Paweł Zbierski: Plac Powstańców i inne przystanki52 min czytania

*

Wszystkie te obrazy — do tej pory rozmyte, rozmazane — uzyskały właśnie w Katalonii swoją ostrość i wyrazistość – tak jakbym uzbroił moje oczy w idealnie korekcyjne soczewki. Soczewki przywiózł mi w prezencie Sławomir Matczak. Dystans w czasie i w przestrzeni miał nam zagwarantować zdolność głębszego oddechu. Oto komfort dialogu pozbawionego nadmiernych emocji. Ale czy o telewizji można mówić zupełnie bez emocji? Nawet jeśli jest to historia odległa o prawie 3 tysiące kilometrów? Historia z głębokim oddechem  i wpatrywaniem się w ośnieżoną jeszcze – mimo czerwca – świętą Górę Katalonii. Wygląda na to, że także sam Matczak  skorygował w Pirenejach własne widzenie:

— Któregoś dnia uświadomiłem sobie, że zrobiłem 10 tysięcy relacji. Masakra. Ile można? Siadłem — wyobraź sobie — do komputera, już  po zdjęciach. Nagrałem akurat wielu ludzi. Byłem w pełni „zbriefowany”. Miałem pełną wiedzę. Zastanawiałem się tylko jak napisać pierwsze  zdanie i zapowiedź prezenterską. Ale następnego dnia rano dokładnie wiedziałem jak ten materiał ma wyglądać!  Pisałem często tekst, jechałem na zdjęcia, żeby tylko dograli ci złotouści te swoje złote myśli — bez względu na opcję polityczną i partię. W kółko to samo mówią… I wklejałem, wklejałem, wklejałem setkę w ten materiał aż mnie plecy bolały. Bo to była rutyna, która zabija.

Gdy wyszliśmy już poza granicę Saint Laurent, na skraj lasu, pod stopami poczuliśmy zimny, rwący strumień wypływający  z pirenejskich szczytów. Usiedliśmy  obaj na ogromnym granitowym głazie, a stopy zanurzyliśmy w lodowatym nurcie. Na  horyzoncie zamajaczyła para osiołków.

*

Oczywiście, moglibyśmy z Matczakiem ułożyć obszerną listę meteorów telewizyjnych, krążących po roku 1989 między telewizją, biznesem i polityką, traktujących swoje role, jako komplementarne względem siebie. Na przemian: telewizyjni reporterzy i prezenterzy, partyjni aparatczycy, funkcjonariusze w spółkach skarbu państwa. Zawrót głowy jak po sylwestrowej wódce zmieszanej z confetti i martini. Fuj. Pamiętam publicystę telewizyjnego, który po otwarciu nowej politycznej koniunktury — to była akurat AWS — obwieścił mi bez cienia zażenowania: „odchodzę stary, na jeden turnus, jako szef gabinetu nowego wojewody. Ale potem oczywiście wracam!”. I wrócił.

 

2 komentarze

  1. Bogdan Miś 12.03.2020
  2. Andrzej Goryński 13.03.2020