ECHA WYDARZEŃ: Piłkarska reprezentacja bezbramkowo zremisowała z Grekami i jedzie na wakacje. „0:0, do przerwy 0:0… – jak się zapisał w historii dziennikarstwa jeden z Kolegów.
Mecz nie porywał, ale – jak opisał go inny redaktor i tak: „Reprezentacja Polski nie zaznała smaku porażki już od 15 miesięcy. Jak się okazuje, nie ma na Starym Kontynencie dłużej niepokonanej drużyny narodowej”… Dotychczas „smak porażki” odbierałem jako gorycz, której się raczej „nie zaznaje”, ale chyba się czepiam. Chodzi przecież o informację, nie o granie słowami… Znakomicie, że nie przegrywają.
W Baku odbywają się europejskie igrzyska. W wydaniu, i w duchu olimpijskim. Europa rozgrywa pierwsze tego rodzaju zawody kontynentalne – inni są do formy przyzwyczajeni, więc są nie tylko medale, ale też doświadczenia. Dla mnie największe, a przykre, to cisza medialna wokół imprezy. Takiej rangi. I – w porównaniu z donośnym przekazem z „normalnych” Igrzysk Olimpijskich.
U nas – wprawdzie obficie w jednym programie, ale jakże daleko od „misji informacyjnej”, w innych mediach bardzo trzeba szukać wieści. Ze świecą.
Ceremoniał olimpijski, medale – też wedle niego (ciekawe, czy też premiowane „emerytalnie” jak tamte?), hymny, w iluś specjalnościach kwalifikacje do Rio itd., a jednak odbiór jakże skromny.
Wobec piłkarzy, którzy swoimi meczami (włącznie z towarzyskimi) przykrywają tamte emocje. W porównaniu z kolarzami mającymi akurat „swoje” sprawy; lekkoatletyczna elita też w innych zawodach. Słowem – gdzieś w kalendarzu wielkich imprez, a nie na jego czele; ma być odwrotnie…
Debiut często bywa trudny, z czasem zapewne pomysł mocniej osadzi się w życiu, federacje sportowe różnych dziedzin mocniej poprą – nie słowem, a udziałem elit – inicjatywę, ale teraz…
Jest jak jest, niby w centrum, a w cieniu… Czasem pewnie trochę z krzywdą dla zawodników, który walczą „o wszystko”, a zdobywają zaszczyt popularności mniejszy niż na to zasłużyli.
W jednym dziale jesteśmy na poziomie Igrzysk – Matki. W składzie… osób towarzyszących. PKOl sformował bardzo liczną misję, tak liczną, że nie wiadomo, kto został w Warszawie. Do tego własna „przychodnia medyczna” – też niemała. Oficjalna lista trenerów i prezesów długaśna – w sumie coś jak z generałami – jakiś rekord w proporcjach – „wężyk” – ci, którzy dzierżą broń w garści… Ilu opiekunów na sportowca? A z opisów na Facebooku wnoszę, że pozaoficjalna lista jest jeszcze dłuższa… Dzielę troskę, nie lubię przesady… Nie będę też dyrdymalił modnie, iż „na koszt podatnika”, bo przecież ruch olimpijski ma swoją kasę, a że umie o nią zadbać – zaleta, nie wada…
W tym miejscu czas na wstępną refleksję o naszym udziale. W tej fazie zawodów mamy święto kobiet. Panie są ozdobą reprezentacji, one otwierają kroniki nowej imprezy. Pierwszy polski medal – Pani Maja Włoszczowska, brąz w kolarstwie przełajowym. Była blisko srebra, ale pierwszą medalistką i tak jest. Pierwsze złoto made in Poland – kajakarka Marta Walczykiewicz K – 1, na 200 metrów. Jeszcze inne medale, też dotychczas za sprawą pań zdobyte… Brawo, uznanie, i jednak trochę żal, że trochę w cieniu.
Co jeszcze? Jest ruch.
Czołowi lekkoatleci jeżdżą po kraju i po świecie, mocno dają znać o swoim istnieniu; nasza kolarka wygrywa wyścig w Hiszpanii; bokser Szpilka leje kolejnego rywala, już na starcie przegranego, na równych ma przyjść czas.
Koszykarki, kiedyś jeden z powodów do dumy sportów drużynowych przegrały w mistrzostwach Europy wszystko, co tylko mogły przegrać. Fachowcy grzmią: „Tak źle jeszcze nie było”. Inni fachowcy znają przyczynę – trzeba zwolnić trenera.
Ciąg dalszy noweli: FIFA i Blatter. „Jeśli wierzyć szwajcarskim mediom, Sepp Blatter zastanawia się nad zmianą swojej decyzji o rezygnacji z funkcji prezydenta FIFA. Sternik światowej organizacji miał dostać liczne wyrazy poparcia z Afryki i Azji oraz prośby, by nie odchodził”… Jak przewidziałem – nic nie jest proste, jednoznaczne oraz pewne. Zwłaszcza w futbolowym światku. Z naszym włącznie… W końcu to PZPN nie zgodził się z decyzją swojego organu mającego czuwać nad dyscypliną oraz etyką i nie przyjął orzeczenia o winie i karze w głośnej sprawie irlandzko- biletowej…
Ministerstwo sportu ma nowego szefa. Adam Korol – mistrz olimpijski, długo świetny wioślarz. Ma dobrą rekomendację, a ja mam – jak ruch sportowy – nadzieję, że nowy sternik spowoduje świeży powiew.
Przypomnę, że to dopiero drugi w naszych kronikach mistrz sportu – minister. Wcześniej był Mieczysław Nowicki, medalista kolarstwa szosowego. Pozycja pana Korola wydaje się mocna, bo przecież „wice” jest pani Dorota Idzi, drzewiej mistrzyni pięcioboju nowoczesnego. Duet ludzi znających sport nie tylko z kibicowania… Będzie wreszcie miał sport „z górki”…? Oby!
Andrzej Lewandowski
Z czasow PRL pamietam dywagacje, jak to gry zespolowe nie sa zgodne z naszym Polakow narodowym charakterem. Dlatego my indywidualisci nie odnosimy w nich sukcesow. Az sie prosi o duza analize naszej potegi dzisiaj w grach zespolowych.
@ W.Bujak,
za młody jestem – nie pamiętam takich dywagacji.
Nie mniej wydają się z dzisiejszej perspektywy dość dziwaczne. Piłka Nożna – kiedy lepsze wyniki osiągali polscy piłkarze niż w 70tych? I nie mówię o reprezentacji, także piłka klubowa świąetowała najwieksze sukcesy w PRLu.
Siatkarze – dopiero niedawno nawiązali do dawnych sukcesów, ale tego najważniejszego – mistrzostwa, ba (jakiegokolwiek medalu!) olimpijskiego brak.
Podobnie szczypiorniści – mają swoje chwile, ale medal olimpijski – lata 70te.
Sukcesy świętowały sztafety, drużyny kolarskie itp. Na prawdę nie potrafię z dzisiejszej perspektywy pojąć, dlaczego wtedy uznawano niby, że nie mamy sukcesów w sportach drużynowych.