JERZY BOJ wymyślił bardzo poręczny termin: „pieski”:
To, co mi wiadomo z rozmów off records, część z nich to ludzie pragnący zrobić karierę w dziennikarstwie telewizyjnym za wszelką cenę. Część mówi otwarcie, że nie ma dla nich znaczenia etyka, a liczy się kasa. Są to ludzie mniej lub bardziej wykształceni, często po naukach politycznych lub kierunkach dziennikarskich na uczelniach niższej klasy: „Pieski”. „Pieskiem” bywają nawet doktoranci dziennikarstwa (znam taką osobę), szukającą swego miejsca w tym zawodzie.
Skłonny jestem twierdzić, że to ludzie przypadkowi, gotowi wykonywać wszystkie zlecenia nie zastanawiając się czemu służą, jakie będą ich skutki. Ich nazwiska są ukryte za nazwiskiem autora/redaktora materiału.
„Pieski” lubią każdego dnia zapisywać w swoich notesach ile zrobili łączeń dla Warszawy i sumują w ten sposób zarobione pieniądze.
Jerzy Boj dodaje: –
„Pieski” dostarczają materiał – konkretne ujęcia, odpowiedź na jedno pytanie. „Pieski” czasem nie wiedzą, gdzie są, na jakiej konferencji, na jakim wydarzeniu. Mają zadanie do wykonania i wracają. Jest też inny rodzaj dziennikarzy – dziennikarzy frontowych. To ludzie niezastanawiający się nad zasadami etycznymi rządzącymi w tym zawodzie, podejrzewam, że są przysłani przez partię. Realizują swoją wizję świata, wykorzystywani są do walki politycznej, a czasem (Gdańsk) do zemsty politycznej.

Z TELEWIZJĄ kontakt wydać się musiał Matczakowi bliski także z tego powodu, że od zawsze mieszkał z rodziną na Mokotowie, niedaleko głównej siedziby TVP. Wystarczyło wyjść na zewnątrz z klatki schodowej, by zobaczyć budynki na Woronicza. Wówczas wszystko to wydawało się niedotykalne, odległe mimo geograficznej bliskości. Zresztą od telewizyjnych realnych postaci wolał wtedy pacynki…
— Lądowanie Amerykanów na księżycu pamiętasz?
— Oczywiście, chociaż byłem taki malutki –Matczak unosi w górę najmniejszy palec.
— A misia z okienka pamiętasz?
— Jasne ! Także Jacka i Agatkę pamiętam — dodaje, tym razem pokazując dwa wskazujące palce, na których umieszczone były podobne do piłeczek pingpongowych twarze dziewczynki i chłopca… To była pierwsza dobranocka, emitowana przez Telewizję Polską w latach 1962–1973
MACIEJ ORŁOŚ:
– Po 89 r. kiedy z Polsce zmienił się ustrój, kiedy skończyła się komuna, media publiczne nigdy nie zabezpieczyły się i nadal nie są zabezpieczone przed polityką i partyjniactwem. Obecnie mamy do czynienia ze swoistą kumulacją, która jest odbiciem tego wszystkiego, co się dzieje w Polsce. Zawsze było tak, że media publiczne były bezbronne, bo ustawa nie chroniła mediów publicznych przed tym ciśnieniem.
*
Zorganizowana przed media „publiczne” nagonka na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza nakręciła bardzo mocno spiralę nienawiści. Nie brakuje głosów, że to TVP zabiła Adamowicza przez stworzenie atmosfery zagrożenia wobec zamordowanego. Zjawisko to dodatkowo wzmocniło także hejt w sieci internetowej — z czym z kolei wyrzucony dyscyplinarnie z pracy Sławomir Matczak podjął wojnę, prowadząc masowe szkolenia dla tysięcy młodych ludzi w Polsce na temat: „jak walczyć z przemocą w sieci?” Tymczasem TVP Kurskiego atakuje kolejne ofiary, a zarazem opłaca wysokimi premiami swoich „frontowych” ludzi walczących na pierwszej linii frontu, takich jak Łukasz Sitek, ten sam, który sprokurował wobec prezydentów Gdańska i Sopotu cały serial nienawiści.
Zajmująca się mediami w sopockim magistracie Anna Dyksińska miała pecha zderzyć się z Łukaszem Sitkiem.
ANNA DYKSIŃSKA:
Nagrał moją wypowiedź do programu informacyjnego, wycinając z niej tylko ten fragment, który postawił mnie w bardzo złym świetle, robiąc ze mnie niezdarę, która nie potrafi sklecić prostego zdania. Było to okrutne, niesprawiedliwe i krzywdzące. Potrzebowałam dużo czasu, żeby się z tego otrząsnąć.
MONIKA DYKALSKA (do czasu dobrej zmiany dziennikarka śledcza i sądowa w Ośrodku TVP Gdańsk):
Ja chyba bardziej niż inni zauważyłam różnicę PO-PiS. Odeszłam w kwietniu 2015 roku w związku z ciążą. Do pracy wróciłam we wrześniu 2016 i od razu dostałam propagandą „po twarzy”.
Po pierwsze — codziennie rano był telefon od Pani Dyrektor:„Proszę zrobić materiał o tym, o tym i o tym. Tylko w taki sposób, żeby uwypuklić to i to”. Oczywiście zawsze chodziło o tematy polityczne „na Adamowicza”, „na Karnowskiego”.
Po drugie — zajmowałam się aferą Amber Gold, gdy ta wybuchła. Po moim powrocie akurat ruszała sejmowa komisji ds. tej afery więc naturalne było, że tematem zajmę się ja. Miałam zrobić materiał przypominający główne wątki. Wszystkie wątki zawarte zostały, ale materiał musiałam „podkręcić”. Na przykład w offie o liniach lotniczych LOT musiałam dodać „zatrudniony był tam syn ówczesnego premiera”. Usłyszałam, że to „bardzo ważny wątek”.
Po trzecie — zauważyłam, że zatrudniono oficerów politycznych. „Redaktorzy” Sitek i Świderski zawsze mieli kamerę wtedy, gdy potrzebowali. Robili swoje tematy, zlecone z góry, do których wydawca nie mógł się wtrącać. Gdy weszłam z jednym z nich w dyskusję nt. reformy edukacji, niemal siłą zostałam pociągnięta do gabinetu obok i usłyszałam „nie kłóć się z nim, on zaraz napisze o Tobie do Pani Dyrektor”.

Przeczytałem ten tekst (zamieszczony oryginalnie w blogu Andrzeja Koraszewskiego – ze zgrozą. Dodam do tego tylko jedno: utwierdza mnie on w przekonaniu, że jednym z największych błędów tzw. demokratycznej Polski (czyli konkretnie rządu Mazowieckiego) było zniszczenie całego dorobku TVP przy czynnym udziale sprawczym Kościoła.
Nie neguję, że TVP wymagała zmian, idących w kierunku odpolitycznienia; tymczasem postąpiono wręcz odwrotnie. Usunięto większość fachowców — nie dlatego, żeby byli skażeni współpracą z „komunistami”, ale przede wszystkim dlatego, by zrobić miejsce dla swoich — cynicznych beztalenci i politykierów.
W kilka lat po transformacji spotkałem na stacji benzynowej jednego z dawnych kolegów telewizyjnych, świetnego operatora i reżysera światła, którego nowej ekipie nie udało się usunąć, bo jednak miał ogromną wiedzę techniczną i był nie do zastąpienia. — Boguś — powiedział do mnie — jaki ty jesteś szczęśliwy, że jesteś poza tym świętojebliwym pieprznikiem. Ja niestety muszę dożyć w nim do emerytury, chociaż codziennie chce mi się rzygać.
Nieudolność prostytutek też przekroczy kiedyś masę krytyczną. I wtedy szambo w odnośnym ustępie eksploduje. Ale kultura nam nieprędko (jeśli w ogóle) odrośnie.