05.04.2021

Podczas święta Wielkiejnocy próbowałem wyłuskać Mahometa z piekła. Za jakie grzechy miałby Prorok siedzieć w chrześcijańskim piekle razem z jakimś papieżem? Ostatecznie to piekło jest chrześcijańskie, to chrześcijański startup, muzułmanie mają własne, nazywa się Jahannam i wygląda na plagiat, ale kto to może wiedzieć? Do chrześcijańskiego piekła Mahometa wpakował Dante, znalazł się tam w VIII kręgu wraz z papieżem Mikołajem III. Z jakiej racji? Kto poecie pozwolił? Czy zdawał sobie sprawę z tego, co robi? Czy wiedział, że może narazić potomnych na poważne przykrości? Nic dziwnego, że współczesna tłumaczka, przygotowując do druku nową edycję jego dzieła, odrobinę zmieniła tekst, odpuszczając sobie i nam imię Proroka.
Jak wyjaśniła później, chciała uczynić tę komedię, boską komedię, bardziej zjadliwą dla szerszej, a szczególnie młodszej publiczności. „Wiedzieliśmy – powiedziała – że gdybyśmy pozostawili ten fragment, tak jak był on napisany, niepotrzebnie urazilibyśmy bardzo wielu czytelników”.
To niesłychanie optymistyczna wiadomość, że w Holandii wydawca może liczyć na masowe zainteresowanie nowym tłumaczeniem Boskiej komedii. Niektórzy podejrzewają, że ta obawa przed urażeniem uczuć tak wielu czytelników może być związana z lękiem przed tymi, którzy nie muszą niczego czytać, żeby zabić. Ostatecznie tak niedawno francuski nauczyciel stracił głowę, a i Holandia nadal pamięta socjologa i polityka Pima Foruyna, którego zamordowano w 2002 roku, reżysera Theo Van Gogha, zamordowanego w 2004 roku i kilka innych osób, które straciły życie, bo uraziły religijne uczucia. Lęk można zrozumieć, ale zasłanianie go szlachetną wrażliwością wobec uczuć jest nie tylko odrażające, ale i groźne.
Dante uczucia religijne obrażał świadomie i z premedytacją, zdając sobie sprawę z faktu, że naraża się nie tylko na piekło po śmierci, ale przede wszystkim na całkiem doczesne niebezpieczeństwa ze strony strażników uczuć religijnych.
Nie uświadamiam sobie, żeby jakiś pisarz z muzułmańskiego świata umieścił Proroka w muzułmańskim piekle. Owszem Salman Rushdi napisał powieść Szatańskie wersety, której tytuł związany jest z faktem, iż według dobrze poinformowanych źródeł, niektóre wersety Koranu zostały podyktowane Prorokowi przez Szatana. Powieść uraziła uczucia religijne i w lutym 1989 roku, wielki ajatollah Ruhollah Chomeini ogłosił fatwę wzywającą do zabicia pisarza, obiecując przyszłemu mordercy raj po śmierci i sowitą nagrodę finansową na ziemi.
Ajatollah pisał:
Informuję dumnych muzułmanów na świecie, że autor książki Szatańskie wersety – która jest przeciwko islamowi, Prorokowi i Koranowi – jak i wszyscy, którzy są uwikłani w jej publikowanie i są świadomi jej zawartości, niniejszym są skazani na śmierć.
Pisarz dzięki policyjnej ochronie przeżył, zamordowano jednak dwóch tłumaczy jego książki. Fatwa obowiązuje do dziś, zaś obiecywana nagroda finansowa dla mordercy znacząco wzrosła.
Wtedy uczucia religijne uraziła powieść przypominająca o kuchni, w której pichcono święty Koran, potem było jeszcze wiele innych powodów, wśród których szczególnie głośne było opublikowanie karykatur Proroka, które nie dość, że były karykaturami, to sugerowały, iż jego wyznawcy są tak uduchowieni, że nadzwyczaj często sięgają po nóż, bombę czy karabin.
A jednak wielu autorów z muzułmańskiego świata idzie raczej śladami Dantego, niż śladami tych, którzy nie tylko ze strachu ustępują wobec terroru (co daje się jakoś zrozumieć), ale na domiar złego ukrywają swój strach za ględzeniem o własnej wrażliwości i tolerancji, która w rzeczywistości jest wyłącznie tolerancją dla terroru i barbarzyństwa.
Wafa Sultan jest Arabką. Studiowała medycynę w Syrii, nostryfikowała swój dyplom w Stanach Zjednoczonych i tam zrobiła specjalizację z psychiatrii. Jest ateistką, pisuje również do prasy arabskiej. Jej książka A God WHO Hates to historia wychodzenia z pułapki, jaką jest rodzima kultura i rodzima religia. Rodzimy się napiętnowani przez religię i kulturę, która determinuje nasz los i naszą wizję świata. Człowiek stworzył boga — pisze Wafa Sultan — ale ten obraz boga wpływa na psychikę człowieka. Nie pytajcie, co było pierwsze; ważne jest to, że w efekcie mamy zdeformowaną kurę, która znosi zgniłe jaja.
Dzięki wspólnemu znajomemu mamy tę książkę z odręczną dedykacją autorki. Dedykacja dość stereotypowa, bo co można napisać obcym ludziom – „With love and hope”. Lektura książki zmienia te słowa w motto. Jest to bowiem książka nie tylko o koszmarnej pułapce tradycji, ale i książka o miłości i współczuciu opartym na wszechstronnej wiedzy, traktuje również o nadziei, że może kiedyś coś się zmieni.
Kiedyś, podczas wywiadu dla arabskiej telewizji Wafa Sultan stanęła w obliczu pytania, czy chrześcijaństwo jest lepsze od islamu, próbowała się wykręcić, ale prowadzący wywiad nie dawał za wygraną. Mówiła, że islam jest źródłem wszelkiego zła dla mieszkańców krajów muzułmańskich, w końcu jednak zmuszona do odpowiedzi zrobiła krótkie porównanie postaci Jezusa i Mahometa. Ten pierwszy, nauczyciel, przemawiający przeciw gwałtom, ten drugi wojownik, który jednej nocy obciął głowy ośmiuset jeńcom i wziął do swojego namiotu kobietę, której męża, ojca i brata chwilę wcześniej zabił.
Wafa Sultan szybko porzuciła Jezusa i trzymała się dalej już tylko Mahometa, który poślubił sześcioletnią dziewczynkę, ale łaskawie zgwałcił ją, dopiero kiedy miała lat dziewięć, który nieustannie nawoływał do mordowania w imię Allaha, sam był wodzem i zajmował się mordowaniem i grabieżą. Życiorys muzułmańskiego proroka, który jest wzorem dla każdego muzułmanina, to życiorys przestępcy, który powinien być w cywilizowanym społeczeństwie natychmiast aresztowany i na podstawie istniejących dowody skazany na dożywocie bez prawa wcześniejszego zwolnienia. Życiorys masowego mordercy, kryminalisty, bigamisty i rabusia.
Książka innej autorki z muzułmańskiego świata, Egipcjanki, Nonie Darwish Cruel and usual Punishment. The global implication of Islamic law jest przerażającą denuncjacją islamu. Jest to analiza szariatu jako prawa religijno-państwowego, które praktycznie rzecz biorąc przekreśla działanie prawa stanowionego i oddaje mieszkańców państw muzułmańskich w ręce kleru.
Szariat odwołuje się do dowolnie interpretowanego Koranu i innych pism religijnych, odrzuca prawo stanowione, kiedy jest ono niezgodne z „prawem bożym”, posługuje się samosądem i nieustannie wzywa do samosądów. Każdy duchowny może wydawać fatwy wzywające do zabicia każdego, kto zdaniem tego duchownego powinien być zabity. Prawo państwowe nie ściga i miałoby ogromny problem ze ściganiem duchownych otwarcie nakazujących zabicie konkretnej osoby, czy zabijanie przedstawicieli grup religijnych lub etnicznych.
W efekcie szariat oznacza rządy ulicy, religijnych bojówek, organizacji manipulujących tłumami, wobec których rządy są mniej lub bardziej bezsilne, lub stają się ich reprezentantami. Konstytucje i sądy państwowe stają się tylko dekoracją, a różne sekty muzułmańskie walczą ze sobą o to, kto będzie miał największy wpływ na armię i siły bezpieczeństwa.
Narzędziem konkurujących ze sobą sekt są symbole religijne i religijna histeria. Każdy apostata powinien być zabity, a apostatą jest każdy, kto krytykuje lub narusza jakiekolwiek słowo w Koranie czy w hadisach. Mieszkańcy krajów muzułmańskich żyją w nieustannym terrorze, bo zarzut krytykowania czy naruszania pism religijnych nie wymaga sprawdzania ani weryfikacji, może go wysunąć każdy duchowny, a nawet szeregowy wierny.
Nakazywany przez szariat samosąd rozpoczyna się w rodzinie, od wszechwładzy męża nad żoną (żonami) i dziećmi, od formalnego prawa do stosowania przemocy w domu. Szariat, który jeszcze tak niedawno sankcjonował prawo zabicia własnego dziecka, tylko pozornie przystał na ochronę ludzkiego życia i do dziś ściganie tzw. zabójstw honorowych jest praktycznie rzecz biorąc fikcją.
Duchowni, wydający fatwy nakazujące zamordowanie dziennikarza, intelektualisty, czy podżegający do mordowania mniejszości religijnych lub muzułmanów innej niż oni sami denominacji, z reguły nie są ścigani przez prawo. Prawo reaguje, dopiero kiedy zagrożeni czują się sami politycy.
Tych książek autorów z muzułmańskiego świata mamy dosłownie setki i doskonale pokazują mechanizm religijnego terroru oraz powody, dla których holenderski wydawca decyduje się na ocenzurowanie poety, który pisał w czasach, gdy chrześcijaństwo zachowywało się jak dzisiejszy islam, a muzułmanie żyjący w chrześcijańskim świecie często stawali przed wolnym wyborem między okrutną śmiercią a przyjęciem chrześcijańskiej wiary. Sam Dante umarł na wygnaniu, bo w jego rodzinnym mieście groziło mu spalenie na stosie nie tyle za herezję, ile za politykę (co w jego przypadku oznaczało namawianie do osłabienia związków Florencji z Watykanem i głębokie przekonanie, że właściwym miejscem dla urzędującego papieża jest piekło).
Mahomet pojawia się w Boskiej komedii jako postać marginalna:
Z dziurawej kadzi mniej wina wyciecze,
Ile krwi ciekło z rozciętego ducha,
Od samej brody aż poniżej brzucha;
Z kolan drgające zwisały jelita;
Widziałem serce, część wnętrza okryta
Raziła oczy czerwonością nagą.
Podczas gdym jego oglądał z uwagą,
Spojrzał, rękoma pierś rozdarł i rzecze
«Patrz, ja, Mahomed, jak siebie kaleczę!
Przede mną Ali cały we łzach kroczy,
Twarz mu po czaszkę jedną raną broczy;
Szatan tu stoi i z naszej gromady
Każdego bierze na ostrze swej szpady;
Gdy kończym obrót swej bolesnej drogi,
Tu, choć najszersza zamyka się rana
W chwili, gdy stajem przed mieczem szatana.
Lecz ty, kto jesteś, co stoisz bez trwogi?
Może niedługo skoczysz z tej wyżyny,
Gdzie ciebie strącą twoje własne winy?»
— «On nieumarły, nie lżyj go bezkarnie!
On nie na męki wstąpił w wasze progi,
Lecz aby wszystkie tu poznał męczarnie:
Zmarły żywego, po nowej mu drodze,
Przez całe piekło z wyższej woli wodzę».
Mistrz rzekł i dodał: «Prawdzie nie skłamałem».
A na dnie jamy wszyscy potępieńce
Stanęli, patrzą na mnie gronem całem,
Zapominając z podziwu o męce.
— «Jak ujrzysz słońce, powiedz Dulcynowi
Jeśli tu prędko zstąpić nieochoczy,
Niech skupi żywność, śniegiem się otoczy;
Bo jak ci mówię, bez śniegu i głodu,
Nowarczyk w górach niełatwo go złowi».
Tak z podniesioną stopą do pochodu,
Duch Mahometa mówił, potem nogę
Na dłuż prostując poszedł w swoją drogę.
tłum. Julian Korsak
Nic strasznego, a przecież lęk serce ściska jak też to odbiorą młodzi czytelnicy i czy aby nie poczują się urażeni. Trzeba to usunąć, wymazać, okazać życzliwość religii, która przecież sama w sobie nie może być zła.
Wywiad Dominiki Wielowieyskiej z Adamem Michnikiem nosi tytuł „Wierzę w tajemnicę. Ja nie umiałbym powiedzieć, że jestem ateistą”. Wytłuszczone zdanie pod tym tytułem głosi: „Odrzucam myślenie, w którym nie ma miejsca na życzliwość dla Kościoła katolickiego”. Właściwie mogę w tym momencie przestać czytać. Jestem ateistą, bo nie znajduję żadnych powodów do wiary w istnienie istot nadprzyrodzonych, mogę zrozumieć przywiązanie do religii, mam wielu wspaniałych wierzących przyjaciół, wielu wierzących zaliczam do moich wzorów osobowych, ale nie ze względu na ich wiarę, a ich charakter i zachowania niemające nic wspólnego z wiarą (chociaż mogą twierdzić, że do tych zachowań motywowała ich religia). Kościół katolicki uważam za instytucję, która na żadną życzliwość nie zasługuje.
Czytałem dalej już troszkę na siłę, przyglądając się tej nieboskiej komedii. Na pierwsze, długaśne pytanie dziennikarki, kończące się zdaniem „Kościół żądał więcej i więcej, a elity polityczne na wszystko się zgadzały”. Michnik odpowiada:
Jako pierwszy po naszej stronie, nazwijmy ją środowiskiem laickim, zwracałem uwagę, że w walce z dyktaturą komunistyczną i w obliczu gwałcenia godności i praw człowieka siłą rzeczy Kościół jest naszym sojusznikiem, ale sojusznikiem, którego nie znamy.
Krótko mówiąc, autor tych słów przyznaje, że nigdy nie rozumiał, że Kościół katolicki jest instytucją hierarchiczną, zorganizowaną jak partia komunistyczna, nigdy nie zrozumiał, że jest instytucją totalitarną, która nie tylko opierała się demokracji i prawom człowieka w przeszłości, ale pozostaje w opozycji do demokracji, nawet kiedy jest zmuszona do udawania, że ją respektuje. Dał się oszukać i – co gorsza – nadal jest z tego dumny. Nadal nie jest świadomy tego, że otwarci katolicy zostali potraktowani przez polską hierarchię i Watykan instrumentalnie, że wykorzystano naiwność nie tylko wspaniałych wierzących takich jak Tadeusz Mazowiecki, ale naiwność i głupotę ludzi, którzy mieli budować instytucje zabezpieczające przed porwaniem demokracji przez siły antydemokratyczne. Krótko mówiąc, Adam Michnik jest nadal dumny z tego, że otwierał bramy piekła i że niczego się nie nauczył.
Kiedy w Polsce Bolesław Chrobry wyrąbywał toporem drogę chrześcijaństwu, w Aleppo żył poeta, który wyśmiewał michnikowe tajemnice i otwarcie przyznawał się do ateizmu, poprawnie definiując istotę instytucji religijnych.
W czasach renesansu heretycy tylnymi drzwiami wprowadzali do chrześcijaństwa filozofię grecką i rzymską, mając nadzieję na jakieś chrześcijaństwo z ludzką twarzą.
Dziś żyjemy w czasach drugiej kontrreformacji, powrotu tępego religijnego fundamentalizmu, naporu instytucji religijnych na scenę polityczną, ucieczki od nauki i wartości oświeceniowych i strachu przed religijnym terrorem. Pochodzący z Pakistanu Ibn Warraq jest ateistą, ale jest przekonany, że ratunek może przyjść ze strony wierzących humanistów, nadających ludzką twarz życiu religijnemu i świadomych tego, że ich religia pozostanie nieludzka, jak długo życie polityczne nie zostanie zsekularyzowane, a religijność powiązana z tolerancją, empatią i otwartością na naukę (a tym samym na bardziej metaforyczne odczytywanie pism świętych). W jego książkach nie znajdujemy ani śladu życzliwości dla instytucji religijnych, ani tych w świecie islamu, ani tych w świecie chrześcijańskim, ani w żadnym innym. Nie ma wątpliwości, że jego opcją jest pozostawienie Mahometa w piekle, a pewnie i tam posłałby również wielu filozofów bredzących jak Piekarski na mękach o życzliwości dla totalitarnych instytucji.

Andrzej Koraszewski
Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.
Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii.
Chciałbym być optymistą.
Dwaj główni uczniowie Buddy, Mogallana i Śariputta, przyjaciele od dzieciństwa, zanim w ogóle o nim usłyszeli, wstąpili na ścieżkę drogi duchowej. Praktykowali u pewnego guru, ale nie osiągnęli oświecenia i potem szukali u innych. Jeden z nich spotkał ucznia Buddy, zrozumiał że to jest prawdziwa droga, podobnie zrozumiał to jego przyjaciel. Postanowili zostać uczniami Buddy i chcieli namówić swego pierwszego nauczyciela aby też tam z nimi się udał. Ten odmówił i zapytał:
– Jak myślicie, czy na świecie jest więcej osób mądrych czy głupich?
– Głupców jest multum, mądrych jest niewielu – odpowiedzieli uczniowie.
– Więc niech mądrzy udadzą się do Buddy, a głupcy zostaną ze mną, głupim.
Ciekawi mnie czy podziękowali mu za radę.
To nie była rada, ale stwierdzenie faktu. Mogallana i Śriputra zostali uczniami Buddy, ale nie jest tak, że ludzie spotkawszy oświeconego mędrca od razu akceptują jego nauki. Kiedy Siddharta Gautama osiągnął oświecenie, udał się w drogę do Waranasi (obecnie Benares). Po drodze spotkał ascetę imieniem Upaka. Postać Siddharty zrobiła wielkie wrażenie na ascecie, zatrzymał się więc, pozdrowił go i zapytał kim jest, jaką doktrynę wyznaje i kto jest jego nauczycielem. Siddharta odpowiedział, że samodzielnie osiągnął całkowite oświecenie, jest Buddą. Upaka powiedział: „Być może tak jest, przyjacielu” i odszedł.
Radę żeby odeszli kiedy sami znaleźli drogę, wcześniej odpowiedzieli na pytanie i ciekawiło mnie czy podziękowali za taką radę.
Bardzo sobie cenię jasność i precyzję autora. W dość powszechnej opinii Adam Michnik rozstał się z krytycznym myśleniem na temat religii przynajmniej 30 lat temu (wcześniej zresztą przesadnie krytyczny też nie był). To przykre i dezorientujące dla wielu życzliwych mu ludzi. A co do krytycznie pisących o islamie apostatów to podobne teksty piszą apostaci chrześcijańscy by wspomnieć Tomasza Polaka i Barta Ehrmana. To lektura ważna, ale jednostronna, którą warto wzbogacać o teksty pisane z wnętrza, ale bez zacietrzewienia fundamentalistycznego. W Polsce takich autorów nie ma.
Naszła mnie smutna konstatacja, że zarówno Islam jak i Katolicyzm są jednymi z najpotężniejszych instytucji i mechanizmów stojących na przeszkodzie przetrwania gatunku ludzkiego. Ja juz tego nie dożyję, ale ludzkośc chcąc sie uratowac będzie musiała sobie jakos z tym poradzić.
Postępująca nieustępliwie od ponad 30 lat klerykalizacja i konfensjonalizacja Polski to dość długa i mroczna historia. Na razie nie sposób zatrzymać tego wciąż rozpędzającego się pociągu choć ostatnio nawet jego gorący zwolennicy mają sporo kłopotów z jego usprawiedliwianiem. Do nich najwyraźniej zalicza się mój były kolega ze studiów, szeroko znany w czasach swojej szumnej młodości jako “poszukiwacz sprzeczności”. Jego ostatni wywiad, będący kanwą rozważań red. Koraszewskiego to jakby polityczny testament, z którego jasno wynika, że “otwierał bramy piekła i że niczego się nie nauczył.” Co do mnie, pierwszy raz zrozumiałem jak bardzo nasze drogi rozeszły się od czasów studenckich wystąpień przeciw ówczesnemu reżimowi w 1968, kiedy przeczytałem jego słynny esej, romantyczne credo Polaka,w którym próbował łączyć dwa przekleństwa polskiej historii, a za życia dwóch osobistych wrogów, Piłsudskiego i Dmowskiego dając im wspólne alibi. Przecież obaj chcieli dla Polski tego samego dobra, obaj o nie walczyli, każdy na swój sposób. Redaktor największej gazety w Polsce najwyraźniej nie zauważał nic złego w swojej akceptacji dla wyboru dokonanego po 1918 przez Polaków (inspirowanych przez Narodową Demokrację), którzy mając do wybory między prawami obywatelskimi i prawami etnicznymi, katastrofalnie dla siebie postawili na te drugie (musieli przecież ratować “suwerenność”!!!). Ale to tylko dygresja. Bo ważniejsze jest czy za obecny tryumf KK możemy właśnie jego obarczać winą na powszechny skądinąd wzór “prawicy”, dla której jest wcielonym diabłem i jeszcze dodatkowo dzieckiem resortowym? Pytanie otwarte gdyby nie jedno dodatkowe wymienione nazwisko, opatrzone przy okazji wartościującym przymiotnikiem: “….wykorzystano naiwność nie tylko wspaniałych wierzących takich jak Tadeusz Mazowiecki…..”. Wypadałoby chyba przypomnieć, nie wypominając mu wcale jego “wiary”, że to właśnie ten człowiek, jako premier Polski stworzył tego małego potworka prawnego polskiej myśli konstytucyjnej, kiedy zaczął ględzić, że “państwo i kościół są wzajemnie…..suwerenne”. (ta sama myśl trochę oględniej 30.06.1994 w Sejmie:”….zasada niezależności i autonomii oraz wzajemnej współpracy..”). Nawet jak na gorącego katolika taka deklaracja wyzbycia się pretensji do połowy suwerenności kraju, w którym stoi się na czele rządu jest bez precedensu. Ze strony szefa rządu, takie postępowanie powinno być kwalifikowane w kategoriach “przestępstwa dyplomatycznego”, żeby posłużyć się pisowską frazeologią jeśli nie zdrady stanu. Nawet ci, którzyby zgadzali się z ideą przywrócenia konkordatu, na warunkach zaakceptowanych przez Mazowieckiego, powinni mu byli wytknąć ewidentną prawniczą bzdurę “dwóch suwerenów” na jednym terytorium. No, ale nawet dla takich ówczesnych tuzów prawa jak Strzembosz czy Zoll nie było w takim ujęciu sprawy. Jako eksperci od praworządności byli przecież zarówno katolikami jak i….zwolennikami odtworzenia status quo ante….czyli II RP jako kamienia węgielnego budowanej III RP.
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że Naczelny GW, który w młodości regularnie biegał na herbatki do Pałacu Prymasowskiego, chętnie odbudowałby swoje relacje z tym centrum władzy, że zależy mu na jego re-akceptacji i że w zamian za nią jest sporo ofiarować i zrobić dla ratowania prestiżu gnijącej instytucji. Nieźle jak na kogoś przez dziesięciolecia pretendującego do roli obrońcy demokracji i liberalizmu nad Wisłą. Ale bądźmy sprawiedliwi. Taka postawa może nam się nie podobać, ale Red Naczelny reprezentuje jedynie swoje osobiste przekonania (i ew. linię redakcyjną GW). Do obu ma bezapelacyjne prawo nawet w kraju szczątkowej wolności słowa. Trzeba mu jednak przyznać, że nigdy nie dał się skusić żadną państwową posadką. Nigdy nie zajmował żadnego stołka poselskiego czy ministerialnego. Nigdy nie był żadnym prezesem w jakimś państwowym koncernie. Tego samego nie można powiedzieć o takich “wspaniałych wierzących” jak właśnie Mazowiecki, którzy pełniąc urząd osobiście są odpowiedzialni za defraudację laickości polskiego państwa.
Jest światełko w tunelu… Katolicko narodowo fundamelistyczny beton jest na wymarciu i co najważniejsze , młode pokolenie Polaków , jest już stracone dla Kościoła…
Istniało wiele przyczyn i splotów okoliczności dla których krk odegrał taką rolę w okresie 1989 – 2015. Nie zamierzam tłumaczyć pogladów Adama MIchnika, ale zamierzam się podzielić domniemaniem dlaczego tak postepował i podobne działania postuluje obecnie.
Historycznie lokalny krk odgrywał po 1945 r. rolę cześciowo pozytywną przeciwstawiając sie omnipotencji państwa komunistycznego. To, że przy okazji model Wyszyńskiego. a więc katolicyzmu obrzedowego, powierzchownego, celebracyjnego nazywanego niekiedy katolicyzmem ludycznym, utrzymywał masy ludzkie w ciemnocie i zabobonach, to w takim rozumowaniu był koszt tej pozytywnej roli krk. Ta ciemnota, gusła i zabobony jest do dzisiaj w znacznym stopniu dziedziczona na wsi i w miastach wprost proporcjonalnie do wpływów krk w tych środowiskach. Tylko taką masę ludzką można niemiłosiernie drzeć na kasę aż kości bolą. W takim rozumowaniu AM zakładał i nadal zakłada (jak możemy przeczytać), że bez krk tzw. “suweren” zaprzepaści dorobek cywilizacyjny Polski. To pogląd dość rozpowszechniony w srodowisku Kultury paryskiej (Giedroycia), w srodowisku starych, polskich komunistów (wyznawał go m.in. Gomułka) oraz w kręgach starej inteligencji katolickiej do której należał m.in. T. MAzowiecki. Jak widać jest on także bliski AM.
*
O ile jeszcze mogłem od biedy rozumieć taki sposób myslenia REd. AM w okresie 1989-2004 (wejście do UE), to współcześnie zupełnie go nie rozumiem. Polski oddział krk jest jednym z głównych wrogów (nawet nie przeciwników a wrogów wlaśnie) demokracji, praw człowieka, praw kobiet, zwierząt, praw osób LGBT, praw dzieci co w efekcie oznacza wrogość wobec dorobku cywilizacyjnego Polski i perspektyw rozwoju kraju. Nie rozumiem współczesnego rozumowania Red. AM, chociaż ma do niego pełne prawo.
Michnik i nie tylko on, próbuje szukać wartości uniwersalnych i znajduje je jedynie w Dekalogu i bliżej nie zdefiniowanych wartościach chrześcijańskich. Patrzą na Kościół w oderwaniu od jego historii i celu w jakim Konstantyn Wielki stworzył KK. Kościół od początku był narzędziem w ręku cesarza do sprawowania władzy, lub w okresach hegemoni samodzielnie sprawował władzę. Do tego celu używał zarówno katechizmu jak i tortur i stosów. Kościół nigdy się nie wyrzekł chęci sprawowania władzy nad ludźmi. W tym względzie nic się nie zmieniło od czasów Konstantyna, jedynie cesarstwa już nie ma. Smutne to, że ludzie tej klasy co Michnik dali się zmanipulować.
Bo paraliż postępowy najzacniesze trafia głowy. Czy naprawdę musimy się zastanawiać i dyskutować wytwory tej akurat głowy, która od dawna trąci myszą kościelną? On już przebrzmiał, wybrzmiał, i niewiele można się od niego spodziewać w przyszłości. Nie ma potrzeby ani mu tego wypominać, ani go żałować, ani traktować poważnie. To jest taki Andrzej Gwiazda, tylko w innym wydaniu.
Gdyby politolodzy opisali instytucję Kościoła w kategoriach partii politycznej, jako korporacyjną biurokrację walczącą o władzę z tego świata i odarli ją z religijnego kamuflażu, łatwie byłoby ją rozpoznać w naszym kraju.
Na razie nawet problem odsetka niedemokratycznych wyborców zamiatają pod dywan.
Znalezione w otchłaniach i czeluściach internetu ( pisownia oryginału )
Na dnie piekieł Dantego. W oparach siarki i smrodu.
Słychać głośne stukanie – dochodzi od spodu ?!
Ki diabeł?!. Kto tam siedzi za swoje zasługi ?
Ma za sobą na Ziemi pontyfikat długi.
To za jego protekcją dla biskupa Peca
Znalazło się zajęcie przy obsłudze pieca.
Jako tam tak i tutaj pedofilów wspiera
Chyba znajdzie się fucha dla księdza Dymera ?