24.04.2021
W czasie przełomu ’89 społeczeństwa postkomunistyczne utożsamiały wymarzoną zachodnią demokrację z wymarzonym zachodnim dobrobytem, a kiedy dobrobyt zachodni nie nadszedł, zaczęły obwiniać demokrację [1] (podobnie zaczyna się mówić o niefortunności zbiegu w czasie w Polsce liberalizmu i kapitalizmu; w świecie zachodnim liberalizm jako nurt filozoficzny rozwijał się dekadami w oderwaniu od ustroju gospodarczego; u nas wszystko naraz, z fatalnym skutkiem dla myśli liberalnej). Amerykański politolog F. Zakaria[2] zauważył z kolei, że demokracja może „przyjąć się” tylko w państwach rozwiniętych gospodarczo; przedwczesne wprowadzenie demokracji w kraju rozwijającym się prowadzi do populizmu, który z kolei prowadzi do katastrofy gospodarczej i politycznego despotyzmu.
Brzmi znajomo, prawda? Choć, oczywiście, skutków w Polsce nie należy porównywać do przymusowo demokratyzowanych przez Amerykę Iraku czy Afganistanu. Chodzi o zrozumienie procesu.
Czy z tego jest jakieś wyjście? Jak pisze Žižek, jednym z logicznych wniosków jest to, aby w sytuacji populizmu i politycznego despotyzmu oświecona elita przejęła władzę nawet środkami niedemokratycznymi na co najmniej dekadę, aby wprowadzić niezbędne zmiany ekonomiczne i społeczne i w ten sposób położyć podwaliny pod budowę prawdziwej demokracji (stanowczo zaznaczam, że Žižek wyprowadza ten wniosek na gruncie logiki, a nie w trybie postulatu). Podejmuję ten trop.
Jak dla mnie, jedno jest pewne: naprawy Polski nie da się skutecznie przeprowadzić koncentrując się na przywróceniu demokratycznego państwa prawa, lecz co najmniej równolegle, jeśli nie najpierw, pilnie rozpocząć naprawę stosunków społeczno-ekonomicznych. W tym sensie, zawołanie redaktora Skalskiego: Konstytucja, obywatelu! jest połowicznie życzeniowe. Ja bym raczej zawołała: Społeczeństwo, polityku!
Mówi się, że lud ciemny i chciwy, lecz lud ten zdaje się czuć podskórnie, intuicyjnie to, co jest dziś ważne dla krwiobiegu świata, a czego nie chcą widzieć tytułowi generałowie: że bez projektu fundamentalnej zmiany w sferze ustroju społeczno-ekonomicznego nie ma co marzyć o rzeczywistej ZMIANIE. Wobec wyzwań klimatycznych, migracji, cyfryzacji, robotyzacji, zapowiadanych powtórek pandemii itd. (w Polsce dochodzi jeszcze kryzys hydrologiczny), i wiążących się z tym radykalnych zmian społecznych, trzeba przede wszystkim myśleć o ustroju społeczno-ekonomicznym, gdzie państwo, zwane niegdyś państwem opiekuńczym (ja nazwałbym je roboczo państwem społecznym), to minimum minimorum przyzwoitości wobec obywateli, wystawionych na igraszki globalizmu.
Jeśli, oczywiście, nie chcemy krwawych rewolucji.
Hipokryzja neoliberalnej narracji o „skapywaniu” i „przypływie, który podnosi wszystkie łodzie” została tragicznie obnażona na świecie kryzysem 2008 roku. Tym, którzy do niego doprowadzili spotęgowaną chciwością (spotęgowaną, bo sama chciwość jest naturą kapitalizmu) i cwaniactwem, nie tylko włos z głowy nie spadł, a koszty ponieśli i nadal ponoszą zwykli ludzie, lecz jeszcze zwykli obywatele, zwani dumnie podatnikami, złożyli się i składają nadal na utrzymanie w pionie globalnych macherów, którzy są winni kryzysu, a którzy rzekomo są „zbyt duzi, aby upaść”.
Obecny kryzys sanitarny tylko to potwierdza; nawet szczepionki wynaleziono w pierwszej kolejności dla sytych społeczeństw Północy (wymóg bardzo głębokiego mrożenia eliminuje biedne Południe). Lecz wirus zrobił sytym społeczeństwom psikusa: chcieliście globalizacji (czytaj: drenowania biednego Południa), to ją macie: bez zaszczepienia Afryki, Ameryki Południowej, nie będziecie robić tam interesów ani eksplorować turystycznie. Szach mat.
O konieczności co najmniej korekty aktualnego paradygmatu globalnego kapitalizmu już lata temu (po kryzysie 2008) głośno mówiła lwica światowej jaskini tegoż (myślę o Cristine Lagarde, MFW). Ekonomiści alarmują, że dłużej nie da się udawać, że można pogodzić globalizm, demokrację i suwerenność, to znaczy, że tylko każde dwa z tych trzech zjawisk mogą lepiej lub gorzej współistnieć i że trzeba z tego pilnie wyciągnąć wnioski [3]. Rodrik uważa, że wniosek może być tylko jeden: radykalne ograniczenie globalizacji, gdyż świat nie jest gotów na globalny rząd technokratów. Ale to było dekadę temu; dziś już rozważa się jako możliwy do pomyślenia wariant porzucenie państwa narodowego i dwustopniową organizację planetarną: społeczności na poziomie lokalnym połączone globalnymi sieciami interesów, współdziałania. A więc, przy założeniu, że rezygnujemy z suwerenności na rzecz lokalnej demokracji i globalizmu, co oczywiście spowodowałoby jego wzmocnienie. Jak dla mnie, brrrr !
A my nadal nie jesteśmy w stanie nawet nałożyć podatku na GAFA (Google, Amazon, Facebook. Apple).
Nawiasem mówiąc, właśnie Žižek pisze o pogłoskach, jakie rozeszły się Niemczech w latach 90., że Willy Brandt nie chciał spotkać się z Gorbaczowem podczas jego wizyty w Berlinie (już po utracie władzy), udając, że nie ma go w domu, gdyż nie mógł mu wybaczyć demontażu systemu komunistycznego. Brandt wiedział bowiem, że tak długo, jak system kapitalistyczny ma alternatywę oferującą robotnikom i biedocie jakieś prawa, musi iść na ustępstwa wobec socjalnych oczekiwań tych warstw społecznych. I wiedział, że z chwilą zniknięcia tej alternatywy, kapitalizm przystąpi do demontażu państwa opiekuńczego (co się przecież stało). I tego Brandt nie mógł wybaczyć Gorbiemu.
Świat, a więc i Polska (dlaczego niby mamy zawsze „gonić świat”, może go wreszcie spróbujmy współtworzyć?), powinien sobie wreszcie zadać bazowe pytanie: czy państwo jest dla ludzi, czy ludzie dla państwa. Dziś państwo polskie stało się kapitalistą wykorzystującym ludzi jako siłę roboczą, dostarczającą środków do kasy państwowej, i wrzucającą raz na jakiś czas swój głos do urny po odpowiednim propagandowym ogniu, których należy utrzymywać w przekonaniu, że są obywatelami, że są wolni, że mają wpływ (są suwerenem), że mają wybór, że są samosterownymi przedsiębiorcami. Ale w gruncie rzeczy obywatele tylko przeszkadzają władzy.
Opozycja, jeśli chce WYGRAĆ naprawdę, czyli po to, aby zasadniczo zmienić Polskę i jej szanse – MUSI śledzić i uczestniczyć w dyskusjach na temat aktualnych wyzwań, które zaprzątają głowy ludziom świadomym nadciągających burz.
Ludzie (także Polacy) nie są tumanami. Należy im przedstawić uczciwą analizę współczesnych wyzwań w skali planetarnej i zaproponować spójne, odważne i empatyczne rozwiązania ustrojowe – zarówno polityczne, jak i ekonomiczne i społeczne. Tu nie chodzi o pojedyncze pomysły na to, czy owo, których opozycja boi się ujawniać z obawy, że PiS to zastosuje. Opozycja może nie obawiać się zawłaszczenia analizy i diagnoz na poziomie skomplikowania obecnego świata, PiS nie jest bowiem w stanie sprostać intelektualnie wyzwaniu, jakim jest analiza oraz rozumna i adekwatna odpowiedź na opisane problemy. Natomiast opozycja ma po kogo sięgnąć; nie, nie spośród polityków, lecz spośród ludzi rozmaitych specjalności, w tym filozofów, pisarzy, którzy zauważają i potrafią ogarnąć umysłem skomplikowanie, wielowymiarowość i powagę wyzwań współczesności.
A nawet jeśli politycy uważają, że ludzie są tumanami, to i tak politycy nie mają prawa sprzedawać ludziom kitu, lecz mają obowiązek zadbać o przyszłość tych tumanów, także wbrew im samym. Supozycja, jakoby nie wolno było narzucać ludziom niczego, bo to jest autorytaryzm, jest drażniącą obłudą; ludzie, nawet z tytułami profesorskimi, nie są w stanie ogarnąć wszystkiego i nie są w stanie znać się na wszystkim, nie mogą zatem dokonywać świadomego wyboru. Tymczasem, paradoksalnie, wraz z komplikowaniem się rzeczywistości, współczesne państwo stawia przed ludźmi fałszywą wolność wyboru, kreując prawo, które na to pozwala: czy chcesz być w takim, czy innym funduszu ubezpieczeniowym / emerytalnym (tak jakby człowiek miał jakiś wpływ na to, jak ten czy ów fundusz działa, i czy będzie istniał za lat X); lekarz onkolog pyta pacjenta, czy chce być leczony w sposób A, czy B. I jeszcze każe podpisywać oświadczanie, że pacjent jest świadom wyboru. Itd. Państwo zrzuca z siebie odpowiedzialność na pojedynczego człowieka, daje mu złudzenie wolności wyboru. Prywatyzuje kłopoty, nie interesując się skutkami takich „wolnych wyborów”. O ile w stosunkach handlowych na poziomie konsumenckim prawo jeszcze jakoś tego konsumenta chroni, przynajmniej formalnie przerzucając ciężar odpowiedzialności na fachowca, o tyle państwo robi to bezkarnie w stosunku do obywateli. Obywatele tymczasem po to wynajmują polityków za grube pieniądze i przywileje, aby ci potrafili otoczyć się ludźmi znającymi się na rzeczy i potrafili zdecydować za obywateli, kierując się staromodną zasadą dobra publicznego.
Jeśli ten mechanizm nie działa, a w Polsce nie działa, może lepiej zacząć myśleć o demokracji deliberacyjnej (deliberatywnej) na szerszą skalę, zamiast przedstawicielskiej, to znaczy oddać decyzje w ręce paneli obywatelskich, które, posiłkując się ekspertami, wypracowują w kierunki działań państwa w poszczególnych dziedzinach. Na poziomie samorządowym, tam, gdzie angażują się otwarte głowy, to zaczyna działać. Tak, w Polsce. Ich niezmordowanym propagatorem jest Jakub Wygnański.
Hmmm … Czy ktoś z Państwa zauważył, aby opozycja przejawiała krytyczną refleksję w którejkolwiek z poruszonych kwestii ?
Może choć raz w historii Polak mógłby być mądry przed szkodą. To już w ostatnich 30 latach druga szansa. Pierwsza była w okresie transformacji; podnosiły się wówczas nieśmiałe głosy, że może by wychodząc z zapóźnionego technicznie i technologicznie socjalizmu, nie wdeptywać w gówno kapitalizmu, już wówczas krytycznie ocenianego, i nie przerabiać na własnej skórze w przyśpieszanym tempie wszystkich jego czarnych stron, nie skażać środowiska, tylko np. korzystając z niedorozwoju technicznego, bez wielkich inwestycji, postawić na prawdziwie ekologiczne rolnictwo, i tym podbić syty Zachód, który już wówczas emocjonował się zdrową żywnością, etc. Ale kto tam wtedy słuchał pięknoduchów… Imperatywem było pokonanie socjalizmu, tak jak teraz imperatywem jest pokonanie PiS. Wszystko inne nieważne, na każdej wojnie padają cywile.
Teraz mielibyśmy podobną pionierską szansę. Zamiast przygotowywać się do wojny, która już była, opozycja mogłaby wyprzedzić samą siebie.
Czy potrafi?
Magdalena Ostrowska
Ernest Skalski: V RPPrzypisy
Szanowna Pani Magdaleno,
Po licznych polemikach z Panią, pozwalam sobie na umiarkowaną familiarność.
W drugim zdaniu dziękuję Pani za powyższy komentarz. W tym za przytoczenie bardzo trafnego spostrzeżenia i całościowe potraktowanie całościowego globalnego porządku świata, co warsztatowo ułatwia równie całościową krytykę.
Oczywiście, że mam chęć podjęcia jej, co wymaga ode mnie pracy trudnej do wykonania.
Ta trudność nie jest konceptualna – pochlebiam sobie – lecz organizacyjna. Mam na myśli trudności z ogarnięciem bardzo różnych zadań, których ilość przerasta me możliwości osobnicze. Ogólne spowolnienie wszystkiego z wiekiem. Ale to moja sprawa.
W każdym razie spróbuje się za to zabrać, gdyż Pani tekst zasługuje na to.
A przy okazji zauważę, że sprawdza mi się pomysł, aby swój projekt poddać pod dyskusję w Studio im. Bratkowskiego.
może mogłabym wspomóc Pana w czym; wprawdzie pracuję, lecz asystentura u red. Skalskiego jest warta mszy; piszę to całkowicie serio.
Dziękuję Pani Magdaleno,
Wzruszyła mnie Pani i piszę to całkowicie serio. Jednak praktycznie byłoby to nie do wykonania.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, które są dość zawiłe, nudne i przyziemne.
Postaram się jakoś sobie poradzić w dyskusji, w której Pani zajęła centralną pozycję.
Pozdrawiam serdecznie,
E.S.
Cokolwiek niebezpieczny punkt widzenia jeżeli poszukać odniesień historycznych w rewolucji francuskiej,
osobiście nie chciałbym komitetów obywatelskich podejmujących decyzje nie tylko w swoich sprawach lecz w swoich interesach, zamiast demokracji przedstawicielskiej, i do tego tutaj czyli w Polsce.
Zaś tezy redaktora Skalskiego, oczywiście, że konstytucje można modyfikować, szczególnie jednak należałoby wtedy zwracać uwagę na wymogi demokracji przedstawicielskiej a przydawać się mogą instytucje referendalne. Różne pomysły argumentujące za koalicjami wyborczymi mogą okazywać się dla zachowania takich koalicji sprawcze.
Dobrze, że nie liberalizm, skapywanie to prawie przepływ a przepływ to już redystrybucja, na tym ja bym jednak zakończył zwracając uwagę, że zrównoważony rozwój gospodarczy zawrze wymóg efektywności wobec samoistnie powstających procesów nierównowagowych. Warto zastanowić się nad rolą kredytu i wagą polityki fiskalnej w gospodarce a także w postanawianiu struktury społecznej.
Demokracja deliberatywna (panele obywatelskie) nie ma nic wspólnego z komitetami obywatelskimi, poza przymiotnikiem; wg mnie to przyszłość nowoczesnej demokracji, gdyż d. przedstawicielska (parlamentarna) wyrodziła się w swoje przeciwieństwo, w każdym razie w Polsce. Trójpodział władz, wg Monteskiusza, miał zapobiegać monopolowi władzy. w Polsce, władza ustawodawcza, miast pisać i uchwalać ustawy (czyli wyznaczać kierunki rządzenia), stała się maszynką do głosowania większościowej partii, która wyłoniła rząd; rząd pisze ustawy, ministrowie są jednocześnie parlamentarzystami. Nie, to nie wymysł PIS; tak było od początku. D. deliberatywna odwraca ten porządek rzeczy; panele obywatelskie są wyłaniane ad hoc, losowo, choć wg kryteriów demograficznych właściwych dla danej społeczności, jak ława przysięgłych w amerykańskim sądzie. Zachęcam do poszukania wiadomości na ten temat.
Pożądana byłaby praca u podstaw, jak półtora wieku temu, tylko skąd wziąć chętnych do pójścia w lud i nauczania? Politycy? Ależ oni się nie kwapią, a i z dostępem do ludu są problemy. A jakby nawet się udało to lud jest oporny. Może na początek sprawdzian: komu uda się przekonać ludzi żeby nie wyrzucali byle gdzie zużytych maseczek i plastików, choćby tam gdzie są dostępne kosze na śmieci? I ambitniejszy plan: jak przekonać właścicieli psów żeby usuwali kupy swoich pupilów z chodników?
Jakiś czas temu do Polski przyjechał biznesmen, który chciał tu zainwestować. Pojechał do dużego miasta, które sobie wybrał jako przyszłe miejsce kwatery głównej, pochodził po ulicach i… wyjechał. Nie mógł patrzeć na te psie kupy na chodnikach.
Jak dotychczas, politycy wykorzystują ciemnotę ludu i dopasowują do niej swoje oferty.
Polecam wykaz obrazujący stan cywilizacyjny Polaków, jaki przytaczam w swoim tekście „Telewizja pokazała (669)”. Jak ten stan się poprawi to wszystko się poprawi.
Owszem, dobrze by było opracować jeszcze lepszą konstytucję, ale co będzie jeśli pani Przyłębska ją odpowiednio zinterpretuje?
bardzo inspirujące. Nie ukrywam, że bliżej mi do Magdaleny Ostrowskiej niż do Ernesta Skalskiego ale i jeden i drugi tekst jest doskonałą okazją aby podyskutować na poważnie o przyszłości której nie ma, która stać się może.
Ze swej strony dodam, jak zawsze, wątek powierzenia rozwiązywania kluczowych problemów AI. Wszystko co piszą autorzy i dyskutanci wskazuje na ograniczenia wynikające a to z tego kim są politycy i jakie maja motywację do działania, a to z niskiej kultury i niskiego poziomu wiedzy suwerena, który wybiera w systemie przedstawicielskim swoich posłów i senatorów a oni potem wybierają premiera. Im bardziej zagłębiamy się w rzeczywistość, tu i teraz, tym bardziej opadają ręce.
Tylko zmiana systemu podejmowania kluczowych decyzji może być tą, która daje nadzieję. Pozostawanie w tym co jest daje pewność klęski – tak myślę.
Znakomity artykuł, przez co rozumiem oryginalne podejście do tematu. To tekst bardzo ważny i potrzebny. Autorka próbuje odpowiedzieć na wiele pytań i samo ich podjęcie zasługuje na uznanie. Wiele myśli zawartych w tekście wydaje mi się obiecujących i bliskich. Niektóre wątki są zaskakujące a inne niedokończone – chyba z natury rzeczy. Najważniesza konstatacja tekstu to ta, że perspektywę zarysowaną przez Redaktora Skalskiego Autorka uważa uzupełniającą swoją propozycję a nie za konkurencyjną. Zdaniem Pani Ostrowskiej perspektywy : “Konstytucja, obywatelu!” i “Społeczeństwo, polityku!” się nie wykluczają a dyskutować można o prymacie lub pierwszeństwie tej ostatniej.
Dalej skupię się głównie na polemice, bo ta może wnieść coś do rozmowy o rzeczy.
Obserwacja Pani Ostrowskiej, że “…że bez projektu fundamentalnej zmiany w sferze ustroju społeczno-ekonomicznego nie ma co marzyć o rzeczywistej ZMIANIE.” co w istocie jest tożsame ze stwierdzeniem, że “…państwo, zwane niegdyś państwem opiekuńczym (ja nazwałbym je roboczo państwem społecznym), to minimum minimorum przyzwoitości wobec obywateli, wystawionych na igraszki globalizmu.” wydaje się tyleż racjonalna, co ryzykowna. Racjonalna, bo osiągneliśmy już wystarczający stopień rozwoju gospodarczego aby takie rozwiązania zastosować. Ryzykowna – bo utrwala populistyczny system braku odpowiedzialności ludzi za swoje położenie materialne i obniża motywację do pracy i rozwoju osobistego. W każdym razie przyjęcie takiego kierunku zmian wymaga radykalnego porzucenia pisowskiej demoralizacji ludzi zamożnieszych metodą 500+.
*
Krytyka “neoliberalnej narracji o „skapywaniu” i „przypływie, który podnosi wszystkie łodzie” jest dość powszechnie podzielana także w środowiskach liberalnych. Problem tkwi jedynie w rozwiązaniach, które mogłyby ograniczać główne wady kapitalizmu, bez zniszczenia jego najważniejszej zalety – motywacji do działania i racjonalnego wykorzystania kurczących się zasobów.
*
Ciekawe dyskusje ekonomistów ” …że można pogodzić globalizm, demokrację i suwerenność, to znaczy, że tylko każde dwa z tych trzech zjawisk mogą lepiej lub gorzej współistnieć i że trzeba z tego pilnie wyciągnąć wnioski” Autorka konkluduje wyjątkowo dyskusyjną tezą Rodrika postulującego “… radykalne ograniczenie globalizacji, gdyż świat nie jest gotów na globalny rząd technokratów.”. Po pierwsze globalizacja jest procesem obiektywnym, niezależnym od ludzkości i towarzyszącym jej od zarania dziejów, a to co dzisiaj obserwujemy jest tylko stadium odpowiadającym współczesnemu rozwojowi cywilizacji. Próba jej ograniczenia przyniosłaby podobnie groteksowe rezultaty jak działanie czarnego rynku w komuniźmie. Bez takiej czy innej formy “rządu technokratów” ludzkość nie ma szansy przetrwania na naszej planecie i to nie w perspektywie lat kilkuset a kilkudziesięciu najbliższych. (W skrajnych warunkach może to być kwestia 20-30 lat!)
Autorka zauważa zresztą przestarzałość tego wniosku Rodrika słusznie wskazując, że po upływie dekady rozważany jest jako kierunek zmian “…wariant porzucenie państwa narodowego i dwustopniową organizację planetarną: społeczności na poziomie lokalnym połączone globalnymi sieciami interesów, współdziałania. *
Ciekawe, że ten kierunek Autorka odrzuca, ponieważ oznaczałby wzmocnienie demokracji lokalnej oraz globalizmu kosztem odrzucenia suwerenności. Tymczasem głównym problemem współczesnej cywilizacji światowej są państwa narodowe, których anachroniczność, wraz z szowinizmami i nacjonalizmem, widać co najmniej od I Wojny Światowej, a więc od z górą stu lat. To oczywiście wątek poboczny, ale bez odrzucenia anachronicznej konstrukcji państwa narodowego nie uda się ludzkości pokonać współczesnych zagrożeń klimatycznych, energetycznych, żywnościowych, etc.
Czyżby światłej i nowoczesnej myśli Pani Ostrowskiej towarzyszył dogmat antyglobalizmu?
*
Dalej Autorka konkluduje jedną z głównych wad państwa narodowego, że “…w gruncie rzeczy obywatele tylko przeszkadzają władzy.” Na tym tle słusznie wskazuje, że sukces opozycji zależeć będzie od tego na ile pilnie będzie “… śledzić i uczestniczyć w dyskusjach na temat aktualnych wyzwań, które zaprzątają głowy ludziom świadomym nadciągających burz “. W tej dziedzinie zresztą Pani Ostrowska postuluje aby nie bać się, że PiS ukradnie jakieś iddee, bo intelektualnie nie jest do tego zdolny. To prawda – ale jest zdolny i skłonny skompromitować dowolne idee tym bardziej, im bardziej nie ma o nich pojęcia.
*
Dalej Autorka ilustrując iluzoryczność współczesnych wolności obywatelskich, w tym prawa wyboru, postuluje zastosowanie rozwiązań demokracji deliberatywnej, gdzie obywatel wspierany jest światłą myślą grona ekspertów i zawodowców. Tutaj pełna zgoda z zaznaczeniem, że panele obywatelskie i inne formy takiej demokracji stanowić mogą co najwyżej uzupełnienie i rozwinięcie demokracji przedstawicielskiej a nie jej zastąpienie. Słuszna uwaga w artykule, że takie formy demokracji sprawdzają się na razie cząstkowo na poziomie samorządowym, nie oznacza, że dysponujemy gotowymi rozwiązaniami na poziomie całego kraju.
*
Na koniec o tzw. koncepcji 3-ciej drogi. W dwóch różnych miejscach tekstu Autorka zadaje pytania: ”
dlaczego niby mamy zawsze „gonić świat”, może go wreszcie spróbujmy współtworzyć?” oraz może “…choć raz w historii Polak mógłby być mądry przed szkodą.” i wybrać wreszcie “trzecią drogę” jaką możnabyło w 1989 roku wybrać, zamiast wracać do kapitalizmu.
Koncepcja 3-ciej drogi, szczególnie popularna w państwach peryferyjnych i zacofanych przynosi jak dotąd na świecie same nieszczęścia – ZSRR, który z państwa feudalnego przeskoczył do komunizmu, aby po 70 latach i milionach ofiar wrócić do zacofanergo kapitalizmu, podobnie Chiny Ludowe za czasów Mao, dramatyczny eksperyment kubański i jeszcze gorszy wenezuelski, nie wspominając despotii północnokoreańskiej czy zbrodniczych Czerwonych Khmerów, nakazuje nie tylko ostrożność, ale daleko idący sceptycyzm. Owszem, eksperymentujmy, szukajmy, ale nie próbujmy innowacji tam, gdzie od wieków jesteśmy skazani na naśladownictwo. “Innowacje” bez gigantycznych nakładów kapitałowych zawsze oznaczają cierpienia milionów ludzi.
*
W kraju gdzie dwukrotnie więszkość ludzi wybrała do władzy PiS i zwłaszcza Dudę na prezydenta, stwierdzenie Autorki : “Ludzie (także Polacy) nie są tumanami.” jest raczej dowodem na Jej poczucie humoru!
Bardzo bliskie są mi tezy i postulaty poruszone wprost i między wierszami. Trochę “ku pokrzepieniu serc”, trochę optymistyczno-niecierpliwe, a przede wszystkim inspirujące i prowokujące. Są też kontrowersyjne opinie z mojego punktu widzenia, choćby ta o pozytywnych skutkach odgórnego narzucania ludziom rozwiązań przez państwo, ponieważ nawet wysoko wykształcone osoby nie są w stanie ogarnąć wszystkiego. Ale właśnie ogarnięciu spraw służy edukacja. Pożądany byłby model długotrwałych dyskusji i ucierania poglądów z udziałem ekspertów i z uwzględnieniem procesów uczenia się. Konsens jest wartością, której warto poświęcić czas. Ludzie z natury będą się buntować przeciw zmuszeniu ich do zachowań narzuconych przez “lepiej wiedzących”. Do przyjmowania nowych rozwiązań potrzebne jest pełne zaufanie społeczne, a to z kolei wymaga nieustannego check and balance. Demokracja w Polsce jeszcze nie jest w tym miejscu. Ćwiczymy to buntowanie się w Polsce od lat i mam nadzieję, że bolesna nauka nie pójdzie w las i wszyscy docenią wreszcie znaczenie pracy z ludźmi (nie tylko tuż przed wyborami) i konieczność poświęcenia temu czasu i zasobów, Myślę, że mniej więcej to Autorka miała na myśli proponując model demokracji deliberatywnej.