Na oczach współczesnych Polaków zanika warstwa społeczna inteligencji. Wśród najważniejszych przyczyn tej sytuacji są zmiany modelu kształcenia, w tym szkolnictwa wyższego.
Z dniem 1 października 2014 roku weszła w życie nowelizacja ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Studia podzielono na „praktyczne” i „ogólnoakademickie”. Na kierunki o profilu praktycznym wprowadzono trzymiesięczne praktyki zawodowe. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego skomentowało na oficjalnej stronie internetowej:
To kolejna zmiana, która ma pomóc młodym ludziom w odnalezieniu się na rynku pracy i dostosowaniu się do rosnących wymagań. Zmiany w prawie mają doprowadzić do tego, by studia mogły być ściślej połączone ze środowiskiem pracy: uczelnie będą mogły poszerzać współpracę z przedsiębiorstwami nie tylko w wymiarze badawczym, ale też praktycznym i dydaktycznym. Pracodawcom będzie łatwiej dotrzeć do studentów z ofertami praktyk i staży, a osoby z doświadczeniem praktycznym będą mogły prowadzić na uczelniach zajęcia[1].
Ministerstwo przyjęło strategię dostosowywania studiów do rynku pracy. Studenci mają uczyć się tego, co może zostać spieniężone. Przyjąwszy ministerialny tok myślenia – wiedza nie jest wartością nadrzędną w programie nauczania. Zdobycie wiedzy (jakiejkolwiek) nie jest celem priorytetowym. To pragmatyzm, nie idealizm, dyktuje warunki.
Prawomocne uznanie dominacji rynku nad oświatą otwiera drogę do kształtowania umysłów na potrzeby biznesu. Skoro to rynek pracy wyznaczał będzie kierunek rozwoju, a najwięcej udziałów na tymże rynku należy do korporacji, to logiczną konsekwencją przyjętego planu musi być zaszczepianie ideologii korporacjonizmu w procesie kształcenia.
Usankcjonowanie materialistycznego podejścia do wiedzy wydaje się nie do pogodzenia z moralnością, wszak przedsiębiorstwa rządzą się zasadą maksymalizacji zysków. Można powiedzieć, że politycy podjęli decyzję o zerwaniu z intelektualizmem etycznym Sokratesa (469–399 p.n.e.). Według starożytnego filozofa najwyższe dobro – cnota – wynikało z wiedzy i warunkowało szczęście człowieka.
Poszanowanie wiedzy wymaga oczywiście, aby szkolnictwo wyższe było neutralne światopoglądowo w zakresie regulacji prawnych. Pod tym względem różnie bywało w XX-wiecznej Polsce. Dość powiedzieć, iż w 1918 roku polskie szkolnictwo wyższe zostało podporządkowane Ministerstwu Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego… A jednak debata o przyszłości oświaty wydaje się skazana na ideologie. Różne koncepcje rozwiązań systemowych wywodzą się bowiem z różnych systemów filozoficznych. Granica kompromisu jest nie do zniesienia, gdy przywiązanie do wartości stanowi o być albo nie być przeciwstawnych teorii.
Porozumienie w sprawie ogółu rozbija się o wolność jednostki. Według liberalizmu każdy obywatel powinien mieć zagwarantowaną możliwość dokonywania indywidualnych wyborów, na własną odpowiedzialność. W przypadku szkolnictwa wyższego należałoby więc zapewnić swobodę gospodarczą uczelniom niepublicznym, a także powstrzymać się od sterowania centralnego (z poziomu ministerstwa) kierunkami kształcenia obywateli. Z drugiej strony patrząc, ciężar utrzymania tych obywateli, którzy dokonaliby złych (nieopłacalnych) wyborów, i tak spadłby na państwo. Ostatecznie konsekwencje indywidualnych wyborów dotykają pośrednio całej zbiorowości.
W Polsce działają 294 uczelnie niepubliczne. Z kolei wykaz publicznych uczelni akademickich obejmuje: 18 uniwersytetów, 18 uczelni technicznych, 5 – ekonomicznych, 5 – pedagogicznych, 6 – rolniczo-przyrodniczych, 6 – wychowania fizycznego oraz jedną uczelnię teologiczną, tj. Chrześcijańską Akademię Teologiczną w Warszawie. Poza tym istnieje 36 państwowych wyższych szkół zawodowych (według stanu na 10.11.2014).
Danych liczbowych dostępnych jest dużo[2]. Dają one ogląd sytuacji, uświadamiając, jak bardzo pogmatwany i technokratyczny stał się system zarządzania szkolnictwem wyższym.
Osiągnięcia naukowe, a następnie techniczne i technologiczne XX stulecia odmieniły nowoczesną cywilizację. Dynamika tych zmian narzuciła tempo i innym przemianom kulturowym: społecznym, politycznym, ekonomicznym itd. Pojęcie globalizacji nabrało realnych kształtów. Dostęp do informacji stał się powszechny za pośrednictwem nowych mediów: radia, telewizji, a nade wszystko Internetu, obejmującego siecią powiązań praktycznie cały glob. Upowszechniła się edukacja, także uniwersytecka.
Przekształcanie polskiej oświaty nie zaczęło się wczoraj, to proces długotrwały, rozpoczęty kilkadziesiąt lat temu i poddawany różnym zmianom. By obiektywnie ocenić stan szkolnictwa wyższego we współczesnej Polsce, trzeba porównać go z tym, co było w przeszłości. Potrzeba pewnego oddalenia, tzn. perspektywy historycznej, żeby zobaczyć kierunki rozwoju.
Okolicznością, której zlekceważyć nie wolno, są zniszczenia wojenne, straty osobowe i materialne poniesione wskutek drugiej wojny światowej. Odbudowa szkolnictwa wyższego w powojennej Polsce postępowała szybko, w roku 1946 działały już wszystkie uczelnie z II RP, a także kilka nowych. Liczba studentów wynosiła wtedy 55 tys., czyli o 7 tys. więcej niż na przełomie lat 1937/1938. W roku 1951 studiujących było 141 tys., a w 1961 – już 172 tys. Następnie, w latach 60., liczba studentów wzrosła prawie dwukrotnie, do blisko 331 tys. w roku akademickim 1970/1971. Dziesięć lat później studentów szkół wyższych było już niemal 454 tys., a w latach 1992–1993 – ok. 496 tys. Wreszcie w roku akademickim 2005/2006 odnotowano w Polsce rekordową liczbę studiujących: 1 953 832.
Według opracowań Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nieprzerwane zwiększanie się liczby studentów w latach 1990–2005 wynikało głównie ze zmian demograficznych (więcej młodzieży) oraz rosnącej popularności studiów wyższych.
Dla pełniejszego obrazu przemian, jakie przeszła polska oświata w XX wieku, warto jeszcze przypomnieć, jak duże były zaniedbania kulturowe. Dopiero w latach 60. analfabetyzm w Polsce przestał istnieć jako zjawisko masowe. Dzięki państwowej akcji zwalczania analfabetyzmu (1949–1951) nauczono czytać i pisać ponad milion Polaków.
Tytuły zawodowe i stopnie naukowe zdewaluowały się. Dyplom ukończenia studiów magisterskich nie jest wart tyle samo, ile kiedyś; przestał być gwarantem jakości, odkąd jakość przeszła w ilość. Stąd i pracodawcy stają przed trudniejszymi wyborami: jak odróżnić kandydatów legitymujących się podobnym wykształceniem? Jakimś miernikiem pozostała renoma uczelni, ufundowana na tradycji oraz rankingach edukacyjnych. Jednak rankingi mogą prowadzić na manowce interpretacji.
Na przykład PISA – Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów (Programme for International Student Assessment) prowadzony przez OECD (Organization for Economic Co-operation and Development) – plasuje Koreę Południową w pierwszej piątce najlepszych systemów edukacyjnych na świecie[3]. Zarazem to właśnie Koreańczycy wiodą prym w popełnianiu samobójstw (co wynika z innych badań[4], również prowadzonych przez OECD). Takie zestawienia prowokują do zadawania pytań. Czy istnieje korelacja między systemem kształcenia a zdrowiem psychicznym? Czy metodologie używane do badań umiejętności zapewniają miarodajność? Czy to sensowne, kierować się rankingami przy projektowaniu systemu oświaty…?
Nieporównywalność wykształcenia wynika także ze zróżnicowania dziedzin wiedzy, jakie można studiować w Polsce. Jak porównać filozofię i fizjoterapię, dziennikarstwo i dietetykę, kulturoznawstwo i kosmetologię, matematykę i ogrodnictwo, prawo i sport, turystykę religijną i stosowaną psychologię zwierząt…? W miszmaszu ofert edukacyjnych zatraca się nie tylko porządek poznawczy, ale i poczucie odpowiedzialności. Wątpliwe, aby magister kosmetologii znalazł język wspólny z magistrem kulturoznawstwa, skoro ten pierwszy uczył się głównie o skórze, zaś ten drugi – o prawie wszystkim w ogóle. Ci dwaj raczej nie zbudują wspólnoty na gruncie intelektualnym.
Jako odpowiedzialnych za taki stan rzeczy należałoby wskazać organizatorów procesu kształcenia – rektorów i profesorów. Wprawdzie zmuszeni są działać w takiej a nie innej rzeczywistości i w ramach takiego a nie innego systemu, ale ostatecznie to oni, ludzie podpisujący się imieniem i nazwiskiem, decydują o kierunkach kształcenia na swoich uczelniach. W rękach i na biurkach rektorów spoczywa przyszłość szkolnictwa wyższego. Słowo rektorskie staje się ciałem studenckim w chwili sygnowania dokumentu z pieczęcią uniwersytetu.
Studiowanie przestało być wyróżnikiem społecznym, elitarność znalazła się w zaniku na skutek tendencji egalitarnych. Powrót do uniwersytetu jako enklawy dla intelektualistów wydaje się niemożliwy, a przynajmniej mało prawdopodobny. I choć różne osobistości wyrażają dziś nostalgię za subkulturą akademicką sprzed dziesięcioleci, są to głosy bezsilne. Co nie znaczy bynajmniej, jakoby były bezwartościowe.
Marcin Fedoruk
__________________________________________
[1] Nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym opublikowana w Dzienniku Ustaw,.
[2] Zob. POL-on – Zintegrowany system informacji o nauce i szkolnictwie wyższym.
Panie Marcinie, wydaje mi się, że ma Pan problem z docenianiem wiedzy praktycznej. Być może Somrates żyjąc dziś inaczej formułowałby swoje wnioski na temat wiedzy. Inna była 2,5 tyś lat temu, inna jest dzisiaj. Każda dziedzna życia wymaga wiedzy i to sporo.
.
Nauka polska za długo była nastawiona na kształcenie ogólne studentów produkując całe pokolenia nie przygotowanej do życia młodzieży. Tego wątka nie widzę w Pańskim tekście, choć go Pan cytuje w nowych wytycznych ministerstwa oświaty.
.
I tu pytanie: czy wiedza inżyniera agrotechnika jest mniej wartościowa od socjologa? Jeden i drugi musi sporo lat poświęcić nauce i potem jeszcze znależć pracę. Podkreślam, że znalezienie pracy jest jednym z najważniejszych atrybutów szczęścia ludzkiego. I myślę, że wreszcie polska edukacja przyjęła to do wiadomości. Nie znaczy to, że inżynier agrotechnik, kosmetolog czy przyszły restaurator mają być pozbawieni całkowicie przedmiotów humanistycznych, jak choćby elementów filozofii, nauki języków obcych, historii (w tym historii kultury) czy nauki o społeczeństwie. Takie przedmioty powinny być do wyboru przez studenta na pierwszych latach studiów. Ale nie powinny być podstawą dla wszystkich studiujących na uniwersytetach.
.
Świat się skomplikował. Nauka tak się rozwinęła, że nikt nie jest w stanie ogarnąć wszystkich jej dziedzin. Musimy to przyjąć do wiadomości. W każdym społeczeństwie znajdą się wybitni filozofowie, psychologowie, biolodzy (w bardzo wielu specjalnościach), filmowcy, politycy, fryzjerzy lekarze i restauratorzy, żeby wymienić choć trochę. Jedni w tych zawodach będa technokratami a inni artystami. Nie odejmujmy im wartości tylko dlatego, że nie są steicte humanistami.
Wydaje mi się – o ile dobrze rozumiem Autora – że uważa on, podobnie jak ja, że uczelnie akademickie powinny kształcić absolwentów wyłącznie na potrzeby nauki i oświaty. Wszystkim innym powinny się zajmować wyższe szkoły zawodowe. Nie mam nic przeciwko tytułowi „inżyniera od wbijania gwoździ”, może taki i jest potrzebny, niech tu rynek decyduje; ale magister tej specjalności czy doktor, to już byłaby bardzo gruba przesada. Wiąże się to z moim głębokim przekonaniem, że normą jest wydział uniwersytecki ze 150 studentami na wszystkich pięciu latach, a nie w jednej grupie. I z potwornie trudnym egzaminem wstępnym, a nie konkursem tzw. matur.
Dobrze Pan rozumie, Redaktorze.
Nie dzielę wiedzy na „praktyczną” i „niepraktyczną”, ponieważ każda dziedzina wiedzy ma swoje zastosowanie.
Pan Piotr Lass zarzuca mi, jakobym zapomniał o szkołach medycznych. Bynajmniej. Uczelnie medyczne w Polsce są nadzorowane przez ministra właściwego ds. zdrowia i dlatego nie mogły się znaleźć w wykazie uczelni nadzorowanych przez ministra właściwego ds. szkolnictwa wyższego.
@ andrzej pokonos
„Nauka polska za długo była nastawiona na kształcenie ogólne studentów produkując całe pokolenia nie przygotowanej do życia młodzieży. Tego wątka nie widzę w Pańskim tekście, choć go Pan cytuje w nowych wytycznych ministerstwa oświaty.”
Panie Andrzeju – zbyt długo?
Kiedy to było te zbyt długo? Jakie całe pokolenia?
Mógłby Pan jaśniej? chodzi o te 20 lat między 1994 a obecną nowelą ustawy (2014), o której jest tekst?
Z danych podanych w artykule wynika, że jeszcze w 1992-93 studentów było pół miliona a wcześniej jeszcze mniej.
Spośród tego pół miliona spora część to studenci jednej czy drugiej Politechniki, Akademii Górniczo-Hutniczej, AWFów, uczelni rolniczych itp. A i wśród studentów uniwersytetów przecież bardzo praktyczne nauki jak chociażby prawo są wykładane.
Wychodzi na to, że tych wykształconych ogólnie i, jak Pan sądzi, nieprzygotowanych do życia przez lata całe była garstka.
Swoją drogą owi do życia nieprzygotowani, wykształceni „ogólnie” na uniwersytetach np. historycy radzą sobie całkiem nieźle. Prezydent, do niedawna premier, minister spraw zagranicznych (niejeden) itd.
Problemem ostatnich 20 lat nie jest „ogólne” kształcenie studentów, tylko byle jakie i masowe. I likwidacja średnich szkół zawodowych czy technicznych (reforma edukacji za rządów Jerzego Buzka)
@Mr E: zgadzam się z tym co Pan pisze. Moj pierwszy wpis był odpowiedzią na okrojone tezy autora. Podniósł larum na wymieranie polskiej inteligencji, a medycynę odsuną na bok w komentarzu, jakby to nie była część polskiej inteligencji. Brak tu po prostu przedstawienia, co Pan Marcin Fedoruk uważa za polską inteligencję. I chyba od tego powinien zacząć swój artykół.
.
Osobiście uważam, że przedwojenne standardy wykształcenia humanistycznego nie są dziś wyznacznikami tego określenia. To co uściśla Pan Bogdan Miś to nie jest cała polska inteligencja: czyli nauki podstawowe dla najzdolniejszych. Pojęcie inteligencji jest szersze i żadne wykształcenie nie jest jedynym wyznacznikiem i cenzusem bycia „inteligentem”. To bardziej złożona sprawa, gdzie zdolności i praca osobista są równie ważne co cenzus świadectwa takiej czy innej szkoły.
.
A dwadieścia lat to już dwa pokolenia. A ja miałem na myśli szerszy przedział czasowy. To nie tak istotne. Bardzo mi się podoba wpis Pana Krzysztofa Łozińskiego poniżej. A zniesienie szkół zawodowych i techników jest dla mnie kompletnym nieporozumieniem.
Pan Redaktor raczył zapomnieć w wykazie szkół o profilu medycznymi i nauk o zdrowiu. Czyli lekarz, farmaceuta lub np. magister dietetyki to nie inteligent?
Płytka analiza, płytka….
@BM: Panie Bogdanie, rozumiem Pańskie intencje. Ale proces edukacji i dojrzewania nie zawsze idzie w parze. Jeśli rozdzieli się edukację na uczelnie prakryczne i uniwersytety naukowe, to zamknie się drogę wielu zdolnych ludziom, którzy z różnych powodów trafią od razu na uczelnie „praktyczne”. Czy nie lepiej w samych uniwersytetach stosować podział na odpowiednik colleage’u (czy studia licencjackie itp), plus indywidualnego toku studiów dla najzdolniejszych, którym licencjat nic nie da? A tym, którzy w Colleage’u/licencjacie zrobią postępy i rokują nadzieję na dalszy rozwój, dać szansę na dalszą edukację? Ludzie wybitnie zdolni w młodych latach nie koniecznie utrzymują tę zdolność z wiekiem. To bardzo indywidualne sprawy. Dlatego dobrze miec otwarty system nauczania właśnie na uniwersytetach. A niezależnie od tego rozwijać specjalistyczne uczelnie kształcące do zawodów usługowych, na poziomie technikum czy licencjackim.
To jest, jeśli się nie mylę, dokładnie „system boloński”. Otóż jestem zdecydowanym przeciwnikiem studiów dwustopniowych. Studia akademickie powinny być skrajnie trudne i elitarne, jednostopniowe, pięcioletnie, z zakazem pracy dla studentów, z nastawieniem na kształcenie pracowników nauki. Co nie znaczy, że absolwenci szkół zawodowych mieliby zamknięty dostęp do jeszcze wyższego wykształcenia, ale to już w formie odrębnych akademickich studiów podyplomowych. W obecnym systemie bywa, że kurs magisterski poszerza tylko kurs licencjacki, a na dwóch ostatnich latach powinno się uczyć przyszłego twórcę nauki zupełnie czegoś innego.
BM, to w razie czego pamiętaj, że jest nas więcej. Sprawdzałem nauczanie w systemie bolońskim na kilku wydziałach bardzo różnych od siebie. Wszędzie wykładowcy twierdzili, że system obniża poziom i wyjaśniali to dość prosto i logicznie(nawet kolega matematyk).
Co zaś do ręcznego państwowego sterowania edukacja to mam pytanie: czy państwo bierze na siebie odpowiedzialność za znalezienie pracy dla absolwentów? No, jak ktoś ma prawa to ma i obowiązki, nie?
Niestety, tak jak Autor obawiam się, że odpowiedzialność to nie jest cecha, której moglibyśmy szukać u polityków.
Może jeszcze jesteśmy na początku drogi, nie wiem. Nie ma na razie czegoś takiego jak finansowanie uczelni przez przemysł i biznes. A to te dziedziny życia powinny być najbardziej zainteresowane takim, a nie innym nauczaniem. Póki co nie są. Może kiedyś…
Uważam, że obecny model szkolnictwa wyższego jedynie dopełnia dzieła zniszczenia, które zaczyna się w szkole średniej. To w niej kiedyś kształtowały się zainteresowania i nawyki młodych ludzi. Kończący ją z dobrymi wynikami maturzysta był przygotowany do studiowania.
Teraz w szkole średniej jest religia i katastrofa.
wb40, gorzej – na religii też jest katastrofa. Dzisiejsi licealiści maja daleko mniejsze pojęcie np. o Biblii, niż ich dawni koledzy biegający na religię do salek parafialnych.
Przykład idzie z góry. Miałem wuja profesora teologii. Pięknego Człowieka. Więc kiedyś popatrzyłem w tamtą stronę z rodzinną sympatią. Wyniki przykre. Na tych seminariach znacznie wyższych i duchownych nie uczą ich teologii, tylko religianctwa stosowanego, z dodatkiem przedmiotów technicznych, jego wprowadzeniu na obu półkulach służących. A na Jego pogrzebie, cztery lata temu, było trzech jego uczniów – biskupów, czwarty (Głódź) przysłał zastępcę. Były mowy pochwalne.
*Co przypomniało mi własną wizytę, na jakimś „Zgniłym Gronie” (albo czymś wcześniejszym) w Zielonej Górze i Kolegów Artystów wychwalających pod niebiosa tamtejszego Sekretarza KW (dla młodszych: PZPR). Więc zadałem, na koniec, kłopotliwe pytanie: – „To dlaczego u was jest też tak ch*****o, jak wszędzie? Brak sensownej odpowiedzi przywołał mi wtedy (przytoczyłem, nie spodobało się) anegdotę o wizycie patrona rzeźby polskiej, X.Dunikowskiego w Moskwie. Zapytany, co mu się najbardziej spodobało w ZSRR, odparł: „ustrój”. A na drugim miejscu? Ustrój. O trzecie miejsce już nie pytali.
*
Jest dla mnie oczywiste, że w systemach biurwokratycznych o reformy ustrojowe (systemowe) będziemy zawsze pytać antykonceptualistów. Co na obesranej muszli klopa domalują stokroti
P.Serrata: i różne inne kwiati.
Uczelnie uniwersyteckie mogą przez 2-3 semestry prowadzić studia ogolne, humanistyczne, techniczne, czy przyrodnicze a po tym terminie może, na podstawie wyników studiów, kierować studentów na studia akademickie bądz zawodowe. Tym sposobem jest szansa na selekcję najzdolniejszych studentow w zalezności od naturalnych predyspozycji oraz na podstawie zamiłowania kandydatów jakie studia im się najbardziej odpowiadają.
@BM: Panie Bogdanie, chyba nie doczytał Pan co napisałem. Podkreślałem otwarty charakter studiów. Chodziło mi o to, aby na tej samej uczelni byl licencjat dla wymagających dokształcania lub nie zdecydowanych a do tego indywidualne studia dla najzdolniejszych z pominięcim licencjatu. Obserwuję to w Stanach, gdzie młody człowiek z BA, czyli po college’u jeśli zaiskrzy i wykazuje się w pracy może z pominięciem magisterki od razu startować na studia doktoranckie. I takie przypadki się zdarzają. Zwróciłem po prostu uwagę na fakt, że czasem są różne drogi do tego samego celu. Są ludzie którzy rodzą się twórcami, są tacy, ktôrzy zaskakują w latach późniejszych.
I pomyśleć że żył człowiek który to w 1979 roku opisał.
Janusz Zajdel „Limes Inferior”
” O co ci chodzi Matt? Przecież nauka jest za darmo a studia są powszechne..
-Sneer, nie przeczę, tylko jakość tych studiów widzisz jaka jest, powszechne studia czyli najgłupszy je kończy, o to chodzi?
-Matt, możesz się dokształcić, za darmo, zdasz testy i dostaniesz wyższą grupę zaszeregowania..
może ci pomogę..”
Chyba to tak było.
@Magog, to coś z pańskiej branży.
Fragmenty listów Władysława Żeleńskiego do mojego pradziadka w czasie oczekiwania na egzamin doktorski.
„…oby jak najprędzej ta chwila nadeszła, abym był wiernym kochankiem tej Muzy. Przedmioty jednak jak historia powszechna, a mianowicie i literatura ojczysta i obca, do tego filozofia i estetyka będą nieodstępnemi jej towarzyszkami, bez nich artysty nie pojmuję…”
I drugi, gdy zrezygnował z pracy w konserwatorium:
„…ograniczyłem się do lekcji prywatnych, które tę mają zaletę, że w domu kształcisz zdolniejszych uczniów, aniżeli w konserwatorium, do którego bez żadnego wyboru przyjmują kandydatów nie posiadających często najmniejszych kwalifikacji do muzyki”.
To był rok 1870 🙂
Przepraszam, jeszcze jeden fragment z tego drugiego listu wydaje mi się istotny.
„… pensja nie tak znaczna, 1000rs, a kłopotów i zajęcia niemało, nie tyle artystycznego co administracyjnego. Ot, instytucja na wadliwych statutach oparta, a których zmiana oprzeć się musi aż o Petersburg; chce mieć jaką bądź muzykę, aby jej było dużo i aby najmniej kosztowało”.
Skądś to znamy?
System boloński jest absurdem szczególnie na politechnikach.
Jeżeli magister inżynier mechanik na 5-letnich studiach miał posiąść odpowiednią wiedzę do projektowania maszyn to kończąc 3,5-letnie studia inżynierskie posiada jakieś 60% wiedzy.
Drugi problem to studia doktoranckie jako 3 stopień studiów. Uzyskanie tego stopnia powinno się wiązać z przeprowadzeniem badań naukowych zakończonych istotnym rezultatem. Dawniej na uczelniach technicznych nie było niczym dziwnym uzyskanie tytułu doktora po 10 latach od rozpoczęcia przewodu. Dzisiaj mamy jakieś dziwadło w postaci „kwalifikacji trzeciego stopnia”.
czy wiedza zawsze prowadzi do szczęścia, spierałbym się z Sokratesem, przynajmniej z praktyki świata wynosząc moje argumenty. Wracając do artykułu, nie oznacza to, że szczęście zapewni brak wiedzy a więc i o kierunki ogólnoakademickie dbać teraz szczególnie należy. Obyśmy i my kiedyś z przyjemnością mogli zażyć cykuty (żaden ze mnie Sokrates, a miewam wrażenie, że już ją czas jakiś tutaj popijam, niestety bez przyjemności).
Zgadzam się z autorem. Problem kryzysu inteligencji i systemu edukacji sam poruszałem kilkakrotnie. Czytelnik znajdzie w archiwum SO moje teksty „Sztandar z głupoty” i „Głęboka próżnia mózgowa”. Polecam też w archiwum „Kontratekstów”: „Masowa elita” oraz artykuł Andrzeja W. Pawluczuka „Masowa nauka w masowym społeczeństwie”. Gdzieś się ten cały system zapętlił. Ludzie decydujący o systemie edukacji po pierwsze nie rozumieją znaczenia nauk podstawowych (fizyka, matematyka, chemia i humanistycznych, choćby historii). Te nauki nie mają bezpośredniego zastosowania w gospodarce, ale bez nich ci inzynierowie od gwoździa nigdy nie wyjdą poza poziom gwoździa. Nauki podstawowe uczą najwżniejszej rzeczy: myślenia i poszukiwania wiedzy. Bez tego gwódź zawsze będzie tylko gwożdiem. A że nie zawsze dla absolwentów jest praca? Ja zostałem dziennikarzem, ale fizyka i matematyka dały mi bardzo dużo i tylko pozornie to się nie przydaje.
To jeden problem. Drugi to produkcja doktorów i docentów, niczym gęsi tuczonych, taśmowo. Andrzej Pawluczuk pisał o tysiącach bezwartościowych prac „naukowych”, które niczego nie wnoszą i przeważnie nawet nikt ich nie czyta. Są tego naukowego spamu pełne akademickie biblioteki. Ogromnej części egzemplarzy prac doktorskich w Bibliotece Uniwertsyteckiej nikt nigdy nie wypożyczył (nawet do czytelni). One zostały stworzone tylko po to, by mieć „bibliografię” do habilitacji. Były rektor Akademii Świętokrzyskiej, Adam M. (ale nie Michnik) posunął się nawet do tego, że wpisał do bibliografii swojej: „wpis do książki pamiątkowej liceum nr…”, „przemówienie na odsłonieciu pomnika…”) itp. (Patrz w archiwum „Kontratesktów”: „Zagadkowy senator”, bo delikwent jest senatorem PiS).
Myślę, że potrzebna jest elementarna rozwaga i szukanie od początku całej koncepcji edukacji. Obecne „reformy” to cerowanie portek, które prują się wszędzie.
Owszem powstaje sporo prywatnych uczelni, ale nie ma na nich wydziałow fizyki czy chemii. Są za to wydziały turystyki, rekreacji i nadmiernie liczene wydziały dziennikarstwa i politologii na tragiczym poziomie.
prawo przyznawania stopni naukowych leży w rękach Rad Naukowych, to są ciała kolegialne i reprezentatywne dla środowiska, podejmujące i decyzje i za nie odpowiedzialność, tak jak i na całym świecie doktorat z Jagiellonki różni i pewnie będzie się różnił od tego z Pcimia Dolnego, z reguły, chyba, że do Pcimia zawita ambitny naukowiec i założy tam ambitną szkołę, a i Pcim zacznie wtedy brzmieć dumnie. Innymi słowy rzecz w rękach środowiska, podobnie jak w rękach społeczeństwa pozostaje jego reprezentacja parlamentarna, na kogo więc narzekamy ? tu nie ma onych, za to jesteśmy my. Jeszcze jedna uwaga, jeżeli pozwolicie, „inżynier od gwoździa” już jakiś czas temu stał się inżynierem także od promu kosmicznego, a to trochę bardziej skomplikowane, komplikuje się więc także i rozróżnienie i wydaje się jedyną alternatywą pozostaje zgodzić się, że wymogi współczesnych społeczeństw wykształciły inny zespół potrzeb niż antyczne Ateny, co oczywiście w niczym Sokratesowi nie ujmuje.
No tak, ale promu kosmicznego nigdy by nie zbudowano bez równania Ciołkowskiego, bez rozwoju astrofizyki i fizyki atmosfery. Sterujących nim komputerów też by nie było bez teoretycznych prac z cybernetyki, pozornie wówczas niepotrzebnych dla przemysłu (wielu tak uważało). Nie mówię juz o matematyce, przez którą większoś praktyków rozumie tylko rachunek, a jakieś tam przestrzenie Banacha, na co to komu? Zaniechanie rozwijania pozornie hobbistycznych prac teoretyków prowadzi po latach do ściany nieroziązanych problemów. Fizyka jądra atomowego też wydawała się kiedyś niepotrzebną stratą czasu i pieniędzy, które przydałyby się inżynierii. Ten Sokrates miał jednak trochę racji.
oczywiście; przestrzenie Banacha dalej do tych rachunków w ich przestrzeni Euklidesa, natomiast Hilberta będą zdaje się koniecznym uogólnieniem dla stanów splątanych, przy czym pozostawiając teorie kwantowe zbliżymy się wtedy do rzeczywistości społecznej nie komutatywności decyzji. Czy ktoś mówi o zaniechaniu ? rozumiałbym to, że kwestie podziału kierunków to odpowiedź na wymogi rynków a nie ich dyktat.
@john, a gdzie system boloński nie jest absurdem? Proszę np. zmieścić „zwykły”, pięcioletni materiał nauczania na wydz. historii w trzech latach. Oczywiście, że można, ale po łebkach. Dwa lata magisterki są już specjalizowaniem się pod kątem pracy magisterskiej, ale więc ileś tam materiału zostanie na boku. Ale wypuszczamy człowieka z dyplomem takim jak kiedyś.
Znajomy matematyk, zwolennik systemu bolońskiego mówił mi, że takie okrawanie materiału to nic zdrożnego, bo „ci gorsi i tak zostaną TYLKO nauczycielami”. Ten sam gość narzekał na poziom nauczania w szkole swojej córki. Bez komentarza.
@PK, przed i po Sokratesie byli tacy, którzy uważali wiedzę za rzecz niebezpieczną i starali się „uchronić” przed nią ludzkość głosząc hasła, iż jest ona właściwa jedynie dla wybranych.
@Krzysztof Łoziński, ja kończyłem liceum w 1971 roku i w ostatniej klasie miałem przestrzenie wielowymiarowe, a i o Banachu mi wspominano. Byłem tym zachwycony i po raz pierwszy chyba tak aktywnie udzielałem się na lekcjach matematyki 🙂
A potem to znikło z programu. Why?
wiedza nigdy nie jest niebezpieczna, co oboje oczywiście rozumiemy, natomiast jej wykorzystywanie powinno zależeć od świadomości konsekwencji działania, takie mam wrażenie, przy czym poznając własne ograniczenia w tej kwestii także czasami należałoby się powstrzymać.
@PK, oczywiście, że tak. Mówiłem o przeszłości, bo i dziś zdarzają się pogrobowcy tamtych przekonań.
Natomiast kwestia odpowiedzialności i konsekwencji to jest właśnie dobry powód, by inżynierów wyposażać w wiedzę pozatechniczną.
i tu wypada mi się zgodzić
Skoro już dyskutujemy o niedostatkach w kształceniu przyszłej polskiej inteligencji warto przytoczyć tu dzisiejszy komentarz od coniedzielnego GPS (Global Publik Square) prowadzeonego przez dziennikarza CNN Fareed Zakharia na temat wyników 40 letnich badań nad wpływem orzedszkolnego wychowania na późniejszą karierę osób pochodzæcych z najbiedniejszych i najbardziej kryminogennych środowisk w Stanach. Okazuje się, że osoby, które uczęszczały do klas orzedszkolnych osiągały lepsze wyniki w nauce i wyższe pozycje w życiu od tych, które nie przeszły orzez orzedszkolne wychowanie. I tu przytoczył ciekawy wniosek ekonomiczny. Wychowanie przedszkolne na osobę kosztowało ok $7,000.00 na osobę. Natomiast średni zysk jaki osiągała ta osoba w życiu w porównaniu do osób nie objętych edukacją orzedszkolną wynosił ponad $200,000.00. Nie chodzi tu o zarobki, ale o koszty dodatkowe wynikające z mniejszych wydatków choćby na służbę zdrowia przez osoby o wyższym statusie wykształcenia czy na pomoc socjalną i koszty penitencjarne, ponoszone na osoby o najniższym statusie i żyjące w środowiskach kryminogennych.
.
Obecnie toczy się dziwna dyskusja w polsce, czy należy posyłać sześciolatki do szkoły. I tu jest klarowna odpowiedź na to pytanie. Poprawę edukacji trzeba planować i zaczynać wcześniej, niż na studiach. Warto inwestowaćwe wczesną edukację, bo każdy włożony tu pieniądz zwraca się wielokrotnie.
Edukacja, temat wiecznie żywy i nie znajdujący końca.
Moim zdaniem system nauczania jest skuteczny kiedy wszyscy mają szansę na identyczne kształcenie od dziecka.
Dalej to już jest stosowanie sita o powiększających się oczkach.
Na studia powinni dostawać się ci co zostali na sicie z bardzo dużymi oczkami. Bezwzględne odsiewanie sprzyja tworzeniu kadr wysokiej jakości w każdej dziedzinie.
To w teorii, w praktyce działa Zasada Petera która o awansach mówi. Są dwa rodzaje awansu, pchanie się i podciąganie.
Nigdy nie pchaj się jeśli możesz się podciągnąć! brzmi Zasada.
Proste?
Moim zdaniem nie można systemu szkolnictwa wyzszego oderwać od kierunku przemian cywilizacyjnych w świecie współczesnym. Globalizacja, rewolucja cyfrowa – informatyczna oraz informacyjna wymuszają wiele rozwiązań. Kształcenie na poziomie wyższym z trudem stara sie nadążać za kierunkami zmian. Szkolnictwo wyższe w przeważającym stopniu przestało pełnić rolę elitarnego, cechowego układu mistrz-uczeń celebrujacego zdobywanie wiedzy dla niej samej. Kształcenie wyższe stało sie częścią dostosowania ludzi do świata współczesnego – ma charakter masowej produkcji absolwentów na potrzeby cywilizacji. Taki kierunek zmian w sposób naturalny wymusza obniżenie poziomu kształcenia na rzecz zwielokrotnienia liczby absolwentów. Częścią marzeń o starym, akademickim spsobie kształcenia jest podział studiów na szczebel zawodowy i magisterski. Moim zdaniem marzenia te są płonne. Czeka nas dalsze nasilenie procesów obnizenia poziomu nauczania na rzecz wzrostu jego masowości. W Polsce cześcią tych źle rozumianych marzeń jest zachowanie stalinowskiej formuły stopni naukowych – podział na samodzielnych i niesamodzielnych pracowników nauki oraz habilitacja jako biurokratyczna formuła awansu profesorskiego oraz skrajnie biurokratyczne formuły oceny dorobku naukowego – punkty publikacyjne i CKK – co utrwala zupełnie anachroniczny model kreowania „uczonych” – systematyczne miernoty lub plagiatorzy dochodzą do najwyższych godności naukowych kosztem jakosci wiedzy. Ten anachronizm dodatkowo obniża jakość kształcenia. Rozumiem Autora i podzielam jego tęsknoty, ale obawiam sie, ze równia pochyła jakości kształcenia czeka na zupełnie inne rozwiazania dla jej powstrzymania.
Panie Sławku, pisze pan: „…Kształcenie wyższe stało sie częścią dostosowania ludzi do świata współczesnego – ma charakter masowej produkcji absolwentów na potrzeby cywilizacji…”
Czy to oznacza, że obecny etap cywilizacji wymaga niedokształconych mas absolwentów? I do czego oni mogą się przydać?
Byłby to chyba pierwszy przypadek w historii, gdy rzeczywistość wymagałaby obniżenia poziomu intelektualnego człowieka.
Jerzy Łukaszewski pisze:
2015/02/09 o 23:30
Jako były nauczyciel akademicki z wieloletnim stażem (ponad 30 lat) opisałem tylko to co widać gołym okiem, zwłaszcza na kierunkach studiów „praktycznych” – zarządzanie, marketing, finanse, prawo, etc. Masowość kształcenia nie sprzyja jego jakości. (Kiedy na moim wykładzie było zapisanych ok. 600 studentów co semestr, nie miałem innego sposobu egzaminowania jak test. Ok. 5% z tej liczby przychodziło na zerówkę i poziom tych teoretycznienajlepszych bywał zatrważający.M.in. z tego powodu rozstałem sie z ulubionym zawodem.) Z drugiej strony średni poziom wykształcenia absolwentów studiów zawodowych (licencjackich) jest wyższy niż poziom wykształcenia maturzystów. W tym sensie w swojej masie ludzie po studiach są bardziej „dokształceni” niż poprzednio absolwenci szkół średnich – ergo powinni być lepiej dostosowani do wymagań współczesności.
To o czym Pan pisze w świecie współczesnym realizowane jest inaczej – masowi absolwenci są coraz lepiej wykształceni a poziom studiów zdecydowanie sie obnizył w wyniku tej masowości. Na świecie i w Polsce dawna elitarność studiów przejmują renomowane uczelnie – Harvard, Stanford, MIT, itp. a w Polsce – UW, UJ, SGH i 2-3 prywatne. Stratyfikacja społeczna coraz częściej wymusza na współczesnych społecznościach podział coraz lepiej wykształconych ludzi na tych „do roboty” i tych „do myślenia”.
Jerzy Łukaszewski pisze:
2015/02/09 o 23:30
Jeszcze jedna rzecz jest warta uwagi. Z upływem czasu zmieniaja sie treści kształcenia – jesteśmy świadkami rewolucji edukacyjnej w zasadniczym wymiarze. O ile pokolenia lat 50-tych i może jeszcze lat 60-tych XX wieku wychowane i wyedukowane zostały w oparciu o kulturę słowa pisanego (ksiazki, prasa) i trochę mówionego (radio), o tyle każde następne coraz bardziej w oparciu o kulturę obrazu – pooczatkowo telewizji, potem komputera a współcześnie multimediów cyfrowych. Rewolucja sprowadza sie między innymi do zasadniczej zmiany kodu kulturowego – klasyczne w kulturze polskiej elementy łaciny, francuskiego, niemieckiego wyparte zostały współcześnie przez pojęcia anglosaskie. Kiedy w 2001 roku kupiłem córce w prezencie „Słownik wyrazów obcych i trudnych” Markowskiego i Pawelca, już wówczas, 14 lat temu byłem zaskoczony jak bardzo jego treść różni sie od tego rodzaju słowników wydwanych wcześniej. Dzisiaj angielski powoduje, że współczesna młodzież traci zdolność do rozumienia literatury Polskiej z XIX i XX w. np. Mickiewicza czy Sienkiewicza. Najlepiej zilustrował to prof. Miodek na wykładzie „Polszczyzna najmłodszych pokoleń” wygłoszonym na UŚ w styczniu 2012r.:https://www.youtube.com/watch?v=lLKIXsd6kh8
@slawek, ależ ja się z panem zgadzam co do meritum, może poza diagnozą tego podziału, który w swej istocie jest antycywilizacyjny.
Ze swojej branży wiem, że np. systemem bolońskim nie da się wykształcić historyka, a co najwyżej (jak mówi mój znajomy, pogardliwie traktujący nauczycieli profesor) – nauczycieli historii i to kiepskich.
Efekt jest taki, że masowo obniżamy swój własny poziom jako społeczeństwo, bo przecież to ci niedokształceni nauczyciele uczą/będą uczyć nasze dzieci.
Co do pojęć anglosaskich, czytałem kiedyś wywody Runcimana (bodaj przy okazji jego książki o schizmie wschodniej) na temat pojęć i języków. Anglik jak by nie było – uznawał język angielski za „stosunkowo prymitywny i dostosowany do prymitywnych pojęć”. Dokumentował to nieporozumieniami jakie wynikały z tłumaczeń zawiłych teologicznych treści z greki na łacinę, a w dalszej kolejności na języki współczesne. Miał nawet swoją teorię na temat przyczyn takiego stanu rzeczy. Twierdził, że stan języka jest efektem jego rozwoju w określonych warunkach i przy zaspokajaniu określonych potrzeb, a te były różne w Grecji starożytnej, inne w starożytnym Rzymie, a inne w XVI czy XVII wiecznej Anglii.
Gdyby miał rację, to też nie byłoby zbyt optymistyczne.