Zdanie odrębne
15.11.2020

Pamięci Janusza Szubera – poety
Z partyjno-kościelnego wzmożenia, jakie panuje u nas od kilku lat, można by wnosić, że dewiza Wojska Polskiego haftowana na sztandarach, bita na krzyżach i medalach ma „wielowiekową tradycję”. Tymczasem pojawiła się dopiero podczas II wojny światowej w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie (wprowadzona dekretem Prezydenta RP na uchodźstwie z 5 października 1943 r.) Wcześniejsza formuła była krótsza: „Honor i Ojczyzna”, więc można się zastanawiać, dlaczego „Boga” dodano w środku wojny?[1] Czy był to wyraz przeczucia politycznej klęski państwa – wszak militarnie byliśmy obecni na wszystkich frontach… Czy polskie elity emigracyjne chciały zademonstrować religijność w czasach, kiedy toczyła się walka o przetrwanie? A może chodziło o pokazanie światu naszej wyjątkowości – jak obecnie. Nikt się nad tym nie zastanawia; nawet Wikipedia podaje enigmatyczny komentarz, że dewiza ta stanowi „idealistyczne ujęcie wierności państwu”, choć nie mówi o państwie, tylko ojczyźnie…
Tytułowy zapis różni od dewizy tylko interpunkcja. Dla Polaków są to bowiem słowa święte, mobilizujące do patriotycznych postaw i heroicznych zachowań. W imię tego zawołania szliśmy i jesteśmy gotowi iść do walki na śmierć i życie… W antraktach, czyli okresach pokoju, przybieramy wobec niego nabożną postawę i wprawiamy się w stan podniosły, by nie rzec egzaltowany. Wprawdzie część wie, że są to pojęcia symboliczne, ale co wart jest Polak bez symboli, ceremonii, magicznych formuł, zaklęć i odczynień …
*
Tymczasem każde ze słów tej dewizy jest problematyczne, to znaczy – sprawia interpretacyjny kłopot. Najpierw Bóg – przez jednych uważany za byt rzeczywisty, przez innych za urojony. Dla pierwszych jest absolutem, czyli istotą w pełni wolną (łacińskie absolvere – znaczy uwalniać), niczym nie określoną, niepojętą, nieograniczoną w czasie i przestrzeni, słowem doskonałą. Ale ludzki umysł ograniczony własną materią nie lubi bytów nieograniczonych, ponieważ nie umie sobie z nimi radzić. Stąd antropomorfizacje: Bóg-Ojciec, Bóg-Syn, (Bóg-Duch jest gołębicą) i dodatkowo Matka (boska) i Dziecię (boże). Umysły pokrętne i nastawione koniunkturalnie infantylizują i lukrują te postaci, nazywając je Mamusią i Tatusiem, którzy – w Toruniu, Częstochowie czy ostatnio w Strachocinie – czekają na swe Dziatki… Ale przecież u nas tak było zawsze; wystarczy poczytać Bystronia[2].
Gorzej z tymi, co w Boga nie wierzą, choć jakoś identyfikują się z życiem narodowej wspólnoty i uczestniczą w polskiej codzienności. Bezwiednie przyjmują chrzest, z ograniczoną świadomością przystępują do I komunii; „w obliczu Boga” zawierają śluby, zabiegają o katolicki pochówek…, bo tak każe obyczaj. Ich przodkowie brali udział w wojnach prowadzonych ‘w imię Boga’ albo ‘z Bogiem’, kiedy to byt symboliczny patronował tym, którzy pozbawiali życia byty rzeczywiste, konkretnych ludzi… Myśl w miarę dojrzała wzdraga się przed taką koniunkcją, ale jest bezradna wobec emocjonalnej presji polskiego ducha. Wszak według Wieszcza: Dobrze, kto z Bogiem poczyna… Ten sam poeta potrafi jednak grozić Stwórcy, kiedy jest głuchy na jego wołanie: „krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale… carem”.
Instrumentalne traktowanie Boga pozwala Polakom przywoływać go w dowolnym miejscu i czasie oraz traktować ad usum, czyli „mieć pod ręką”, często w sprawach niewymagających boskiej interwencji. W trudnych chwilach zwykliśmy mówić: Jak trwoga, to do Boga! albo Boże ratuj! W czasie pandemii nie słychać jednak o aktach pokutnych, modlitwach przebłagalnych, czy suplikacjach … Na szyderstwo zakrawa nowenna nadawana ostatnio przez toruńskie radio – nie z powodu zarazy, ale za pomyślność… sędziów Trybunału Konstytucyjnego! Jej zakończenie nie przypadkowo zbiegło się z ogłoszeniem drakońskiego wyroku przeciw kobietom.
Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy! – można jeszcze usłyszeć od starych ludzi. Powiedzenie to wyraża ludzką (a może tylko polską?) bezradność, bo: primo – sprawiedliwość jest tu atrybutem Boga; secundo – w realnym świecie dominuje niesprawiedliwość; tertio – mamy nadzieję, że zatryumfuje ona w bliżej nieokreślonej przyszłości. Z drugiej strony mamy tradycyjne Bóg zapłać! – jako wyraz wdzięczności i Szczęść Boże! – życzenie dobra. Za komuny urzędniczka Polskich Linii Oceanicznych wręczała marynarzom kontrakty ze słowami: „Jedźcie z Bogiem, wracajcie z pieniędzmi!”
Z tych i innych przykładów można wnosić, że Bóg ma w Polsce spory autorytet formalny (pan, król, car, ojciec); ale czy realny? W wielu sytuacjach – szczególnie teraz, kiedy wreszcie „jesteśmy po dobrej stronie historii”[3], na marszach narodowców, zadymach kiboli i neofaszystów wycieramy nim sobie polską gębę, która na coraz większą skalę zastępuje twarz. Za sprawą polskiego Kościoła Bóg powoli wyprowadza się z kościołów, których mury pilnują narodowi chuligani, a ich szef odwiedza warszawskie świątynie i sprawdza, jak się wywiązują z powierzonego im zadania. W tej sytuacji za jakiś czas zostaniemy bez wiary.
*
Nieco inaczej jest z pojęciem honor, które ulokowało się bliżej człowieka, i po polsku znaczy: cześć. Nasi przodkowie – z braku pewności siebie albo z jej nadmiaru – woleli nie tłumaczyć słowa na język ojczysty, lecz zostawić je w oryginalnym, łacińskim brzmieniu. To dodaje powagi, stawia na baczność i pozwala manipulować ludźmi na podobną skalę, jak słowem Bóg.
Honor ma kilka wymiarów: indywidualny i społeczny; jest zależny od czasu, ale i przestrzeni… Rangę pojęcia podnosi dystynkcja: kultura honoru i kultura prawa – obydwie ważne dla życia zbiorowego. Pierwsza dominowała w czasach saskich, kiedy wzmożony honor (liberum veto) stanął ponad prawem. A kiedy doszło do upadku państwa wyrażał się już tylko w pustych gestach np. Rejtana, który leżąc w przejściu między komnatami, z rozpaczy targa białą koszulę.
Podobnie było z księciem Józefem Poniatowskim, bratankiem króla, bywalcem warszawskich salonów i zdolnym dowódcą, który pod koniec kampanii napoleońskiej zginął na koniu w nurtach Elstery pod Lipskiem. Podobno zdążył wykrzyknąć: „Bóg mi powierzył honor Polaków, Bogu go tylko oddam”; po czym polski honor utopił w rzece (nikt tnie pisze, co się stało z koniem?). Owo powiernictwo zdaje się sugerować, że polski honor nie jest wartością autonomiczną, tylko heteronomiczną, czyli zależną od Stwórcy, który jednych nim obdarza, a innych nie. Podobnie jest z łaską wiary…
O topieniu honoru – w wodach Bałtyku – traktuje międzywojenna pieśń hymniczna, którą do dziś śpiewa Marynarka Wojenna. A oto jej melodyjny refren:
Morze, nasze morze,
wiernie ciebie będziem strzec.
Mamy rozkaz cię utrzymać,
albo na dnie, na dnie twoim lec,
albo na dnie z honorem lec.
Młodych chłopców, którzy w czasach II Rzeczypospolitej budowali port w Gdyni, statki i okręty, albo służyli w marynarce, zawczasu przygotowywano na to, że mogą zginąć w morzu, albo na morzu. Pozostaje pytanie, czy na dnie morskim honor jest komuś potrzebny? Czy jest to jeszcze honor, czy raczej ckliwe pocieszeniem, pusty gest, rodzaj zaklęcia …
Najwyżej wylicytował honor przedwojenny minister spraw zagranicznych płk Józef Beck. 28 kwietnia 1939 roku, na sali sejmowej buńczucznie odpowiadał Hitlerowi: „Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”.
Prawdziwe w tym fragmencie jest tylko jedno zdanie: My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę… Faktycznie, pokój nie przedstawia dla nas większej wartości; zawsze lepiej się bić! Bezcenny za to jest honor, za który jesteśmy w stanie zapłacić sześcioma milionami obywateli II Rzeczypospolitej rozmaitych narodowości. Ponieważ dla ministra honor jest rzeczą, sprawa wydaje się zrozumiała – za każdą rzecz zwykle trzeba płacić!
Największe honorowe wzmożenie, połączone ze wstawaniem z kolan dokonuje się za rządów „dobrej zmiany”. Jednym z jej skutków jest nowy język – Lingua Tertii Reipubilicae Poloniae (w skrócie LTRP)[4], który nadaje nowe treści zastanym pojęciom naszego języka. W ten sposób za sprawą partii staniemy się ludźmi bez czci (czyli honoru).
*
Wreszcie ojczyzna, której nazwa też nie jest jednoznaczna, zwłaszcza kiedy się zacznie od Norwida, wszak dla poety: „Ojczyzna – to wielki zbiorowy obowiązek”. Polakom trudno sobie wyobrazić większy abstrakt; od wieków bliższy jest mu konkret, czyli ojcowizna, spadek po ojcach w postaci: pola, lasu, domu, pieniędzy, samochodu (albo roweru), mebli, obrazów, porcelany, sztućców srebrnych, telewizora, smartfonu itp. Wszystko, co przedstawia wartość wymierną i może być przedmiotem handlu.
Z ojczyzną Polaków związane są też inne kłopoty; nie do końca wiadomo gdzie mogą przebiegać jej granice[5]. Wschodnia i zachodnia, co jakiś czas przesuwane o 300 kilometrów – w te i wewte. Z północną też różnie bywało (dopiero Stalin podarował nam spory kawał niemieckiego wybrzeża). Co się tyczy południowej – najlepiej, gdybyśmy sąsiadowali z Węgrami, jak to było do roku 39. Z pragmatycznymi Czechami i Słowakami zwykle nam nie po drodze.
W związku z niestabilnością geograficzną, jakiej podlega polskie terytorium, bliższa nam ojczyzna prywatna, bo sąsiaduje z ojcowizną. Jest też ojczyzna wyobrażona, budowana na więzi emocjonalnej o zabarwieniu ideologicznym, przez co można nią do woli manipulować. Ojczyzna ma rodowód szlachecko-inteligencki; ojcowizna jest bliższa myśleniu warstwy chłopskiej. Nieliczne i słabe mieszczaństwo nie zabierało w tej sprawie głosu.
W związku z pandemią, protestami kobiet, obchodami święta niepodległości itp. masowymi imprezami podniosła dewiza wojskowa powoli traci znaczenie. Pierwsze dwa pojęcia to wyrażenia, które przestają robić wrażenie – szczególnie na młodym pokoleniu, dla którego są to puste słowa.
Zamęt pojęciowy, moralny i estetyczny, z jakim mamy do czynienia, pozwala dostrzec „oczywistą oczywistość”, że w naszym Kraju ojczyzna też się nie liczy; wszak poprzedzają ją Bóg i honor. Kiedy dla nich się wykrwawimy, dla ojczyzny zabraknie sił. W polskiej historii działo się tak wiele razy. Przykład pierwszy z brzegu – powstanie warszawskie, kiedy władze polskiego państwa podziemnego zapomniały, że symbole wyrastają z tkanki biologicznej, czyli z poszczególnych ludzi – kobiet, mężczyzn, dzieci, starców, których posłały na pewną śmierć… To były konkretne istoty ludzkie, a nie abstrakcje – ideologiczne, moralne czy religijne, które nie czują, kiedy się je niszczy.
Rewolucja, jaką rozpoczęły polskie kobiety, stwarza szanse na przeformułowanie, czyli modernizację dewizy wojskowej. W przyszłości powinna ona brzmieć: Ojczyzna, honor, Bóg! Taka formuła miałaby sens i większą siłę mobilizacyjną.
Kiedy zabraknie ludzi – jednego z fundamentów ojczyzny (drugim jest ziemia[6]), niepotrzebne będą idee, symbole czy znaki – choćby najbardziej podniosłe i odlotowe/odleciane, jak mówi młodzież.
J S
Przypisy
- Na aluminiowej klamrze pasa niemieckiego żołnierza, który szedł na Polskę w 1939 roku, widnieją słowa: Got mit uns, co się przekłada na: Bóg z nami! ^
- J. S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Wiek XVII-XVIII, Warszawa 1993, t. I i II^
- Przed pierwszymi wyborami prezydenta mówiono o nim jako o bożym pomazańcu, a sam akt wyborczy uznano za ingerencję Ducha św. w dzieje Polski. Wszak odbyły się w Zielone Świątki, czyli święto Ducha św. ^
Skrót jest nawiązaniem do pewnej, jak się okazuje, ponadczasowej książki Victora Kleperera. ^
- „W Polsce, czyli nigdzie” – zdanie z Króla Ubu Alfreda Jarry’ego. Sztuka powstała w czasie, kiedy Polski nie było jeszcze na mapie świata. ^
- Marszałek Francji Ferdynand Foche, który był również marszałkiem Polski, miał powiedzieć – „ojczyzna to ziemia i groby”. Romantyczna z ducha sentencja jest podniosła i bliska polskiej mentalności, ale przynajmniej w części bezużyteczna. ^
Znakomite!
Tylko …! Czy w tzw między czasie PIS wraz z kościelnym wsparciem nie uda się wyprowadzić PL z UE…?! Czekam kiedy TVPIS zacznie wychwalać Władimira Władimirowicza , za to że jest ostatnim obrońcą wartości chrześcijańskich białego człowieka ….://www.newsweek.pl/polska/polityka/koronawirus-w-polsce-pis-odrzuca-propozycje-pomocy-z-niemiec-dlaczego/tj2f3f7?tpcc=fb_newsweek&utm_campaign=post&utm_medium=social&utm_source=fb_newsweek&fbclid=IwAR3vqOCOAle2iskckFgctQ
Autor pyta bardzo trzeźwo, co się stało z koniem księcia Józefa po jego niefortunnym nurkowaniu w Elsterze. Otóż, także i koń został pośmiertnie wprzągnięty do rydwanu narodowej mitologii. Po odłowieniu go wraz z księciem, zdjęto mu podkowy( koniowi, nie księciu!) i przetopiono je na stalowe obrączki, na których wyryto pamiętny cytat ,tak udatnie potem sparafrazowany przez Słonimskiego. Nota bene,tych obrączek pojawiło się w patriotycznym obiegu tyle, że zachodzi podejrzenie, iż xiążę Pepi zanurkował parokrotnie zmieniając za każdym razem wierzchowca…
O honorze i ojczyznie nic nie powiem bo temat jest mi z gruntu obcy tym bardziej, że o honorze mówią najwięcej najwięksi dranie, a ojczyzną gębę sobie wycierają najwięsze szkodniki i pasożyty. Co do Boga, to bez urazy moge powiedzieć, że przeczytałem na ten temat dużo, może nawet bardzo. I to, co na jego/jej temat się w Polsce wypisuje to nijak się ma do biblioteki religioznawczej, której dano mi było poznać. To jakaś nowa jakość bajdurzenia nacjonalistyczno-magicznego, która z wzmożoną siłą zakwitła już w czasie nazbyt dlugiego pontyfilatu JP2, a po jego śmierci do dzisiaj osiągnęła paroksyzmu nie spotykane nigdzie na świecie i rzadko w historii. Jednak po ogłoszeniu raportu McCarricka wszystko wskazuje na znaczny spadek tego typu magicznego myślenia.
Tadeusz Zatorski prosił o zamieszczenie:
To „partyjno-kościelne wzmożenie”, zwłaszcza w wykonaniu nowego ministra — o ironio! – oświaty, jest tak absurdalne i tak doskonale przeciwskuteczne, że chwilami trudno się oprzeć wrażeniu, iż „w tym szaleństwie jest metoda”. Pamiętacie sławny wywiad Kaczyńskiego, w którym „Naczelnik” przyznał się, że jego największym marzeniem jest być „emerytowanym zbawcą Narodu”? A jaki jest najlepszy sposób, by nim zostać? Wyprowadzić ów Naród na ścieżki oświecenia i nowoczesności. Najlepiej przez obrzydzenie mu spleśniałego polskiego katolicyzmu i
bogoojczyźnianego zaścianka. Właśnie dlatego „Naczelnik” mianował ministrem Czarnka, słusznie przypuszczając, że nikt nie wykona tego zadania solidniej niż on. Za parę lat, kiedy zrozumiemy tę szachową zagrywkę „Naczelnika”, będziemy mu stawiać pomniki. Nie wypadnie bardzo drogo: wykorzysta się cokoły po JP2.
Podążając traktem eseju Bóg… itd. warto zwrócić uwagę na paradoksalny wymiar słowa ‘ojczyzna’. Ten rzeczownik rodzaju żeńskiego wywodzi się de facto od słowa ‘ojciec’ – ewidentny rodzaj męski. Podobnie jest w łacinie, gdzie patria pochodzi się od pater… Przed tą częścią ludzkości, która jest kobietą rysuje się ogromna, dziejowa praca. Nie łatwo będzie ograniczyć uzurpacje mężczyzny-ojca, który na dobre rozpanoszył się w polityce. Nikomu nie przeszkadza, że to: błazen, kabotyn, psychopata, okrutnik, sadysta, czy mesjanista, bestia w sutannie rozmaitego kroju i koloru, albo wampir żądny krwi…
To prawda – Polacy instrumentalnie traktując Boga, przywołują go w dowolnym miejscu i czasie. Mogą to jednak robić ci, którzy stoją po właściwej stronie. Powinni również (ostatnie wezwanie wodza do tego zachęcało) walczyć z siłami zła, zastraszając tych, którzy mają inne zdanie. Kościół opierając się na takich wiernych odpycha tych, którzy chcą wiedzieć, którzy zadają niewygodne pytania, którzy chcieliby wierzyć, że osoby skrzywdzone przez księży usłyszą zwykłe przepraszam. Przywoływanie w dowolnym miejscu i czasie Boga, jest również cechą hierarchów kościoła. Można rzec, to też ludzie… Don Stanislao wzywał „miłość boską” przy pojawiających się niełatwych pytaniach ze strony dziennikarza. Nie zapomniał jednocześnie przypomnieć o swoich zasługach; jakby miało to stanowić immunitet dla niego. Powoływanie się na Boga i zasługi dzisiaj już nie wystarcza. Nie chroni to przed stawianymi zarzutami; czasy się zmieniły. Może należy słuchać wiernych i nie tylko. Jednak nie jest to łatwe, wówczas trzeba odrzucić obłudę i zdemaskować zło kościoła. Wygląda na to, że powierzenie funkcji metropolity, zapewne za zasługi, przerosło możliwości hierarchy. Zasługi okazały się wystarczające na objęcie funkcji, zabrakło jednak przyzwoitości, szacunku do wiernych, czynnika ludzkiego; dobro zwykłego, szarego człowieka nie jest więc najważniejsze. Jak zauważa JS, Bóg wyprowadza się z kościołów właśnie dzięki takim hierarchom … Zmiana hierarchów jednak nie wystarczy, widać to doskonale na krakowskim przykładzie. Konsekwencje mogą być opłakane; Bóg może już nie wrócić do takiego kościoła.
Czytam raz i drugi i trzeci tekst JS, bo jak zawsze nasycony jest tyloma znaczeniami i warstwami, że można je zobaczyć i odkrywać dopiero przy kolejnych przybliżeniach, podobnie jak dobre wino, które nie przy pierwszej degustacji zostawia główny smak na języku. Czytałem i sprawdzałem jakie wrażenia i skojarzenia budzą we mnie tytułowe wielkie słowa. Jakie echo wzbudzają. Z jakimi konotacjami się wiążą. Czy przynoszą ze sobą wspomnienia, czy wywołują poruszenie. I z pewnym zdziwieniem stwierdziłem, że odpowiedzią jest właściwie głucha cisza. Zacząłem się pytać siebie samego – dlaczego? Czyżby pojęcia Boga, Honoru i Ojczyzny zostały doszczętnie zatopione w ,,patriotycznym” sosie, bez reszty uduszone w dzisiejszej politycznej narracji, zużyte i zniszczone podobnie jak Dobro, Prawo, Sprawiedliwość i jeszcze kilka innych słów bezczelnie wciąganych na sztandar przez orędowników ,,dobrej zmiany”?