Jarosław Kapsa: Pałą pouczyć7 min czytania

01.07.2022

Przed salą w Inowrocławiu, w której odbywała się konwencja PiS z udziałem prezesa Kaczyńskiego, zebrał się tłumek protestującym. Jednemu z nich, ubranemu „prowokacyjnie” w koszulkę z ośmioma gwiazdkami, nerwy puściły, zwyzywał pilnującego porządku funkcjonariusza. Ten zareagował, puszczając mu gaz łzawiący w oczy.

Rzecz banalna, niebanalna była jednak reakcja ministra Kamińskiego, nadzorującego policję. Nie czekając na wynik postępowania wyjaśniającego incydent rozgrzeszył funkcjonariusza; uznał, że miał on prawo, a może nawet obowiązek za pomocą gazu, pouczyć obywatela. Pan Kamiński, sam będący doświadczonym przestępcą, ma widoczną łatwość osądzania, co jest dobre, a co złe. Dobre jest wszystko, co służy partii rządzącej… Obywatel znieważył Partię, „w mordu nużno, gadzinie, połuczyć”.

Osobiste przymioty polityka nie są dla mnie materią interesującą. Niestety, ta mentalność partyjnego bojówkarza przenosi się na obniżenie wartości instytucji, którą z wielu powodów cenię: państwa polskiego. Odczuwam dodatkowy, subiektywny, dyskomfort: w Sejmie „kontraktowym” (1989-1991) pracowałem nad ustawami policyjnymi. Wyzwanie było trudne, zwłaszcza dla ludzi negatywnie doświadczonymi kontaktami z dawnymi – umundurowanymi lub nie – bojówkami partyjnymi typu SB lub MO. Emocje podpowiadały, by przejąć sprawdzone „narzędzie” i za jego pomocą „pouczać” przeciwników, umacniając swoją władzę. Na szczęście typy w rodzaju Ziobry czy Kamińskiego w solidarnościowym OKP nie dominowały; kształt nowej policji formowali ludzie obdarzenie rozsądkiem i wyobraźnią: Krzysztof Kozłowski, Jan Widacki, Jerzy Zimowski, Andrzej Milczanowski. Dzięki nim, pracująca nad ustawami komisja sejmowa przyjęła, że nowa formacja musi być apolityczną służbą społeczeństwu, przez społeczeństwo kontrolowaną.

Zapisy ustawowe, nawet o randze konstytucji, nie są, jak widać, mocną gwarancją normalności. W mentalności bandyty nie sposób doszukiwać się szacunku dla prawa.

Wróćmy do inowrocławskiego incydentu. Wątpliwości budzi więcej spraw, niż tylko zachowanie funkcjonariusza.

Na podstawie jakich przepisów prawnych organizowane są partyjne konwencje, a w związku z tym, kto decyduje o ich otwartej lub zamkniętej formie? Zgromadzenia publiczne są z reguły otwarte. Kierujący zgromadzeniem może domagać się opuszczenia miejsca przez osoby, które usiłują uniemożliwić przeprowadzenie spotkania zgodnie z prawem. Jeśli nie może tego polecenia wyegzekwować – może zwrócić się o pomoc do policji lub straży miejskiej. Organizator nie może profilaktycznie nie wpuszczać na konwencję osób, które z twarzy wydają mu się podejrzane. „Partie polityczne zrzeszają na zasadach dobrowolności i równości obywateli polskich w celu wpływania metodami demokratycznymi na kształtowanie polityki państwa” (art. 11 Konstytucji RP). Nieuzasadnione pozbawianie obywatela prawo uczestnictwa w politycznej dyskusji nie można uznać za „metodę demokratyczną”.

Przyjmijmy, że konwencja nie jest zwykłym zgromadzeniem, lecz rodzajem imprezy masowej, w której udział reglamentowany jest przez organizatora. Nie zmniejsza to wątpliwości dotyczących obecności policji. Za bezpieczeństwo uczestników odpowiada organizator; powinien zatrudnić ochroniarzy. Skierowanie przez przełożonych funkcjonariuszy do pilnowania partyjnej frekwencji jest nieuzasadnionym nadużyciem posiadanej władzy.

Funkcjonariusz wysyłany na ulicę musi być przygotowany pod względem fizycznym i psychicznym do trudnych sytuacji. Przypomnę tu słowa pisane w instrukcji dla policji państwowej w 1929 r.; w czasach o wiele brutalniejszych niż obecne:

Jesteś nauczycielem, wychowawcą społeczeństwa, a czy uświadomiłeś sobie, czego społeczeństwo od ciebie wymaga, jako od swego nauczyciela. Przede wszystkiem grzecznego zachowania się i odezwania […] Nie wolno ci używać nie tylko żadnych słów obraźliwych, ale nawet zbyt dosadnych różnych zaklęć, żadnej ironji, złośliwości, żartów, dowcipów, wymysłów. […] Traktuj nieposłusznego, niegrzecznego obywatela jak człowieka chorego, boć i jest nim naprawdę. Gniew, podsycany złem wychowaniem, oślepił go, jest pijany gniewem. Grzecznością, taktem, cierpliwością otrzeźwisz go […] Taktem i stanowczą grzecznością przekonasz każdego, zyskasz posłuch, uznanie. Zimna twoja krew wyprowadzi cię z każdej najtrudniejszej sytuacji1.

Nic dodać. Przyznany przez społeczeństwo policji monopol na stosowanie przemocy nie oznaczy nieograniczonego przyzwolenia na bicie pałką.

Głoszona zasada „murem za mundurem” usprawiedliwia przekształcanie policji w partyjne bojówki. Funkcjonariusz nie tylko czuje bezkarność, ale zachęcany jest nagrodami do nadgorliwości w obronie partyjnej władzy. Dzięki temu sam czuje się „władzą”, uprawnioną do wydawania poleceń obywatelom i egzekwowania posłuchu pięścią, kajdankami czy gazem łzawiącym. Swoista gloryfikacja naszego „dobrego bandyty” prowadzi do demoralizacji. Policjant służy społeczeństwo, a nie jest częścią wojsk okupacyjnych utrzymujących owo społeczeństwo w posłuszeństwie. Nie ma „dobrych bandytów”, autorytet policji oparty jest na szacunku dla prawa, a nie na strachu przed siłą.

Znów wrócę do wspomnień z czasu przełomu. Większość posłów z klubu OKP choć raz oberwała pałką, uczestnicząc w ulicznych „zadymach”. Dla niektórych ludzi z pokolenia „S” to nawet powód do chwały. Gdy pracowaliśmy nad ustawami „policyjnymi” istotne było, by to złe doświadczenie nie paraliżowało możliwości służby policyjnej. ZOMO jest bowiem niezbędne także w demokracji. Interwencja policyjna ma przywrócić porządek prawny, ma chronić bezpieczeństwo ogółu; nie można – decydując się na interwencję – rozważać, czy zgadzamy się lub nie zgadzamy z postulatami naruszających prawo protestujących. Ład społeczny opiera się na szacunku wobec prawa, nie na strachu przed władzą; są jednak sytuację, gdy władza musi siłą wymuszać przestrzeganie prawa. Skuteczność stosowanego przymusu jest większa, gdy policjant działa w zgodzie z przepisami prawa, w zgodzie z własnym sumieniem i oceną sytuacji; nie oglądając się na zmienną wolę politycznych decydentów.

Oczywista w 1990 r., była apolityczność policji, wyrwanie jej spod władzy partyjnych decydentów. Służyła tej apolityczności autonomia Komendy Głównej Policji wobec nadzorującego ministerstwa.

To jednak było niewystarczające, bo ambitni urzędnicy z MSW zawsze mogą poczuć pokusę, by „ręcznie” zarządzać nadzorowaną jednostką. Państwo i jego instytucje nie rządzą, ale służą społeczeństwu. Tworzyć więc należy warunki, by społeczeństwo mogło kontrolować instytucje państwowe. Zerwać ze wschodnim sowieckim wzorcem. Dlatego wprowadzona została zasada opiniowania nominacji na komendantów policji od szczebla szefa komisariatu po komendanta wojewódzkiego przez radnych samorządowych. Wprowadzony został obowiązek składania przez komendantów Policji dorocznego sprawozdania przed radą samorządową, nadano także prezydentom miast uprawnienia wyznaczania zadań służbom policyjnym. Miała do być droga do decentralizacji działań w zakresie bezpieczeństwa publicznego.

Najlepiej wyszkolona i wyposażona policja jest bezsilna na ulicy bez wsparcia społecznego. Policjant w obronie prawa i ludzi będzie działał odważnie i zdecydowanie, jeśli czuje, że za nim stoi lokalna społeczność. By to wsparcie otrzymać, konieczne było dowiedzenie ludziom, że policja służy ich dobru.

Z bezsilnością obserwować muszę, jak to się niszczy, krok po kroku…

Jak polityczni dewianci zmieniają formacje policyjne w partyjne bojówki, jak nadymane autorytety „osobowościowe”, zastępują autorytet prawa. Niszczone jest nasze państwo w sposób perfidny. Zmienia się obywateli w poddanych, przywoływanych do posłuchu gazem lub pałą. Ot, taką mamy rzecz pospolitą…

1Schuch Jan „Jakim powinien być policjant” Warszawa 1929 r.

Jarosław Kapsa