Marcin Fedoruk: Przyszedł walec i wyrównał7 min czytania

problem edukacja2015-02-05.

Na oczach współczesnych Polaków zanika warstwa społeczna inteligencji. Wśród najważniejszych przyczyn tej sytuacji są zmiany modelu kształcenia, w tym szkolnictwa wyższego.

Z dniem 1 października 2014 roku weszła w życie nowelizacja ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Studia podzielono na „praktyczne” i „ogólnoakademickie”. Na kierunki o profilu praktycznym wprowadzono trzymiesięczne praktyki zawodowe. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego skomentowało na oficjalnej stronie internetowej:

To kolejna zmiana, która ma pomóc młodym ludziom w odnalezieniu się na rynku pracy i dostosowaniu się do  rosnących wymagań. Zmiany w prawie mają doprowadzić do tego, by studia mogły być ściślej połączone ze środowiskiem pracy: uczelnie będą mogły poszerzać współpracę z przedsiębiorstwami nie tylko w wymiarze badawczym, ale też praktycznym i dydaktycznym. Pracodawcom będzie łatwiej dotrzeć do studentów z ofertami praktyk i staży, a osoby z doświadczeniem praktycznym będą mogły prowadzić na uczelniach zajęcia[1].

Ministerstwo przyjęło strategię dostosowywania studiów do rynku pracy. Studenci mają uczyć się tego, co może zostać spieniężone. Przyjąwszy ministerialny tok myślenia – wiedza nie jest wartością nadrzędną w programie nauczania. Zdobycie wiedzy (jakiejkolwiek) nie jest celem priorytetowym. To pragmatyzm, nie idealizm, dyktuje warunki.

Prawomocne uznanie dominacji rynku nad oświatą otwiera drogę do kształtowania umysłów na potrzeby biznesu. Skoro to rynek pracy wyznaczał będzie kierunek rozwoju, a najwięcej udziałów na tymże rynku należy do korporacji, to logiczną konsekwencją przyjętego planu musi być zaszczepianie ideologii korporacjonizmu w procesie kształcenia.

Usankcjonowanie materialistycznego podejścia do wiedzy wydaje się nie do pogodzenia z moralnością, wszak przedsiębiorstwa rządzą się zasadą maksymalizacji zysków. Można powiedzieć, że politycy podjęli decyzję o zerwaniu z intelektualizmem etycznym Sokratesa (469–399 p.n.e.). Według starożytnego filozofa najwyższe dobro – cnota – wynikało z wiedzy i warunkowało szczęście człowieka.

Poszanowanie wiedzy wymaga oczywiście, aby szkolnictwo wyższe było neutralne światopoglądowo w zakresie regulacji prawnych. Pod tym względem różnie bywało w XX-wiecznej Polsce. Dość powiedzieć, iż w 1918 roku polskie szkolnictwo wyższe zostało podporządkowane Ministerstwu Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego… A jednak debata o przyszłości oświaty wydaje się skazana na ideologie. Różne koncepcje rozwiązań systemowych wywodzą się bowiem z różnych systemów filozoficznych. Granica kompromisu jest nie do zniesienia, gdy przywiązanie do wartości stanowi o być albo nie być przeciwstawnych teorii.

Porozumienie w sprawie ogółu rozbija się o wolność jednostki. Według liberalizmu każdy obywatel powinien mieć zagwarantowaną możliwość dokonywania indywidualnych wyborów, na własną odpowiedzialność. W przypadku szkolnictwa wyższego należałoby więc zapewnić swobodę gospodarczą uczelniom niepublicznym, a także powstrzymać się od sterowania centralnego (z poziomu ministerstwa) kierunkami kształcenia obywateli. Z drugiej strony patrząc, ciężar utrzymania tych obywateli, którzy dokonaliby złych (nieopłacalnych) wyborów, i tak spadłby na państwo. Ostatecznie konsekwencje indywidualnych wyborów dotykają pośrednio całej zbiorowości.

W Polsce działają 294 uczelnie niepubliczne. Z kolei wykaz publicznych uczelni akademickich obejmuje: 18 uniwersytetów, 18 uczelni technicznych, 5 – ekonomicznych, 5 – pedagogicznych, 6 – rolniczo-przyrodniczych, 6 – wychowania fizycznego oraz jedną uczelnię teologiczną, tj. Chrześcijańską Akademię Teologiczną w Warszawie. Poza tym istnieje 36 państwowych wyższych szkół zawodowych (według stanu na 10.11.2014).

Danych liczbowych dostępnych jest dużo[2]. Dają one ogląd sytuacji, uświadamiając, jak bardzo pogmatwany i technokratyczny stał się system zarządzania szkolnictwem wyższym.

Osiągnięcia naukowe, a następnie techniczne i technologiczne XX stulecia odmieniły nowoczesną cywilizację. Dynamika tych zmian narzuciła tempo i innym przemianom kulturowym: społecznym, politycznym, ekonomicznym itd. Pojęcie globalizacji nabrało realnych kształtów. Dostęp do informacji stał się powszechny za pośrednictwem nowych mediów: radia, telewizji, a nade wszystko Internetu, obejmującego siecią powiązań praktycznie cały glob. Upowszechniła się edukacja, także uniwersytecka.

Przekształcanie polskiej oświaty nie zaczęło się wczoraj, to proces długotrwały, rozpoczęty kilkadziesiąt lat temu i poddawany różnym zmianom. By obiektywnie ocenić stan szkolnictwa wyższego we współczesnej Polsce, trzeba porównać go z tym, co było w przeszłości. Potrzeba pewnego oddalenia, tzn. perspektywy historycznej, żeby zobaczyć kierunki rozwoju.

Okolicznością, której zlekceważyć nie wolno, są zniszczenia wojenne, straty osobowe i materialne poniesione wskutek drugiej wojny światowej. Odbudowa szkolnictwa wyższego w powojennej Polsce postępowała szybko, w roku 1946 działały już wszystkie uczelnie z II RP, a także kilka nowych. Liczba studentów wynosiła wtedy 55 tys., czyli o 7 tys. więcej niż na przełomie lat 1937/1938. W roku 1951 studiujących było 141 tys., a w 1961 – już 172 tys. Następnie, w latach 60., liczba studentów wzrosła prawie dwukrotnie, do blisko 331 tys. w roku akademickim 1970/1971. Dziesięć lat później studentów szkół wyższych było już niemal 454 tys., a w latach 1992–1993 – ok. 496 tys. Wreszcie w roku akademickim 2005/2006 odnotowano w Polsce rekordową liczbę studiujących: 1 953 832.

Według opracowań Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nieprzerwane zwiększanie się liczby studentów w latach 1990–2005 wynikało głównie ze zmian demograficznych (więcej młodzieży) oraz rosnącej popularności studiów wyższych.

Dla pełniejszego obrazu przemian, jakie przeszła polska oświata w XX wieku, warto jeszcze przypomnieć, jak duże były zaniedbania kulturowe. Dopiero w latach 60. analfabetyzm w Polsce przestał istnieć jako zjawisko masowe. Dzięki państwowej akcji zwalczania analfabetyzmu (1949–1951) nauczono czytać i pisać ponad milion Polaków.

Tytuły zawodowe i stopnie naukowe zdewaluowały się. Dyplom ukończenia studiów magisterskich nie jest wart tyle samo, ile kiedyś; przestał być gwarantem jakości, odkąd jakość przeszła w ilość. Stąd i pracodawcy stają przed trudniejszymi wyborami: jak odróżnić kandydatów legitymujących się podobnym wykształceniem? Jakimś miernikiem pozostała renoma uczelni, ufundowana na tradycji oraz rankingach edukacyjnych. Jednak rankingi mogą prowadzić na manowce interpretacji.

Na przykład PISA – Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów (Programme for International Student Assessment) prowadzony przez OECD (Organization for Economic Co-operation and Development) – plasuje Koreę Południową w pierwszej piątce najlepszych systemów edukacyjnych na świecie[3]. Zarazem to właśnie Koreańczycy wiodą prym w popełnianiu samobójstw (co wynika z innych badań[4], również prowadzonych przez OECD). Takie zestawienia prowokują do zadawania pytań. Czy istnieje korelacja między systemem kształcenia a zdrowiem psychicznym? Czy metodologie używane do badań umiejętności zapewniają miarodajność? Czy to sensowne, kierować się rankingami przy projektowaniu systemu oświaty…?

Nieporównywalność wykształcenia wynika także ze zróżnicowania dziedzin wiedzy, jakie można studiować w Polsce. Jak porównać filozofię i fizjoterapię, dziennikarstwo i dietetykę, kulturoznawstwo i kosmetologię, matematykę i ogrodnictwo, prawo i sport, turystykę religijną i stosowaną psychologię zwierząt…? W miszmaszu ofert edukacyjnych zatraca się nie tylko porządek poznawczy, ale i poczucie odpowiedzialności. Wątpliwe, aby magister kosmetologii znalazł język wspólny z magistrem kulturoznawstwa, skoro ten pierwszy uczył się głównie o skórze, zaś ten drugi – o prawie wszystkim w ogóle. Ci dwaj raczej nie zbudują wspólnoty na gruncie intelektualnym.

Jako odpowiedzialnych za taki stan rzeczy należałoby wskazać organizatorów procesu kształcenia – rektorów i profesorów. Wprawdzie zmuszeni są działać w takiej a nie innej rzeczywistości i w ramach takiego a nie innego systemu, ale ostatecznie to oni, ludzie podpisujący się imieniem i nazwiskiem, decydują o kierunkach kształcenia na swoich uczelniach. W rękach i na biurkach rektorów spoczywa przyszłość szkolnictwa wyższego. Słowo rektorskie staje się ciałem studenckim w chwili sygnowania dokumentu z pieczęcią uniwersytetu.

Studiowanie przestało być wyróżnikiem społecznym, elitarność znalazła się w zaniku na skutek tendencji egalitarnych. Powrót do uniwersytetu jako enklawy dla intelektualistów wydaje się niemożliwy, a przynajmniej mało prawdopodobny. I choć różne osobistości wyrażają dziś nostalgię za subkulturą akademicką sprzed dziesięcioleci, są to głosy bezsilne. Co nie znaczy bynajmniej, jakoby były bezwartościowe.

Marcin Fedoruk

__________________________________________

[1] Nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym opublikowana w Dzienniku Ustaw,.

[2]  Zob. POL-on – Zintegrowany system informacji o nauce i szkolnictwie wyższym.

[3] PISA 2012 Results in Focus

[4] Health status – suicide rates

 

35 komentarzy

  1. andrzej Pokonos 05.02.2015
    • BM 05.02.2015
      • Marcin Fedoruk 05.02.2015
    • Mr E 06.02.2015
      • andrzej Pokonos 07.02.2015
  2. Piotr Lass 05.02.2015
  3. andrzej Pokonos 05.02.2015
    • BM 05.02.2015
      • Jerzy Łukaszewski 05.02.2015
  4. wb40 05.02.2015
    • Jerzy Łukaszewski 05.02.2015
      • A. Goryński 06.02.2015
        • A. Goryński 06.02.2015
  5. An-Ka 05.02.2015
  6. andrzej Pokonos 06.02.2015
  7. Magog 06.02.2015
    • Jerzy Łukaszewski 06.02.2015
  8. Jerzy Łukaszewski 06.02.2015
  9. john 07.02.2015
  10. PK 07.02.2015
  11. Krzysztof Łoziński 07.02.2015
    • PK 07.02.2015
      • Krzysztof Łoziński 07.02.2015
        • PK 07.02.2015
  12. Jerzy Łukaszewski 07.02.2015
    • PK 07.02.2015
  13. Jerzy Łukaszewski 07.02.2015
    • PK 08.02.2015
  14. andrzej Pokonos 08.02.2015
  15. Magog 09.02.2015
  16. slawek 09.02.2015
    • Jerzy Łukaszewski 09.02.2015
  17. slawek 10.02.2015
  18. slawek 10.02.2015
  19. Jerzy Łukaszewski 11.02.2015