Marian Marzyński: Heca prezydencka w USA3 min czytania

marzynski 32015-08-23.

Samolot Donalda Trumpa przeleciał nad głęboką prowincją amerykańską o nazwie Alabama ciągnąc za sobą transparent wyborczy, po czym ten wesoły kandydat na prezydenta, który na kampanię gotowy jest wydać miliard własnych dolarów ogłosił, że zostanie największym w historii powołanym z woli Boga prezydentem USA. Moj polski przyjaciel Robert uważa tę wypowiedź za wyraz monstrualnej głupoty Trumpa, na co ja, że gdyby Donald był rzeczywiście taki głupi, to swoich miliardów by nie zrobił i że ta jego „wola boska” – to wyraz humoru Trumpa i jego niesłychanego „luzu”, który amerykańscy wyborcy przedkładają ponad mówienie „jak trzeba”.

Inna prowokacja Trumpa to „anchor babies”, zakotwiczone dzieci nielegalnych emigrantów, ale również legalnych turystek, które – jak ciężarne kobiety z byłego ZSRR – przekraczają granice w 4-5 miesiącu niewidzialnej ciąży, żeby w ramach ważności wizy urodzić nowego obywatela amerykańskiego. Entuzjaści poprawności politycznej ruszyli huzia na Trumpa, chociaż on tylko nazwał coś, co wszyscy wiedzą; w jego programie miałoby to doprowadzić do zmiany konstytucyjnego prawa rodzenia się Amerykaninem, niezależnie od statusu matki. Nie do przeprowadzenia, ale dobrze brzmi, podobnie jak pomysł zbudowania ponad dwóch tysięcy kilometrów wysokiego muru na granicy z Meksykiem, za który w jednej wersji miałby zapłacić rząd meksykański (hahaha!), a w innej on sam, Trump. Ale nawet i to podoba się wyborcom, bo pokazuje, że kandydat tak jak oni, „myśli na glos” o sprawach rzeczywiście ważnych. Wszystko to doprowadziło Trumpa do 25% szans na nominację republikańską i 36% szans na wygranie z Hillary Clinton.

Po przeciwnej stronie barykady jest niezwykle inteligentny Bernie Sanders, „niezależny” w Senacie, ale z listy wyborczej Demokratów, który przedstawia się jako „socjalista” – a choć niektórzy są tym słowem wystraszeni, Sandersowi udaje się zbierać na swoich wiecach 25 tysięcy ludzi; liczbę, której nikt inny nie jest w stanie osiągnąć. Wynika to z wielkiego pomysłu, który Sanders ma w kieszeni (nasza rodzina trzyma kciuki): poprawka do konstytucji amerykańskiej likwidująca prawo Amerykanów (zwanych po staroświecku „cywilną milicją”) do posiadania broni. I znów: kandydat, który mówi głośno o tym co ponad 45% obywateli chciałoby zrobić, ale przeszkadza im pozostałe 55%…

Zagłębiam się dalej w prezydencką hecę: z 25% poparciem Trump nie będzie kandydatem republikańskim, a przeczuwając to zawczasu ogłosi się kandydatem niezależnym. Uczyni to też Sanders, który wystąpi z Demokratów, gdzie na nominacje nie ma szansy i – tak, jak to robi od lat w Senacie – zamieni się w niezależnego. Ci dwaj, plus nominowany republikanin, prawdopodobnie Jeb Bush, to już trzech ubiegających się o prezydenturę, którzy rozcieńczą pulę wyborców, czwarta będzie Hillary Clinton (a jeżeli afera e-mailowa ja wykończy, to z tym samym rezultatem zastąpi ja Joe Biden). W ten sposób – teoretycznie troszkę więcej niż 25% głosów będzie już mogło wybrać następnego prezydenta USA…

Obawiam się, że będzie nim Donald Trump. Ale tak jak drugorzędny aktor Ronald Reagan był do przeżycia, tak będzie i on. Osobiście liczę na jego poczucie humoru. Ważna to cecha w dzisiejszym świecie politycznym, cierpiącym na zatwardzenia.

Marian Marzyński

Print Friendly, PDF & Email