…samozwańczo ustanowiony w sprawie – to ja. A sprawa, to wirtualny – realny już czas jakiś temu odbyty – proces kanonizacyjny zmarłego przed dziesięciu laty Jana Pawła II. Na to mi przyszło, po tekście, który opublikował w naszym Studio Hazelhard : ”Komu stawiać pomniki, a komu burzyć”. Na wstępie przypomnę dotyczący JPII fragment swojego komentarza pod tym artykułem:
– Jan Paweł II nie popierał zbrodniczych reżimów w Ameryce Łacińskiej. Był natomiast przeciwnikiem tzw. teologii wyzwolenia – ”Chrystus z karabinem” – czyli stosowania rewolucyjnej przemocy, będącej zbrodniczą partyzantką Ernesto Guevary czy Świetlistym Szlakiem.
– Faktycznie, nie skończył z wiekową praktyką krycia pedofilii duchownych. Wziął się za to dopiero Benedykt XVI i kontynuuje, z większym rozmachem, Franciszek.
– Nie każdy musi się modlić do JP II, wszakże była to osobowość, której można oszczędzić bagatelizowania, wyrażającego się w określeniu ”jakąś”. Wystarczającą dlań karą jest tłum koszmarnych pomników, jak Polska długa i szeroka.
A teraz parę słów; dlaczego nie ”jakaś”.
”Po tysiącu lat chrześcijaństwa
nie wrócimy do pogaństwa.
Polska z tego w świecie słynie,
że papieża mamy w Rzymie”
Ten nieporadny wierszyk, umieszczony między kwiatami wplecionymi w ogrodzenie strajkującej Stoczni im. Warskiego w Szczecinie, w sierpniu 1980 roku, jakoś nie śmieszył, a poruszał. W zestawieniu z zachowaniem wielkiej zbiorowości strajkujących. Dawało się w niej wyczuć jakąś niecodzienność, nieco ostentacyjną życzliwość we wzajemnym traktowaniu się, niekoniecznie naturalną uprzejmość w stosunku delegacji rządowej przybywającej na rokowania. Dzień wcześniej podobną atmosferę odczuwaliśmy – ekipa ”Polityki”; Wojtek Giełżyński, Jacek Poprzeczko i ja – w strajkującej Stoczni imienia Lenina, z tym że w Gdańsku nie było jeszcze wtedy mowy o rokowaniach.
Może się to wydawać paradoksalne, ale było w tym jakieś podobieństwo do pewnej podniosłości i elegancji w zachowaniu ludzi, chcących pasować do eleganckiej atmosfery w operze, filharmonii, czy w poważnym teatrze. Takim, w którym grywali Modrzejewska, Solski, Kreczmar, Jaracz, Zelwerowicz, Osterwa, Węgierko, Hanuszkiewicz, Holoubek. Same wielkości! A jaki trwały dorobek po nich pozostał? Księgi i partytury? Dzieła sztuki i architektury? Jedynie pamięć tych, którzy ich widzieli i słuchali (byłem na jubileuszowym, chyba z okazji siedemdziesięciolecia aktorstwa Ludwika Solskiego, spektaklu ”Grubych ryb” Bałuckiego, w Krakowie, w roku 1946), zdjęcia, nagrania, które jednych wzruszają, a innych już tylko śmieszą. A przecież w swoim czasie ci ludzie władali wyobraźnią, wywoływali zbiorowe emocje. U bardziej emocjonalnych Włochów spektakle operowe Verdiego budziły ducha irredenty i były zaczynem rewolucyjnych wystąpień.
A zatem ci, którzy mówią o Karolu Wojtyle, że to był głównie aktor, nie pomniejszają go, nawet kiedy bywa to ich zamiarem. Gdy zobaczyłem ów wierszyk o papieżu już wiedziałem co mi przypomina atmosfera w obu tych stoczniach. A mianowicie zbiorowość na spotkaniach z Janem Pawłem podczas jego pierwszej pielgrzymki, nieco ponad rok wcześniej. Duch wspólnoty tworzonej w nadrzędnym celu. Nadrzędnym nawet dla kogoś, dla kogo żadnej w tym transcendencji nie było.
Lech Wałęsa wyczuwał takie stany i potrafił je wówczas rozegrać. Gdy zapowiadał przez megafony mszę, zaznaczył, że jest to okazja aby się wyspowiadać, bo… nie wiadomo co jeszcze będzie… W już i tak napiętej atmosferze strajku okupacyjnego potrafił to napięcie wzmocnić, przypomnieć niezwykłość sytuacji. Nie słyszałem tam wtedy komentarzy na temat tego, że ksiądz Henryk Jankowski przybywał za kierownicą wspaniałego na owe czasy mercedesa. Wyobraźmy sobie dzisiejszą na to reakcję.
Psychologia zbiorowości – temat dobrze rozpracowany. Wiadomo, że jej uczestnicy kierują się emocjami, których raczej nie doświadczają na co dzień i w rozproszeniu. Chyba w większości przypadków zbiorowość określa się jako tłum, co już raczej nie brzmi pochlebnie, a czasem zasługuje ona na określenie; motłoch czy tłuszcza. Straszne instynkty mogą się wówczas wyzwalać w niezłych skądinąd ludziach. Na ogół łatwiej jest przeciw czemuś zwołać wiec, zorganizować marsz, niż zebrać prawdziwie afirmatywne zgromadzenie. Jan Paweł II zbierał je wielokrotnie.
W tym swoistym teatrze jednego aktora był jednocześnie reżyserem i autorem. Wybitnym, czy zgoła wielkim w każdej z tych ról. Wiem, że spłycam, ale to był również teatr i to na skalę jakiej przed nim w świecie nie było. Już to chyba świadczy o jego wielkości.
Nie zreformował Kościoła. To zrobił przed nim Jan XXIII. Nie wzbogacił teologii. Nie opanował Kurii Rzymskiej. W sprawach szeroko rozumianej obyczajowości był zdecydowanie zachowawczy, co wzbudza ostrą i hałaśliwą krytykę z jednej strony, ale też może podobać się drugiej. Lewica ma mu za złe poparcie dla Opus Dei, ale pragmatyzm tej struktury – kościół Marty – stanowił jakąś przeciwwagę dla katolickiego mistycyzmu – kościół Marii – chyba bliskiego Wojtyle. Potępił teologię wyzwolenia, ale też ekskomunikował lefebrystów. Mnie akurat podobało się jedno i drugie. Nie zabrał się za pedofilię, wręcz hołubił złowrogiego księdza Maciela z jego Legionem Chrystusa, ale też w imieniu Kościoła potrafił, forsując w nim opór, przeprosić za jego grzechy. W tym Inkwizycję. Był papieżem ekumenicznym, jak żaden jego poprzednik – i jak dotąd – następca. Był otwarty dla żydów i muzułmanów oraz – co trudniejsze – dla braci odłączonych w chrześcijaństwie. Był przy tym politykiem na skalę światową, roztropnym i ze sporym współczynnikiem skuteczności. To mało?
W Polsce ten współczynnik okazał się wyjątkowo wysoki, wręcz współdecydujący o historycznych przemianach dekady 1980–1990. Ten współudział nie jest mierzalny, lecz wiadomo, że był ogromny.
Trudno mówić, że obaliliśmy komunizm – ściślej: realny socjalizm. Obalił się sam, a właściwie schodził na uwiąd starczy. Chyba, zresztą, żaden system nie został obalony w apogeum swej mocy. Absolutyzm angielski nie został obalony przy Elżbiecie I, a francuski – przy Ludwiku XIV. Caryzm był nie do ruszenia przez cały XIX wiek, rozłożyły go dopiero utrapienia wojny światowej. Te trzy systemy – i parę innych – mimo, że już mocno zużyte i osłabione, kończyły się w ogniu rewolucji i wojny domowej. Pokojowo, zszedł razem ze swoim twórcą, frankizm, mocno już rozłożony w powojennej Europie. Oraz komunizm w Polsce i u sąsiadów.
…ziemi, tej ziemi – ducha nie gaście – nie lękajcie się – zło dobrem zwyciężaj – tych parę wezwań znaczyło więcej niż wszystkie encykliki Jana Pawła II. I próżne są ubolewania, że Polacy nie znają jego nauczania, a uprawiają kult oparty na cechach jego osobowości, zachowaniach i powiedzeniach. A gwoli ścisłości, szanowni komentatorzy, jego encykliki to nie był bełkot. Nie były kamieniami milowymi, może nie otwierały nowych światów, lecz tym, którym je streszczano dobrze pasowały do sytuacji. Jak chociażby laborem excercens .
Kto, poza historykami Kościoła, może powiedzieć cokolwiek o nauczaniu błogosławionego Urbana II, papieża, który w Kościele dokonał sporo znaczących reform. A wszyscy, którzy cokolwiek wiedzą, są świadomi tego, czym były wyprawy krzyżowe i jakie ich skutki wielki kawał świata odczuwa do dziś. Mogą nawet nie wiedzieć, że zainicjował je Urban II, zamykając synod w Clermont w roku 1095, a ich hasłem, rzuconym przez mnicha eremitę, Piotra z Amiens stało się Deus vult. Bóg tak chce. Kolejnych haseł chyba już nie trzeba tłumaczyć; Liberté, égalité, fraternité, Bся власть советам, Ein Volk, ein Reich, ein Führer. Każde z nich poruszało masy i kształtowało dzieje, jeśli masy były na to gotowe. Polityczne zabiegi okazywały się wówczas skuteczne.
W początkach II Tysiąclecia Wenecja podejmowała starania by ratować handel lewantyński przed Turkami Seldżukami. Cesarz Bizancjum, Aleksy I Komnen, dla obrony przed nimi, zabiegał o przysłanie wojsk zaciężnych z chrześcijańskiej zachodniej Europy. A Urban II, uznał to za okazję do wyzwolenia spod islamskiego panowania Ziemi Świętej przy pomocy ”swojej”, religijnie motywowanej krucjaty. Lecz rzesz prostego ludu, które pierwsze ruszyły na pewną śmierć lub niewolę i groźnego, przeważnie niepiśmiennego, rycerstwa nie obchodziły te okoliczności, o których większość nie miała pojęcia. Zdecydowała żarliwa wiara, jak ją powszechnie odczuwano w średniowiecznej Europie.
Przeszło bez mała tysiąc lat. Wiele się działo, lecz pewne mechanizmy okazały się trwałe. Działały w szeroko rozumianej polityce, wykraczającej poza decyzje dworów i gabinetów.
Poznań 1956, Wybrzeże 1970, Radom i Ursus 1976. Te wydarzenia miały miejsce bez widocznego udziału Kościoła w Polsce i już na pewno – kolejnych papieży. Fali strajków latem 1980 też papież nie inspirował. Lecz można przyjąć, że miał pośrednio inspirujący wpływ na to jak przebiegały te wydarzenia. Dziś, po latach, może się to wydawać przesadzone, lecz wtedy masy strajkujących oraz ludzi współdziałających z nimi i wspierających ich odrabiały lekcje z wielkich spotkań z papieżem. Wyzbycie się wszelkiej agresji, spokój i opanowanie, wzajemna życzliwość i poczucie solidarności. Ludzie podobali się sami sobie i sobie nawzajem. To udzielało się nawet jakiejś części szeroko rozumianego aparatu władzy. Dziś, szczególnie w okresie przedwyborczym wygląda to na idealizację przeszłości, lecz wtedy faktycznie był taki przełomowy moment. Pod wpływem zmiany warunków – bardzo wysoka, lub bardzo niska temperatura, bardzo wysokie czy bardzo niskie ciśnienie – materia zmienia swe właściwości. Dotyczy to i materii społecznej. Na ogół aktywizuje się. Częściej staje się przy tym agresywna, a tym razem było inaczej.
Już wkrótce zrobiło się nieco mniej przyjemnie. Z władzą był konflikt za konfliktem. Narastały napięcia wewnątrz Solidarności. Zarysowywał się zalążek dzisiejszej wzajemnej wrogości. Na to nałożył się stan wojenny. Władza pokazała, że choć ma już niesprawną rękę do roboty, to jeszcze włada tą do bicia. Mimo tego, w świadomości narodu została pamięć podniosłej atmosfery spotkań z papieżem i strajków sierpniowych. Jan Paweł zadbał o podtrzymanie tego etosu, przyjeżdżając do Polski w roku 1983 i 1987. W podziemiu toczył się spór o to czy powinien przyjeżdżać w warunkach dyktatury i dobre argumenty padały po obu stronach. ”Po owocach jego…” a te okazały się dobre.
Papież równolegle uprawiał wielką politykę. Rozmawiał z Reaganem i Gorbaczowem, z Gierkiem i Jaruzelskim. Rozmawiał, zresztą, z każdym kto miał realny wpływ w polityce – Arafat, Castro… – i ”dobry przyjaciel” w odniesieniu do Pinocheta raczej ilustruje jego skłonność do nadmiernej niekiedy ekspresji niż, proszę Hazelharda, że popierał wiadome reżimy w Ameryce.
Można chyba przyjąć, że jego oddziaływanie na możnych tego świata, w połączeniu z wpływem na Polaków w jakimś, na pewno dużym, stopniu przyczyniło się do takiego a nie innego zakończenia dekady lat osiemdziesiątych w Polsce. I zakończenia krótkiego acz burzliwego (1914 – 1989/91) XX wieku w naszej części Europy i w świecie. Poza rumuńskim wyjątkiem komunistyczni dyktatorzy nie ponieśli kary, ale też nie przelała się krew pobratymcza. System kończył się łagodnie, zupełnie inaczej niż się zaczynał. Ciekawe, że nie mogą tego przeboleć ci, który najenergiczniej odwołują się do chrześcijańskich wartości i do dziedzictwa Jana Pawła II. A przecież jemu powinni za to wystawić rachunek.
Ernest Skalski
Dumny jestem, że moja skromna notka stała się pretekstem do napisania powyższego tekstu.
Jednak dobrze byłoby, aby na naszym Studio pojawiła się recenzja książki Yallopa o JPII. Być może Facet napisał nieprawdę, ale ja jestem za mało wyedukowany, żeby z Nim polemizować.
A wymowa tej książki jest dokładnie przeciwna do tego, co napisał Ernest…
Mam jedno tylko pytanie: Czy JPII w kwietniu 1987 powiedział o Pinochet’cie: „Mój drogi przyjaciel”. Jeżeli jest to nieprawda, Ernest może mieć rację. Jeżeli jednak powiedział, to nie ma!
a ja polecam,
Hubertus Mynarek „Papież Polak. Bilans pontyfikatu”
a tu niby recenzja.. Yallop..
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,7650
@ autor
Nie na temat. Rafal Ziemkiewicz w swojej ostatniej ksiazce „Zycie seksualne lemingow” poswiecil panu i SO cala strone (75). Zaluje on, ze sie nie staral o prace w Gazecie Wyborczej, zwlaszcza po pana oswiadczeniu, ze z pewnoscia by go pan zatrudnil. Bylo minelo. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by SO zamiescilo kilka felietonow RAZ na swojej stronie. Rozumiem, ze on nie jest wam bliski, ale byloby interesujacym przeczytac jak sie rozprawiacie z jego tekstem.
Ten pan na naszych łamach? Prędzej piekło zamarznie. Nie mamy zamiaru poświęcić sekundy na dyskusje z jego „przemyśleniami”. Ma swoich wyznawców, niech ich syci swym intelektem; my ich nie nawrócimy na rozsądek z całą pewnością. Więc byłoby to tylko upowszechnianie opinii, z którymi się fundamentalnie nie zgadzamy.
hazelhard,
Proszę przeczytać przedostatni akapit w moim tekście.
Przeczytałem tę recenzję książki Yallopa. Można z niej – tej recenzji, jeśli jest rzetelna – wywnioskować, że książka to typowa praca pod pod ideową tezę, polegająca na nagromadzeniu faktów,na ogół „złych„, które nawet jeśli prawdziwe, mają jakikolwiek, bardzo luźny, choćby cieniowy związek z tematem i przeważnie nie potwierdzają logicznie oskarżenia, ale podane są tak aby przytłoczyć czytelnika i żeby on wszystko interpretował na korzyść tezy autora.
Zwracam uwagę, że advocatus diaboli miał co robić w procesie kanonizacyjnym JP II, a jestem advocatus dei. Piszę o czynach papieża, które uważam za dobre. Jeśli piszę nieprawdę, to proszę udowodnić, że tak nie było.Jeśli ktoś ocenia te czyny inaczej, to niech to spróbuje udowodnić. Dixi.
P.S. Odnośnie p. Ziemkiewicza, to dziś bym go już nigdzie nie przyjmował i nawet nie wysłał doń sekundantów. Swoim pisaniem przekwalifikował się – uważam – z kategorii tych, od których żądało się satysfakcji do tych, których się batożyło na gumnie.
Podoba mi się to batożenie na gumnie! Typ wyjątkowo wredny.
Z tą pozycją tez można sie zapoznać.
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/96054/bez-milosierdzia-jana-pawla-ii-wojna-z-ludzmi
Bardzo dobry tekst Pana Ernesta. Rozumiem, że dziesiąta rocznica śmierci każe autorowi skupić się na osobie JPII. Ale brak tu wielkiego nieobecnego – kardynała Wyszyńskiego, którego życie i działalność znacząco wpłynęły na wybór kardynała Wojtyły na papieża. Tego mi tu brak. Jeden i drugi mieli ogromny wpływ na podtrzymanie ducha niepodległości wśród narodu polskiego. Kto wie, czy wydarzenia czerwcowe w Poznaniu ’56 nie były choć w części inspirowane niezłomną postawą więzionego wtedy Kardynała Wyszyńskiego, którego teksty ślubów kazimierzowskich były odczytywane kilka tygodni (w maju) przed wypadkami poznańskimi dla milionowej rzeszy pielgrzymów na Jasnej Górze. A potem, to już sam pamiętam, jak kardynał starał się uspokoić gorące głowy strajkujących w czasie sierpnia 1980 i póżniej. Myślę, że nie byłoby polskiego papieża bez tego wielkiego polityka – kardynała Wyszyńskiego.
A z innej beczki:
Nie umiemy doceniać wielkich z naszego podwórka. Dotyczy to Wałęsy, dotyczy także JPII. Przecież nikt nie jest ideałem. Zarzucać mu zatem można wiele. Nie zmienia to faktu, że był on wtedy właściwym człowiekiem na właściwym miejscu i wpłyną w ogromny sposób na zbudzenie się narodowej solidarności i wolnościowego zrywu czasów Solidarności i w końcu Okrągłego Stołu. Choćby to powinno uciszyć malkontentów.
A zarzucanie mu braku walki z kościelną pedofilią… Inne były czasy, inny stosunek samego kościoła do tego zjawiska. W początkach ub. dekady pedofilią kościelną na dobre zajęli się Amerykanie. A dopiero póżniej Irlandia i inne kraje europejskie. To był narastający protest przeciw zjawisku. który zbiegł się ze schyłkiem ostatnich lat życia papieża Polaka. Jak pamiętamy ciężko doświadczonego przez odmawiające posłuszeństwa ciało. Zatem nie ma co kruszyć kopii o coś, co i tak w końcu zostało zauważone i zaczęło być zwalczane. Przecież do dziś są ujawniane nowe przypadki, niektóre nadal bezkarne. Czy zatem należy winić obecnego papieża Franciszka? To proces oczyszczania który nadal trwa.
Poniewaz reklama jest dzwignia wiadomo czego, to odsylam do moich komentarzy pod tekstem Hazelharda, a konkretnie 2015/03/29 o 03:07 oraz 03:33. Postaralem sie tam wylozyc oceny podone do ocen Pana Ernesta, ale nie tak przekonujaco. Ciesze sie, ze myslimy podobnie.
.
W moich komentarzach o JPII staram sie oddzielic moje uznanie dla niego od mojego obrzydzenia dla jego kultu. To sa jednak dwie rozne rzeczy i dobrze byloby je rozdzielac.
Skoncentrujmy się na jednym cytacie JPII, który przytoczyłem. Rozumiem, że każdy polityk (w tym papież) powinien rozmawiać nawet z najbardziej paskudnymi dyktatorami. Jednak nazwanie takowego „moim przyjacielem” jest jego poparciem, a nie polityką zmierzającą do jego usunięcia. Warto poczytać o tym, co się działo w Chile za Pinocheta i jak KK go wspierał.
Co do Ziemkiewicza, to przed laty ceniłem sobie dyskusje pod moimi notkami na Salonie24, gdzie między innymi był niejaki Eine (fizyk-teoretyk, a jednocześnie ortodoksyjny katolik). Z Nim dyskusje były naprawdę ciekawe i zmuszały mnie do „wspinania” na wyżyny mojego intelektu. Z Salonu24 jednak się wypisałem, bo było tam tyle chamskich inwektyw od prawdziwych Polaków. Wyobrażam sobie jednak, że dyskusje z redaktorem Ziemkiewiczem byłyby ciekawe, bo … ma On inne poglądy, niż większość z nas! Tak na marginesie, to recenzja książki Yallopa na stronie Racjonalisty nic dodatkowego do książki nie wnosi (sorry, Magog!), tylko zachęca do czytania.
@ hazelhard
To jest sprawa zaledwie ostatnich miesiecy na SO, gdy zniknely te chamskie wpisy o „gnojojadach”. Nie przeszkadzaly one panu? Bisnetus tez mial ciekawe wpisy, szkoda ze odszedl z SO.
Dlaczego zgadzam sie z redaktorem Skalskim a nie bardzo do mnie przemawia książka Yallopa.
Podzielam pogląd, że JPII jako humanista, poeta i aktor, co w efekcie dało syntezę w postaci wybitnego showmana, wybrał właściwy dla siebie spoób oddziaływania na kosciół oraz na świat. Wszystkie te jego umiejetności bardzo się przydały w popularyzacji idei KRK oraz w kontaktach z milionami ludzi na świecie. Moim zdaniem największe zasługi JPII dla świata i Europy to:
– był jedną z 3 współwystępujacych postaci, obok R.Reagana i M. Thatcher, które najbardziej przyczyniły się do upadku komunizmu w jego barbarzyńskiej, bolszewicko-azjatyckiej, karykaturalnej wersji,
– istotnie przyczynił sie do zjednoczenia wschodniej i zachodniej części Europy popierając rozszerzenie NATO i UE.
Zasługi JPII dla Polaków są oczywiste – wywołanie pokojowej, odpowiedzialnej rewolucji Solidarności i utrzymywanie nas w przekonaniu, że to rozsądna droga. Nie umiał i nie mógł uchronic Polski od stanu wojennego ale to być może największa jego zasługa – nie wiemy czy stan wojenny nie zapobiegł krwawej interwencji rosyjskiej.
——————————
Dlaczego nie przemawia do mnie książka Davida Yallopa? Nie dlatego, że opisuje kulisy i ciemne strony polityki i praktyki watykańskiej. I nawet nie dlatego, że wiele jego wątków jest pisarstwem z tezą – udowadnia to co w punkcie wyjścia założył, niezależnie od faktów.
Yallop w atmosferze sensacji przypisuje odpowiedzialność za wszystkie te zjawiska jednej osobie – JPII. Niby logicznie – kosciół jest instytucją hierarchiczną, wobec czego jego najwyższy zwierzchnik – jedynowładca JPII odpowiada za wszystko. Problem w tym, że odpowiedzialnośc taka w wielkiej, biurokratycznej instytucji jest wyłącznie tytularna – wpływ JPII a nawet wiedza JPII o większości zjawisk mogła byc i była co najmniej powierzchowna. NIe sposób aby jeden człowiek zarządzał ręcznie wszystkimi poruszanymi aspektami, które według Yallopa sa prawie wyłacznie niegodziwe lub co najmniej watpliwe moralnie.
Yallop zdaje się ignorować, że hierarchiczność koscioła jest ograniczona do poziomu purpuratów. Papież jest zaledwie „primus inter pares” pośród kardynałów. Wielu z nich pełni istotne funkcje w Watykanie.
Najważniejszą rzeczą, któą Yallop ignoruje jest kwestia interesów Watykanu. To państwo aby sie utrzymac nie dysponuje podatkami – o swoje fundusze musi zabiegać na wiele różnych sposobów. Trudno wyobrazic sobie aby jakikolwiek papież, w tym takze JPII po wyborze, rozmontował najwazniejsze mechanizmy państwa na rzecz kanonu moralnego i wbrew żywotnym interesom tego państwa. Co więcej aby móc oddziaływać na świat w stopniu w jakim to robił m.in. JPII poaństwo watykańskie musiało pełnic większośc tych ról i mieć relacje, które krytykuje Yallop. JPII nie mógł się zachowac inaczej jeżeli chciał pełnić swój urząd dłużej niż JPI. A warto pamietać, że wbrew nieuzasadnionym oczekiwaniom wielu jego krytyków był konserwatystą i nigdy nie głosił potrzeby radykalnych reform w kościele. JPII zdawał sobie sprawę, że proces reform zapoczxatkowany ledwie Soborem Watykańskim II nalezy kontynuować, stąd m.in. wiele jego nominacji kardynalskich póxniej zaowocowało powółaniem najpierw Benedykta a potem Franciszka na papieży.
Przyjmujac, ze Yallop opisuje fakty a nie swoje konfabulacje trzeba stwierdzić, ze ksiązka taka byłaby prawdziwa w odniesieniu do JAna XXIII, Pawła VI, JPII, Benedykta XVI i Franciszka, oraz wszystkich wcześniejszych papieży. Tak długo jak długo bedzie istniał KRK beda istniały zjawiska opisywane przez Yallopa. Prypisywanie odpoiwedzialności za ich tolerowanie wyłacznie JP II jest moim zdaniem nadużyciem autora.
Hazehard, raz jeszcze. Teraz proszę przeczytać już tylko tę część przedostatniego akapitu w moim artykule od litery i w trzecim wierszu od dołu i już nie budować tezy o wielkim znaczeniu na podstawie jednego wyrażenia elokwentnego człowieka
Polecam:
https://www.wsws.org/en/articles/1999/03/pope-m04.html
Innymi słowy, Michale, Ernest uważa łagodnie, że nawet papież może palnąć w rozpędzie retorycznym coś, oględnie mówiąc, bez sensu. Może i ma rację…
Hazelhard,
Robię się pieniaczem, Michale, ale coś się we mnie zawzięło.
Przeczytałem ten tekst w trockistowskim pisemku.Wynika z niego, że JP II prosił o litość dla zbrodniarzy. Czy to obciąża, bądź co bądź, namiestnika Chrystusa? My, Michale, bylibyśmy za surową karą, ale pełnimy inne funkcje.
Junty były straszne, lecz nie miały monopolu na przemoc i okrucieństwo. Jeśli ktoś chce mieć pobieżną orientację o strasznych latach, to nieśmiało podsuwam swój tekst ”Akuszerka historii” 08.04.2013 w naszym Studio. Wydaje mi się teraz, że Ameryka Łacińska odrabiała brak wojen światowych na swym terytorium.
A teraz napiszę dlaczego ja się zawziąłem. Bo jakoś mi się nie podoba zawziętość lewacka, która przy każdej eklezjalnej okazji niejako odruchowo generuje słuszne/niesłuszne ataki, kiedy się mówi o czymś innym. Akurat o tym co ten papież zrobił dobrego.
Jak ktoś uważa, że to nie było dobre, to – powtarzam – niech w tej sprawie zabierze głos.
Co ten papież zrobił dobrego?
A może pan Redaktor napisze listę tych zasług?
Ja nie czuję się na siłach.
Chyba, że uznamy iż obecna kondycja etyczna społeczeństwa jest wynikiem jego długiego pontyfikatu. To mogę stwierdzić, że było to największe przeobrażenie społeczeństwa polskiego, niezwykle skuteczne.
Można to wpisać w dzieło Wielkiego Polaka za jakiego jest uważany do dzisiaj.
Można?
@Magog, mam podobnie. Czytam tekst, czytam komentarze i zero konkretów. Same komunały, uogólnienia, hasła. A na tym poziomie można każdego z nas obwołać bohaterem narodowym.
To jest zdumiewające, że przy takiej ilości inteligentnych zwolenników, trudno się dowiedzieć o JPII czegoś sensownego poza zwyczajowymi zachwytami.
Rozumiem emocje chwili, ale po tylu latach można by wreszcie rzetelnie ocenić rolę jaką w historii najnowszej odegrał. W mojej ocenie bardzo ograniczoną i to raczej nie pozytywną. Tak, nie pozytywną w najnowszej historii Polski.
Pan Skalski pisze o nim niemal jak Delacroix o Wolności, tymczasem jeśli JPII gdzieś kogoś wiódł, to z pewnością nie do żadnej abstrakcyjnej wolności, a podległości Kościołowi w stopniu jak na XX w zdumiewającym. Gdyby miał interes w tym, by komuna trwała to by ją wspierał, jak jego poprzednicy wspierali reżimy ciemiężące kraj pod zaborami.
Ona była na tyle głupia, że tego nie rozumiała.
Pan Ermest pisze (kolejny wyświechtany komunał), że spowodował „zryw narodu” czy coś tam, a w innym miejscu o komunie, że sama się omsknęła, bo…
Zdecydujmy się. Albo ją JPII siłą ducha i brewiarzem obalił, albo sama się omsknęła. A tu tak – jaka okazja, takie hasła.
Wielokrotnie pytałem o rolę jaką odegrał będąc w posiadaniu wiedzy (ziobro byłoby dumne z popularności swego zwrotu) o szykowanym stanie wojennym. Nikt nie odpowiada. A to był moment, w którym rzeczywiście pokazałby swoją „opcję”. Nie pokazał.
Na koniec wreszcie zezwalając na swój kult za życia pokazał wyraźnie, gdzie zamierza prowadzić Polaków, jak ogłupiałe stado do przydrożnej kapliczki, w której sam zasiądzie jako Frasobliwy. I to był mniej więcej ten „pioziom”, na którym wszystko się odbywało i odbywa do dziś.
A hierarchowie, na których państwo tak często narzekacie, to skąd się wzięli tacy a nie inni? Przecież to jego plon, jego stado.
P.S. Panie Erneście, ja nie jestem lewakiem, wręcz przeciwnie. To tak gdyby Pan miał wątpliwości.
Erneście, muszę się nieco usprawiedliwić. Spotkałem kiedyś w Hiszpanii uroczego człowieka, z którym przegadałem cały kilkugodzinny bankiet. Był to syn zamęczonego przez Pinocheta prawnika, którego jedyną winą było to, że nie zgodził się podpisać papierów sankcjonujących zbrodnie junty. Podczas tej rozmowy miałem okazję poznać opinię także na temat współpracy JPII z Pinochetem. Doskonale sobie zdaję sprawę, że tego rodzaju pojedyncze rozmowy mogą dać całkowicie fałszywe wyobrażenie na temat różnych historii, i dlatego raczej zasłaniam się książkami w rodzaju Yallopa, bo nie chcę się mądrzyć na tematy, o których w sumie wiem niewiele.
Natomiast jednak uważam, że jeżeli jakiś polityk mówi, że jest przyjacielem Pinocheta, to albo go faktycznie lubi, albo jest bardzo marnym politykiem. Ciekawe, co byśmy myśleli, gdyby w 1982 roku JPII powiedział „Mój przyjaciel generał Jaruzelski”?
Panie Jerzy ja też nie jestem lewakiem ale widziałem i widzę co potrafi wyprawiać tzw. prawica więc skrupulatnie patrze im na łapska. Nie mają żadnych obiekcji w popełnianiu łajdactw bo czynią to ponoć na rozkaz swoich bogów. Jeśli Bóg nie chce czegoś wykonać to jego wyznawcy zawsze uczynią to za niego.
Papcio był koniunkturalistą i sprawnie manipulował masami, był taki wspaniały, kontaktowy, dowcipny i pewny siebie i gwarantował, że Bóg popiera Polskę, tylko należny przestać się bać. Tak czynił w Polsce bo w innych krajach i na innych kontynentach nieraz ucierano mu nosa. Na spędzie młodzieży w Ameryce Południowej był autentycznym wodzirejem, młodzi szaleli na tych spotkaniach. Miał zawsze aplauz, raz zapytał zebranych,
wyrzekacie się Szatana!? Tłum odpowiedział, TAAAK!!
A wyrzekacie sie seksu !? Ci sami z wesołością odpowiedzieli, NIEEE!
Wojtyła był urzędnikiem kościoła i z całą bezwzględnością dbał o interesy KK na świecie. Popierał czynnie prozelityzm w każdej postaci.
Celem była Rosja a potem Azja.
Imperium które się nie rozrasta gnije!
Wiara-religia która nie zdobywa nowych wyznawców usycha, umiera. Wyjątkiem jest judaizm który przestał się rozprzestrzeniać i stał się religią zamkniętą, wyłącznie dla żydów którzy udowodnią swoje pochodzenie żydowskie na wiele pokoleń wstecz. Cuchnie to rasizmem ale wszystkie religie maja swoje „zasady” dzięki którym istnieją.
Papcio dla Polski nic nie zrobił a to czego dokonał żyje pod postacią polskiego kołtuństwa które ma sie znakomicie.
I ma za co go chwalić.
Jeszcze jedno, w sprawie „trockistowskiej gazety”. Czytam najrozmaitsze, i wiem, że nawet Ziemkiewicz może mieć rację. Nie powinniśmy oceniać tekstu poprzez etykietki. Na przykład, żeby Katolicy skreślali a’priori moje teksty, bo się ukazały na SO.
Magogu, a pamiętasz, o co Tewje się modlił? Żeby na jakiś czas Bóg przestał Żydów mieć za naród wybrany. Podobnie wolałbym, żeby Bóg tak bardzo Polski nie kochał…
@Magog, ależ ja się, broń Boże, nie przyznaję do żadnej prawicy 🙂 Zwróciłem tylko uwagę na słowo „lewacy”, bo dla mnie ono ma konkretne znaczenie encyklopedyczne, podczas gdy dziś coraz częściej jest używane w formie inwektywy pod adresem osób mających lewicowe przekonania. Pan Ernest użył go w jak najbardziej prawidłowym znaczeniu, ale zasugerował, że przeciwnicy JPII to lewacy, co moim zdaniem jest nieprawdą.
@J.Łukaszewski
Kiedyś poznałem pana który był leworęczny pisał biegle..
Kiedy wyraziłem zaskoczenie pełne aprobaty, nie spodziewałem sie.. że.. itp. powiedział, no cóż, jestem lewakiem..
A potem tekst kontynuował pisząc prawą ręką… umiem i tą i tą..
preferuję lewą rękę..
Następnie zerknął na mnie z uśmieszkiem i powiedział, nie ma to żadnego wpływu na treść tego co piszę.
@ hazelhard
Na internecie mozna znalezc rozmowe Richarda Dawkinsa z ojcem Georgem Coyne. Rozumiem, ze mozna rozmawiac nad pytaniem co JPII zrobil dla „moherow” jak to czyni znakomita wiekszosc tu piszacych, ale w pana srodowisku ta druga mniej znana strona dzialalnosci JPII musi byc zauwazalna.
dziwią mnie usiłowania jednoznacznego zdefiniowania JP2. autor tekstu, mimo iż podjął się roli advocatus dei, prowadzi swą obronę ostrożnie, rozumiejąc że czarnobiałe wizerunki występują najczęściej we wzniosłych romansach. w prawdziwym życiu trafiają one się niezmiernie rzadko.
rozumiem dumę polskich katolików z wyniesienia polskiego kardynała na tron piotrowy, ale dzięki niej zatraciliśmy jako nacja zdolność trzeźwej oceny opisywanej postaci, która stała się czymś w rodzaju małysza – jeżeli pominiemy religijny aspekt sprawy.
uczetnicy dyskusji w stopniu o wiele większym od autora stwiają na rozwiązania alternatywne – albo gloryfikacja, albo odbrązowianie.
tymczasem jan paweł drugi miał momenty prawdzwej wielkości i przyczynił sie, choćby jako katalizator ewolucji olitycznej do padku dyktatur w kilku krajach. gdy chodzi jednak o refomę samego kościoła wykazywał daleko idącą, by nie powedzieć nadmierną powsciągliwość. z jednym wszelako istotnym wyjątkiem – to jego nominacje kardynalskie wpłynęły na przebieg ostatniego conclave po abdykacji benedykta szesnastego.
jan paweł drugi nie był postacią jednoznaczną. autentyczna wielkość nieraz przeplatała się z małostkowością. dotyczyło to szczególnie jego kultu w polsce, gdzie stawiano mu pomniki, nierzadko w jarmarcznym guście i nazywano ulice jego imieniem jeszcze za życia, a on – choć dobrodusznie sobie z tego kultu pokpiwał nie robił nic, by mu przeciwdziałać, mi że zatrącał on o papalatrię. biegły w teologii, musiał wiedzieć, że doktryna katolicka definiuje papalatrię jako grzech, a mimo to gładko przełykał wszystkie te hołdy i pochwały. gdy się zastanawiamy nad przyczyną takiej postawy, jednym z możliwych tłumaczeń może być próżność ludzi sceny. możliwe też, że kariera która przypadła mu w udziale przerosła wyobrażenia skromnego chłopca z wadowic.
nie jest to wszelako powód do rozpętywania demaskacyjnej krucjaty. podobnie jak ernest, sam predzej wybrałbym rolę advocatus dei, niźli advocatus diaboli.
j.Luk pisze: 2015/04/05 o 09:57:
„Wielokrotnie pytałem o rolę jaką odegrał będąc w posiadaniu wiedzy (ziobro byłoby dumne z popularności swego zwrotu) o szykowanym stanie wojennym. Nikt nie odpowiada.”
.
Ja odpowiedziałem. Ja nie jestem „nikt”.
https://studioopinii.pl/hazelhard-komu-pomniki-stawiac-a-komu-burzyc/comment-page-1/#comment-404842
Tak nawiasem, odpowiedz na pytanie j.Luka adresowalem konkretnie do niego „Pan jako historyk….”. Ja rozumiem, ze po kilku dniach juz malo kto zaglada do starych komentarzy.
.
Poza tym, j.Luk pisze „Ciekawe, co byśmy myśleli, gdyby w 1982 roku JPII powiedział „Mój przyjaciel generał Jaruzelski”?
.
Postawiłem teze, ktora jest dosc trudna do udowodnienia, ze wtedy ci dwaj prowadzili gre niekoniecznie tak nieprzyjazna, jak nam sie mogło wtedy wydawac. Z cala pewnoscia nie byli wtedy przyjaciolmi, ale takze niekoniecznie byli wrogami. Mi sie wydaje, ze w ich owczesnej rozgrywce raczej rozgrywali wspolnego wroga ze wschodu. Jak sie potem okazało, z sukcesem. Okazało sie takze, ze ich długofalowe cele byly rozne, wiec pozniej jeden z nich przeszedł na polityczna emeryture, a drugi nadal walczył o swoja wizje ewangelizacji.
.
A tak poza tym, to wspominanie Pinocheta i Jaruzelskiego w jednym tekscie to jest spory nietakt. Na całe szczescie dla nas wszystkich, roznica była kolosalna.
Przepraszam, nie zamknalem kursywy. Powinna zostac zamknieta po drugim akapicie. Moze Redaktor BM wstawi brakujego robaczka?