18.03.2022

Pisał z przyganą półtora wieku temu, Julian Klaczko: „Dzienniki z małą istotnie znajomością rzeczy, za to z upodobaniem, z przyjemnością, wystawiają ten Zachód (Francyę przede wszystkiem) jako stek zepsucia i zgnilizny. Wiedzą o złych obyczajach i zgorszeniach, a nie patrzą głębiej, nie widzą, jakie pod zewnętrzną warstwą złego są nieprzebrane i nieocenione pokłady dobrego we wszystkich kierunkach życia politycznego, cywilizacyjnego i chrześcijańskiego. Pracują tylko niebacznie na korzyść Moskwy ci wszyscy, którzy nasz związek z Zachodem starają się w umysłach polskich osłabić, nadwątlić — szyderstwem czy żalem, fałszywym sentymentalizmem czy płytką doktryną1”.
Historia się nie powtarza, wydarzenia toczą się w innych warunkach przestrzennych i technologicznych, kreują je ludzie inaczej wykształceni i uformowani, z pomocą zupełnie nowej broni i nowych narzędzi. Powtarzalne bywają tylko słowa. Nie warto pytać, kim był ów Klaczko – wiedza ta jest nam zupełnie zbędna; nie szukajmy cóż to się zdarzyło w połowie XIX w. w Europie, że taką przyganę polski dziennikarz na emigracji kierował do polskich dzienników. Wystarczy nam lektura współczesnych polskich dzienników, rzut spojrzenia na polską telewizję, sondażowe wgłębienie w treści polskiej erupcji w Internecie. Nawet trwająca wojna tego nie zmienia: szyderstwem, żalem, fałszywym sentymentalizmem, płytką doktryną, osłabiany jest nasz związek z Zachodem. Podkreślana jest wartość suwerenności państwa, wypada demonstrować „krytyczność” i równy dystans do „różnych narracji”, swoisty symetryzm, oparty na teorii rywalizacji dwóch (lub trzech) hegemonów globalnych.
Wojna wyklucza symetryzm, w wojnie toczącej się po sąsiedzku jest oczywistym, kto jest sprawcą, kto ofiarą. Ta wojna toczy się o wartości, wobec nich nie możemy być neutralni. Wartości, które w pewnej niezgodzie z geografią, uznaliśmy, tak w XIX w. jak i w XXI w., za zachodnie: wszyscy ludzie są równi, obdarzeni pewnymi nienaruszalnymi prawami, w skład tych praw wchodzi prawo do życia, wolności i wyboru własnej drogi poszukiwania szczęścia; celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych.
Nie jest trudno zbudować narrację negującą owe wartości; znacznie trudniejsze jest zmierzenie się ze skutkami owej negacji. Do agresji na Ukrainę nie doszłoby, gdyby Putin nie podbił wcześniej Rosji, gdyby Rosjanom nie odebrał prawa wyboru własnej drogi w poszukiwaniu szczęścia i tak zabezpieczył prawa swego rządu, by nie potrzebować do niczego zgody rządzonych. Wojnę poprzedzono odebraniem Rosji wartości, nazywanych zachodnimi.
Negacja wartości wolnościowych łączy się z pogardą silnego wobec słabych. Demokracja liberalna objawia się postronnemu obserwatorowi, jako system słaby, niedecyzyjny, a przez to mniej skuteczny. Dyktator może jednym rozkazem powołać do pracy tysiące ludzi, kazać im przenosić kamienie i budować piramidy. Premier rządu państwa demokratyczno-liberalnego podjąwszy podobny zamiar, uwikłałby się w wieloletnie dyskusje, konsultacje, ucieranie stanowisk i szukanie kompromisowych rozwiązań. Dyktator swoją skuteczność legitymuje „Wolą Narodu”, wskazując czasami statystyki poparcia w referendach i głosowania.
W demokracjach liberalnych „wola” jest narzucana tylko w sytuacjach skrajnych; zasadą jest negocjowanie milionów różnorodnych kompromisów, bo tylko w ten sposób można chronić indywidualną godność i wolność. W dyktaturze „Wola Narodu” przenosi się na omnipotencję centralnego ośrodka decyzyjnego, skutecznie mobilizującego wysiłki wszystkich poddanych; w demokracji liberalnej panuje istne „bezhołowie”, każda władza ma ograniczone kompetencje, każda ma ręce skrępowane przepisami prawa. I wreszcie: w dyktaturze media, kultura, nauka, służą umacnianiu poczucia jedności i dumy narodowej, w demokracji liberalnej dowolny kurdupel może krytykować wszystko, podważać obowiązujące prawdy, stawiać własne ego ponad „dobro wspólne”, wszystkie słabości, błędy, zaniedbania są natychmiast ujawniane.
Jeśli skuteczność rządzących postrzegamy jako siłę państwa, demokracja liberalna zawsze będzie objawem słabości. Jak więc to się stało, że demokracje liberalne wygrały toczące się w XX w. światowe wojny ? Dlaczego państwa Zachodu są, „niesprawiedliwie”, bogatsze od dyktatur ? Dlaczego, wszędzie, gdzie tylko społeczeństwa mogą, w warunkach wolności, decydować o sobie, wybierają model ustrojowy liberalnej demokracji? Co jest rzeczywistą siłą, a co tylko pozorem siły ?
Dla nas istotniejsze mogą być inne pytania.
Wojna w Ukrainie toczy się między ludźmi broniącymi „zachodnich” wartości a wojskami reżimu negującego demokrację liberalną. Jesteśmy jako państwo blisko linii frontu, społeczeństwo i rządzący kierują się wolą pomocy Ukrainie. Nie zwiększamy jednak tej woli podnosząc sztandar wspólnych wartości. Przeciwnie: wroga rządzący widzą w Rosji, więc adaptują „skuteczność” Putina, by „dzielniej” z tym wrogiem walczyć. Korzystając z atmosfery zagrożenia, starają się zlikwidować resztki niezależności sądownictwa, zniszczyć samorządy, przejąć władzę nad organizacjami pozarządowymi, prawo zastąpić rozkazem.
Mimo rzeczywistego zagrożenia rządzący milczą o konieczności budowy solidarności energetycznej UE, o uspójnieniu polityki migracyjnej, o wspólnej polityce prozdrowotnej. W kraju wysokiej inflacji, w kraju, gdzie emerytów ograbia się fałszując i osłabiając wartość złotówki, jak ognia unika się tematu budowania trwałego rozwoju opartego na fundamencie wspólnej, europejskiej waluty. Państwo, gdzie nie ma wojska, jest tylko „armia defiladowa” i niepełny pomocniczy korpus ekspedycyjny, nie dostrzega potrzeby inwestowania we wspólne, europejskie siły zbrojne i wspólne, dostosowane do potrzeb obronnych, zaplecze przemysłu zbrojeniowego.
Ten absurd jest możliwy, dzięki stale sączonej, wspieranej przez rząd pieniędzmi podatnika, propagandzie antyzachodniej, antyunijnej. Zagrożenie ze strony Niemiec, „odwiecznego wroga”, zgnilizna moralna powodowana mieszanką rasową we Francji, lenistwo Włochów, cwaniactwo Greków, geje i ćpuny rządzące Holandią, rozpad Belgii i Hiszpanii, głupota Szwedów przyjmujących „ciapatych” terrorystów…
Do tego płacz intelektualistów nad upadkiem „rzymskiego chrześcijaństwa”, drwiny z brukselskiej biurokracji, sceptyczne uwagi fachowców „od wojen” o sile francuskiej floty i niemieckich czołgów. I jeszcze tromtadracja politycznych wodzów: My mieliśmy odwagę Tam pojechać, a taki kanclerz Niemiec czy prezydent Francji, tylko z Putinem rozmawia; gdyby świat poszedł za myślą Kaczyńskiego, to Putin już jutro prosiłby o azyl na Alasce.
Nieważne, czy to głupio, czy mądrze; wsącza się przekonanie o słabości UE, o jej tchórzostwie i uległości, wskazuje się tego przyczynę: demoliberalizm troszczący się bardziej o gejów i motylki, niż o bezpieczeństwo narodowe. Narzuca się logikę zgodną z myśleniem Putina, z upiorną powtórką fałszywego darwinizmu społecznego, w którym silny ma zawsze rację.
Jeśli odrzucimy wartości, według których żyjemy, to po co nam bezpieczeństwo narodowe? Jeśli podważamy i odrzucamy Zachód, to czemu mamy się bronić przed Wschodem? Czy nie lepiej wzorem Orbana uznać, że sojusz z silnymi – Rosją i Chinami – da nam więcej niż z dekadencką, słabą i marudną Unią? Może być sojusz wartości z Zachodem, może być także sojusz wartości ze Wschodem…
Prawdziwi patrioci okrzykiem „wczoraj Moskwa, dziś Bruksela” wyznaczają szlaki symetryzmu.
Jarosław Kapsa
1Stanisław Tarnowski „Julian Klaczko” 1909 r
