Magdalena Ostrowska: Trochę o wolności i obywatelstwie5 min czytania

rozmowa_012016-02-07.

Inspiracją do napisania tego artykułu stał się teskt zamieszczony w SO 5 lutego, autorstwa Małgorzaty Kalicińskiej, zatytułowany „Z czym do ludzi?” (Małgorzata Kalicińska: Z czym do ludzi?).

Artykuł Małgorzaty Kalicińskiej nie przekonał mnie, że Autorka naprawdę rozmawia z ludźmi, o których pisze, i że chce zrozumieć ich motywacje i historie. Z całym szacunkiem, zasłyszane na targu opinie, to nie rozmowa. Faktem jest, że trend modernizacyjny lansowany przez PO i wcześniejsze rządy, nie objął wsi. Wieś obdarowano dopłatami z UE oraz rentami i zostawiono samą sobie, tak jak niegdyś PGR-y. Tak jak Amerykanie obdarowali rezerwatami i bezczynnością Indian, a Australijczycy – Aborygenów. To, co ludzie na wsi oglądają w TV, to z ich punktu widzenia nie jest ich świat. Ich świat, to trudny dostęp do służby zdrowia, to polikwidowane (bo nieopłacalne) placówki pocztowe i szkoły, to nuda, brak inspiracji kulturalnej, choćby narzucanej przez ludzi światlejszych, brak bibliotek, świetlic, domów kultury, kin. Dziania się. Wyludnianie się.

To gdzie ci ludzie mają chodzić, jak nie do kościoła, i czego mają słuchać, jak nie Radia Maryja? Chodzą tam, i słuchają tego, co dotyczy ich sytuacji, mówi o ich świecie, o ich obawach i lękach. Poza tym, sprzeciwienie się ambonie na wsi, to skazanie na banicję. Nikt nie narazi się na odmowę ochrzczenia dziecka, na odmowę pochówku z udziałem księdza i poza parkanem cmentarza. A na wsi nie ma cmentarzy komunalnych. Nikt nie zaryzykuje nieposłania dziecka na religię w szkole. Państwo polskie nie wspomaga wsi w wyzwoleniu się z tych średniowiecznych pęt. Państwo polskie utrzymuje i wzmacnia opresję struktur kościelnych w małych społecznościach (duże dają sobie radę, bo duże). A nikt lub mało kto pomaga ludziom na wsi, którym nie po drodze z politykowaniem z ambony, uwolnić się spod tego wpływu i wymóc na księdzu (i kościele) spełnianie wyłącznie roli duchowej.

Artykuł pomija historyczny fakt, że znacząca większość Polaków została ukształtowana w warunkach pańszczyźnianych, folwarcznych, i że wyrwanie się z poczucia bycia przedmiotem historii, i z braku ducha wolności, wymaga własnego, wielkiego wysiłku, łutu szczęścia, szczęśliwych genów, przypadku. I dlatego dotyczy jednostek. I że reszcie trzeba pomóc. Jeśli Autorka, jako światła osoba, mieszka na wsi, i boleje nad tym, co widzi, może wejść w rolę „Siłaczki”. Lecz iść i ROZMAWIAĆ o KOD ? Pogadanka na temat Trybunału Konstytucyjnego i demokracji na wsi jest tak samo z góry skazana na porażkę, jak z mieszkańcami ulicy Stalowej i okolic na warszawskiej Pradze. Co ich to obchodzi ?

Nie rozmawiać o KOD trzeba, lecz zainspirować aktywność w duchu KOD, nie wspominając o KOD, czyli zainspirować oddolną inicjatywę, zacząć od pracy u podstaw w sferze, która jest interesująca i odpowiada na potrzeby lokalne. Można też pomóc uzyskać środki na tę inicjatywę z budżetu obywatelskiego w lokalnej gminie. Chodzi o pobudzenie uczestnictwa w tworzeniu, uwspólnianiu otaczającego świata, poczucia, że ma się wpływ na to, co otacza, a nie na jakieś abstrakty. Tak się rodzi poczucie podmiotowości.

Dopiero kiedy człowiek ma poczucie, że coś od niego na zewnątrz zależy, staje się podmiotem historii, a nie jej tworzywem; zaczyna czuć się wolny.

Na końcu dopiero może pojawić się świadomość obywatelska. Obywatelem, czyli osobą świadomą swojej roli w państwie, a więc świadomą także roli i jakości państwa, jego ustroju, może być tylko człowiek wolny. Wolny w tym sensie, w jakim wolność opisuje klasyk jako uświadomioną konieczność. Może podanie przykładu demokracji ateńskiej czy szlacheckiej w I RP jest dezynwolturą, ale był w nich głęboki sens. Niewolnik w Atenach i chłop pańszczyźniany, obaj stanowiący własność swego pana, nie mogliby dokonywać świadomego, rozumnego wyboru, bo takiej perspektywy nie mieli. Ich wybór byłby podyktowany bądź strachem przed wolnością, bądź żądzą uwolnienia. Tak czy siak, byłby wyborem nie świadomym, lecz emocjonalnym.

Czy po tym passusie napisać, że duża część polskiego społeczeństwa dokonuje politycznych wyborów emocjonalnie lub też równie emocjonalnie (na zasadzie odrzucenia) odmawia uczestnictwa w akcie wyborczym, to powiedzieć, że są to ludzie nie-wolni ? Tak.

Popieranie w XXI wieku, w środku Europy, ba, w środku unii państw wolnych i demokratycznych obietnic silnego państwa w wydaniu PiS, to emocjonalne szukanie wodza, który poprowadzi, który da, który ochroni, który zapewni. Który urządzi nam życie i przyszłość. Nieuświadomione i nienazwane szukanie pana. Cara. Człowiek wolny i świadomy sam chce swoje życie i swoją przyszłość kształtować, a w aspekcie politycznym – współkształtować poprzez swoich reprezentantów. Człowiek wolny nie oddaje bezrefleksyjnie innym prawa do kształtowania swego życia. (Temat: co powinno się dziać, kiedy reprezentant przekracza granice upoważnienia obywatelskiego i atakuje wolność wyborcy, zostawiam na inną okazję.)

Mimo że jest XXI wiek, potrzeba pracy organicznej u podstaw wcale nie ustała ani nawet nie zmalała. Jak zjadaczy chleba w aniołów przerobić – to nadal w Polsce gigantyczne, nieustające wyzwanie. Nie wystarczy, a nawet chyba nie należy, narzekać na ludzi. Komu więcej dano, od tego więcej się wymaga – ta myśl zaczerpnięta z Biblii jest niezwykle inspirująca. Ludzie światli nadal mają oświeceniowe obowiązki. Wieś mogłaby spełniać dziś niebagatelną rolę – pokazywać, jak zwolnić na drodze cywilizacyjnego pędu i obłędu, smakować naturę, życie, pielęgnować korzenie i tradycje. Świadomie.

Magdalena Ostrowska