Andrzej C. Leszczyński: Niepiękne zwierzę8 min czytania


13.06.2025

Człowiek to nie jest piękne zwierzę – tak zatytułowana jest książka Barbary Skargi (Znak 2007), która swe uwagi czerpie nie tylko z przytaczanych tekstów, lecz także z obserwacji polskiej rzeczywistości społecznej. Pewnie i z własnych doświadczeń biograficznych (w grudniu 1955 roku po jedenastu latach wróciła do Polski z sowieckiego łagru). Myślałem o tej książce, o jej tytule, czytając rozmowę z Anną Bikont w najnowszym numerze „Znaku”. Że jest Żydówką dowiedziała się mając 32 lata. W książce Nie koniec, nie początek opisuje powojenny polski antysemityzm. We wspomnianej rozmowie mówi o tym, jakim ryzykiem była dla Żydów w 1945 roku próba powrotu do swych domostw, miejsc opuszczonych przed laty. „Najtrudniej było wracać do swoich małych miejscowości. Tam często nie została żadna szczelina. A zamordowanie dwóch, trzech Żydów działało jak przestroga: jeżeli nie wyjedziecie, spotka was to samo. I wyjeżdżali”. Przed wojną antysemityzm zazwyczaj wiązano z dużą ilością Żydów, którzy mogli stanowić konkurencję w wielu dziedzinach. Po wojnie została ich ledwie garstka, a niechęć do nich radykalnie wzrosła. Zabójstwa na tle rasowym przed 1939 rokiem należały do rzadkości, po wojnie zagrożone było życie każdego Żyda. Mordowani i wydawani okupantom przez Polaków już w czasie wojny, teraz stanowili zagrożenie, że „wrócą po swoje”, odbiorą to, do czego nowi właściciele zdążyli się już przywiązać. Patrzyli więc na nich z wyrzutem, dawali odczuć, że przecież powinni byli zginąć. Często nie kryli zadowolenia, że „Hitler zrobił za nas robotę”.

Powojenne powroty okazywały się ryzykiem nie tylko dla Żydów. Wielki strach, film Pawliny Carlucci-Sforzy, opowiada o tym, jak okolicach Przeworska z rąk sąsiadów masowo ginęli ludzie wracający z robót w Niemczech. I o zmowie milczenia, jaka trwała latami (bywa, że trwa aż do dzisiaj). Film wygrał radomski festiwal Międzynarodowe Spotkania Filmowe Kameralne Lato 2020 (obejrzałem go pół roku później na festiwalu w Krakowie). O treści filmu mówi jeden z jurorów: „[…] W lesie koło Przeworska na Podkarpaciu zatrzymywano pociągi z wracającymi do domów w okolicznych wioskach ludźmi: wyciągano ich z wagonów, obrabowywano, rozbierano do naga i wieszano na drzewach. Ten las jęczał, płakał i wył z bólu a okoliczni mieszkańcy milczeli. To nie była jedna noc zbrodni, ani dwie noce, ani trzy. To trwało aż do lat 50.! Wielki strach paraliżował świadków aż do dzisiaj”.

Dwa lata później w wydawnictwie Czarne ukazała się reporterska książka Rafała Hetmana pt. Las zbliża się powoli, w której problem blokady pamięci i paraliżu języka (niczym w wierszu Joanny Pawłat Mikroświaty ocalone: „…środowisko jest nieme/ Nie jesteśmy w stanie nauczyć się jego języka”) znajduje swoje wstrząsające konkretyzacje. Oto dłuższy fragment tej książki: „ – No, wie pan, tyle mogę: pod lasem się urodziłam, pod lasem się wychowałam, pod lasem mieszkałam dwadzieścia trzy lata od dziecka i odchodząc stamtąd do męża, nic nie wiedziałam o tym, co działo się w Dębrzynie. Urodziłam się w 1950 roku. Latało się po tym lesie z rodzeństwem. I co rusz: tu kości, tam kości. Myśmy pytali: »Co to jest?«. Ciotki odpowiadały: »Tu sarna, tam coś innego«. Ile miałam lat? Jeszcze wtedy do szkoły nie chodziłam. Było takie miejsce. Mówili na nie »martwy zrąb«. Ludzie tam nie chodzili, nie zbierali gałęzi, nie zbierali stamtąd grzybów, sosenki tam rosły, nieduże, blisko siebie, że trudno się było przecisnąć. W tym martwym zrębie był rów, a w rowie masa kości, jakby ktoś przyjechał przyczepą i wysypał. Tata w ogóle nie kazał nam tam chodzić. Ale poza tym to wszędzie chodziliśmy. Człowiek znał las jak swój palec, od maleńkości. Tam kości były gdzie bądź i przecież ile my razy takie kości do domu przytargali! A tata: »W tej chwili tam, skądżeście wzięły, tam proszę położyć!«. I jeszcze: »Nie rzucać, tylko położyć«. My się pytamy: »A to z czego kości?«. A on, że może z koni, że może z jelenia. Do dzisiaj mam przed oczami cały szkielet człowieka. Tylko że wtedy nie wiedziałam, że to szkielet ludzki. Ciotka powiedziała, że sarny. Potem, jak już byłam dorosła, to sobie uzmysłowiłam, że przecież sarna ma inną głowę.

— Rodzice coś opowiadali o Dębrzynie?

— W ogóle nie było tematu. Ale już wtedy były w lesie takie grobki i jak my się pytali, skąd te groby, to nam odpowiadali, że tam ktoś leży. »Czyje te groby?« »To z czasów wojny«. Tak nas zbywano. A jak zaczęliśmy chodzić do szkoły, to pani kazała nam stroić te groby. Latało się ze świeczkami, żeby zaświecić. Tylko jak ja pamiętam, to pierwsze groby były wklęśnięte i były trzy. A teraz już jest ile?

— Więcej.

— Komuś sumienie chyba nie dawało spokoju, bo przybił też tabliczki na drzewach i według mojego obliczenia to siedem grobów tam powstało.

— Nie wiadomo, kto to zrobił?

— Mówię: ten, co mu sumienie nie dawało spokoju.

— I rodzice faktycznie nic nie mówili o lesie?

— Nic kompletnie. Mówię panu, miałam dwadzieścia trzy lata i o niczym nie wiedziałam. Nie wolno było chyba mówić, tak mi się wydaje. I dopiero teść i jego brat mnie uświadomili. Oni dużo wiedzieli, znali nazwiska. Ale to nie było tak, że ja się zapytałam i mi powiedzieli, tylko sama zbierałam po odrobinie. Robił się wieczór, przychodził jeden wujek, drugi wujek i se opowiadali, jak to było w czasie wojny, jak po wojnie, że prawdopodobnie ten chodził do Dębrzyny, że tamten, a ja w to wszystko się wsłuchiwałam i pomału doszłam, co tam się wydarzyło. Myślę sobie: »Boże, ja tam byłam, a nic nie wiedziałam!«. I potem zaczęłam pytać już swoich rodziców. Ojciec był w kiepskim zdrowiu, bo chorował na raka, ale pytałam się go, a on… Cisza. Tak było. Pytałam mamy, a ona: »Daj mi, dziecko, święty spokój«. A potem teść i jego brat zmarli i już nawet nie miałam kogo zapytać. Nie było takiej zaufanej osoby, z którą bym mogła porozmawiać.

— To musiała być zaufana osoba?

— Tak. Żeby się zapytać, to musiałabym wiedzieć, kogo naprawdę ja się pytam”.

Andrzej Leder (przytaczałem jego opinie w drukowanym tu szkicu pt. Wstyd, SO 27.XI.24) – w książce pt. Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej pisał o polskiej świadomości opartej na zbiorowej amnezji. Na wypieraniu tego wszystkiego, czym trudno się chwalić. Przemiany lat 1939-1956 zostały przez większość Polaków przeżyte tak, jakby dotyczyły kogo innego, nie ich. Jakby to nie oni zagarniali bez skrupułów pozostałości dobytku pomordowanych Żydów, wypędzonych Niemców bądź majątku „panów”. Olga Tokarczuk jako jedna z nielicznych odważyła się powiedzieć, że my, Polacy, „robiliśmy rzeczy straszne jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów”. Barbara Skarga we wspomnianej książce pisze słowa świadczące o braku złudzeń: „Ktoś kiedyś powiedział, że my, Polacy, lubimy sielanki. Tak może było, tak nie jest. Okazuje się, że nie jesteśmy narodem łagodnym, że potrafimy szczerzyć kły, warcząc nie na obcych, lecz na siebie nawzajem. Coraz szerzej wzbiera piana nienawiści, niszcząc nasze życie społeczne”.

Czytając rozmowę z Anną Bikont odnosiłem wrażenie, że mówiąc o antysemickich niegodziwościach, o odradzaniu się postaw bliskich nazizmowi, nie wydaje się szczególnie zdziwiona ani, tym bardziej zaskoczona. Wie, że „człowiek jest zły i że zło zwycięża”. Dodaje: „teraz myślę, że jesteśmy źli z natury, jako gatunek. Zdarzają się tylko wyjątki”. Zło zwycięża, trwa, o czym jej zdaniem świadczy choćby przykład pierwszej wojny światowej. Była „makabryczną traumą dla Europy, koszmar nad koszmary – ludzie stali naprzeciw siebie i strzelali. Pamiętali wszystko, a mimo to kolejna wojna wybuchła już 20 lat później”. Muszę przyznać, że nie mogłem wyzbyć się wewnętrznej niezgody na słowa mówiące o złej ludzkiej naturze. Skoro zdarzają się „dobre” wyjątki, widać zło nie jest bytowo konieczne, nie określa gatunku. Broniąc tezy o zepsutej i złej ludzkiej naturze w pewien sposób usprawiedliwia się sprawców opisanych wyżej zbrodni. Tego nie potrafię przyjąć.

Andrzej C. Leszczyński

 

3 komentarze

  1. j.Luk 13.06.2025
  2. Zbigniew 14.06.2025
  3. Jacek 15.06.2025