01.09.2020
Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień…
To były słowa piosenki, która firmowała telewizyjny serial „Czterdziestolatek”.
Wczoraj minęło też czterdzieści lat od podpisania Porozumień Sierpniowych pomiędzy Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym i władzą. Zdjęcie z tego aktu składania podpisów stało się światowym hitem.
Nie będę się starał na żadne syntezy, na oceny jak ma się obecna sytuacja w kraju do tamtej atmosfery owych szesnastu miesięcy, od sierpnia 1980 do grudnia 1981. Takich analiz jest wiele i wciąż powstają nowe. Na pełną syntezę trzeba, według mnie, jeszcze poczekać kolejne czterdzieści lat — do czasu aż wszystko będzie już tylko historią. Teraz jest za wcześnie, żyją jeszcze ludzie, dla których tamte wydarzenia to część ich życia, które się kończy i stawia problem całościowych ocen dokonanych wyborów. To trudne.
Skoro nie synteza — to co?
Chciałbym podzielić się swoją refleksją dotyczącą jednej tylko osoby – Lecha Wałęsy.
Lech Wałęsa, robotnik z chłopskiej rodziny, dla którego podjęcie pracy w dużym mieście oznaczało awans społeczny (było takie pojęcie w tamtych czasach). Takich jak on było bardzo wielu. Stocznia Gdańska prowadziła werbunek młodych ludzi z terenów wiejskich, oferując im zatrudnienie, naukę zawodu, kwaterę, opiekę zdrowotną i wiele możliwości rozwijania zainteresowań kulturalnych i sportowych. Obowiązywała zasada paternalizmu zakładowego, taki model wymyślony i realizowany w zakładach Henry’ego Forda w Stanach Zjednoczonych AP. Oczywiście bez przywoływania tego nazwiska.
Strajk sierpniowy, sprowokowany bezprawnym zwolnieniem Anny Walentynowicz, prowadził Lech Wałęsa, wyznaczony przez Bogdana Borusewicza jako jedyny z grupy inicjującej strajk mający dłuższy staż pracy, rodzinę i udział w strajku 1970 roku.
Tak się stało, że widziałem z bliska, jak Wałęsa rósł, jak z nic nieznaczącego członka gdańskich WZZ stawał się ważny, naprawdę ważny. Mogę zaświadczyć, że w dniach sierpniowego strajku uzyskał status lidera związkowego na skalę kraju. Z zahukanego małego człowieka stał się „kimś”.
Polski sierpień, późniejszy „karnawał”, stan wojenny i wszystkie lata, które doprowadziły do obrad Okrągłego Stołu i wyborów czerwcowych — zawierają w sobie jego działalność, jego postawę i decyzje. To są fakty bezdyskusyjne i nic tu nie pomoże wola polityczna rządzącego Polską prezesa wszystkich prezesów, starającego się wymazać Lecha Wałęsę z historii tamtych lat i zastąpić go Lechem Kaczyńskim. To psychologicznie niemożliwe, a politycznie szkodliwe.
Wczorajsze obchody dostarczyły wiele do przemyśleń i refleksji nad tym, co się wówczas stało. Zgadzając się, że były to wydarzenia historyczne, mające w sumie bardzo pozytywne skutki trwających do dziś zmian, nie mogę wyzbyć się jednak takiej smutnej refleksji — dlaczego akurat wtedy, w tamtych dniach przywódcą strajku w mojej stoczni stał się człowiek tak mały, tak mało inteligentny, a jednocześnie tak sprytny. Po chłopsku sprytny.
I tak zorientowany na siebie, tak łamiący wszystkie ustalenia i reguły demokracji. Demokracji nie tej w ogóle, ale tej małej, wydyskutowanej w małych gremiach. Widziałem to od pierwszego dnia strajku, tego stoczniowego, od 14 do 16 sierpnia, gdy tylko stoczniowcy Stoczni Gdańskiej strajkowali w obronie zwolnionej Anny Walentynowicz.
To, co działo się w dniach strajku solidarnościowego — to już zupełnie inna bajka. Bez względu jednak na okoliczności jedna rzecz była stała – rosnące zadufanie i egoizm Lecha Wałęsy. Sprzyjały temu okoliczności, atmosfera strajkowej fiesty i rosnący aplauz tłumów, zachowania doradców, ludzi nauki i kultury, jacy zjawili się na strajku.
Zmieniały się okoliczności, zmieniali się negocjatorzy, nie zmieniała się tylko postawa Lecha Wałęsy. Nieprawda, zmieniała się — w tym sensie, że stale rosło jego przekonanie, że tylko on ma rację, tylko on ma plan, tylko on ogra władzę.
To, że u takiego człowieka, jakim był wtedy Lech Wałęsa, rosło takie przekonanie, to jedno; gorzej, że nie było wystarczająco silnych reakcji, by go powstrzymać. Jedyne, jakie pamiętam momenty, w których miały miejsce próby przeciwstawiania się wodzowskim zachowaniom Wałęsy to było wtedy, gdy drugiego dnia strajku członkowie komitetu strajkowego krzyczeli do niego – a mówiliśmy ci, byś nie mówił za nas. Potem już nie, gremia były za duże, pojawiły się jak zawsze zakłócenia w komunikacji, nastąpił podział na zespoły, potrzeba spotkań w mniejszym gronie. Normalne dla procesów organizacyjnych w trakcie powstawania organizacji.
Lech Wałęsa został wyniesiony na barkach stoczniowców, wykrzyczał do zgromadzonych przed stoczniową bramą tłumów to, co wykrzyczał — a potem się zaczął proces, w wyniku którego został przewodniczącym 10-milionowego związku zawodowego (a raczej ruchu społecznego), laureatem nagrody Nobla, prezydentem Polski, człowiekiem znanym na całym świecie.
Bliska mi teza historiozoficzna mówi, że skoro się tak stało, to widać musiało. Pewnie tak, ale naprawdę wielka szkoda, że wir historii, jaki uruchomił się w tamtych dniach, wyniósł na szczyty tak małego człowieka.
I na koniec jeszcze jedno. Te zupełnie kompromitujące i nieznośne zachowania Lecha Wałęsy po wszystkich wydarzeniach, które go wyniosły na niewyobrażalne wyżyny w kraju i w świecie — trzeba zrozumieć.
Ja przynajmniej je rozumiem.
Jak wielkiej osobowości, jak wielkiego trzeba byłoby charakteru, aby nie ulec i nie uwierzyć w swoją wielkość. W przypadku Lecha Wałęsy te okoliczności spowodowały jednak nasilenie się tych cech, które były u niego od początku, od momentu, gdy jako nikt zasiadł naprzeciw dyrektora stoczni 14 sierpnia — i to tylko dlatego, że pojawił się w stoczni nie o umówionej godzinie, a tuż przed rozejściem się strajkujących, bo wybrany komitet strajkowy zaproszony został przez Klemensa Gniecha na obrady do budynku dyrekcji.
10 minut później — i nie byłoby Lecha Wałęsy w strajku stoczniowym; a i pewnie później. Bo to był nic nieznaczący członek małej grupy gdańskich WZZ.
Stało się, jak stało, ale czy naprawdę tak stać się musiało?
Zbigniew Szczypiński
Polski socjolog i polityk. Prezes Zarządu Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.
Rola jednostki w dziejach. A jak to się stało, ze chora osobowość JK teraz rządzi krajem? Jak to się stało, ze zero ujemne jest Moczarem bis? Jak to się stało, ze błazen rządzi Stanami?
Jak to się stało, ze trzeci po Wojtyle i Walesie polski polityk, który zrobił światową karierę, nie miał szans zostać prezydentem kraju?
“zahukany”, “nikt”, “mały”, “zadufany”, “egoista”, “kompromitujące i nieznośne zachowania”, “wyznaczony przez”, “nie było wystarczająco silnych reakcji, by go powstrzymać”, “wir historii, jaki uruchomił się w tamtych dniach, wyniósł na szczyty tak małego człowieka”, “to był nic nieznaczący członek małej grupy ” …
Wałęsa przeprowadził Polskę na jasną stornę mocy (i osiągnął osobisty sukces). To powinno uczynić go “nietykalnym” – jest ikoną. Obruszamy się na JK, że “nadgryza ten symbol”, a czym jest ten tekst?
Inteligenci z dyplomami, aspiracjami i na stanowiskach (także JK) nie mogą ścierpieć myśli, że prosty człowiek osiąga sukces.
Ta “chora osobowość”, w przeciwieństwie do zdrowych inteligentów rozumie, że każdy czuje się “kimś” i adresuje swój “projekt” do tych ludzi (a my traktujemy ich protekcjonalnie).
Dziwny głos. Tzn w przeddzień stanu wojennego podczas strajku na uczelni, trudno mi było zrozumieć co moi koledzy z lepszych domów widzą w LW, i jak w ogóle można “kupować” ten bełkot.
Potem rozczarowanie, że Mazowiecki przegrał. Że Wałęsa. I tak to trwało aż do wizyty Wałęsy w moim mieście w 2017.
Tak, to egocentryk, nie odpowiadał na postawione pytania, tylko mówił swoje, ale na koniec powiedział coś czym mnie kupił: Lech Wałęsa stwierdził, że „musimy uwzględniać różność w Europie” … zaproponował nową wersję przykazań. “Szukając fundamentów tego, co by nas łączyło, powinniśmy dyskutować pomiędzy różnymi religiami i niewierzącymi i uzgodnić około 10 laickich przykazań. Laickich, a nie kościelnych”
To powiedział ten sam człowiek, który w stoczni (i wszędzie) występował z “Maryjką w klapie”,
Ktoś mu kazał? Ktoś nim steruje, czy sam to wymyślił? Jeśli sam to wymyślił, albo nawet jeśli tylko to zaakceptował (i wypowiedział), to pełen szacunek.
To był mój pierwszy kontakt z LW na żywo. Wygrał to spotkanie. przekonał mnie, że ma instynkt lidera, że rozumie cel (i nie sięga po dowolne środki). W tamtym czasie jego zadufanie i egoizm, to były cechy konieczne, żeby przeprowadzić nas suchą stopą przez “morze”. Jest pragmatykiem. Potem potknął się na Kaczyńskich (nie on jeden, lepiej wykształceni polegli). Inteligencja? Za mało danych, żeby ją oceniać, no i wiele badań pokazuje, że skuteczność nie jest uwarunkowana przez inteligencję.
Wałęsa jest dziś po właściwej stronie i zawsze był.
“Z zahukanego małego człowieka stał się „kimś”.” – Sęk w tym, że Wałęsa nigdy nie był “zahukany”. Był prostym robotnikiem (z tego co napisała Danuta Wałęsa, bardzo prostym), ale zawsze miał silne ego.
“stale rosło jego przekonanie, że tylko on ma rację, tylko on ma plan, tylko on ogra władzę.”
No i miał rację. Gdyby nie był tak pewny siebie “inteligenci” by go przesterowali i byłoby jak zawsze – pięknie przegrana bitwa. Tu trzeba było prostego rozumu, “0/1”, tak/nie, my/oni, bez niuansowania, bez odcieni, wątpliwości. Wałęsa był idealny i osiągnęliśmy cel.
W książce “Poza schematem” Malcolm Gladwell analizuje źródła sukcesu. Jednym z nich są “sprzyjające okoliczności”.
W przypadku Sierpnia ’80 to był Wałęsa, na którego skuteczność złożyły się: strajk + jego osobowość + przypadek – “pojawił się w stoczni nie o umówionej godzinie, a tuż przed rozejściem się strajkujących, bo wybrany komitet strajkowy zaproszony został przez Klemensa Gniecha na obrady do budynku dyrekcji”.
Rozwój wypadków (i sukces) pokazały nam, że choć LW nie był wtedy “kimś”, to nie był też “nikim”. I w ogóle mówienie o kimkolwiek w taki sposób jest niefajne. I dlatego, że tak postrzegamy ludzi, którzy nie są “kimś” ogrywa nas Kaczyński.
Dobrze by było mieć inny elektorat.
Z moich obserwacji wynika (a z przyjemnością po latach przeczytałem podobne naukowe uzasadnienie), że dla wyborców często mniej jest ważne CO ktoś mówi a bardziej JAK mówi. Od początku zdumiewało mnie, że ludzie głosowali na Wałęsę, podczas gdy w tym czasie jego mowa to był bełkot – nie było tam treści, a nawet najczęściej zdania z podmiotem i orzeczeniem. Podobnie było i jest z wieloma innymi politykami, szczególnie jeśli mówią z przekonaniem – ludzie na nich głosują, a mniej lub w ogóle się zastanawiają nad tym co reprezentuje ten polityk.
Wałęsa gadał straszne głupoty, nie rozumiał najprostszych spraw i nie powinien zostać prezydentem.
Kiedy przestał być prezydentem stał się zapomnianą postacią. Jeździł sobie z wykładami po świecie, ale w kraju mało kogo interesował. Do politycznego życia przywrócili go bracia Kaczyńscy napadając na niego, oskarżając i pomniejszając jego dokonania. Wtedy Platforma wzięła Wałęsę w obronę i stworzyła z niego szlachetną wybitną postać. Zapomniano że ten obecnie obrońca demokracji próbował sztuczek żeby utrzymać się przy władzy, „falandyzował” prawo i nie raz pokazywał ciemną stronę swego charakteru. Teraz przy każdej okazji dziennikarze robili z nim wywiad i pytali z szacunkiem o zdanie na różne poważne tematy. Odpowiedzi Wałęsy są jak zawsze mętne, choć trzeba przyznać że słownictwo mu się poprawiło w stosunku do czasów przed i w okresie prezydentury.
Dla mnie, człowieka dzisiaj prawie 70-letniego Wałęsa był i pozostanie ikoną Solidarności. Tej Solidarnosci przez duże “S”, która przyniosła Polsce wolność 4 czerwca 1989 r. i w której rola Wałęsy była zasadnicza. Jednocześnie Wałęsa był, jest i pozostanie najlepszą “marką” społeczną i polityczną współczesnej Polski. Jest zapraszany, szanowany i poważany na Zachodzie. W tym znaczeniu jest polskim aktywem nr 1. Jest jednocześnie najsławniejszym z żyjących Polaków. Wałęsa jest główną postacią mitu założycielskiego III RP. Nie kwestionuję tego co o Wałęsie napisał Autor – te wszystkie cechy dodaja wielkości Wałęsie, ponieważ wady są częścia osobowości kazdego z nas.
Wszystkie późniejsze dokonania Wałęsy, począwszy od prezydentury podlegają nieustannej, surowej ocenie badaczy naszej historii i współczesności.
*
To co budzi mój zdecydowany sprzeciw to celowe niszczenie mitu Wałęsy i próba zastąpienia go mitem Lecha Kaczyńskiego. Próba udowodnienia, że Wałęsa to Bolek, agent SB i że agenci obalili PRL, to nawet nie brednie, a szkodliwe fałszowanie historii Polski.
*
To fałszowanie historii przez JK i PiS powoduje, że spokojna, rzeczowa ocena samej postaci Wałęsy, jego wad, zaniedbań, błędów czy zwykłego braku szeregu kwalifikacji nie może się dokonywać w atmosferze nagonki na Wałęsę. Nagonka nie sprzyja jakiejkolwiek rzeczowej i wywazonej ocenie. Ma rację Autor, że na to potrzeba byc moze nastepnych 40 lat. Póki co jednak, chrońmy nasze aktywo narodowe przed deprecjacją, bo kto wie do czego nam się jeszcze może przydać?
Dzisiaj, kiedy wielu głupców wytyka Wałęsie wszystkie możliwe wady, zdrady, agenturalność, prostactwo i rozdęte ego warto pomyśleć, że ci głupcy m.in. dzieki Walesie mogą żyć w wolnej Polsce. Bez Wałęsy byliby prawdopodobnie takimi samymi jak dzisiaj głupcami, tyle że zniewolonymi.
Takie zjawisko jak kariera Wałęsy nie jest niczym nowym. Zdarzało się w historii wielokrotnie. I to w znacznie gorszych czasem wersjach. Człowiek niesiony przez wiatr historii w pewnym momencie zaczyna wierzyć we we własną wielkość. Tylko, że ta wiara pozwala innym iść wytyczoną drogą, co bez “sztandaru” byłoby zdecydowanie trudniejsze. Ta wiara we własną wielkość, nieważne czy prawdziwa, czy udawana czy wmówiona ma różne oblicza. Także negatywne. Proszę w ten sam sposób pomyśleć o ś.p. pani Walentynowicz. Prosta kobieta wykorzystana przez organizatorów strajku jako pretekst też w pewnym momencie uwierzyła, że jest taka jak o niej zaczęto mówić i pisać. Czegoś jej jednak brakowało, by zaistnieć naprawdę. Czego? Bardzo ją to uwierało i to było widać.
Efekt – zawiedziona we własnej (wmówionej?) wierze zaczęła niszczyć wszystko co osiągnięto, wygadywała rzeczy obrażające najprostszą logikę, nienawiść do tego któremu “się powiodło” opanowała ją ze szczętem, ze szkodą dla własnej legendy.
Ciekawe byłoby fachowe porównanie tych dwóch postaci przez socjologa bądź psychologa, ponieważ takich “zjawisk” możemy znaleźć w najnowszej historii Polski całkiem sporo, a wnioski mogą się przydać na przyszłość.
I jeszcze jedna uwaga: zjawisko to nie dotyczy jedynie ludzi “prostych”, cokolwiek pod tym pojęciem byśmy rozumieli.
Nie mogę znaleźć numeru “Polityki” z września lub października ’80 roku z obszernym wywiadem z uczestnikami strajku z Gdańska (rozmówcą był chyba m.in. Passent). Ten wywiad to szkolny przykład tworzenia legend, z hasłem “mądrości klasy robotniczej” na czele. Warto by go znaleźć i przeanalizować dzisiaj.
Zgoda Panie Szczypiński tylko porównując EGO Wałęsy do EGO Kaczyńskiego to ja już wolę Wałęse z jego wadami aniżeli Kaczyńskiego z jego pseudo zaletami . Wałęsa miał i nadal ma mnóstwo wad ale ma coś nieuchwytnego co nazywa się instynkt polityczny czy cholera wie jaki co czyni go wielkim w porównaniu do …..
Historia jest zawsze ciągiem przypadkowych zdarzeń, w których jednostkowe ego, małostkowość, bezwzględność odgrywają swoją znaczącą rolą. Wałęsa (z wszystkimi swoimi wadami) okazał się znakomitym przywodcą związkowym i nieszczęściem jako prezydent już po zwycięstwie. Czy mogło być inaczej? Oczywiście, ale było jak było. Ma swoje trwałe miejsce w historii i tego nikt nie zmieni.
Dążenie do ideału jest pozytywnym mechanizmem ale zauważmy, że tzw. wielkość innych narodów nie wynika z posiadania obiektywnie wielkich przywódców, a z uznania, że niemal każdy przywódca wniósł coś znaczącego do tej wielkości. O rzeczywiście marnych przywódcach po prostu się nie mówi. USA są dzisiaj wciąż najpotężniejszym państwem na świecie ale założę się, że w przyszłości Amerykanie będą się starali zapomnieć o obecnym liderze i będą usilnie dążyć do tego, żeby i świat zapomniał. Oczywiście jeśli Ameryka przetrwa tę prezydenturę.
Zresztą co to znaczy wielki przywódca? Każdy chętnie się zgodzi, że jest nim osoba, której działalność wzmocniła kraj i społeczeństwo i w trwały sposób pchnęła je na ścieżkę rozwoju. Bilans zysków i strat. Czy był nim Napoleon Bonaparte, którym szczycą się Francuzi? Świat zyskał termin “kompleks Napoleona”, a Francja bezpowrotnie straciła szansę na przywództwo w świecie. Ale francuskie elity uznały, że wizerunek państwa i narodu jest ważniejszy od prawdy historycznej. Czy my w Polsce gramy w tę samą grę?
Mała uwaga: już od jakiegoś czasu stosunek Francuzów do Napoleona nie jest aż tak jednoznaczny. Spora częś np. środowisk akademickich nie szczędzi słów krytycznych przy ocenianiu tej postaci.
Ale przez z górą 100 lat dobrze służył Francji jako ikona. Mnie się bardzo podoba Pana tekst i jest to w końcu niszowa publikacja intelektualisty. Przykra jest dla mnie ta polska niefrasobliwość głównego nurtu, ten owczy pęd żeby zdążyć na ukamieniowanie. Nie dorobiliśmy się mitów narodowych (najczęściej właśnie z własnej winy) w sprawach, kiedy Polacy byli naprawdę wielcy, za to mitologizuje się zdarzenia, kiedy wyszła z Polaków małość i barani mózg. Że już nie wspomnę o plica polonica.
Oczywiście, że dobrze służyła. Mało tego – pomimo ostrej nieraz współczesnej krytyki Napoleona we Francji (przekonał się o tym znajomy prof z PAN, specjalista od epoki napoleońskiej kiedy w Paryżu wszyscy dziwili się, że zajmuje się “tym faszystą”) nikt dziś nie kwestionuje np. karier ludzi z otoczenia cesarza. Nikt nie zarzuca im “plebejskiego pochodzenia” traktując ich potomków jak “normalną” arystokrację, że o szwedzkiej rodzinie królewskiej nie wspomnę.|
A kodeks Napoleona był, jest i będzie tym co zmieniło obraz Europy i tego wygumkować się nie da.
Czterdzieści lat temu przyszłam na świat. Siłą rzeczy, w stosunku do Autora i niektórych tu osób, jestem dyletantką. Lech Wałęsa był w moim domu największym bohaterem. Chodziłam z Tatą pod Jego blok na Zaspie i krzyczałam solidarność. A może tylko Tata krzyczał. Ze swojego balkonu oglądałam jak milicja rozgania ludzi, polewa ich armatkami wodnymi. Świat był czarno – biały, prosty, zrozumiały. Lech Wałęsa jest bohaterem. Oni, PZPR, sowieci, milicja są źli. Dzisiaj widzę więcej. Czynienie z Lecha Wałęsy największego bohatera, a z drugiej całkowite Jego deprecjonowanie to elementy bieżącej walki politycznej. Nie interesują mnie. Interesują mnie takie teksty jak ten, opinie nie polityków a świadków tamtych wydarzeń. Mam wiele myśli a to co mnie urzeka to to, że tam w Stoczni właśnie taki Lech Wałęsa, Anna Walentynowicz, o której ktoś też wspominał, stali się bohaterami/kami tamtych lat. Kto inny miał się stać tym bohaterem jak nie robotnik lub robotnica? I teraz tylko rozmawiamy, że robotnik (i robotnica) nie sprostał/a wizji inteligencji … choć zgadzam się z Autorem, że to właśnie te cechy i zachowania (“kompromitujące i nieznośne” – dla kogo i z jakich powodów nieznośne?), które nas tak bardzo dzisiaj rażą wyniosły Wałęsę na lidera, pozwoliły Mu pokonać strach, być skutecznym (“sprytnym”?), przemawiać do robotników, mieć pewność siebie … Wierzę, że Oni wtedy, narażając się i mając takie a nie inne zasoby byli najlepsi na jakich ich było stać. Nie idealizując Wałęsy i Walentynowicz jestem im po ludzku wdzięczna za to co zrobili dobrego, z czego ja dzisiaj korzystam.
I tamtej inteligencji też jestem wdzięczna 🙂
Najwidoczniej tak musiało być, bo miał na tyle silna osobowość, żeby przec do przodu wbrew wszystkiemu, a inni nie mieli.
Wele wskazuje na to, że prosty robotnik Wałęsa, miał jakiś epizod z SBecją w latach 70-tych – najbardziej na to wskazują nie papierki, które mogą być sfałszowane, ale samo zachowanie Wałęsy – jego gimnastyka słowna, częste zmiany zdania itd. Ale wszystko wskazuje na to, że w latach 80-tych nie było już śladu po tej współpracy. Zaś faktem niezbitym i nawet stwierdzonym przez IPN są wielokrotne próby zdyskredytowania Wałęsy przed i w trakcie stanu wojennego, zarówno przed opozycją, jak też przed komitetem noblowskim, papieżem i środowiskiem międzynarodowym. Pamiętam spreparowaną rozmowę telefoniczną Wałęsy z bratem emitowaną przez prlowskie radio. Pamiętam film pokazujący “luksusy internowania”. Pamiętam jak SBecy filmowali opozycjonistów “pijących wódkę” w Magdalence i przy okrągłym stole. Nie kto inny ale SB dostarczało Gwieździe i innym materiały “kompromitujące” Wałęsę, i szerzyło opowieści o motorówce. Dzisiaj IPN jest spadkobiercą bezpieki, bo posługuje się tamtym materiałem propagandowym i fałszywkami, żeby pisać historię na nowo. No i wyłazą takie dzieci resortowe jak Cenckiewicz, które ledwo pamiętają ostatnie lata PRL ze swojego dzieciństwa, znaleźli kilka papierków, wiedzenj osobistą nienawiścią do Wałęsy dopowiadają sobie wygodną interpretację. I wypowiadają wojnę wielkiej postaci historycznej Wałęsie, który jak każdy, kto nie mieszkał z mamusią, i nie przespał stanu wojennego mógł popełniać błędy. Który jest antypatycznym bufonem i nie chciał się dzielić zasługami z innymi. Który niestety wypromował Kaczyńskich i namieszał w młodej demokracji za ich podszeptami. Ale którego dorobek jako kluczowej postaci pokojowego obalenia komuny i odzyskania niepodległości jest szanowany na całym świecie.