01.11.2025
Każdego roku, na pograniczu października i listopada, przechadza się po Polsce duch – nieuchwytny, co prawda, ale wyczuwalny: pochód zniczy i modlitw, zadumy i tęsknoty. To dzień, gdy zbliżamy się do pamięci – własnej, rodzinnej, narodowej – i mimo że nie wiadomo dokładnie, czy się z kimś tam spotkamy (ani czy ktoś się z nami spotka), udajemy, że to możliwe. Bo w końcu Dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny to momenty, gdy cmentarze stają się – paradoksalnie – żywym świadectwem życia, nie tylko śmierci.
Jakże pięknie wypadają wtedy wielkie nekropolie – Cmentarz Powązkowski w Warszawie, założony w 1790 roku, dziś 44 hektary zadumy i historii; Cmentarz Centralny w Szczecinie, 172 hektary, jedna z największych nekropolii w Europie; oraz Cmentarz Rakowicki w Krakowie, pełen artystycznych nagrobków i pamięci o tych, którzy nasze życie współtworzyli.
Ale obok tych majestatycznych miejsc są też groby zapomniane – nieoznaczone, mogiły bez nazw, knieje cmentarzy zatarte w pamięci małych miasteczek i wsi. I owe miejsca też mają swój ciężar: ciężar zapomnienia, lekkości śmierci, powagi życia, które trwa poza naszą obecnością.
Śmierć, umieranie, pamięć
Umieranie – brzmi poważnie, dramatycznie, a przecież codziennie giną miliony ludzi w wojnach, ludobójstwach, głodzie, chorobach; i wreszcie – umieramy my wszyscy, w mniejszej czy większej skali.
Kiedy patrzę na znicz zapalony na mogile, przypomina mi się, że jest to tak naprawdę drobna iskra w ogromnym kosmosie śmierci. I tak – zapalamy świeczkę, bo chcemy powiedzieć: „Pamiętam”, a nie: „Przestań myśleć, bo to za ciężkie”.
Wojny – wielkie i mniejsze – pokazują to bezlitośnie. Patrzmy na Gazę, patrzmy na Ukrainę – tam umierają ludzie, a my zapalamy znicz w Polsce. Efekt? Mieszany. Bo pamięć narodowa potrafi być nie tylko piękna i oczyszczająca, ale i niebezpiecznie selektywna. Kto zasługuje na znicz, kto „jest godzien” pamięci? A kto zostaje zapomniany, bo miejsce pochówku nie jest widoczne, bo imię się zgubiło, bo okoliczności umierania były poza nagłówkami?
Zapalając znicz, mówimy sobie, że jesteśmy dobrzy – „Pamiętam o Tobie”. Ale zapominamy często, że równie ważne jest powiedzieć: „Nie zapomnę o tamtych”. Tamci – niekoniecznie bohaterowie, niekoniecznie nazwiska z tablicy – ale ci, co odeszli w tym roku. Blisko nas, w pracy, w domu, na ulicy. I których nam brakuje.
Polskie nekropolie jako lustra naszej tożsamości
Spacer po Starych Powązkach jest trochę jak zabawa w archeologa życia. Przechodzisz obok grobu literata, polityka, artysty… i nagle natrafiasz na prostą mogiłę, bez kolumny i marmuru. To zestawienie mówi dużo: że pamięć – i koszty pomnika – są nierówne. Analogicznie – w innych miastach: nekropolie mniejsze, ale równie znaczące.
Zaś w miejscach zupełnie zapomnianych – gdzie mogiły zostały porzucone lub lawinowo zatarte – kryje się ten pierwiastek smutku i ironii: że nasza pamięć jest ograniczona, że czas działa. W Cmentarzu Nieistniejących Cmentarzy w Gdańsku znajduje się pomnik-nekropolia upamiętniająca cmentarze zniszczone, wymazane z mapy. To nie jest romantyczna wizja – to wizja utraty. I to też wpisuje się w nasz listopadowy rytuał.
Między osobistym a uniwersalnym
W tym roku – w tym moim osobistym kalendarzu pamięci – odszedł ktoś bliski. I nie chcę tutaj konkretnie opowiadać, bo to raczej intymna sprawa, ale to sprawiło, że inaczej patrzę na znicze. Zamiast tylko „dla zmarłych” – myślę także: „dla tych, którzy byli”, „dla tych, których już nie ma, ale mogli być”, „dla tych, których mogłem znać, a nie znałem”.
I wtedy myślę o ludziach, którzy umarli w konfliktach – niekoniecznie ze swoim imieniem na nagrobkach; myślę o dzieciach w Gazie, o cywilach w Ukrainie, o żołnierzach, którzy padli z bronią w ręku, ale także o tych, którzy odeszli w spokoju, w domu – i nikt ich wielkiej historii nie upamiętni. Myślę: czy ich pamięć też jest naszym obowiązkiem? Odpowiedź wydaje się twierdząca.
Święto zmarłych – święto żywych
Przechodząc w noc 1 listopada przez cmentarz – znicze migoczą jak drobne gwiazdy pod ziemią. Ale one nie są dla zmarłych (oni już są gdzieś indziej, poza obecnością w tej chwili), one są dla nas – którzy zostaliśmy. Bo zapalamy, bo idziemy, bo stajemy przy nagrobku i mówimy: „Jestem”, „Pamiętam”, „Chciałbym, byś wiedział…”.
I ta noc pokazuje: nie tyle śmierć jest końcem, co zapomnienie. Gdy pamięć gaśnie – człowiek umiera po raz drugi. A skoro tak – to może warto podejść do pomnika nie tylko z lampką i kwiatkiem, ale z pytaniem: „Czy moje życie zasłuży na znicz?”
Tu przypomina się Norwid: „Bo piękno na to jest, by zachwycało – do pracy; praca, by się zmartwychwstało.” Może to właśnie o tym jest całe to święto – nie o żałobie, lecz o pracy nad pamięcią, nad sensem, nad sobą.
Z lekką ironią, bo nie wszystko musi być czarno-białe
Nie trzeba zakładać smokingu ani welonu, by iść na cmentarz. Wystarczy kurtka, spokojne myśli i – jeśli ktoś chce – lekki uśmiech. Bo życie bywa absurdalne: śmierć – absolutna i poważna – tymczasem my zapalamy znicze i robimy zdjęcia na Instagrama. Cmentarze stają się tłem do selfika („Kto jeszcze przed północą wpadnie tu na znicz?”) – i to jest trochę śmieszne, trochę straszne.
Ale może właśnie w tym jest piękno: dostrzegamy absurd, a mimo to robimy to. Stawiamy znicz, bo to nasz protest przeciwko zapomnieniu. I nie musi być to wielkie wyznanie – wystarczy: „Nie zapomnę”. Bo pamięć to trochę nasza ostatnia twierdza przeciwko przemijaniu.
Na temat śmierci można pisać tysiące stron. Ale dzisiaj wystarczy: przyjdź na cmentarz, niech znicz płonie, niech cisza przemówi. Pomyśl o tych, których kochasz; o tych, których nie znałeś; o tych, poległych w Ukrainie czy Gazie; i o tych, którzy są tu – wśród lampionów – cicho. Pomyśl o czcigodnych nekropoliach – Powązki, Rakowicki, Centralny – i o mogiłach zapomnianych, bo i one są częścią pamięci, której jesteśmy strażnikami.
Bo w końcu 1 listopada to święto nie tylko zmarłych – to święto żywych (póki żyją), święto pamiętających. I jeśli potrafimy choćby przez chwilę myśleć z humorem i dystansem (oczywiście z odpowiednią powagą), to znaczy, że żyjemy dobrze. I że pamięć ma sens.
Krzysztof Bielejewski

Tak, to szczególne dni a polskiej tradycji szczególnie szczególne. Można o nich tak jak pisze o tym Krzysztof Biekejewski, z zadumą, nostalgią, poetycznie. Ale można też racjonalnie, na chłodno.
No to może w tym tonie
Polska w tych dniach jest dowodem na to, że stary spór o treść i formę, spór który trwa od wieków jest tu widoczny jak nigdzie. Te tysiące zapalonych lampek, te tysiące ludzi, którzy właśnie teraz muszą – pytanie dlaczego – jechać na koniec Polski by zajść na groby swoich krewnych. To wielki pokaz obłudy, tego że pamiętamy, że kładziemy kwiaty i zapalamy znicze, ze stearyny lub, co rzadkie z wosku, (czasem ledowe ale wtedy problem z bateryjką – bo do elektrośmieci), kwiaty lub wieniec.
Po co – żeby zmarły zobaczył.
On nie zobaczy, jego nie ma, zobaczyć mają inni żywi, że my pamiętamy.
Pamięć jest intymna, zamyka się w małym kręgu, ta celebra przez te dwa dni jest tylko dlatego żeby inni widzieli, że my pamiętamy.
Usłyszałem zbiorcze dane – na cmentarzach gromadzi się 150 tysięcy ton odpadów – zniczy i kwiatów, sprawa sprzątania i recyklingu jest nadal projektem a nie procesem. Polacy wydają miliard złotych na rekwizyty cmentarne., a Polska jest światową potęgą w produkcji…zniczy cmentarnych.
Może już dosyć tego szaleństwa. Czas na racjonalizację obrzędów, po co kupować znicze gdy tysiące ich wala się na cmentarzach, są już takie gdzie powstały półki na których można zostawić wypalony znicz by ktoś go sobie wziął i użył – pierwszy krok do racjonalności.
Grzebanie zmarłych znamy od wieków, jest zmiana – zamiast grzebania zwłok – kremacja. Pytanie tylko dlaczego te urny muszą być grzebane na cmentarzu a nie tam gdzie chciałby zmarły. Odpowiedź jest brutalna – bo taki jest interes firm pogrzebowych, a to duży interes.
Człowiek umiera i go nie ma. Jedyne co zostaje to pamięć o nim, ta pamięć, która spędzała sen z powiek starożytnym poetom piszącym – non omnis moriar, nie wszystek umrę. Człowiek żyje tak długo jak trwa o nim pamięć, kończy się pamięć i to jest prawdziwa śmierć człowieka (chyba, że ktoś wierzy w życie wieczne, życie pozagrobowe ale to już inna sprawa.)
I na koniec- tyle uwagi poświęcamy śmierci, ona jest ważna ma swoje obrządki i ceremonie. A co z umieraniem, tym procesem, który trwa latami i kończy się śmiercią na wszystkich jej trzech etapach, zatrzymania krążenia, oddechu i śmierci pnia mózgu. Warunki umierania są stokroć ważniejsze niż sama śmierć, śmierć to chwila, umieranie to proces. W Polsce tej sprawie nie poświęcamy właściwie żadnej uwagi jeśli nie liczyć cyklu artykułów w Polityce „Umierać po ludzku”. W Polsce nadal nie ma zgody państwa na eutanazję jak jest to już na świecie. Może te dni będą zaczynem do koniecznych zmian w celebrowaniu śmierci a pomijania problemu jeszcze żywych umierających w nieludzkich warunkach..
Nie znam piękniejszych słów:
„Umarłych wieczność dotąd trwa,
dokąd pamięcią się im płaci..”
Test pełen zadumy i refleksji – ciepłej i serdecznej jak wieczorne łuny nad cmentarzami od tysięcy płonacych zniczy. W końcówce nutki lekkiej ironii i humoru – pokazujące, że nawet powaga śmierci potrzebuje zwykłej, ludzkiej codzienności: kurtki zamiast smokingu, uśmiechu zamiast patosu. Pamięć, miłość i świadoma postawa wobec własnego życia okazują się być najtrwalszą odpowiedzią na przemijanie – to one tworzą sens istnienia oraz budują mosty między pokoleniami.