Paweł Zbierski: Plac Powstańców i inne przystanki52 min czytania

*

AGNIESZKA ŚLIFIRSKA opowiada o pannie Kmieć, która pojawiała się raz w tygodniu na czwartym piętrze w pomieszczeniu zwanym „kazamatami”, czekając, że może przyjdą do niej pracownicy z jakimiś problemami. Oczywiście nikt nie przychodził. Wnioski o urlop wysyłało się pocztą. A resztę spraw też załatwiało się korespondencyjnie. – Po raz pierwszy zobaczyłam pracownicę LT, gdy dostałam wymówienie – mówi Agnieszka – Wcześniej otrzymując wskazówki od „Wizji” jedynego związku zawodowego, który odważył się walczyć z LT konsekwentnie odmawiałam udziału w kolejnych etapach testów, argumentując odmowę zasadami Kodeksu Pracy i w końcu 17 kwietnia 2015 roku pracownica LT, z zawodu technik budowlany, wręczyła mi dyscyplinarkę

Funkcjonariusze LT mieli stwarzać wrażenie, że są pracodawcami i że zarządzają pracownikami.

Bliski kolega Agnieszki z tej samej redakcji, świetny dziennikarz i wydawca po wpadnięciu do LT nagle przygasł i systematycznie tracił wolę życia. Wyglądał, jakby był wewnętrznie sparaliżowany – opowiada Ślifirska – a  na utrzymaniu miał żonę i dwoje nastoletnich dzieci. W tej sytuacji utrata pracy i znalezienie się bez żadnych życiowych zabezpieczeń to był prawdziwy dramat. Jakiś tydzień po moim odejściu dostałam wiadomość od  zaszokowanego kolegi: „Czy ty wiesz, że Zbytek nie żyje!?”. „Halo, ale o co chodzi? Przecież on był w sile wieku, o trzy lata młodszy ode mnie!!!” – krzyknęłam.

Jak relacjonuje Agnieszka, oficjalnie rodzina podała, że to był zawał serca. Pomyślałam sobie wtedy: „Jaki zawał serca? Przecież on sport uprawiał! Był jak koń!…”  Jakoś się to Agnieszce nie chciało skleić w jedną całość. Na telewizyjnych korytarzach szeptali  o samobójstwie, tak jakby nie mieli własnego życia.

„Na pogrzebie było mnóstwo ludzi” – wspomina Agnieszka. Praktycznie na cmentarz  przyszedł wtedy cały Plac Powstańców.

*

Z kolei w Gdańsku wystarczyło zapalić zapałkę, żeby coś wybuchło.  Nieomal do ostatniej sekundy byliśmy przekonani, by jednak nie jechać na test do Poznania. Rano prawnik Komisji Krajowej „Solidarności” dał na piśmie wykładnię, że nie musimy jechać. Podpisaliśmy nawet specjalne oświadczenia, że wstrzymujemy się z wyjazdem do czasu skonsultowania, czy operacja jest zgodna z Kodeksem Pracy. Stłoczeni byliśmy w kilkanaście osób w zakonspirowanym  małym dusznym pokoju przy Czyżewskiego 42 w Gdańsku – chyba już po raz ostatni tak solidarnie – wszyscy razem. Zawsze podziwiałem, jak w takim małym kołchozie mogli się pomieścić jednocześnie: Jola, Bożena, Piotr i Marek? A do tego każdy miał tam nad swoim biurkiem i głową podręczne archiwum z kasetami  z co najmniej dwudziestu pięciu lat życia telewizyjnego. No więc jak się tam mieścili? – Nie wiem. Czekaliśmy nie wiadomo na co. Przez telefon głośnomówiący rozmawiałem z Agatą Ławniczak ze związku „Wizja” konsultując plan gry. – Podpisujecie oświadczenia i nigdzie nie jedziecie ! – wołała przez telefon. Tak, żeby wszyscy słyszeli. Jednak nastąpił oto  gwałtowny zwrot akcji, bo w ostatniej chwili wpadł do tej kanciapy Tomek i puścił wieść, że jeśli – kurwa – nie pojedziemy – zostaniemy od razu wszyscy zwolnieni. Dyscyplinarnie! Niewiele więc – gdyby nie Tomek –  brakowało, aby Oddział w Gdańsku, jako jedyny w Polsce, w całości nie stawił się wtedy solidarnie na teście LT.

 

2 komentarze

  1. Bogdan Miś 12.03.2020
  2. Andrzej Goryński 13.03.2020