Jedni mówią, że rządy są takie, jakie społeczeństwo, które je wybrało. Obruszą się inni, bo będą domagać się poszanowania ich praw i przekonań, nawet jeśli są w zdecydowanej mniejszości. I to im bardziej światli, tym donioślej będą manifestować poczucie zdrady ich ideałów.
Drudzy powiedzą, że masy są zawsze głupie, więc trzeba tym masom coś obiecać, czymś omamić – innego wyjścia nie ma. Kampanie wyborcze przybierają postać konkursu na miss czegoś tam na wybiegu. Choć gdy wybrani przez nich przedstawiciele będą potem pod tę publikę musieli dalej konsekwentnie czynić jakieś ustępstwa, gesty lub pozory, to ze świętym oburzeniem poważni wyborcy wygłoszą peany, że to ich obraża, bo traktuje się ich jak półgłówków.
W dyskusji o współczesnym wzorcu inteligencji trudno dojść do satysfakcjonującej definicji, ale spodobało nam się to sformułowane przez Jerzego Łukaszewskiego – „ktoś, kto prowadzi w pożądanym kierunku. Nie ktoś, kto zauroczy, omami, kto wmówi nam swoją niezbędność.” Ale by prowadzić, trzeba czynić to tak, by prowadzony to akceptował, a wręcz pożądał właśnie. Jeśli ma nie tylko zauroczyć i nie mamić, to prowadzony musi być świadomy wielu otaczających go spraw, zaangażowany, chętny do współpracy, czyli dobrze wyedukowany. Ale w dyskusji o edukacji jest sporo głosów, że stawiać trzeba na zdolnych, inwestowanie w przeciętniaków i słabszych to zmarnowana energia. To się nie opłaca. Dochodzimy do sprzeczności oczekiwań i głoszonych tez, bo znów wiedzę chcemy zastąpić zwykłą tandetną reklamą. Znów zaakceptujemy kampanie wyborcze z reklamowymi chwytami poniżej pasa. Inteligencja brzydzi się udziału w tandetnej grze, więc stoi na uboczu – nie angażuje się w brudną politykę, ale ta brudna polityka ustawia ich właśnie w rolach, których oni nie akceptują.
Ileż to razy wzdychaliśmy do chwili, gdy głównego demiurga naszej sceny politycznej ostatnich lat, nie będzie już na scenie politycznej. Wielu zastanawiało się, co z nim począć, bo tak psuje tę scenę. Myślę, że rzeczywiście psuje i to bardzo. Lecz nie on sam jest w obecnej rzeczywistości najistotniejszym problemem. Jego postać zasłania o wiele poważniejszy problem – problem elektoratu. Jarosław dziś jest, jutro go nie będzie, ale elektorat pozostanie. Pozostaną wszystkie problemy, myślę nawet, że urosną do rozmiarów, których nie jesteśmy teraz w stanie przewidzieć. Wielu o poglądach zbliżonych nie głosuje na tę partię też z powodu postaci głównego szefa. Gdy przeszkoda zniknie ujawnią swoje preferencje, połączą siły, zawierzą innej reklamie dziś trudnej do przewidzenia.
30 lat temu oskarżałam system komunistyczny o to, że nie opłaca mu się dobrze edukować społeczeństwa, że opłaca się negatywna selekcja do zawodów w edukacji, bo głupimi łatwiej sterować. Naiwnie wierzyłam, że zmiana ustroju zmieni to diametralnie. Potem mówiono mi, że od tego nie można zaczynać pozytywnych zmian, bo efekty są długodystansowe. No tak, ale teraz przynajmniej ci pierwsi zbliżaliby się już do emerytury! Właśnie tak, małymi konsekwentnymi krokami zaczęli Finowie, bez rewolucji, ale systematycznie.
Fenomen szkolnictwa finlandzkiego nie jest wynikiem żadnych szczególnie innowacyjnych rozwiązań, raczej dobrej woli, konsekwencji oraz odwagi przeciwstawienia się polityce szybkich efektów, a także nieuprawiania gry pozorów.
Cytat z opracowania o edukacji w Finlandii (źródło)
„Według finlandzkiego Ministerstwa Edukacji, sukces edukacyjny tego kraju wynika z następujących uwarunkowań :
– równe szanse dla wszystkich, niezależnie od pochodzenia, płci, sytuacji materialnej, języka czy kultury. Podstawowa edukacja jest bezpłatna i obejmuje zajęcia szkolne, podręczniki, posiłki w szkole, opiekę zdrowotną i dentystyczną, dojazdy oraz zajęcia wyrównawcze dla uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych;
– powszechność: obowiązek szkolny obejmuje wszystkich w wieku od 7 do 16 lat. W szkołach nie ma selekcji uczniów pod żadnym względem;
– kompetentni i zaangażowani nauczyciele na każdym poziomie kształcenia. Nauczyciele muszą mieć ukończone studia na poziomie uniwersyteckim i tytuł magistra. Ponieważ zawód ten jest w Finlandii bardzo popularny, uniwersytety mogą wyselekcjonować najbardziej zmotywowanych i utalentowanych studentów spośród ubiegających się o przyjęcie na kierunki nauczycielskie. Studia pedagogiczne obejmują praktyki szkolne, a nauczyciele pracują samodzielnie i cieszą się pełną autonomią w klasie;
–doradztwo dla uczniów i edukacja dla uczniów o specjalnych potrzebach, możliwie zintegrowane z kształceniem regularnym, co do których wytyczne wpisane są w narodową podstawę programową. Doradcy zawodowi, dostępni dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych (od trzeciego etapu edukacyjnego w międzynarodowej klasyfikacji), wspierają ich w samej nauce i wyborze dalszych kierunków i form kształcenia;
– wspierające, przyjazne dla uczniów formy oceny i ewaluacji, których celem jest uzyskanie informacji, która wspiera w rozwoju zarówno szkoły, jak i samych uczniów. Nie istnieją żadne rankingi szkół, standaryzowane systemy testowania czy systemy kontroli;
– duże znaczenie edukacji w społeczeństwie. Wykształcenie jest powszechnie cenione, a prowadzona polityka edukacyjna jest owocem powszechnego konsensusu głównych partii politycznych i rządu;
– elastyczność systemu oparta na dużej autonomii władz lokalnych, w oparciu o zasadę centralne wytyczne – lokalna implementacja. Wytyczne centralne to prawo, powszechnie obowiązujące normy, narodowe podstawy programowe i zarządzanie informacją. Gminy są odpowiedzialne za ich wdrażanie, a samym szkołom i nauczycielom zapewnia się dużą samodzielność działania;
– współpraca, wyrażająca się w budowaniu partnerstwa na każdym poziomie: pomiędzy różnymi poziomami administracji, pomiędzy szkołami, władzami i nauczycielami, czy różnymi związkami nauczycielskimi i innymi organizacjami pozarządowymi. Partnerstwa takie są silnym wsparciem dla dalszego rozwoju;
– aktywna, zorientowana na ucznia, koncepcja uczenia się, wdrażana dzięki interakcjom z nauczycielami, innymi uczniami i całym środowiskiem edukacyjnym.
Głównym celem finlandzkiej polityki oświatowej jest osiągnięcie możliwie wysokiego poziomu wykształcenia ogółu ludności. Stąd też, różne możliwości dalszego kształcenia zapewnia się uczniom w każdym wieku, których nie obejmuje już obowiązek szkolny. Obecnie ponad 90 procent absolwentów obowiązkowych szkół powszechnych kontynuuje naukę w ogólnokształcących lub zawodowych szkołach ponadgimnazjalnych.”
W XXI wieku świat oniemiał – bardzo dobre wyniki w pomiarze umiejętności PISA z lat 90’ nie były jednorazowe i przypadkowe – Finowie zapracowali na sukces. Jeszcze w latach 50. młodzi Finowie kończyli edukację po sześciu klasach podstawówki, dłużej uczyli się jedynie ich miejscy koledzy. Kraj żył z rolnictwa i przemysłu drzewnego, nie przypominał dzisiejszego, który dopiero w latach 60. przeprowadził się do miast. Mniej więcej wtedy wymyślono obowiązkową dziewięcioletnią szkołę powszechną, z takim samym programem i takimi samymi podręcznikami od tundry Laponii po Helsinki. W ciekawym artykule w POLITYCE z 2011 r. czytamy „Pani Hovén podkreśla, że wielką rolę w edukacji gra fiński system społeczny. – W życiu pieniądze przychodzą później. Dobrze jest być biednym. Na awans trzeba zasłużyć samemu, nie liczą się królewskie rodziny czy koneksje. Można pochodzić z klasy robotniczej czy z małej wioski, ale w tej wiosce niemal każdy chciał zrobić coś więcej niż jego rodzice.”
Reformę wdrażano przy sporym początkowo oporze nauczycieli, przyzwyczajonych, że szkoły same dobierały uczniów. Finowie postawili na równość. „Nawet dziecko biednego uchodźcy ma gwarancję, że odbierze najlepszą możliwą edukację” – twierdzi prof. Patrik Scheinin.
W życiu nie ma nic za darmo, wszelkie sukcesy okupione są ciężką pracą, zaangażowaniem, odpowiedzialnością i dobrą organizacją.
Jednym słowem – droga inteligencjo, gdziekolwiek jesteś – na uczelniach, czy w szkołach, w placówkach naukowych – nie stójcie z boku, jest wiele do zrobienia. Nie musicie być politykami, ale wasz głos przeciwko bezsensownej scenie z reklamiarzami w tle jest bardzo ważny i potrzebny. To wy, a nie politycy możecie stać się prawdziwymi reżyserami lepszego jutra.
Gorąco zapraszam do obejrzenia czteroczęściowego filmu o fińskim fenomenie edukacyjnym – dr. Tony Wagner z Uniwersytetu Harvard oprowadza nas i objaśnia, na czym ten fenomen polega. Film bardzo ciekawy, nie pożałują państwo. Mnie najbardziej zaszokował sposób doboru i kształcenia przyszłych nauczycieli.
The Finland Phenomenon:
cz. 1
cz. 2
cz. 3
cz. 4
Danuta Adamczewska-Królikowska


Uwzięliście się P-stwo (Pani & Łukaszewski)…
Dzisiaj nastały takie czasy,że nikt nie słucha przewodnika.To nasza codzienna realność – niezależna od charyzmatyka,od sąsiada,od guru jakiegokolwiek wyznania -kieruje naszymi codziennymi zachowaniami.
Cytuje Pani Pana J.Łukaszewskiego :
„…ktoś, kto prowadzi w pożądanym kierunku…”.
A co – kto – to jest ten pożądany kierunek? Kto go zdefiniował?
Ustawmy stellę nad grobem „wiodącej roli inteligencji” z dużym epitafium : RiP.
Mamy XXI wiek…
A czy to przypadkiem nie jest sposób na usprawiedliwienie swojej bierności? Co ja mogę? – takie czasy!
I czy na pewno nikt nie słucha? A skąd w takim razie bezrefleksyjne chłonięcie reklamiarskich sposobów wpływu? Słuchają i to za bardzo. Wszystkiego, co lekkie, łatwe i przyjemne. A jeśli tak to nie mówmy o demokracji, ale o systemach sterowanych emocjami, strachem i oszustwem. Byś kupował co ci podsunę, byś wybierał kogo ci sprytnie zaprezentuję i byś wyznawał co ci zasugeruję. A ci, co rozumieją ten schemat pokiwają tylko głową – takie czasy panie, takie czasy.
Marianie, Twoje nieuprawnione mniemanie że edukacja działa w próżni a społeczeństwo lewituje w błogim stanie „ naszej codziennej realności– niezależnej od charyzmatyka,od sąsiada,od guru jakiegokolwiek wyznania” jest kardynalnym błędem, gdyż ta zależność w bezlitośnie drapieżnej formie została skumulowana w chciwości-żądzy pieniądza, zaspakajanej przez sadystycznych szefów, kreujących się na cara i Boga a niekiedy nad Boga. Poziom edukacji jest zależny od wymagań gospodarki, żadna siła tego nie zmieni. Implantowanie syntetycznych wzorców to mrzonki i marnowanie pieniędzy.
Wyjściem z zapaści która musi nastąpić, to kształcenie elit i superelit z przeznaczeniem na konkretne stanowiska ale do tego trzeba zmian w strukturze państwa, skomplikowanego mechanizmu.
@Aleksy, zgadzam się z pańską wypowiedzią, szczególnie z początkiem. Zgadzam się też, że poziom gospodarki bardzo warunkuje system edukacji, ale zaniedbania w jej organizacji i ślepe uliczki (które wcale nie muszą być tak oszczędnościowe) często wynikają nie tylko z uwarunkowań możliwości finansowych. Czasem wynikają z bałaganu organizacyjnego i nieprzemyślanych działań.
Jak najbardziej podzielam zdanie o nieimplantowaniu wzorców. Ale niestety często do wzorowania się na innych systemach dochodzi – nasz obecny system to jak najbardziej implant.
Ale kompletnie nie zgadzam się z ostatnim zdaniem. I już nie tylko o to chodzi, co próbowałam przedstawić w tym tekście, a do czego zawsze inspiruje mnie obraz półgłówka, który obok mnie wrzuca kartkę wyborczą. To kształcenie elit to może by było skuteczne przy zamkniętych granicach. Najlepsze elity połykają nam inni – bogatsi i dający tym elitom lepsze możliwości startu i perspektywy. Nasi lekarze są teraz chętnie połykani jak świeże bułeczki.
@SAWA. Elity z definicji wiedzą gdzie ich miejsce, poza tym pisałem o mechanizmach regulujących tę kwestię.Dziękuję za pokaz „PIĘKNE GO RÓŻNIENIA SIĘ”
Trudno definiować „pożądany kierunek” nie patrząc dalej, niż koniec własnego nosa i to o 15:47, bo o 15:48 już może być inaczej. Oczywiście, można założyć, że jest to kierunek pozytywny dla naszego rozwoju, jako ludzkości, ale tego nie zobaczy się nawet o 15:49.
Czas – magiczne słowo 🙂
A poza tym co to jest XXI wiek? Czym on się różni od innych?
Przykro mi,
artykuł jest bardzo słaby. Widać, że Autorka porusza się w zagadnieniach demokracji jak dziecko we mgle. A ludzie zajmowali się tym i myśleli o tym parę (tysięcy) lat wcześniej, wcześniej niż cytowany przez Autorkę Pan Łukaszewski… Może coś więcej na ten temat wartałoby poczytać?
Choć może był oto jedynie nieistotne entrée, by napisać swoje zwykłe caeterum censeo… o edukacji fińskiej?
To nic, że jedno z drugim wiele wspólnego nie ma, caeterum censeo… wszak logiki ani związków przyczynowych nie wymaga.
Wymaga powtarzania.
Zachęcam Panią do przeczytania wywiadu z prof. Phelpsem na stronie Obserwatora Finansowego. Może dojdzie Pani do wniosku, że to o czym Pani pisze, nie jest warunkiem ani koniecznym, ani wystarczającym Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej…
Patrzę na ten system fiński, bardzo mi się podoba, ale dlaczego robi mi się coraz smutniej?
Panie Jerzy, mnie to się chce płakać, gdy po obejrzeniu tego materiału natknęłam się na filmik zrealizowany przy współudziale naszego MEN o akcji Superbelfer http://www.youtube.com/watch?v=7UOv3OwFo0s
oni myślą, że reklamiarskie chwyty to metoda na upowszechnienie czegokolwiek. Jeden z nauczycieli porównał to do pokazywania białych misiów na Krupówkach. I ma rację – u nas sztuczność, tandeta i pozory działań mają zastąpić prawdziwe działania.
@SAWA
Ta reklamówka jest rzeczywiście kiepsko i nudno zrobiona, ale generalnie nie można lekceważyć podejścia PR-owego, zachęcającego i pozytywnego. Takie techniki się często stosuje i nie ma w tym nic złego.
.
Gdybym ja stał przed decyzją, czy zostać nauczycielem, to jak byś SAWO mnie do tego zachęciła? Nie w jednym sloganie, ale w paru krótkich punktach.
Nie zatrudniłabym cię bisnetusie. Jest zbyt duże prawdopodobieństwo, że kandydat podatny na slogany nie stroniłby od takich metod w swoim działaniu, a to poważna wada w tej profesji.
Toutes proportions gardées, Pani Sawo:
Obowiązek szkolny obejmuje wszystkich w wieku od 7 do 16 lat. W szkołach nie ma selekcji uczniów pod żadnym względem;
Jasne, zostawmy to rodzicom i dzieciom.
Nie istnieją żadne rankingi szkół, standaryzowane systemy testowania czy systemy kontroli;
Idem.
– elastyczność systemu oparta na dużej autonomii władz lokalnych, w oparciu o zasadę centralne wytyczne – lokalna implementacja.
OK, jeśli dobrze rozumiem, bo chyba Pani nie przeczytała tego, co napisała i puściła zdanie z błędem gramatycznym – zdanie jest troszkę wątpliwe logicznie. Czy dobrze zrozumiałem, że chodzi o tzw. „centralizm demokratyczny?” rodem z Matuszki Rossiji?
– aktywna, zorientowana na ucznia, koncepcja uczenia się, wdrażana dzięki interakcjom z nauczycielami, innymi uczniami i całym środowiskiem edukacyjnym.
Miodzio, myślę że zdanie jest dziełem tłumacza, nie Finów. Uczeń, ucząc się, jest zorientowany na ucznia?
Nie wiem, czy miała Pani okazję nie rozumieć polskiego tłumaczenia. Np. norm ISO, choćby 2001 – normy osiągania ZAŁOŻONEJ jakości(niekoniecznie dobrej). I nie mogła oprzeć się wrażeniu, że czyta artykuł autorstwa ucznia WUML-u?
Dopiero gdy brało się do ręki angielski oryginał do mózgu docierał sens i intencje autorów…
Pani Sawo!
Wierzę, że szkoła fińska jest dobra. Precyzyjniej – lepsza niż większość innych europejskich. Przekonują mnie raczej osiągnięcia ekonomiczne i technologiczne Finów, niż jakieś testy, w których wypadają lepiej od innych.
Ale naprawdę, naprawdę nie wierzę, by szkoła fińska dobra była dzięki cytowanym przez Panią nowomowowym sloganom.Nie umykają Pani aby prawdziwe przyczyny sukcesu Finów?
A może trzeba tylko napisać to samo, tylko używając prostego, zrozumiałego dla takich jak ja prostaków języka? Bez prób manipulacji czytelnikiem, krzyków wytłuszczeniami, itp?
Wracając do pierwszego zdania – czy Pani artykuł aż tak bardzo różni się od filmika „ministry” edukacji?
Incitatusie, powinnam pozostawić pańskie pełne nadmiernej egzaltacji wypowiedzi w spokoju i przejść do porządku dziennego – ma pan inne zdanie, a ja mówiąc szczerze w tym tonie dyskutować nie zamierzam. Ma pan prawo do innego zdania i na tym kropka.
Jednak wyjaśniam, że doszukuje się pan intencji, których w ogóle tu nie było, ale pan wie lepiej co autor zamierzał i miał na myśli. Po drugie, zdania na kolorowym tle są cytatem, o czym pan dobrze wie. Co do opracowania nie jest najlepszych lotów, ale cytat ten zamieściłam, bo bardzo dobrze można na nim pokazać zasadnicze różnice w naszym systemie i fińskim – dlatego zostały one wytłuszczone, nie z uwagi na ważność, a różnice właśnie. Nawet jeśli w zdaniach można by się doszukać niepoprawności, to chyba pan wie, że cytatów się nie poprawia. Chodziło jednak o sens, z którym mógł pan w oryginale po angielsku się zapoznać (po to właśnie był ten materiał filmowy, bo on mówił więcej, a nie tylko hasła).
Co do reszty przyjmuję do wiadomości, że pan się ze mną nie zgadza i kwita.
Panie Jerzy,
nie chodzi o czas definiowania „pożądanego kierunku ” tylko o pytanie czy ten „pożądany kierunek” jest tak samo pożądany przez Mistrza Bratkowskiego,przez moją ulubioną komentatorkę Sawę,przez Pana i przez innych.
Pyta Pan co to jest XXI wiek i czym się on różni od innych.
„Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach…” /Miłosz/.
A tym,że dzisiaj właściciel boutique’u – na przykład – jest większym kamieniem w biegu rzeki niż taki Descartes onegdaj.
Dalej : Kto to jest ten dzisiejszy inteligent ? …
-Kaczyński,Palikot,Rońda z tytułem a może megaloman Hofman? Nie,dziękuję – wolę system fiński.
@Marian
Reprezentuje Pan tutaj również mój punkt widzenia podobnych spraw.
Ooo,sądzę,że jest nas więcej.
Pozdrawiam Pana.
No ale to jest punt widzenia faceta, który słysząc „nie” mówi: – Pan powiedział „tak”.
Trudno się dyskutuje, skoro interlokutor czyta jakiś inny tekst.
A Pan autor tak „się wyzłośliwia”.że nie raczy zauważyć,że dwóch „facetów” usłyszało inaczej niż Pan chciał by zostało to usłyszane…
A może Pan autor chciał co innego napisać a napisał to czego nie chciał napisać? … Ufff.
@Marian, a pan w ogóle czyta czy tylko pisze? Dwukrotnie jasno i wyraźnie napisałem co myślę o ludziach, których pan uparcie wymienia i to wmawiając mi, że ja ich uznaję za przewodników. I co? Nic, pan wie lepiej co napisałem.
To o czym tu gadać?
Dajmy spokój, szkoda czasu.
Nic Panu nie wmawiam.Wymienione powyżej osoby napisałem po znaku zapytania – to po pierwsze.
Po drugie :
– „pożądany kierunek” .Co to jest? Bramy nieba a może czyśca? Kto ma decydować jaki on ma być ten „pożądany kierunek” i czy on będzie obowiązujący dla wszystkich?
@SAWA, przepraszam za zaśmiecanie wątku.
A wracając do tematu.
Siostra moja, uczycielka, kończyła kiedyś SN, a dopiero potem studia na uniwersytecie. I twierdzi do dziś, że jeśli chodzi o tzw. przygotowanie pedagogiczne, to uniwersytet nie dał jej nic, a wszystko co umiała idąc do pracy zawdzięcza SN, przy którym była tzw. szkoła ćwiczeń i studenci bywali w niej na bieżąco.
To tak a propos wykształcenia, o którym mowa w notatce cytowanej.
Moja doświadczenia są trochę podobne, bo w ogólniaku uczyli mnie nauczyciele, którzy w 1935 roku skończyli pobliskie Seminarium Nauczycielskie, a po wojnie hurtem zostali wzięci do liceum, gdzie byli zwyczajnie fantastyczni.
I nie chodzi o to, bym miał poddawać wątpliwość kwestię poziomu wykształcenia, ale może na ten poziom spojrzymy mniej „administracyjnie”, papierkowo, a bardziej praktycznie. Wymagałoby to zmiany struktury, programów i sposobów nauczania na uniwersytecie, ale chyba warto.
Z wykształceniem jest kilka problemów. Na pewno zauważył pan jaka konkurencja jest przy naborze do studiowania – o ile pamiętam z powyższego materiału przyjmowanych jest ok. 10% z pośród chętnych, a dobór bada nie tylko formalne wymagania, ale i predyspozycje do tego zawodu.
Większość nauczycieli, którzy teraz są tzw. aktywnym trzonem domagającym się zmian narzeka, że studia ich nie przygotowały, wszystkiego musieli uczyć się sami w praktyce. I ja to potwierdzam – gdybym wzorowała się na swoich wykładowcach od metodyki (czytał z folijek na grafoskopie), to byłabym najgorszym belfrem. Dawne SN uczyły jak uczyć, ale i ich absolwenci to też nie byli przeciętniacy (wyższe wykształcenie nie było tak powszechne). Nie jest to więc problem administracyjnego wymogu, ale jaka część populacji idzie na studia nauczycielskie – u nas od lat najsłabsza. Przenosząc się na ostatnim roku z naukowego na nauczycielski, dziekan powiedział – szkoda tam pani. Taki sam głos zawodu usłyszałam od swego byłego wychowawcy, któremu po latach poszłam podziękować za wzorzec, jakim był on dla mnie w zawodowych działaniach – szkoda, a tak się dobrze zapowiadałaś 😉 . Jego postawa była dla mnie cenniejsza niż stosy przeczytanych potem książek z psychologii.
W tym materiale widać, że nie tylko dobierają najlepszych, zmotywowanych, ale i mających ku temu predyspozycje. A potem nie rzuca się ich na głęboką wodę – niech się uczą na żywym organizmie, ale mają wiele praktycznych zajęć, by dojść do właściwego poziomu. Ja przyznaję, uczyłam się sama i popełniałam na początku sporo błędów.
A więc z tymi SNami to prawda, ale historyczna, bo gdyby dziś tak postąpić, to mielibyśmy w nich najgorszy z możliwych materiał i do tego słabo, bo zbyt krótko i w zbyt małym zakresie przygotowany.
Święta racja. Dlatego nie miałem na myśli reaktywacji SNów, a jedynie przeniesienie pewnych dawnych wzorców. Nie wiem, jak częste teraz są praktyki na studiach nauczycielskich, ale moja siostra miała je przynajmniej raz w tygodniu, bo szkoła była piętro niżej.
Nie wiem jak jest teraz, ale nie sądzę, by to wiele się zmieniło. Ostatnich praktykantów miałam z 15 lat temu i to była raczej farsa i przysłanych mi delikwentów oceniałam jako kompletnie nieprzydatnych w zawodzie. Jedni mówili, że za żadne skarby nie będą uczyć w szkole. I inny co nawet chciał robił tak kardynalne błędy merytoryczne, że zastanawiałam się nie tylko co on robi na tych studiach, ale kto mu dał świadectwo szkoły średniej.
Zaś gdybyśmy utworzyli specjalne kierunki (np. na fizyce) to wiadomo, kto tam pójdzie – tacy właśnie jak ten z mojego przykładu. Gdy teraz uczelnie przyjmują wszystkich jak leci i nie ma sita, to ja nie widzę możliwości utrzymania jakiegokolwiek poziomu, a co za tym wymagań.
Wbrew pozorom to jest łańcuszek problemów, jak wyciągniemy jeden, to ciągnie nam się za nim następne ogniwo i to wcale niekoniecznie związane z samą edukacją.
@Marian: społeczeństwo nonkonformistów? To dlaczego tak masowo się komunikuje gadżetami elektronicznymi? Natury ludzkiej się nie zmieni. Właściciel butoku ma większy wpływ na rozwój społeczny od filozofa? Kolejna bzdura. Właściciel butiku może spowodować, że jakiś typ parasolki zacznie dominować na ulicy. Ale nie natchnie on społeczeństwa co ma zrobić ze śmieciami, czy jak zaopatrzyć się w energię czy żywność. Polecam powrót do szkoły…. Lepiej aby Pan się dokładniej wczytał co np ma do powiedzenia pan Łukaszewski, zamiast się zacietrzewiać.
Wracając do szanownej autorki: dlaczego model szkoły nie segregującej uczniów ma być tak dobry? Czy zdolni uczniowie mają się kitwasić z tymi którzy nie kogą lub nie chcą? Dla mnie takie założenie edukacji jest błędne.
Diabeł tkwi w szczegółach. Nie dam głowy, bo aż tak zorientowana w tamtym systemie nie jestem, by wypowiadać się autorytatywnie. O ile jednak wiem te różnice w zdolnościach nie obejmują różnic programowych, ale różnice w tempie uczenia się są tam jak najbardziej nie tylko możliwe, ale w dużej mierze wykorzystywane. Standardowy cykl szkoły ogólnokształcącej to 3 lata, ale można to robić w 4 lata i to nie na zasadzie powtarzania klasy. O ile wiem dla wybitnych nie jest również zamknięta droga krótsza niż 3 lata.
Można oczywiście dyskutować, co lepsze i co bardziej pożądane dla rozwoju ucznia (różnice czasu, czy zakresu). Oni z jakichś przyczyn wybrali taki wariant. To zapewne odzwierciedlają obserwacje, może badania, a może uwarunkowania kulturowe.
Ja mówiąc szczerze nie mam do końca wyrobionego zdania na ten temat. Jestem zwolennikiem różnorodności, ale czasem ujednoliceń wymagają względy organizacyjne.
Acha, jeszcze jedno panie Andrzeju. Nie wiem, czy pan zwrócił uwagę na to, że niesegregujący model szkoły dotyczy wykształcenia powszechnego, to jest 9-letniej szkoły (7-16 lat). Po niej tylko około 50% wybiera szkołę ogólnokształcącą, a reszta kształcenie zawodowe. Mnie się to wydaje bardziej naturalne niż podążanie za wyimaginowanymi u nas ambicjami – matura (siłą rzeczy niższych lotów) dla prawie każdego. A potem jeszcze gorzej – zminimalizowanej selekcji przy naborze na studia.
Nieselekcjonowanie dzieci w pierwszych latach edukacji jest ze wszech miar bardzo pożądane, bo w tych pierwszych okresach taki system wymusza pomoc w wyrównywaniu deficytów, różnic w tempie rozwoju i braku wsparcia ze strony domu rodzinnego, zamiast skazywanie na wyrzucanie poza margines zainteresowań szkoły. Z doświadczenia wiem, że tempo rozwoju dzieci w tym wczesnym okresie jest bardzo różne i niekiedy wystarczy tylko wsparcie otoczenia.
To ma sens, sam się nad rym zastanawiałem. Jednak uważam, że po 13-14 roku życia powinno się już segregować dzieci wg zdolności do radzenia sobie z nauką.
Hmmm, z mojej wiedzy i doświadczeń wynika, że wybrał pan najgorszy moment z rozwoju małego homo sapiens. To na tym właśnie polega najistotniejszy problem z wprowadzeniem u nas gimnazjów. Być może z jednych względów, które ma pan na myśli, to nie jest takie głupie, ale początki burzy hormonów i nabywanie społecznych umiejętności skłania ku bardzo uważnej obserwacji i ciągłego reagowania na emocjonalny huragan pojawiający się w tym wieku. Lepiej jakiekolwiek zmiany zauważy środowisko, które go dobrze zna, niż na nowo poznające. Być może, że z punktu widzenia intelektu pana wniosek może być nawet słuszny. Jednak w tym wieku wkracza się w największe problemy rozwoju zachowań społecznych, a nie intelektualnych i nie trzymając ręki na pulsie można potem o intelekcie zapomnieć, gdy stajemy przed poważniejszymi problemami zagubienia z postawami młodego człowieka. My często zapominamy, że szkoła i wychowanie to nie tylko 2+2=4.
Nie mniej nie można nie zauważyć również pozytywnych efektów – wybitnie zdolne dzieci kwalifikujące się u nas do np. gimnazjów dwujęzycznych (bo tu segregowanie jest usankcjonowane prawnie) moim zdaniem na tym zyskują.
No cóż – nie ma róży bez cierni. 😉
Właśnie te dojrzewające dzieci, a właściwie mlodzież są najbardziej chlonne na otaczający świat i podatne na różne wpływy. Wtedy już znane są pasje i zdolności w jakimś kierunku. Sam studiując biologię miałem dydaktykę i praktyki w szkołach w okolicach Trójmiasta. A będąc adiunktem dorabiałem w Warszawie ucząc fotografii. Z ogromnym pożytkiem dla siebie i młodych ludzi, z zaawansowaną obróbką chemiczną i różnymi technikami chemicznymi w ciemni. To co dziś daje PhotoShop jednym kliknięciem, wtedy osiągało się żmudną obróbką chemiczną. Młodzież to uwielbiała. Dlatego uważam, że szkoda czasu na ochrone tam, gdzie czas się traci bezpowrotnie. Czas na naukę. Moje dzieci w Stanach uczyły sié w tym systemie indywidualnych kursów w liceum i to je angażowało o dopingowało. Ten system polegał na wspieraniu tych, którzy na to zasługiwali. Oni nadal mieli swoje klasy, swoje paczki, ale na poszczególne lekcje uczęszczali według swoich zdolności. Szkoła wyciągała z nich to co najlepsze. Nie zmuszała do niczego, tylko zachęcała. I to mi się w tym systemie stałego podnoszenia poprzeczki nez zbędnych stresów podobało.
Ma pan całkowitą rację. 25 lat temu, to u nas były kółka, wtedy miałam na nich pełne obłożenie, teraz wraz z „bogatą” ofertą gadżetów młodzież woli siedzieć godzinami przy grach. Tylko wsparcie rodziców może ukierunkowywać w rozwój z pożytecznie spędzonym czasem. Kiedyś byłam w stanie zainteresować nawet bez takiego wsparcia. Teraz to marzenie ściętej głowy.
Na takie zajęcia np. fotografii (uczyłam wtedy w szkole fototechnicznej) dla dzieciaków z okolicznych szkół, bo tam były i warunki i fachowcy od tego, to rzucano pomysły, ale potem nie było najmniejszego wsparcia logistycznego ze strony władz. Bo przecież na te dzieci z innych szkół trzeba dodatkowej kasy (pieniądz idzie za uczniem), a nikomu się nie chce czynić dodatkowych wysiłków. I na pomysłach się skończyło. Jak by to był jakiś np. unijny program, albo inne hasłowe przedsięwzięcia, to władze lubią się pochwalić, ale tak na co dzień – eee tam – my lubimy hasła i mody.
Cóż, zatem nasi szkolni decydenci mają nie czyste intencje. Sam pamiętam, jak dyrektorka szkoły trzymała piłki do koszykówki na szafie, aby dzieci ich nie popsuły… Wygląda, że takie myślenie nadal ma miejsce u niektórych. W sumie wieje grozą z Pani ostatniego komentarza. Czy ci ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że inwestowanie w edukacje to najbardziej opłacalne inwestowanie?
Panie Andrzeju, to jest najbardziej opłacalne inwestowanie, ale korzyści z tych inwestycji przychodzą po latach. Na takie myślenie potrzeba właśnie takiego „świadomego inteligenta”, którego zdefiniował pan Łukaszewski. Niestety nasz obecny świat to świat szybkich pieniędzy, szybkich idei, a ci co rządzą światem (bo nie są nimi ani naukowcy, ani filozofowie) – politycy, koncerny z ich rozbudowaną siecią lobbystyczno-merketingową nie mają czasu na tak długie oczekiwania na efekty. Tym bardziej, że to nie oni, a być może ich konkurenci byliby beneficjentami. Przecież to zjawisko powszechne, nie tylko z edukacyjnego podwórka, na rynkach finansowych widać to chyba jeszcze dobitniej.