji, czy nadal stać na czele własnej opozycyjnej partii.
Czy może on zmienić swoje obecne stanowisko? Może, ale nie musi. I na takim łańcuchu jednych po drugich – a każde wątpliwe – wydarzeń opiera się szansa na odsunięcie od władzy PiS. A byłoby ono prawie pewne, gdyby się ta opozycja zjednoczyła, do jasnej cholery!

Ernest Kajetan Skalski
Ur. 18 stycznia 1935 w Warszawie) – dziennikarz i publicysta,
z wykształcenia historyk.
Szanowny Panie Redaktorze. Jak zawsze b. dobry język, logika, pamięć, rozsądek ale dla mnie nie do końca, zwłaszcza, że jest kilka ale. „Ale na stole leży oferta PSL.” – jest to atak na tą partię, która walczy. Z prowincji już niewiele może odegrać Pisowi zatem walczy z Konfedarcją o drobny biznes i jak zwykle prawdziwych producentów rolnych. Tak w tle jest PO ale ona jest partią od Sasa do Lasa (w terenie przegrała sporo z Konfą) i w swej retoryce już wstydzi się wypowiadać słowa”liberalizm ekonomiczny”, modniejsze jest popieranie głosowań typu w sprawie 500plus i udowadniać elektoratowi Pis, że jest się już, w końcu, „po tych całych 8 latach” wrażliwa społecznie (czy ktoś w to pójdzie lub w to uwierzy -zostawiam bez odpowiedzi). A PSL walczy , tak walczy o obecność na rynku i pokazuje racjonalne stanowiska, jakieś próby wyjścia z impasu np. w spr. RPO. Pozostawienie tylko PO tej potyczki gdy Pis prowadzi tylko politykę pod swój elektorat nic nie zapowiada a trzeba próbować. Nawet ten wątek wspierania rządu mniejszościowego z Pis może być sprytną grą (ale Pis na to nie pójdzie, bo Psl by próbowało ich tym rozegrać, chodzi tylko o dotarcie do opinii publicznej i pokazywanie innego niż mocny anty PIS postawy (która jest zarezerwowana tylko dla PO).
„Dwudziestego dziewiątego listopada, we wsi Badów koło Mszczonowa odbyło się spotkanie działaczy KO i Lewicy, Szymona Hołowni, różnych ruchów, w tym OSK z Martą Lempart. Z PSL nie było nikogo” – OK nie było, ale czy z tego spotkania cokolwiek wynikło, są jakieś zapowiedzi dalszych spotkań – nie ma, a może więcej jakaś forma presji publicznej na PSL – zapraszamy, dlaczego nie chcecie? – nie ma takiej presji -prawda?
„aborcja” – tak to jest kwestia do dokładnego uzgadniania, żeby potem przed wyborami nie dostać za to po głowie
„Świeckość państwa” chyba to samo ale już prawdopodobnie do łatwiejszego uzgodnienia stanowisk, bo nieświeckie państwo dało wszystkim poza Pis popalić, warto dyskutować wszystko łącznie z jak Pan ujął tematem „dowożenia dzieci na religię w kościołach”
„Ale… „…nie planujemy żadnych koalicji, sojuszy, zlewania się z ugrupowaniami”. – mówi w „Super Expressie” – Hołownia. ” – tak to są ciągle licytacje i na deklaracje nie czas, przynajmniej publiczne, tak bym to skomentował
„Mówi natomiast, że do wybranej z listy Lewicy posłanki, która do niego przeszła musi dobrać jeszcze
dwójkę, żeby mieć w Sejmie koło. Skąd ich przekabaci, bo przecież nie z PiS? A w „Rzeczpospolitej” Piotr Zgorzelski z PSL, wicemarszałek Sejmu, dobitnie uzasadnia takie postępowanie: „Pytanie, czemu opozycja się nie jednoczy, jest po prostu naiwne. Nie jednoczy się, bo nie ma takiego interesu”.” tak dokładnie tak jest, brakuje mi tylko w tym opisu sytuacji w platformie,, tu mam już pretensje do Pana Redaktora, tak oni są przeciw a platformy nie ma? Otóż jest i to ona powinna zaproponować rozwiązania i medialnie wręcz szantażować , że ktoś nie przychodzi na spotkania… – problem w tym, że zasady współpracy nie mogą być tak jak dotąd schetynowskie, udajemy, podbieramy wam ludzi, niby coś negocjujemy – czy dotąd była mowa o powołaniu ciała, na zasadach demokratycznych, konsensusu, z prawyborami i stałymi numerami na wspólnej liście – NIE , nie było, bo platforma wciąż gra z pozycji nie opiekuna i matki takiej współpracy, tylko z pozycji gracza, problem, że brakuje jej wiarygodności – to wzbudza nieufność i nie posuwa spraw do przodu,
Na koniec chciałbym dodać od siebie: niech wszystkie partie zdefiniują błędy tego systemu w którym żyjemy i zadeklarują , w swoich programach zdecydowanie , że je wpiszą jako najważniejsze do naprawy: wypiszę kilka pierwszych : potrzeba awansów w życiu publicznym w oparciu o transparentne sprawiedliwe zasady, likwidacja nepotyzmu, przynależność do partii po deklaracji rezygnacji z ubiegania się o posady dla siebie, rodzin i bliskich, uregulowanie statusu kościoła katolickiego (nie mówienie, że się nie będzie kłaniało a będzie się kłaniało co już ktoś nam obiecywał), deklaracja w sprawie aborcji, deklaracja w sprawie, takiej innej drażliwej (nie dam rady tak z rękawa pisać), niech to będzie ewidentnie artykulacja celu państwowego a nie partyjnego we własnej działalności, to tyle ze mnie wylało się, pozdrawiam Pana
Fajnie się czyta taką publicystykę z oddechem. Sama bieżączka nawet wykonaniu znakomitych piór to za mało. W kontekście co najmniej 100 lub 200 lat widać dużo więcej.
*
Najpierw trochę historii ważnej dla dzisiejszego obrazu Polski. Wspomnienie o charyzmatycznych Polakach od Piłsudskiego, przez chwilową rolę Gomułki, skończywszy na Wałęsie wymaga wspomnienia jeszcze jednej osoby dzisiaj bardzo krytykowanej – Karola Wojtyły. Abstrahując od jego roli w krk, to on wspólnie z Reaganem, Thatcher, Gorbaczowem uchylili okno historii, w którym rolę mógł do końca odegrać Lech Wałęsa. W pełni podzielam pogląd o wystąpieniu Wałęsy w Kongresie USA. To szczytowe osiągnięcie Wałęsy z niedocenioną, ale wspaniałą rolą Jacka Kalabińskiego: „We, the people …” – pamiętam to jakby było wczoraj, a w listopadzie upłynęło już 31 lat.
*
Pośród listy znakomitych budowniczych III RP, którą wymienił Pan Redaktor „Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Krzysztof Skubiszewski, Krzysztof Kozłowski, no i Leszek Balcerowicz, ten przede wszystkim. ” uważam, że należałoby koniecznie przypomnieć jednego polityka – Jacka Kuronia. Dzięki niemu drastyczna kuracja stabilizacyjna pod kierunkiem Leszka Balcerowicza miała znacznie mniejsze konsekwencje społeczne w rezultacie działalności Kuronia jako ministra pracy i polityki społecznej.
*
Tego polityka wymieniam nie przez przypadek, – jego nazwisko jest kluczem do zrozumienia współczesnych problemów Polski po wyborach 2015 roku. Wałęsa miał niemal genialną intuicję, kiedy w okresie 1990-1995 publicznie głosił, że Balcerowicz powinien mieć „brata bliźniaka” wskazując na Kuronia. Gdyby umiał tę koncepcję zrealizować do końca za czasów zmieniających się premierów początkowych lat III RP, być może dzisiaj nie mielibyśmy problemu PiSu. Dlaczego tak sądzę?
*
Jestem dość przyzwoicie wykształconym makro i mikro ekonomistą w Polsce oraz równie nieźle wykształconym finansistą w Wielkiej Brytanii. Byłem, jestem i pozostanę konsekwentnym zwolennikiem gospodarki rynkowej i porządku liberalnej demokracji. Pamiętając o oczywistych błędach uważam reformę Balcerowicza za kamień węgielny polskich sukcesów gospodarczych okresu 1990- 2020. Te sukcesy byłyby, jeśli nie większe, to z pewnością trwalsze, gdyby pewien zapis Konstytucji III RP z 1997 roku nie pozostał tylko dość blankietowym hasłem. Myślę o pojęciu społecznej gospodarki rynkowej. Wpisano to pojęcie nie dbając później o jego realizację. Nie chodzi mi tutaj o żadne awanturnicze eksperymenty ekonomiczne a o pewna praktykę, która była jednym z głównych a może głównym czynnikiem narastających nierówności, frustracji i w rezultacie gniewu społecznego, który umożliwił zwycięstwo PiS-owi. A sprawa była do zrealizowania w zasięgu ręki niemalże.
*
Społeczną gospodarkę rynkową wymyślili nasi dzisiejsi sojusznicy Niemcy, po strasznym doświadczeniu hitleryzmem i zniszczeniach II wojny światowej. Dokładnie autorem tego określenia jest Alfred Müller-Armack, uważany za jednego z autorów niemieckiego cudu gospodarczego w RFN. Istotą tego rozwiązania jest uzupełnienie wolnej gospodarki rynkowej mechanizmami zabezpieczeń socjalnych gwarantujących stabilny rozwój i spokój społeczny. Właśnie uzupełnienie a nie – przeciwstawienie zasadom gospodarki liberalnej. Zainteresowanym proponuję na początek informację : https://pl.wikipedia.org/wiki/Spo%C5%82eczna_gospodarka_rynkowa
*
Spędziłem w pracy dla i z polskimi przedsiębiorstwami ponad 40 lat i wiem co mówię. Gdyby nie barbarzyństwo pierwotnej akumulacji kapitału, porównywalne w Polsce 1990-2015 do okresu XIX wiecznego kapitalizmu, problem PiS-u byłby dużo mniejszy. Jeżeli populizm jest dzisiaj problemem wielu krajów świata i Europy to w państwach korzystających z podobnych koncepcji – Niemczech, Holandii, Skandynawii jest wielokrotnie mniejszy niż gdzie indziej. Lekcja Niemiec była i jest do sensownej i twórczej adaptacji w Polsce po PiS-ie. To koncepcja, która nie niszcząc głównych zalet gospodarki rynkowej łagodzi jej najważniejsze wady i słabości. Przez te 30 lat w tysiącach spotkań, rozmów z przedsiębiorcami i pracownikami to mniej lub bardziej świadomie odbierałem. Pewność przyniosły w tym zakresie analizy z lat 2015-2021. Nawet dzisiaj w wywiadzie dla TOK FM profesor Janusz Czapiński nazwał sprawę po imieniu – za populizm odpowiadają kompletnie ignorowane wady gospodarki i porządku liberalnego.
*
Wracając do głównego wątku artykułu właściwie mam już niewiele do powiedzenia. Zgadzam się, że Ruch Szymona Hołowni doświadcza zadyszki sondażowej – pojęcia nie mam – chwilowej czy trwałej? Obserwując ich pilnie widzę tam codzienne wystąpienia publiczne 3 osób – samego Hołowni, Michała Kobosko i pani poseł Hanny Gil-Piątek. Ruch ma swoje radio internetowe: https://dobre.radio/ które od czasu do czasu lubię posłuchać dla równowago w stosunku do TOK FM. Najbardziej błyskotliwy jest codzienny felieton Koboski na youtube – p.t. dzień w minutę.
Ponieważ nie widać nikogo innego oprócz tych 3 osób niewiele można powiedzieć o ich kadrach i potencjale politycznym. Próbując ująć sens tego ruchu nieco syntetycznie – moim zdaniem – stanowią jakąś alternatywę dla rozczarowanych PiS-em wyborców, którzy nie poprą PO.
*
Pomijając dość rozpaczliwą walkę PSLu o elektorat, pozostałe ugrupowania polityczne wyglądają dość stabilnie. Na Lewicy problemem jest Razem, które chce koniecznie reprezentować prekariuszy, a ci ostatni wyraźnie tego nie oczekują.
*
PO cierpi na miałkość przywództwa i wielość ośrodków decyzyjnych. Stąd tej partii brakuje nawet takiej sprawności jaką wykazywała za Schetyny. Budka jest dość słabym liderem na tle jeszcze słabszych wiceprzewodniczących – Trzaskowski, Kopacz, Siemoniak, Arłukowicz.
Trzaskowski pominąwszy działania PiSu „zmarnotrawił modelowo” potencjał polityczny na jaki zapracował w wyborach. Analizując skład władz krajowych oraz postawy ich członków dochodzę do wniosku, że PO-KO cały czas ustawia się na rynku politycznym w charakterze celebryty – zamiast ciężko pracować na rzecz koalicji opozycyjnej wolą zaszczycać, licząc, że ktoś pomniejszy odwali za nich ciężką robotę.
*
Analizując wiele różnych dyskusji na SO od 2015 poświęconych działaniu opozycji dochodzę do wniosku, że namawiamy nieustannie opozycję do współpracy, koalicji, zjednoczenia i …tyle naszego. Nawet jedyną koalicję jaką PO pod kierownictwem Schetyny stworzyła na eurowybory, zbudowano za późno i nie przygotowano organizacyjnie, bo członkowie koalicji nie brali udziału w walce kampanijnej. Przez to Schetyna przeprowadził kampanię na swoich warunkach i na takich właśnie nie odniósł sukcesu.
*
Pojęcia nie mam co musiałoby się stać, aby opozycja potrafiła skutecznie się zjednoczyć i współpracować. Może trzeba szerokiej akcji aby się broń boże nie zjednoczyli to zadziała przekora…?
Tylko demencją mogę wyjaśnić, że w grupie twórców IIIRP pominąłem Jacka Kuronia.
proszę wybaczyć ale sądzę, że to nie demencja a dominujący w nas liberalizm, o Jacku Kuroniu zapomniano dużo wcześniej, gdyby w „tych całych 8 latach” przyświecał im, nie byłoby tak ciężko teraz uwiarygadniać swoje intencje i dobre chęci
Obok Jacka Kuronia nie słuchaliśmy także drugiej wybitnej postaci – Karola Modzelewskiego. Zwracał uwagę na te same i podobne rzeczy co Kuroń. Obydwaj – każdy nieco inaczej – mieli prawie genialny słuch społeczny. Kiedy myślę o każdym z nich przypomina mi się opinia o geniuszach muzycznych – Mozarcie, Chopinie, Bethowenie, Bachu, itp. Powiada się, że czlowiek patrząc na partyturę widzi nuty a ci geniusze widzieli, oczyma duszy, muzykę. Podobnie było z Kuroniem i Modzelewskim…..
Jak nie demencja to skleroza, ale na pewno nie liberalizm sprawił, że nie wspomniałem o Kuroniu. Modzelewskiego – obu szanuję – nie brałbym tu pod uwagę, bo on był lewicowcem komentującym, bez wpływu na rzeczywistość IIIRP, a Kuroń ją współkształtował i w tym złożonym procesie był adwokatem, tych którzy tego potrzebowali.
Lewicowiec kocha ludzkość, a właściwie to lud pracujący miast i wsi i dla jego świetlanej przyszłości zagłodzi i wymorduje miliony. A Kuroń lubił ludzi i starał się im pomóc na ile mógł.
Jacek Kuroń – „lubił ludzi i starał się im pomóc na ile mógł.”
Dwa lata temu, dostałem na gwiazdkę ksiazkę Anny Bikont i Heleny Łuczywo – JACEK. Czytałem ją długo. Po lekturze mam podobne refleksje – lubił ludzi…
Tylko parę uwag.
Polityków z jakąś charyzmą jest w każdym kraju na pęczki, mają raz lepsze raz gorsze notowania sondażowe, ale na przywódców narodu wyrastają w krytycznych warunkach, kiedy wyborcy widzą w nich wyjście z zagrażającej im sytuacji. Czasem do tego dochodzą kalkulacje możnych tego świata (finansowo), którzy chcą coś ugrać. Lenin nie miałby szans gdyby m.in. nie wielka chęć zakończenia idiotycznej wojny. Hitler nie miałby szans gdyby nie sytuacja powojenna w Niemczech i poparcie kapitału, który chciał mieć bat na lewicę.
U nas nie dzieje się nic takiego, co by pobudzało naród do sprzeciwu. Przede wszystkim nie zabiera się niczego materialnego, a to dopiero budziłoby większy opór. Gdyby Gomułka nie podniósł przed świętami cen produktów żywnościowych to by pewnie dalej rządził. Kiedy nic wielkiego (z punktu widzenia wyborcy) nie dzieje się, ot rządzą raz lepiej raz gorzej, to kto ma ich porwać do buntu?
Tak więc sondaże wahają się, rosną głównie wtedy gdy media dają dostęp danemu politykowi, a dają wtedy gdy coś się dzieje. Gdy Hołownia wypowie się parę razy w telewizji to sondaże mu rosną, bo mówi fajnie, innym językiem niż reszta polityków opozycji. Lewicy też rosło gdy występował Zandberg, bo naród – co już nie raz twierdziłem – bardziej zwraca uwagę na to JAK polityk mówi niż na treść wystąpienia. Dlatego prezydent Wałęsa mógł sobie bełkotać zdania bez podmiotu i orzeczenia a był kochany przez naród.
Ludzie nie mają pojęcia jak rządzi się państwo. Wielu głosuje na prezydenta, bo to on, ich zdaniem, dał podwyżki, załatwił coś w Unii, no i tak serdecznie zapewnia że chce dobrze, a jeszcze jest przeciw tym złym ludziom co knują. Co ma w głowie wyborca gdy słyszy „lewica”, „prawica”, „Unia”, „uchodźcy”, „Kościół”, „budżet” itd., a także gdy słyszy nazwiska polityków? Na pewno nie to co red. Skalski.
Partie opozycyjne grają na swoich odcinkach, ale raczej starają się przypodobać wyborcom niż zmienić ich świadomość i wiedzę. Pomijają wiele tematów, bo rozumują jak w tej dziecięcej piosence: „Stary niedźwiedź mocno śpi. My się go boimy więc go nie zbudzimy – jak się zbudzi to nas zje”. Rydzykowi liże się dupę i daje forsę, bo ma wpływ na pewną grupę wyborców i oni będą głosować tak jak ich namówi.
Popatrzmy na sprawy, które nas bulwersują, a które większości narodu nie poruszają w takim samym stopniu. Weźmy Kościół. Lekcje religii odbywają się w szkołach za państwowe pieniądze (mimo że Kościół się zarzekał, że nie chce za to ani złotówki). Lekcje religii zajmują więcej czasu niż razem kilku ważnych przedmiotów. Wielu księży jawnie plecie bzdury i działa w duchu przeciwnym religii którą głoszą. Co chwila pojawiają się głośne przypadki różnych draństw – pedofilia księży i jej ukrywanie, finanse Kościoła itd. Jakoś nie widać buntu wiernych. Partie – poza lewicą – nie ruszają tematu, bo podbechtany elektorat, na który liczą, obróci się przeciwko nim.
Tak więc każda partia czy ruch uprawia swoją działkę. Hołownia, jak się wydaje, pracuje nad poszerzeniem elektoratu i to nie tylko przez gierki obliczone na dokopanie innym partiom. Zobaczymy co mu się uda zdziałać do czasu wyborów.
Gdyby Gomułka podzielił się władzą i kasą z Kościołem , to PZPR rządziła by do dzisiaj…
Dobrze się czyta takie teksty, jak to zwykle u redaktora Skalskiego. Sama przyjemność płynąca z lektury nawet najlepszego teksu, najlepszego przeglądu sceny politycznej nie wystarcza. Na koniec rodzi się zawsze pytanie, nie powiem, ze nowe bo znamy autora – co robić ?
No to co robić Panie Redaktorze – mamy ten luksus, ze możemy mówić wszystko co chcemy, nie jestesmy trzymani na uwięzi partyjnych rygorów.
W mojej ocenie żadne próby montowania jednego bloku składającego się z wszystkich parlamentarnych i poza parlamentarnych sił opozycyjnych w stosunku do Zjednoczonej prawicy nie skończą się dobrze, nie będzie takiego porozumienia. Taka wspólnota, w polskich warunkach byłaby możliwa jedynie w sytuacji zagrożenia zewnętrznego, na przykład najazdu wojsk Łukaszenki, w innym przypadku nie.
To na co liczę to na przypadek, na takie wydarzenie jakie w racjonalnej analizie nie powinno się zdarzyć a zdarza się…i dlatego jest wypadek. Ilość takich przypadków/wypadków jest ogromna, u nas też się zdarzy. Pytanie tylko kiedy /.
Podpisuję się pod uwagami pan Szczypińskiego.
Nie widzę możliwości realnego zjednoczenia opozycji. Zbyt rózne interesy w tym momencie. Partia Umiarkowanego Postępu W Granicach Prawa Kanonicznego ma inters by być „najwięszką partią opozycyjną” tak jak do tej pory – i nic poza tym. Będzie więc skupiac się na krytykowaniu innej opozycji sama majac taką zdolnośc przyciągania i oragnizowania, jakie zaprezentował tworzący się (wciąż jeszcze?) Ruch Rafała Trzaskowskiego. Zaproponować nic nie potrafi, a stracić sie boi, więc nie zrobi nic, co mogłoby być może urazić (nieistniejące) sumienia biskupów wierząc w konserwatywne sumienie Polaków.
Lewica – tu największy kłopot, bo ona nie jest jednorodna.
Byłe SLD jest nadal postrzegane jako dawna partia władzy i raczej kojarzone z Millerem niż z Czarzastym. Jest Wiosna skupiona wokół osoby (nie programu) Roberta Biedronia. I jest wyrazista ideowo partia Razem. Także z jednej strony siły uważające się za elitę, której się należy, a z drugiej Razem, które taką postawę krytykuje. Widać to było przy głosowaniu nad podwyżkami dla parlamentarzystów – Lewica generalnie za, wyjątek 6 posłów partii Razem i była Razemitka – Dziemianowicz-Bąk. Jak wybuchła „afera szczepionkowa” to też przewinęło się tam nazwisko byłego premiera. Myślę, że egalitarystom z Razem, a przede wszystkim wyborcom Lewicy ta pazernośc na przywileje władzy przeszkadza. Być może Czarzasty to tez dotrzega, bo mam wrażenie, że najmniejsza cząstka Lewicy jest silniej eksponowana medialnie niż SLD nawet. Także przed Lewica jeszcze pewnie długa droga zanim zacznie być wewnętrznie bardziej spójna (kierunek – w stronę razemowego rozumienia polityki), zanim bedzie mogła zacząć myśleć o szerszych koalicjach.
PSL – szuka sobie miejsca. Lata koalicji z PO pozbawiły je tożsamości. Tradycyjny elektorat uciekł o PiS. PSL nie potrafiło wykorzystać takich spraw, jak zakaz obrotu ziemią (a może ten był im na rękę – bo duzi „obszarnicy” z PSLu łatwiej i taniej dzieki temu mogli odkupić ziemię od drobnych rolników?). WKK uznał, (zresztą chyba słusznie), że nie da sie rpzekształcić w nowoczesną partię chaedcko-ludową bez ludu i próbuje ten lud dla siebie odzyskać. I może nawet miałby jakieś sukcesy, gdyby nie Hołownia, który zniechęcony PiSem wiejski i drobnomieszczański elektorat przejął.
Hołownia – tak, jak pisał red. Skalski – być może przeanalizował dzieje poprzedników – Palikota czy Petru.
I chyba wyciągnął odpowiedniwe wnioski. SH pozyskuje elektorat małomiasteczkowy i wiejscki, gdy tamci się raczej na wielkomiejskim skupiali. Być może zauważył też, że każde zbliżenie do PO kończy się utratą poparcia. W jego interesie jest jak najdłużej pozostawać niezależym i o koalicjach i sojuszach rozmawiać po wyborach. Przedwyborcze alianse mogą pozbawić tożsamości, a zataem szansy na realizację choćby części programu.
No właśnie – programu – zakładamy naiwnie, że każde ugrupowanie ma jakiś plan, jakiś projekt, który uważa za słuszny. Który popchnię Polskę w lepszą stronę. Pozostając poza koalicjami ten program wybrzmiewa znacznie głosniej. A jak jeden czy drugi postulat spotyka się z potywynym odbiorem u społeczeństwa, to inne partie przejmuja go i wtedy jest on bliżej spełnienia.
Za duże rozbieżności interesów, za duże różnice w celachby do zjednoczenia mogło dojść. Zwłaszcza, że nikt na serio go nie proponuje.
Ale jest nadzieja.
Nadzieja, ze PiS nie odpuści i dalej będzie atakował kobiety, które dalej będa bronić swoich praw.
Wtedy prawa człowieka i obywatela nadal będą widoczne w przestrzeni publicznej – nie będą wyciszane i zastępowane prawami sumienia.
Od października strajkujące kobiety zmieniły postrzeganie prawa do przerywania ciąży:
https://wiadomosci.wp.pl/sondaz-coraz-wiecej-polakow-opowiada-sie-za-prawem-do-aborcji-6591497585216288a
Otóż w porównaniu z rokiem 2018 liczba akceptujących aborcję do 12 tygodnia bardzo wzrosła.
Wtedy 53%, obecnie 66% – wzrost o 16 punktów procentowych.
Jeszcze ciekawiej wśród najmłodszych wyborców – między 18-29 rokiem życia – w ciągu roku wzrost akceptacji z 48% do 79% – ponad 30 punktów procentowych! Okazuje się, że wystarczy wprowadzuic jakieś tematy do debaty publicznej i nagle społeczeństwo zaczyna mieć inną opinię niż wtedy, gdy dany temat był wyciszany i wybrzmiewał tylko głos biskupów.
Także jescze kilka miesięcy i nagle uznawana za pewnik ultrakonserwatywna postawa społeczeństwa polskiego okaże sie tylko mirażem. I wtedy nawet przykościelna Platforma Obywatelska może się otrząśnie ze złego konswerwatywnego snu i rzeczywiście coś zacznieu być liberalną partią postępu, jaką chcą ją widzieć liczni jej kibice ? Na Wielką Koalicję nadal nie ma co liczyć, ale może była by szansa na „nieco Większą Koalicję”, która się zgodzi choćby co do podstawowych praw człowieka i swobód obywatelskich?
Trafne : PO = Plebania Obywatelska…Wystarczyło by ktoś odważył się wprowadzić , wzorem naszych zachodnich sąsiadów , podatek kościelny i zobaczy byliśmy ile by zostało z tych mitycznych 95% Polaków katolików !
Jako ilustracja dzisiejszy wywiad z Hołownią https://vod.pl/programy-onetu/onet-rano-szymon-holownia-801/h09ef3z. To jest inny język.
Tutaj mniej reklam : https://www.youtube.com/watch?v=3tNAfxvT2YE
Głęboki pokłon Skalskiemu. Różnica wieku, ale przede wszystkim wykształcenia, nie daje mi możliwości tak ogólnego spojrzenia na drzewa i jednocześnie cały las. Ale pokuszę się o krótki wniosek z tego, co przeczytałem wyżej i niżej, w dyskusji. Opozycja się postawi, ale się nie zastawi. Nie ma czego. Chyba że te kobiety… Ale boję się, że z nimi, tak jak z rencistami. Lata temu się na nich zawiodłem. Kiedy mój ojciec próbował zmobilizować „Przedemerycie” i poszło w próżnię. Ale kobiety są jak wiadomo odważniejsze od nas, główkosteronów. Więc jestem przy nadziei, wciąż na nowo.
Tysiące słów blebleizmu, by nie stwierdzić wprost, że Hołownia to rodzima mutacja Tymińskiego – populisty, guru naiwnych.
Bo Hołownia to wyrób czekoladopodobny.
Tzw. przywódcą może zostać osoba, która dostatecznie znaczące kwestie społeczne dostatecznie dobrze przeprowadzi dla dostatecznie szerokiego elektoratu. I w tym miejscu ja pozostawię rozróżnienie pomiędzy kampanią negatywną, kampanią pozytywną, i jeszcze pomiędzy demagogią, u dostatecznie sprawnego polityka a ewentualny czytelnik sobie domyśli resztę, bo cóż biedny ma zrobić.
Kandydatów, czyli osoby z dostatecznie szerokim marginesem zaufania społecznego, zresztą przyznawanym czasami ad hoc wobec już zamęczenia materii, było doprawdy wielu. Ostatnio spektakularnie marnowane szanse to Biedroń i Kidawa-Błońska, przy czym reszta odpadającego panteonu wydawałaby mi się mniej znacząca.
Słusznie, że ważna jest kwestia konsekwencji zastanej pozycji społecznej kościoła katolickiego, i że nie trzeba rozumieć wiary by zachować szacunek do indywidualności wyborów wolnego człowieka. Jednolity system prawny i świecka edukacja powinny pozostawać w zgodzie z takim poglądem i jest tutaj zdaje się jakieś pole do społecznego popisu (to słowo takie jak każde inne).
Społeczna gospodarka rynkowa – to jest ciekawa opinia jednak w mojej opinii laika przede wszystkim konsekwencją współczesnego korporacyjnego kapitalizmu i dysproporcji potencjału jego kreatywności w Polsce staje się potrzeba pomocy w pokonywaniu różnych dire straits , np. wobec utrzymywania innowacyjności gospodarki. Wiele się tu politycznych diabełków jednak już na ogonie kołysze co oznaczałoby, że wybory mniejszego zła przesuną się w kierunku liberalnym. Chyba, że ktoś jest większym optymistą i do tego potrafi. I od tego właśnie zaczęliśmy.
Czy Kościół zwany w Polsce Katolickim może działać jak partia polityczna?
Jeżeli obrać jego artykulację ze staromowy wiekowej praktyki bycia władzą jego cele są przecież polityczne: władza (także dusz!) i pieniądze. Dlaczego ten oczywisty aspekt jest ciągle skrywany w opiniach pod nawałą faktów przywołujących wtrącania się do polityki, a nigdy nie jest ukazany w jego konsekwencjach.
Czy ta zagraniczna monarchistyczna instytucja nie degraduje demokratyczności wyborów, i władz, biorąc udział w kampanii wyborczej, wskazując kandydatów, agitując na mszach i… wchodząc w partyjne koalicje? Co legalizuje w demokratycznym kraju takie działanie.? Dlaczego wzdragamy się przed szacunkiem odsetka wyborców głosujących jak w kościele powiedzieli?
Czy lęk tzw. polityków przed brakiem agitacji za ich kandytaturą, albo wręcz ostracyzmem z ambony nie jest milczącym przyznaniem że partia Kościół ma wpływ na wyniki wyborów?
Wypatruję tego problemu w kolejnych analizach przegranych przez demokratów wyborów i nigdy nań nie natrafiłem. Przecież odsetek głosów dający zwycięstwo bywa czasem bardzo mały, a jeśli to efekt działania partii Kościół?
Tego typu publicystyka na temat sceny obrotowej polskiej polityki będzie jeszcze długo praktykowana ponieważ komentuje polski kalejdoskop, czyli stały brak stabilizacji. Jest to kopia polityki w Izraelu, który uważa, że wieczne konflikty z sąsiadami nie usypiają spoleczeństwa, które szuka mocnej wladzy. J.Kaczyński rządzi przez konflikt i nauczył ludzi nienawidzić się, co niestety padło na podatny grunt. (Podobna polityka „antyetniczna” była stosowana w Niemczech od 1933 r. z wiadomym skutkiem). Teraz utrzymanie się przy władzy polega na dawkowaniu jadu nienawiści. I tak długo będzie dopóki nie wprowadzi się w Polsce modelu zachodniej demokracji. Tzn. poseł odpowiada przez wyborcami (JOW) a nie przed szefem partii, który go zatrudnia. Minister/wysoki działacz rzadowy nie może być posłem. Partia nie jest finansowana przez państwo tylko musi być na tyle atrakcyjna dla członków, aby ją chcieli utrzymywać. Obecnie Sejm jest niemy a drzewo polskiej demokracji jest zwiędłe. Opozycja goni swój ogon. W tej sytuacji struktura polityki niszczy politykę. Aby wyjść z tego błędnego koła musi być 95% jedność opozycji pod kierunkiem charyzmatycznego ale i inteligentnego męża stanu. Czy są na to szanse? A może musi być jeszcze gorzej aby bylo lepiej? Dać im pograć aby zrobili jeszcze wiecej błędów. A zrobią na pewno.