25.09.2022

Na łamach Studia Opinii publikowane są moje felietony zahaczające o szeroko rozumianą kulturę. Poniższy nawiązuje poniekąd do tego sprzed kilku miesięcy, zatytułowanego „Rosyjski balet”. Potem zajęłam się tym dość marginalnie w „Prerogatywie Fausta”. Skoro przypięto mi już „kulturalną” łatkę, trudno byłoby nie śledzić, nawet pobieżnie, co słychać w tejże. Kulturze. Tym bardziej w kręgach pism, które objęły patronatem medialnym dwie moje ostatnie powieści.
Ostatnio u nas słychać stosunkowo niewiele. Polska kultura boryka się z mizerią finansową, inflacją, wredną – choć nieoficjalną – cenzurą, wręcz szantażem politycznym. Dyskusja o kulturze oscyluje wokół odgrzewanych kotletów filmowo-serialowych i muzycznych, do tego wielce nieświeżych. Zdominowana została przez nielubianą przeze mnie (ani przez nowego prezesa telewizji publicznej) mierną muzykę disco polo i podręcznik do HiT. Dalej, przez telewizyjne komercyjne, nastawione na specyficzny rodzaj publiczności szmiry wypierające (oraz skutecznie tłamszące) teatr, koncerty, wystawy sztuki, wernisaże oraz czytelnictwo. Wojna za wschodnim płotem legitymizuje zagładę polskiej kultury, w tym literatury i sztuki. Jej niedofinansowanie, komercję oraz bylejakość. Daje alibi rozpanoszonemu kiczowi oraz mainstreamowej miernocie. To smutne, straszne, ale dzieje się na naszych oczach tu i teraz.

Po raz kolejny do napisania tekstu zainspirowała mnie pewna rozmowa. Tym razem przeprowadzona na portalu „Strajk eu.” na początku września tego roku. Przed kamerami wymieniało myśli dwóch świetnych dziennikarzy; dotyczyły właśnie kultury podczas toczącej się obecnie wojny rosyjsko-ukraińskiej. Maciej Wiśniowski (moderator) i Roman Kurkiewicz (gość) zastanawiali się podczas przyjacielskiej pogawędki, czy Puszkin, Czajkowski, Dostojewski i inni wielcy Rosjanie mają płacić za putinowsko-rosyjską wojnę na Ukrainie? Kto cierpi na tym najbardziej, i w imię jakich racji? Kto ma w tym największy interes?
Przyznam, że tego mądrego, inteligentnego dialogu słuchałam kilka razy. Za każdą odsłoną odkrywałam w nim coś nowego, zarazem znanego mi, bardzo bliskiego. Zafascynował mnie (sam ów dialog, tematyka, retoryka, sposób narracji, i wysunięte konkluzje) tak dalece, że postanowiłam podzielić się wrażeniami z Czytelnikami SO, podjąć próbę zachęcenia Państwa do wysłuchania całości. Albowiem wpisuje się on w moje pojmowanie tego zagadnienia. Nie zawaham się użyć słowa „problem”, bo go mamy.

Po tym przydługawym wstępie przystąpię do omówienia kluczowych tez rozmowy. A tych jest mnóstwo. Dziennikarze zadają zresztą także pytania o priorytety współczesnego świata. O głód, o żołnierza przyszłości, o medycynę, nowe technologie.
- Czy kultura agresora (tu: Rosji) ma zniknąć z naszej przestrzeni publicznej?
- Czy świat poradzi sobie bez niej?
- Czy zawsze musi tak być, że kultura idzie na pasku państwowego zamówienia?
- Dlaczego nie ma dyskusji intelektualnej o rosyjskiej kulturze i trendach, choć tam rzeczywiście wiele się dzieje? (Red. Wiśniowski wspomniał o znakomitym portalu „RU”, na którym utrwalono ponad 1000 spektakli teatralnych, ok. 1200 filmów. To ogromna skarbnica wiedzy o kulturze. Istnieje jednak obawa, że i to wkrótce zostanie zamknięte).
Paradoks polega na tym, że nie wydarzyło się nic radykalnego. Kultura znika z pola widzenia. W ogóle. Na tym polu odnotowujemy uwiąd.
Elementy niepokojące, które pojawiły się przy okazji wojny, jakby legitymizują istniejący od lat brak zainteresowania, żywej wymiany dóbr. Legitymizują lekceważenie, nieuznawanie faktu, że za naszą wschodnią granicą może dziać się coś interesującego. A tak jest.
Dzieje się histeria antyrosyjska. Zaczyna działać ślepa miotła, która zamiata wszystko. „Poruszamy się w sferze zaklęć, poruszamy się w sferze histerii”. Przykładem może być odwołanie zaplanowanej na wiosnę tego roku polskiej trasy koncertowej Chóru Aleksandrowa (pierwotnie Chóru Armii Czerwonej i kojarzonego z nią nadal). Ten zespół przestał być u nas akceptowany. A przecież w ich repertuarze znajdują się doskonale zaaranżowane covery światowej muzyki pop, ikonicznej nawet dla ruchów LGBT.
„Skierowanie gniewu, bezsilności politycznej i kulturowej w stronę tego chóru jest po prostu najłatwiejsze”.
Urazy i krzywdy nie tłumaczą wszystkiego. Od 30 lat zwrotu politycznego trwa désintéressement kulturą rosyjską. A to jest kultura fascynująca, niezwykła, zaś kawał polskiej historii (nauki, kultury, techniki) związany jest właśnie z naszymi wschodnimi sąsiadami. Nawet warszawskie wodociągi.
Zdumiewa nasze nieuzasadnione a ciągnące się przez setki lat poczucie narodowej wyższości kulturowej. Do tego dochodzi niezrozumiały zupełny brak zainteresowania dorobkiem kultury rosyjskiej. Coś, na czym nie da się zarobić, nie wchodzi na polski rynek. Przykład? Pojawiły się niedawno świetne teksty prof. Walickiego – wybitnego znawcy tej kultury. I nic. Żadnego oddźwięku. Walicki natomiast został poddany ostracyzmowi. Nie tylko po śmierci, ale także i za życia.
Wszystko to (np. odwołanie dyrektora Instytutu Kultury Polskiej w Moskwie i inne podobne zdarzenia w Polsce) świadczy także o słabości polskiej dyplomacji. Wylewamy dziecko z kąpielą; w tym obszarze mamy do czynienia z zabawą chłopców w krótkich spodenkach.
Mimo że budujemy żelbetowe mury, ludzie przedostają się na drugą stronę. Nie ma bowiem murów nieprzekraczalnych. Kultura zaś ma szczególnie dużą moc przenikania murów.
Nie da się udawać, że rosyjska kultura nie istnieje.
A Rosja to nie tylko Putin, Moskwa i Petersburg. To olbrzymi, wielonarodowy i zróżnicowany kulturowo kraj. O wspaniałej, wielowiekowej kulturze i tradycjach. Do tego kultura rosyjska nie jest tożsama z funkcjonowaniem w obrębie obecnego państwa rosyjskiego. W tym przypadku uczestniczymy w rodzaju światowej hipokryzji.
„Dokonuje się krach filozofii praw człowieka. To jest także opowieść o kulturze politycznej, nasza zaś (polska) jest po prostu martwa”.
Wniosek ogólny? Był. I ja podpisuję się pod nim za panami redaktorami.
„Mordując kulturę zagubiliśmy zasady człowieczeństwa. A to nie brzmi zbyt optymistycznie”.

Aneta Wybieralska
W imieniu J. Łukaszewskiego, który ma kłopot z logowaniem:
To nie jest takie proste, jakby się wydawało. Słowa Autorki brzmią pięknie, ale …
Pamiętam jak z książkami Sołżenicyna (sprowadzanymi z zachodu) chadzało się jak z książeczkami do nabożeństwa. Potem zniknął ZSRR, Sołżenicyn wrócił do Rosji i … ludzie szeroko otwierali oczy i dzioby słuchając jego narracji. Jakoś im miłość do tego „miłośnika wolności” szybko przeszła.
Oczywiście, że to nieuzasadniona generalizacja, ale Pani też ją stosuje nie różnicując rosyjskiej kultury ze względu na jej autorów. A założę się, że i z Puszkinem nie dogadalibyśmy się w zgodzie i pokoju.
No i wreszcie moment. Wyobraża sobie Pani, że w czasie II wojny ktoś urządza festiwale muzyki Wagnera? Tak się składa, że go lubię i cenie, ale sobie nie wyobrażam.
Chór Aleksandrowa bardzo, ale to bardzo lubię i to nie za to, o czym Pani pisze, ale za rewelacyjne wykonania starorosyjskich pieśni (łącznie z XVIII wiekiem). Mam taka starą ich płytę z tymi rzeczami.
Należałoby więc zadać sobie pytanie: kto tej kulturze wyrządza krzywdę. Ci, którzy odrzucają ją in gremio z powodów chwilowo istotniejszych, niż ona sama, czy ci, którzy ją w taki dół wpakowali?
A poza tym to tylko chwila. Minie. Jak wszystko.
Dziękuję. Ma Pan rację, podpisuję się pod tą… hmm… krytyką? Polemiką? Wszystko tak. Tu jednak nie tyle chodzi o kulturę rosyjską, starą, nową, Wagnera, Gogola i Sołżenicyna, ile o wylewanie dziecka z kąpielą. W kontekście toczącej się wojny (tej i innych) pomijamy kulturę jako coś, bez czego każdy naród ginie… Ponadto legitymizujemy chamstwo, butę, polaryzację polityczną i gospodarczą. Demagogią i łgarstwem, propagandą (tu: antyrosyjską) przykrywamy nasz „narodowy” totalitaryzm, złodziejstwo itp. Tak. Chwila. Oby minęła jak najrychlej. Pozdrawiam serdecznie. AW