17.08.2024
Prawie miesiąc temu (dokładnie 15.07.24) powszechnie znany i szanowany Redaktor Ernest Skalski opublikował w Studio Opinii zgrabny artykuł pod tytułem „Prawo KTT”.
Jako że kanikuła, to niektórym udaje się przeżyć latem kilka tygodni bez dostępu do sieci. Ja też nie zdążyłem z komentarzem do tego artykułu ani do późniejszych po nim komentarzy. Temat wszakże jest jednym z tych, których nie sposób pozostawić bez komentarza, szczególnie gdy się go zna dobrze zarówno od zewnątrz jak i od środka. I to od dekad.
Już we wstępie tego artykułu czytamy z zainteresowaniem i od razu się zgadzamy, że:
„Prawo KTT mówi prawie wszystko o PRL i ze smutkiem widzę, że odnosi się do wielu dziedzin w III RP. W tym do nauki prawie w całej rozciągłości”.
Dalej niestety już jest słabiej i szkoda, że reszta artykułu, to w zasadzie tylko dalszy (choć składny) lament nad ubóstwem skansenu nauki polskiej („z ich togami, łańcuchami, gronostajami…”), choć bez faktów, konkretów, czy diagnozy systemowej. Surowe fakty, choćby na temat sprzeczności pensum dydaktycznego z wymogami czasowymi projektów badawczych przedstawiano już w SO szczegółowo, między innymi: Krzysztof J. Konsztowicz: Jak zła dydaktyka dobija słabą naukę w polskiej pouczalni wyższej – Studio Opinii, a jeszcze więcej znajdzie się w książce „Gospodarka nie-wiedzy”.
W „Prawie KTT” lament przepleciony jest dodatkowo ogólnikowymi życzeniami, lecz bez odniesień do właściwych regulacji prawnych, jak na przykład : …”powinien funkcjonować system, zapewniający dobrą robotę”… (???)…
System to obowiązujące prawo, a prawa odnoszące się do nauki są niespójne, by nazwać to oględnie. Nie trzeba długo szukać, bo nie dalej jak na tej stronie (SO) ciągle widnieje artykuł Krzysztof J. Konsztowicz: Nauki polskiej droga do… Castoramy? – Studio Opinii, w którym podrozdziały „Braki legislacyjne” i dalej „Naprawa prawa” opisują szczegółowo niespójności ustawowe w odniesieniu do nauk mogących (niestety) mieć związek z gospodarką. Nie można się przy tym łudzić, by w systemie naczyń ściśle połączonych jakim jest państwo tak mocno centralistyczne, udała się wyrywkowa naprawa jakiejś jednej dziedziny, bez związku z innymi. Wszyscy pamiętamy, że tylko w bieżącym stuleciu były już trzy tzw. reformy nauki i szkolnictwa wyższego, co jedna to gorsza, i dalej nic z tego… Co to jest „dobra robota” w tym rzemiośle?…
*
Ale w artykule „Prawo KTT” pan Redaktor E. Skalski zdaje się pocieszać, że mimo beznadziejnie kiepskiej kondycji polskich uczelni „w USA też jest wiele byle jakich prowincjonalnych uczelni”…
Tu mogą się pojawić wątpliwości – bo jak wiele jest to „wiele”, jak mierzyć tę „bylejakość” – i co z tego dla naszej rodzimej bylejakości?
Warto przejść do konkretnych miar i wskazać, że w pierwszej 50-tce Listy Szanghajskiej (najlepszych uczelni świata) za 2023 r. klasyfikowanych jest 15 amerykańskich uczelni stanowych, czyli tych „prowincjonalnych”. Żeby nie mówić tylko o MIT (poz.3), trzeba też wspomnieć o takich uczelniach jak University of North Carolina – Chapel Hill (poz. 31), czy University of Wisconsin – Madison, (poz.35). Czy te dwie ostatnie szkoły są znane komuś w Polsce? Czy ktoś się z nimi równał?…
W pierwszej 50-ce Listy Szanghajskiej są uczelnie stanowe ze wschodu kontynentu, jak Penn State (poz.14), czy z zachodu – tu samych oddziałów University of California – aż 4 (w tym 70 noblistów), są także uczelnie ze stanów południowych, jak University of Texas at Austin (poz.43). Czyli z każdej strony USA można znaleźć wybitne uczelnie z finansowaniem publicznym …
Oprócz 8 amerykańskich uniwersytetów prywatnych (też wybitnych), w pierwszej 50-tce Listy Szanghajskiej w 2023 r. jest jeszcze 5 amerykańskich uczelni także z finansowaniem publicznym, ale już miejskim. Czyli ponad połowa pierwszej 50-ki tej listy najlepszych uczelni świata, to uczelnie amerykańskie opłacane przez podatników, którym musi się opłacać płacić… Patrząc dalej, w pierwszej setce tej listy jest jeszcze 7 innych amerykańskich uczelni stanowych i miejskich. Czyli te „prowincjonalne” (stanowe i miejskie) tworzą 30% pierwszej setki Listy Szanghajskiej! Najlepszych uczelni spośród tysięcy w całym okrągłym świecie… No to ja dziękuję… Do tego przykładu będę się jeszcze odwoływał w przyszłości. Bo przecież to te uczelnie narzucają kierunek selekcji pozytywnej na całym kontynencie, a nie „byle jakie prowincjonalne uczelnie”… Szczegóły w: ShanghaiRanking-Universities.
*
Wracając do III RP, w swoim tekście „Prawo KTT” (SO z 17.07.24) Redaktor E. Skalski sugeruje, że:
„Problem polega na tym, że tak mało jest w Polsce dobrych uczelni i zupełnie nie ma świetnych, tych które by tworzyły postęp i nowoczesność”.
Otóż znając temat od korzeni spieszę donieść, że brak świetnych uczelni, to nie jest problem.
To jest skutek problemu.
Świetne uczelnie „które by tworzyły postęp i nowoczesność” nie biorą się ot tak sobie, z niczego lub z samego życzenia, czy nawet rozporządzenia, są budowane w określonym otoczeniu organizacyjnym, a więc i prawnym, dostosowanym do rzeczywistości. Istotą problemu w III RP jest system prawny, prowadzący do takich, a nie innych skutków, a dokładniej – system prawny utrzymujący ten chorobliwy i zhierarchizowany centralizm, ciągle bardzo soc-realistyczny w swej istocie i rozlewający się na „wiele dziedzin funkcjonowania III RP” (jak zresztą pisze to Red. E. Skalski), jeśli nie na większość sfer życia kraju i tkwiący w świadomości podprogowej kolejnych pokoleń.
Mówiąc o szkodliwości centralizmu w nauce, warto uściślić choćby taki ważny punkt, że elementem tego wadliwego centralistycznego systemu organizacyjnego, narzucającym kierunek i wiodącym do takiego poziomu degradacji akurat samej dziedziny nauki (ale nie tylko tej – nazywajmy rzeczy po imieniu…) jest jedna z licznych, a niepotrzebnych centralnych mega-komisji (169 osób), występująca obecnie (jak na ironię…) pod nazwą Rada Doskonałości Naukowej.
Ostatnio na stronie Fundacji Science Watch Polska można naocznie stwierdzić, czy to jeszcze ironia, czy już głęboki absurd: SCIENCE WATCH POLSKA – Siedem grzechów głównych RDN czyli niedoskonałości w Radzie Doskonałości.
Celem tej opłacanej sowicie przez nieświadomego podatnika mega-spec-komisji jest, jak sama głosi – działanie „na rzecz zapewnienia rozwoju kadry naukowej zgodnie z najwyższymi standardami jakości działalności naukowej”. Aliści (jak wskazują konkretne dane przedstawione przez Fundację SWP) większość członków Zespołu Nauk Humanistycznych (19/27) czy Zespołu Nauk Społecznych (26/36), nie ma żadnego wkładu w naukę światową, czyli nie ma ani jednej indeksowanej publikacji międzynarodowej wskazanej przez platformę Web of Science, albo ma co najwyżej jedną pozycję, zresztą o niezweryfikowanej jakości cytowania. To mniej niż wkład w naukę wymagany od doktoranta fizyki czy inżynierii… Do tego wybitnego grona ekspertów zalicza się również sam przewodniczący RDN, protegowany i namaszczony przez byłego (na szczęście) ministra… Wybitne towarzystwo tego ostatniego było już prezentowane w SO, jeszcze w okresie ich szczytowania, w 2021 r:
Krzysztof Jan Konsztowicz: Historia i teraźniejszość w szkołach; nie–dorobek naukowy zespołu ekspertów – Studio Opinii, także po ostatnich wyborach: JS: Cham okazały – Studio Opinii.
Cóż dodać – jest obawa, że RDN to hodujący polską naukę eksperci na miarę radzieckiego uczonego Iwana Miczurina, znanego z hodowli gruszek na wierzbie…
*
Problem z humanistami w naszym kraju nie jest błahy i jest o tyle kłopotliwy, że często mówiąc „nauka” widzą tylko swoje niewielkie poletko, które jednak leży daleko od gospodarki, czyli wytwarzania dobrobytu, ilościowo prawie na granicy błędu pomiaru. Jeszcze większy problem w tym, że wykorzystując ten ułomny centralny system wydawania pieniędzy podatnika produkują oni całe stada „gadaczy” czy inaczej „niedorobów”, którzy na każdy temat potrafią dużo mówić ale niewiele konkretnego potrafią zrobić, by nie wspominać szkód. Często szukają łatwej i szybkiej kariery partyjnej (chodząc w procesjach za kim trzeba, czy za jakimś prezesem w różnych pochodach), także na szczeblach administracyjnych wszelkiego kalibru. Pełno ich we wszystkich mediach łącznie ze szkłem, bo łatwo jest gadać… Niestety mają w tym kraju zbyt wielki wpływ na ciała ustawodawcze i administracyjne, także zaludnione humanistami niespełnionymi w swoich specjalnościach, wspartymi tandetnymi celebrytami i innymi karierowiczami.
Dlatego nawet teraz, już nie mówiąc o ordynacji wyborczej czy o organizacji państwa, koniecznie i wielokrotnie trzeba przypominać, że w krajach rozwiniętych większość wydatków na badania naukowe w ostatnim półwieczu skupia się na dziedzinach mających związek z gospodarką, czyli głównie na stosowanych naukach ścisłych, przyrodniczych i inżynierskich oraz na badaniach rozwojowych i wdrożeniowych. Te dziedziny i takie badania pochłaniają z grubsza około 80% wszystkich nakładów na naukę, zresztą łożonych głównie przez sektor prywatny, któremu musi się opłacać. Dalej w finansowaniu idą nauki o zdrowiu – ponad 15%, a reszta czyli około 5%, przypada na nauki humanistyczne i inne (jak sztuka – też ważna, ale inaczej…). Czyli te ostatnie spożywają niewiele ponad standardową sondażową granicę błędu pomiaru równą 3%, i ich wykonawcy powinni zachować właściwą skromność.
Więcej o roli badań stosowanych, różnicach między rodzajami badań wpływających na gospodarkę i budowanie dobrobytu, zainteresowany czytelnik z dostępem do biblioteki uczelnianej znajdzie w majowym numerze czasopisma krajowego „Mechanik”: [Krzysztof J. Konsztowicz, „Rola badań stosowanych w rozwoju innowacji produktowych”, Mechanik, R 97 [5-6] 60-63 (2024)] oraz w załączonej tam bibliografii.
*
Mając te dane na uwadze można wrócić do „Prawa KTT” w SO i spytać – co oznaczają cytowane w tym tekście „postęp i nowoczesność”, tworzone przez „świetne uczelnie”?
Jakie miary dla tych pojęć Szanowny Autor miał na myśli?…
W krajach rozwiniętych postęp zależy w ogromnej mierze od rozwoju materiałów, czego u nas nie bardzo chce się rozumieć. Z nich robi się nowe i lepsze komputery, samoloty, armaty, traktory, itp., a w każdej RP z tym było i jest słabo. Dekady temu wierzono, że informatyka sama załatwi postęp, ale nie załatwiła, bo jest narzędziem, a nie docelowym produktem. Teraz niektórzy naiwni wierzą, że cały postęp zrobi za nas sztuczna inteligencja. W zachodnich uniwersytetach już od dawna rozwijają się sieci badań stosowanych typu „AI dla rozwoju nowych materiałów”. I to ma głęboki sens.
Postęp mierzony jest corocznie przyrostem PKB, a w krajach rozwiniętych do etapu gospodarki opartej na wiedzy, w powiększaniu majętności narodowej wymierny udział ma wiedza w postaci innowacji produktowych i technologicznych, bo te generują większą wartość dodaną produktów sprzedanych na rynku. W tych krajach innowacje akademickie mają w tym prawie połowę udziału (ponad 40%) i taka nowoczesność również wyrażana jest określonymi parametrami makroekonomicznymi. Żeby wszystkie inne parametry rosły, najpierw musi rosnąć ten podstawowy jakim jest ilość patentów na milion mieszkańców na rok. W samym roku 2022, w samym Europejskim Urzędzie Patentowym (EPO), sama tylko Korea Południowa zgłosiła 10000 patentów, Polska – zaledwie 4 (słownie cztery…).
To jest kolejny problem systemowy, który trudno zamknąć w jednym akapicie, albowiem nic to nie da. Dogłębna analiza przyczyn braku innowacyjności akademickiej i braku związków tutejszej nauki z gospodarką przedstawiona jest w książce z 2020 r. dostępnej w sieci:
Gospodarka nie-wiedzy Krzysztof Jan Konsztowicz. Ebook – Księgarnia ekonomiczna Onepress.pl,
a jasne konkluzje zawarte są w rozdziale IX – Remont generalny…
*
Według „Prawa KTT”
„Pracę doktorską można zrobić dobrą ale, się nie musi”.
Można być pewnym, że u dobrego profesora o utrwalonej pozycji międzynarodowej nie można zrobić słabej pracy doktorskiej. Patrz wyżej – RDN & Co… To kolejny problem systemowy, dzięki któremu już mamy w III RP największą na świecie ilość magistrów. I co z tego?… Z powodu niedorzeczności centralistycznego systemu wydawania publicznych pieniędzy doktorantów też tu jest około trzy razy za dużo, a studentów ze dwa razy. Po co i za co?…
O lokalnych recenzentach więcej tu: SCIENCE WATCH POLSKA – Recenzje za granty.
Trzeba dodać, że anonimowe recenzje w międzynarodowych czasopismach indeksowanych działają bez zarzutu od lat i tam nieustannie publikują prawdziwi doktoranci z prawdziwymi promotorami. Jest od kogo się uczyć, chyba że się nie chce…
W podrozdziale „Pieniądz dobry na wszystko”… czytamy:
…”w oświacie i nauce wprowadzanie mechanizmów ekonomicznych daje skutki odwrotne do zamierzonych”.
Niekoniecznie. W krajach rozwiniętych także w tych dziedzinach mechanizmy ekonomiczne, dobre planowanie i staranne liczenie kosztów działają bardzo dobrze. Jest od kogo się uczyć, chyba że się nie chce…. Na przykład w Kanadzie długoterminowe zyski z inwestycji w oświatę i w naukę wliczane są regularnie do przyrostu dochodu narodowego: Krzysztof J. Konsztowicz: Tryptyk szkolny. Część pierwsza, ekonomiczno-polityczna – Studio Opinii
*
W ostatnim podrozdziałku artykułu „Prawo KTT”, zatytułowanym „Szeroko rozumiany rynek” dochodzimy do takiego ciekawego porównania:
„Nie pamiętam, który z amerykańskich generałów; Bradley czy Patton, powiedział, że armia jest jak makaron. Można ją ciągnąć, ale nie można pchać.
Podobnie jest z technologią, czy w ogóle z nowoczesnością. Rozwija się gdy jest na nią zapotrzebowanie – popyt poparty pieniądzem”…
Ufff… – niezwykle barwne porównanie… Niestety, mocno chybione w przypadku nowoczesnych technologii i produktów powstałych z inwestycji w krajowe priorytety w naukach stosowanych, badaniach rozwojowych i wdrożeniowych. To jest źle rozumiany rynek. Prawo J-B. Say’a to jednak już głęboka historia.
Bo jak będzie zapotrzebowanie, to już będzie dużo, dużo za późno by się obudzić czy opamiętać. Poza żywymi przykładami, jest na ten temat ogrom bibliografii światowej, a w III RP stan niedobudzenia trwa już ponad trzy dekady i dlatego ciągle tkwimy w modelu gospodarki ekstensywnej. W tych procesach wdrażania podnoszącej majętność intensywnej gospodarki opartej na wiedzy potrzebna jest najpierw długoterminowa i bezpartyjna wizja. Potrzebne jest bardzo dobre planowanie, rozwojowe mapy drogowe w różnych wariantach wzrostu i konsekwentna (nie kadencyjna) realizacja w postaci wdrażania szczegółowych, ale długotrwałych rozwiązań prawnych. Nie na wczoraj, jak tu jest w zwyczaju… Dalej idą kosztowne inwestycje, nie mówiąc o dogłębnych szkoleniach niezbędnych kadr, i to nie tylko administracyjnych. O samych kadrach nauczycielskich pisałem więcej w SO w trzech niedawnych publikacjach pt. „Tryptyk szkolny”. Jest pewne, że w gospodarce opartej na wiedzy nie tylko chodzi o uczelnie, bo bez dobrej, kreatywnej szkoły rozwijającej ciekawość, samodzielne myślenie i indywidualności, nie będzie świetnej, kreatywnej uczelni: Krzysztof J. Konsztowicz: Tryptyk szkolny. Część trzecia – przykład szkół publicznych w Kanadzie – Studio Opinii.
W Korei Południowej już w latach 80-ych ubiegłego wieku przygotowywano się do wdrożenia gospodarki opartej na wiedzy (bo czytali „w tych obcych językach” i wiedzieli, co będzie). Już wtedy, i potem w latach 90-ych, bardzo konsekwentnie planowano tam długoterminowy rozwój wybranych branż i jednocześnie systematycznie wprowadzano niezbędne zmiany regulacji prawnych. W latach 20-ych XXI wieku już tam są na dobre – wydają na naukę nie 2% PKB ale ponad 5% (a głównie na wskazane wyżej dziedziny), i zarabiają dużo, dużo więcej. Skutki, czy raczej efekty są widoczne także na polskim rynku, w wojsku, w przemyśle…
Jeśli większość kadencyjnych polityków myśli tu tak, jak jeszcze niedawno wyrażał to jeden z nich, że „jak kto ma wizje, to powinien iść do lekarza”, to będziemy dalej kitować dziury w knotach prawnych „na wczoraj”, hodować gruszki na wierzbie i ryć różne przekopy donikąd. Patentów i innowacji będzie tyle ile jest, czyli prawie nic, a uniwersytety będą tam gdzie są, albo i gorzej. Lepiej zorganizowany świat nie czeka, ale my – napuszone paniska (także te w gronostajach) – zawsze możemy czekać na cud „letniej wody w kranie”. Albo na kolejną kroplówkę z UE.
Byle to nie był zimny prysznic…
Krzysztof J. Konsztowicz
P.S.
W pierwszym komentarzu pod lipcowym artykułem „Prawo KTT”, znany w SO jego autor Zbigniew pisze – „nic dodać nic ująć”… Otóż, jak widać powyżej – dodać można, a może nawet trzeba – i to dużo. Choćby tylko od jednego autora i nawet jak się oszczędza na objętości tekstu… Światowa bibliografia tej tematyki jest obszerna, zarówno ta naukowa jak i publicystyczna, i nie zrobi się wiele na skróty…
Pseudonim ACL pisze poniżej: „Uniwersytety od wieków prowadziły badania podstawowe, dzięki którym zyskiwano wiedzę, którą można wykorzystać praktycznie”. To utrwalona nieprawda i niezrozumienie mechanizmów. Wiedzę podstawową rzadko wykorzystuje się praktycznie i nie za szybko, nieraz po długim czasie. Żyjemy w innym świecie; polecam wskazany wyżej artykuł w czasopiśmie „Mechanik”.
Znany w SO komentator i autor Sławek potwierdza przekonanie o utrwaleniu anachronicznego modelu systemu NiSW rodem z PRL. Można zgodzić się, że relacje „mistrz-uczeń” istnieją tu „w dość karykaturalnej formie”, ale to głównie dlatego, że bywają mocno wypaczone. Niektórzy profesorowie biorący sporą kasę za tzw. promocję, często nie promują należycie i nawet nie wiedzą co jest w tych „promowanych” przez nich pracach. Na pewno nie są dobrymi mentorami, od których można nauczyć się „dobrych praktyk w rzemiośle”…
Muszę pocieszyć p. Sławka, że w krajach rozwiniętych relacja mistrz/uczeń jest pielęgnowana równie starannie jak za czasów Talesa z Miletu. To jest ciągłość jakości w rzemiośle, wartość „szkoły mistrza”, która dokłada się do renomy uczelni… W kilkudziesięciu międzynarodowych konferencjach naukowych w których uczestniczyłem, najczęściej występowali młodzi doktoranci (także i magistranci) przywożeni z różnych stron świata przez promujących ich profesorów po to, by tak właśnie, „w realu”, uczyli się prezentować wyniki prac, będące zawsze wycinkami większych projektów kierowanych przez tych profesorów. Nie ma tematów „z sufitu”, jak to u nas czasem bywa. Uczniowie w pocie czoła uczyli się dyskusji naukowej i potem profesor uczył ich pisania publikacji do materiałów konferencyjnych i dalej do czasopism indeksowanych. Jak to jest szósta wersja wymagana przez nieustępliwych recenzentów i wydawców, to też się ją pisze w pocie czoła. Wiem coś o tym. Nie ma mowy o plagiacie i „nie ma kitu”, musi być jakość godna renomy profesora, który wie, co jest w każdym zdaniu każdego tekstu, bo je koryguje i omawia wielokrotnie ze współautorami. Tak samo dobrze orientują się w tematyce anonimowi recenzenci znający branżę na wylot. Tak było i tak jest nadal tam, gdzie to działa. Zapewniam, bo sam do niedawna pisywałem takie recenzje, które też wymagają wysiłku i bieżącego oczytania. No a tak osiągana przez autorów „punktoza” jest trwała i w normalnym świecie ma wartość na całą karierę. W wielu sportach, na przykład w tenisie, też nie ma plagiatu i punkty też się liczą bezwzględnie – nieprawdaż?
I kibice nie protestują…☺…
Mogę Pana także pocieszyć na koniec, że sensowne wyjście ze stanu tego „skansenu polskiej nauki” już dawno temu było i nadal jest całkowicie wykonalne, tylko – pozostając przy przykładzie tenisowym – trzeba zastosować proste reguły, których młodego mistrza Carlosa Alcaraza uczył jego dziadek.
To mianowicie hiszpańskie reguły 3C: „Cabeza, corazón y cojones”…☺…

Krzysztof Jan Konsztowicz
Dr. hab. inż.
Emerytowany profesor ATH w Bielsku-Białej.
Ci, co to widzą, nie mogą. Albo nie chcą.
Ci, co mogą, nie widzą tego. Albo nie chcą.
Żebyż nam się chciało chcieć!
@hedera
Nam, czy politykom – ustawodawcom? Żeby zechcieli widzieć interes kraju przed interesem partyjnym, wbrew temu co nieraz gromko deklarują. Proszę spojrzeć na ostatnie żałosne umizgi p. Kosiniaka-Kamysza do kółek łowieckich… Czy to dla dobra edukacji dzieci i młodzieży w tym kraju?…
To mianowicie hiszpańskie reguły 3C: „Cabeza, Corazon y Cohones”…☺…
Cabeza, corazón y cojones — proszę o korektę.
@666
Dziękuję za czujne czytanie do końca 🙂 i dostrzeżenie tej „fonetyzacji”. Przesyłam do Redakcji prośbę o korektę.
Z przyjemnością przeczytałem znakomitą analizę potrzeb i konieczności zmian w organizacji nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce przeprowadzoną przez Autora. Wynika z niej także konieczność zmian całego systemu edukacji w skali państwa polskiego. Profesor Konsztowicz od lat postuluje potrzeby i kierunki zmian i … nic się nie dzieje. Przeciwnie, cały sektor ciągle brnie pod prąd jakby chcąc udowodnić, że woda płynie pod górkę. Właściwie chyba nawet bardziej niż nad niezbędnymi zmianami należałoby się zastanawiać publicznie nad istotnymi przyczynami (nie)możliwości zmian.
*
Przepracowałem co prawda ok. 30 lat na jednym z polskich uniwersytetów, zajmując się zresztą zarządzaniem, ale w żadnym razie nie czuję się kompetentny w kwestii reformy całego sektora. Po pierwsze dlatego, że nigdy sie tym nie interesowałem ani nie zajmowałem zawodowo. Po drugie dlatego, że w jakimś sensie intuicyjnie przyjmuję, że sektor w całości choruje na „wyuczoną nieudolność” i jest w takich kategoriach niereformowalny. Chętnie poczytałbym poważne wypowiedzi, które zadałyby kłam tej mojej intuicji.
*
Model mistrz-uczeń jest tak stary jak uniwersytety i pewnie ma w sobie pokłady efektywności. Mnie raczej chodziło o to jak zapobiegać i przeciwdziałać patologiom prowadzącym do karykaturalności tego modelu. Podobnie z punktozą, której karykaturalność pogłębił w najwyższym stopniu czarnek polskiej edukacji. A już tytuł profesora jaki nosi ten były minister sam w sobie obrazuje stan całego sektora.
@ Sławek
Z przyjemnością i uwagą czytam trafne komentarze p. Sławka; ten, tamten jak i wszystkie inne w SO od lat.
Fundamentalna przyczyna (nie)możliwości zmian to centralizm pseudo-soc-realistyczny i wygodnictwo polityków w funkcjonowaniu w tym systemie, z taką ordynacją wyborczą jaka jest i pozwala na ciągłość w „trzymaniu się władzy” i działaniach pozorowanych. Niezbędne zmiany wymagają remontu generalnego systemu (wielu) praw a do tego trzeba oczytanych w bibliografii prawników, którym też się będzie chciało chcieć…
*
Pana pesymistycznej intuicji, a także wygodnictwu wielu „soboli w gronostajach”, mogę przeciwstawić optymistyczną myśl, że nieudolność sektora jest reformowalna, ale musi mieć ścisły związek z remontem generalnym wskazanym wyżej. Może zdążę o tym napisać – jeszcze bardziej „czarno na białym”…
*
Patologiom i karykaturalności też można zapobiec w prosty sposób, choćby przez urealnienie „punktozy” do takiego poziomu jak w normalnym świecie. Wymieniany przez Pana osobnik (nazwisko nie przechodzi nie tyle przez gardło co przez palce, jak i wielu podobnych z tego miotu) nawet nie zrobiłby doktoratu, a może nawet i „magisterki”, kiedy i ta będzie właściwie traktowana… PZDR. K.
„Może zdążę o tym napisać – jeszcze bardziej “czarno na białym”…”
*
Z niecierpliwością będę czekał na taki artykuł. Trzeba naszym politykom oraz kolegom z uczelni nieustannie powtarzać, że mniej liczy się ich wygoda i spokój sumienia, a bardziej przyszłość naszych następców.
Korzystając z okazji z serca dziękuję za ciepłe słowa i serdecznie pozdrawiam !