*
Szedł szybkim zdecydowanym krokiem, zupełnie jak niedźwiedź pirenejski. I właśnie taki wyjątkowy chód, powiedziałbym rodem z harcerskiej myśli braterskiej, od razu zwracał także uwagę miejscowych, gdy Sławek wylądował wreszcie na lotnisku w stolicy Katalonii. Tuż po słynnym referendum z jesieni roku 2017, nieuznanym przez Hiszpanię oraz zakończonym zmasowanym pałowaniem przez policję uczestników, oraz wtrącaniem do więzień liderów katalońskich.
To był dla nas obu bardzo dobry moment na odnalezienie dystansu i właściwej proporcji w patrzeniu na TVP. Bo — w co zapewne Polakowi trudno uwierzyć — skala manipulacji sprawą katalońską w mediach nie tylko hiszpańskich, ale także w przekazach głównego nurtu europejskiego, przekroczyła już wówczas ocean kłamstwa znanego nam z instytucji zarządzanej przez narodowo-polskiego propagandystę Jacka Kurskiego. Nieradzący sobie z polityką wewnętrzną rząd Hiszpanii propagował bowiem bardzo mocno w mediach stereotyp katalońskiego separatysty-terrorysty będącego na pasku Moskwy, rząd zaś w Madrycie — oprócz wtrącenia do więzień katalońskich liderów — zatrudnił aż sześć agencji PR, by poprawiać reputację Hiszpanii w świecie. Ograniczył zarazem ustawowo opozycji katalońskiej dostęp do internetu.
Gdy więc po wylądowaniu opóźnionego o blisko trzy godziny samolotu z Warszawy do Barcelony Sławomir Matczak w końcu wysypał się wraz z innymi podróżnymi w kierunku barierki dla przylatujących, wyglądał, jakby — przyśpieszając kroku — chciał w ten sposób nadrobić stracony czas. Wysoki, muskularny, z lekką podręczną torbą. Skaut-himalaista. Sprzed lat pamiętałem go ledwo, ledwo, jak przez mgłę, z dwóch oficjałek dziennikarskich, kiedy to w siedzibie BCC wręczano nam nagrody „Ostrego Pióra”. Znacznie lepiej znałem go „zdalnie”, kiedy to wielokrotnie zamawiał w Gdańsku z Placu Powstańców jakieś „surówki filmowe” do swoich autorskich materiałów. Charakterystyczna cecha bytowania w TVP znana ze słynnego filmu „Wystarczy być” była już wtedy głęboko obca zarówno Matczakowi.
*
Po latach, gdy telewizyjna historia jest już daleko za mną, opowiadają mi o niezwykle sugestywnej scenie odgrywanej regularnie w Ośrodku Telewizji Gdańsk, gdzie dyrektorów i kierowników zmieniano przecież jak rękawiczki.
Otóż dyrektorów zmieniano, ale zastępca dyrektora był wieczny, zupełnie jak w starej, dojrzałej brytyjskiej demokracji, gdzie w wysokiej cenie są bezpartyjni fachowcy. Jednak im bliżej przyglądamy się tej epizodycznej postaci w tym większe wpadamy zdumienie. Wieczny zastępca bowiem przewozi regularnie ze swojej prywatnej posesji w bagażniku swego BMW czarne, plastikowe worki szczelnie wypełnione śmieciami. Ten rytuał mają okazję obserwować członkowie KZ NSZZ „S”, gdyż to właśnie pod ich oknami — w każdy poniedziałek — rozgrywa się rozładowywanie worków. Ten urobek jest fascynujący jako świadectwo telewizyjnych epok i odzwierciedla status socjalny załogi TVP. Bo jednym razem w śmietniku znajdujemy butelki po tanim, kwaśnym winie hiszpańskim, innym razem po jarzębiaku, a w czasach stabilizacji po czarnej whisky. Na podstawie tych śmietnikowych eksploracji wiele można powiedzieć o dramatycznych, ale też bardziej stabilnych dziejach tej instytucji.
TVP nie jeden raz, w różnych momentach dziejowych, robiła wrażenie zakładu dla obłąkanych, choćby wtedy, gdy w ciągu jednego zaledwie miesiąca przez Woronicza przewinęło się nawet kilku prezesów. Przy czym każdy z prezesów po swoim odejściu inkasował oczywiście jakąś gigantyczną odprawę.
Gorzej, że sytuacje te uderzały też w ludzi, a nawet ich zabijały: choćby ludzi tak zdolnych, jak wspomniany już kolega Agnieszki Ślifirskiej, albo takich jak Krzyś Kalukin, reżyser, operator i montażysta w jednej osobie – czyli człowiek orkiestra – do pewnego stopnia także mój mentor, z którym trochę godzin przegadałem, przy okazji rozmaitych konkursów i przeglądów filmowych. Co jednak możliwe było dopiero po otwarciu jakiejś butelki z bardzo mocną zawartością. Dla ludzi z zewnątrz Krzysztof wydawał się kompletnie wycofany, niedostępny, co jak się przekonałem nie do końca było prawdą. Krótka prasówka z ówczesnymi nagłówkami wiele mówi: „W TVP JEDNAK SZWEDO” — Radio Maryja, „Dzień w TVP – Farfał się pakował, Szwedo zwalniał” — Wirtualna Polska, „Zmiany w TVP – Szwedo odwołany, Orzeł zawieszony” — WIADOMOŚCI. DZIENNIK PL. Kalukin trafił akurat na prezesa Szwedo, który bez mrugnięcia okiem zdecydował o wypowiedzeniu pracy reżyserowi i operatorowi takich filmów takich, jak „Strajk„, „Defilada” (z Fidykiem), „Lekcja angielskiego„, „Rozstaje Europy” czy „Lekcja historii po kaszubsku”. Na jego pogrzebie pojawił się wielki tłum pracowników TVP Gdańsk.

Przeczytałem ten tekst (zamieszczony oryginalnie w blogu Andrzeja Koraszewskiego – ze zgrozą. Dodam do tego tylko jedno: utwierdza mnie on w przekonaniu, że jednym z największych błędów tzw. demokratycznej Polski (czyli konkretnie rządu Mazowieckiego) było zniszczenie całego dorobku TVP przy czynnym udziale sprawczym Kościoła.
Nie neguję, że TVP wymagała zmian, idących w kierunku odpolitycznienia; tymczasem postąpiono wręcz odwrotnie. Usunięto większość fachowców — nie dlatego, żeby byli skażeni współpracą z „komunistami”, ale przede wszystkim dlatego, by zrobić miejsce dla swoich — cynicznych beztalenci i politykierów.
W kilka lat po transformacji spotkałem na stacji benzynowej jednego z dawnych kolegów telewizyjnych, świetnego operatora i reżysera światła, którego nowej ekipie nie udało się usunąć, bo jednak miał ogromną wiedzę techniczną i był nie do zastąpienia. — Boguś — powiedział do mnie — jaki ty jesteś szczęśliwy, że jesteś poza tym świętojebliwym pieprznikiem. Ja niestety muszę dożyć w nim do emerytury, chociaż codziennie chce mi się rzygać.
Nieudolność prostytutek też przekroczy kiedyś masę krytyczną. I wtedy szambo w odnośnym ustępie eksploduje. Ale kultura nam nieprędko (jeśli w ogóle) odrośnie.