06.07.2024
1.
Odróżnienie myśli i czynu widoczne jest u dawnych Greków. Logos (λόγοζ) obejmuje wszystko co rozumne, wyobrażone, kierujące. Ergon (ἔργον) oznacza pracę, działanie – to, co nie wyobrażone, lecz realne. Odróżnienie to nie oznacza przeciwstawienia: co jest czynione, wcześniej było pomyślane i zawarte w słowach. Może najwyraźniej widać to w etyce stoików, gdzie czyn doskonały moralnie, to taki, który opiera się na prawym rozumie. Ludzka praca ma z istoty charakter świadomy i celowy.
Karol Marks w „Kapitale” widzi w tym odmienność – czy przewagę, trudno powiedzieć – człowieka od zwierząt. Pisze o pszczole: budową swych komórek mogłaby zawstydzić niejednego budowniczego – człowieka. Ale nawet najlichszy budowniczy tym z góry różni się od najzręczniejszej pszczoły, że zanim zbuduje komórkę w wosku, musi ją przedtem zbudować w swojej głowie (tłum. Edward Lipiński). Znajomi trenujący wschodnie sztuki walki opowiadali mi o niewyobrażalnych wysiłkach mających uwolnić ciało od świadomości. Wszystko po to, by być ciałem, a nie mieć je.
2.
Bywa że myślenie, spekulacje i nie kończące się ważenie racji oraz wartości, prowadzi do impotencji behawioralnej, a nawet do tchórzostwa, jak pokazuje przykład prof. Waltera Sonnenbrucha z „Niemców” Leona Kruczkowskiego. O tym, że może szkodzić działaniu, a nawet paraliżować je, mówi William Szekspir. Oto zakończenie słynnego monologu Hamleta:
Thus conscience doth make cowards of us all,
And thus the native hue of resolution
Is sicklied o’er with the pale cast of thought,
And enterprises of great pith and moment
With this regard their currents turn awry
And lose the name of action.
Skarga księcia duńskiego dobitnie brzmi w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka:
Tak to świadomość czyni nas tchórzami
I naturalne rumieńce porywu
Namysł rozcieńcza w chorobliwą bladość,
A naszym ważkim i szczytnym zamiarom
Refleksja plącze szyki, zanim któryś
Zdąży przerodzić się w czyn.
Pamiętam, że wojsku robiono wszystko, by uniknąć podobnych pułapek. Mieliśmy dokładnie ustrukturyzowany czas. Wypełniono go ściśle określonymi czynnościami (zaprawy poranne, posiłki, zabiegi higieniczne, obowiązkowe oglądanie dziennika telewizyjnego o dziewiętnastej trzydzieści itp.), co miało skutecznie eliminować czas wolny, który mógłby zrodzić refleksje zabójcze z perspektywy ściśle wykonawczej. Nawet wychodząc na przepustkę słyszeliśmy ojcowskie rady szefa kompanii (baterii, bo artyleria), by nie kombinować, tylko kupić pół litra i solidnie się upić (wyraził to mocniej). Od myślenia są wysocy dowódcy, żołnierz ma słuchać rozkazów.
3.
Czy opozycja logosu i ergonu, której zniesienie być może daje się jakoś pojąć i uzasadnić w wojsku, stanowi przeszkodę także w polityce? Prof. Stanisław Ossowski w szkicu zatytułowanym „Taktyka i kultura” („Przegląd Kulturalny”, 1956) z przekąsem wskazywał utrwalone w politycznych kręgach przekonanie, że Na polu walki politycznej zwycięstwo nie bywa udziałem Hamletów.
Polityka to umiejętność praktyczna, sztuka osiągania celów. Zatem czyn – taki jednak, który nie traci z pola widzenia określonych wcześniej kierunków i celów. I tutaj logos towarzyszy ergonowi, mniej lub bardziej wyraźnie poprzedza go. Idea – pisze Bogusław Chrabota w „Plusie Minusie” – zawsze kroczy przed realizmem. Marzenie przed smutna rzeczywistością. Nadzieja przed rozczarowaniem. Plan – przed jego realizacją. Nigdy nie jest i nie było inaczej. I pyta, myśląc o nierealizowanych jego zdaniem obietnicach Donalda Tuska: A może zapomniał, że idee i realia są jednością? W swym krótkim tekście, ostro zatytułowanym „Rząd Donalda Tuska kontra elektorat”, przypomina przedwyborcze obietnice lidera, między innymi te, które dotyczyły zakończenia polityki podziałów wewnętrznych.
Rzeczywiście, czasami trudno oprzeć się wrażeniu, że radykalne zawężenie przez Donalda (w dawnych czasach zwracaliśmy się do siebie po imieniu) źródeł decyzyjności ma związek z poleganiem wyłącznie na sobie, na swym politycznym instynkcie dyktującym określone decyzje – a nie na opiniach mądrali i pięknoduchów wskazujących wcześniejsze deklaracje. Czyżby nie chciał pamiętać o roli, jaką odegrali w latach 1980 i 1989 literaci i intelektualiści? Ani o takich fenomenach, jak literatura drugiego obiegu czy latający uniwersytet? Zdaniem prof. Lecha Szczegóła (cały wywiad w „Przeglądzie”) premier cierpi na syndrom Boga: […] nigdy nie słuchał ekspertów. Miał wręcz lekceważący stosunek do jajogłowych, no i otaczał się ludźmi raczej średniego formatu. To niestety wraca. Przy masie problemów, również zewnętrznych, które zajmują premiera, widać, że nie ma on tzw. prawej ręki, nie ma porządnego zastępcy. Nie ma nawet swego rzecznika, który mógłby wyręczać go w prezentacji zamierzeń i związanych z nimi trudności.
4.
Coraz częściej nawet życzliwi komentatorzy dostrzegają ograniczenie rządowych inicjatyw do wzmacniającej podziały depisyzacji, co w praktyce oznacza kontynuowanie projektów poprzedników oczyszczonych ze związków z ich autorami. Stan zapaści ekonomicznej państwa, także kulturalnej i edukacyjnej, pokazuje w niedawnym „Newsweeku” prof. Jerzy Hausner. Szczególnie istotne wydają mi się zaniedbania dotyczące kultury, trwające od czasu określenia gospodarki w kategoriach liberalno-rynkowych. One właśnie, te zaniedbania, wypaczają sens demokracji, jeśli pojmować ją jako system obywatelski, oparty na podmiotowości jednostek. Zapadła mi w pamięć wypowiedź Zygmunta Baumana, który w książkowej rozmowie z Petrem Haffnerem wspomniał, że w doszczętnie zniszczonej przez Niemców Warszawie gmachy teatrów odbudowano jako jedne z pierwszych.
Hausner przyznaje, że rozumie ludzi kierujących pytania ku rządzącym, kiedy zaczną zajmować się nie sobą i swymi przeciwnikami, ale obywatelami i ich problemami? A do tego dochodzi, widoczna zresztą we wszystkich chyba partiach, kadencyjna kalkulacja, o jakiej pisał Leszek Kołakowski („Irracjonalność w polityce”): Politycy wybierani na ograniczony czas mają naturalną skłonność do popierania decyzji, które opłacają się na krótka metę, ale mogą być szkodliwe w dłuższej perspektywie.
Konieczne bez dwóch zdań rozliczanie pisowskich szalbierzy nie powinno wciąż wysuwać się na plan pierwszy, przesłaniać inne problemy i własne inicjatywy (lub ich brak). Towarzyszenie tym „bohaterom” z kamerą, podtykanie im pod nos mikrofonów, zapraszanie do studiów telewizyjnych i radiowych – wszystko to wzmacnia społeczną obecność ich i partii, z którą są związani. Siłą rzeczy redukuje też przekaz dotyczący innych istotnych kwestii. Chyba wystarczyłaby krótka informacja, np. o skazaniu byłego posła Suwerennej Polski, Marcina R.
Nie pamiętam już tytułu krzepiącej filmowej baśni, jaką oglądałem sporo lat temu. Kończyła się ukaraniem złej czarownicy w sposób najbardziej dla niej okrutny: zapomniano o niej.
Andrzej C. Leszczyński
To są prawdziwe wyzwania i prawdziwe problemy. Jedną, ale tylko jedną, ich przyczyną jest dylemat – czy można praworządnie przywracać praworządność w kraju, którym przez dwie kadencję rządzili ludzie świadomie i celowo zmieniając prawo w bezprawie tak aby ono zabezpieczało ich bezkarność.
Moja odpowiedź jest prosta – nie, nie można. Potrzebny jest rewolucyjny czyn a nie subtelne dyskusje prawników. Bez tego nie da się spełnić tych zapowiedzi a każdy lud ma ograniczoną cierpliwość.
Trzeba czynu!
Tak, określenie, że premier cierpi na syndrom Boga jest według mnie wyjątkowo trafne. I za to, pomimo Jego niewątpliwych osiągnięć we właściwym kierunku, nie jest on moim idolem od czasu, gdy zaczął coś znaczyć w polskiej, w tym mojej, świadomości. Nie jestem w stanie na hasło “Tusk” lewitować bezkrytycznie pod niebiosa.
A wymieniona w ostatnim zdaniu kara zapomnienia powinna być rygorystycznie i bezwzględnie przestrzegana.
Zacznę od cytatu “[…] nigdy nie słuchał ekspertów. […]Przy masie problemów, również zewnętrznych, które zajmują premiera, widać, że nie ma on tzw. prawej ręki, nie ma porządnego zastępcy. Nie ma nawet swego rzecznika, który mógłby wyręczać go w prezentacji zamierzeń i związanych z nimi trudności.”
Myślę, że nie jest to syndrom Boga tylko brak zaufania do polityków. Do ludzi działających w rodzimej polityce. Od ponad dekady Donald Tusk nieobecny w polskiej rzeczywistości politycznej, oprzeć się może, oprócz Pawła Grasia, jedynie na kilku osobach. Wie to od Siemoniaka i Sikorskiego. Ponadto bardzo się boi (słusznie) syndromu Unii Wolności i nie wynika to z “lekceważącego stosunku do jajogłowych”.