30.07.2020

Na Beacon Street, głównej ulicy Brookline, gdzie mieszkamy (dzielnica Bostonu, coś jak warszawski Żoliborz, ale o statusie historycznego miasteczka, bo tutaj rozegrała się American Revolution i ludność ma fioła na punkcie niepodległości), ale także na wszystkich bocznych, willowych ulicach Brookline — WSZYSCY naszą maski.
Jedną z religijnych nosicielek masek (nie wirusa, na szczęście), jest Grażyna, która uwierzyła, że w tej maskaradzie mieści się klucz do pokonania zarazy. Obok niej kroczę ja, też w masce, ale noszonej niechlujnie, raz pod nosem, raz powyżej, bo szybko robi mi się gorąco (waga? Podobno otyli łatwiej umierają na tego wirusa), ale jak tylko zobaczę w odległości 20-30 metrów potencjalnego nosiciela korony, maską zakrywam sobie nos.
Taki kompromis wydaje mi się niepozbawiony logiki; maskowanie się w otwartym powietrzu — niewiele ma sensu. Ale nie dla Grażyny, która tak mnie pyta: – A jeśli okaże się, że wirus fruwa w powietrzu? A gdy mówię jej, że gdyby fruwał, to dawno jacyś laboranci, jak komara w siatkę, by go złapali, G. Powtarza swoją mantrę: – Tak, wszyscy są głupi, ty jeden mądry.

Ale jakoś się godzimy, bo oboje wiemy, że ani nie wszyscy, ani nie tylko ja jeden, i dalej spacerujemy po Brookline, gapiąc się na grubych, chudych, ładnych, brzydkich, starych, młodych, dziewczyny w ciąży, i emerytów o laskach, dzieci, a szczególnie chińskie, których jest coraz więcej, ludzi wielu kolorów skóry, bo taka kolorowa jest Ameryka: CAŁA W MASKACH.

Zaczęło się od „szpitalnych” masek białych i niebieskich, potem pojawiły się czarne, a teraz maski wkroczyły do świata mody; już nie 50 centów, nie dwa dolary jak w sklepie żelaznym, a pięćdziesiąt, nawet sto, w magazynach z ubraniami; ktoś w Internecie pokazał maskę wysadzaną brylancikami. Daleko nam jeszcze do weneckiego karnawału masek, ale – znając amerykańska przedsiębiorczość – nie znów tak daleko.

A teraz nękające mnie pytanie: dlaczego, gdy Europejczycy (moje wiadomości pochodzą z Polski i ze Szwecji), lekceważąco wyrażają się o maskach, tak bardzo czują się nimi skrępowani, widząc w nich ograniczenie praw obywatelskich — Amerykanie, szczególnie ci bardziej wykształceni i zdyscyplinowani na wschodnim wybrzeżu i w północnych częściach kraju, uwierzyli w czar masek, jako nowy sposób ubierania się, a jednocześnie skuteczny środek medyczny zwalczający wirusa? Więc dlaczego nie?
Ta nienaukowa analiza bierze się z półwiekowej obserwacji naszych amerykańskich sąsiadów: gdy tylko pojawi się jakiś katastroficzny żywioł, powódź, trzęsienie ziemi, huragan — obywatele USA, których dobrobyt i geograficzne odległości tak bardzo od siebie separują, gdy pojawia się zbiorowy strach, demonstrują swoją SOLIDARNOŚĆ z innymi. Na brooklińskiej ulicy odbywa się odległy od Wenecji, festiwal zrozumienia i wyrozumiałości, albo zwyklej ludzkiej przyzwoitości: ja nie zarażę ciebie, ty nie zarazisz mnie.
Moje skojarzenie z weneckim karnawałem ma jedną słabość: w Wenecji pod maskami nie kryje się śmierć.
Posłałem to Jackowi Pałasińskiemu, z powodu jego kochanych Włoch, tak mi napisał: Zauważyłeś dzioby na opowieściach o dawnych zarazach? To lekarze, okutani szczelnie od stóp do głów. Metalowa maska z dziobem, w którym były dziurki, a między dziurkami a nozdrzami były substancje — jak wierzono — bakteriobójcze, zdarzał się — słusznie, spirytus. Już w Średniowieczu wiedzieli, że przed wirusem należy się zasłaniać, więc się zasłaniaj. 10 dni temu kilka pism naukowych naraz napisało, że wirus utrzymuje się i przenosi w powietrzu, wbrew temu, co wcześniej sądzono, że tylko kropelkowo. Potwierdziła to WHO, więc NOŚ cholera, maseczkę! No i Grażyna, jak zwykle, ma rację!

Marian Marzyński
Polski i amerykański dziennikarz, reżyser filmowy i scenarzysta. Ur. 12 kwietnia 1937, zmarł 4.04.2023. Mieszka stale w USA. Album autobiograficzny Mariana Marzyńskiego KINO-Ja. ŻYCIE W KADRACH FILMOWYCH jest do nabycia w księgarni internetowej UNIVERSITAS i w sklepach taniej książki.
Witryna Marzyńskiego LIFE ON MARZ
Maskę, drogi MM, nosi się nie przede wszystkim dlatego, by chronić siebie — ale dlatego, by nie mając objawów a będąc zarażonym nie zarazić innych. Poza tym jednak jest coraz większe prawdopodobieństwo, że korona rozprzestrzenia się również — choć słabo — normalnie w powietrzu, w związku z czym maseczka zawsze ma sens. Natomiast nonszalancja jest (prawie) zawsze bez sensu. Proponuję: słuchać uczonych i nie dyskutować ani nie mądrować. Wykonać i nie meldować o trudnościach, jasne?
lepiej nosić niż się prosić, dzięki za przypomnienie