29.03.2021
Z religią, w tym z chrześcijaństwem, można się żegnać na różne sposoby. Można trzaskać drzwiami, jak to zrobił Nietzsche lub odejść od niego pogodnie, jak to zrobił Gombrowicz. Filozofia tego pierwszego w dużym stopniu tłumaczy się tym gniewnym rozrachunkiem z religią ojca, czy w ogóle niemieckiego protestantyzmu. Twórczość tego drugiego znakomicie obywa się bez odniesień do polskiego katolicyzmu, który pozostaje mglistym wspomnieniem dzieciństwa.
Ale są też inne drogi, znacznie mniej jednoznaczne i głębiej zakorzenione w doświadczeniu osobistym. O takich dwóch chciałbym w tym Wielkim Tygodniu AD 2021 przypomnieć. Nie przypadkowo przypominam Wielki Tydzień, bo to właśnie ten okres w roku liturgicznym katolicyzmu stał się punktem zwrotnym w życiu autorów, o których chcę słów kilka napisać; a dokładniej o ich książkach, które właśnie na ten czas gorąco polecam.
Pierwsza to klasyka światowej literatury, do której po raz kolejny sięgnąłem i byłem mile zaskoczony głębokim rezonansem, jakie we mnie po raz pierwszy wzbudziła. Być może to zasługa znakomitego tłumaczenia Jerzego Jarniewicza, który precyzyjnie oddał różne style obecne w arcydziele Jamesa Joyce’a. To wcześniejsze z 1931 roku Zygmunta Allana było nazbyt zanurzone w młodopolskiej manierze, tak silnie do mnie nie przemówiło. A może po prostu dopiero teraz dojrzałem do tej lektury. Tak: chodzi o Portret artysty w wieku młodzieńczym po raz kolejny wznowiony w pięknej edytorskiej oprawie przez Biuro Literackie. Przeczytałem i zanurzyłem się w świecie irlandzkiego katolicyzmu końca XIX wieku, a dokładnie w niezwykle sugestywnej duchowości jezuickiej, która przez stulecia sprawowała rząd dusz nie tylko przecież nad katolicką Irlandią. Mam nieodparte wrażenie, że galopująca sekularyzacja dzisiejszej Irlandii to pójście w ślady tego genialnego pisarza.
Zdaniem Geerta Lernouta, jednego z najlepszych znawców twórczości Jamesa Joyce’a, jego odejście od religii było przede wszystkim odrzuceniem jego hegemonicznego i opresyjnego charakteru. Ale to oczywiście nie wyczerpuje złożonego i dwuznacznego stosunku Joyce’a do religii, który najlepiej oddaje tytuł książki Lernouta poświęconej właśnie stosunkowi autora Ulissesa do religii: Help My Unbelief. James Joyce and Religion. W każdym razie opis rekolekcji odprawianych przez Stephena Dedalusa, a zwłaszcza medytacje na temat piekła i grzechu mają swoje miejsce w literaturze infernalnej, obok wizji katolickich świętych i teologów obsesyjnie zajmujących się tym tematem. Podobnie opis spowiedzi, trudności związanych z wyznaniem grzechów i opis euforii związanej z przeżyciem odpuszczenia grzechów może z powodzeniem zająć miejsce obok różnych „budujących” rozważań dewocyjnych. Nie trzeba dodawać, że ostateczne odejście Stephena Dedalusa od chrześcijaństwa nie pozwoliło włączyć Portretu artysty w wieku młodzieńczym do tego typu literatury dewocyjnej. Co więcej – sprawiło, że znalazł się autor wraz z jego dziełem na liście dzieł zakazanych.
Druga książka, którą polecam na świąteczne dni i wieczory to opublikowany przez gdańską oficynę Słowo/Obraz/Terytoria przejmujący esej Piotra Augustyniaka Jezus Niechrystus. Miałem okazję poznać ten tekst jeszcze przez jego drukowaną wersją. Zrobił na mnie ogromne wrażenie jako nowatorskie jak na polskie warunki, podejście do religii, a szczególnie do mitu zmartwychwstania.
JEZUS NIECHRYSTUS to ważna duchowa i intelektualna przygoda. Do tej pory nikt tak o Jezusie w Polsce nie pisał. Piotr Augustyniak napisał książkę o utracie wiary w zmartwychwstanie Jezusa ziemskiego paradoksalnie wydobywając w ten sposób najgłębszy wymiar jego ziemskiego nauczania. Ale to też książka będąca swoistym wotum nieufności, a właściwie oskarżeniem pod adresem każdej religii, a zwłaszcza jej wynaturzeń i nieuprawionych uroszczeń.
Jej punktem wyjścia jest swoista iluminacja, jaką było usłyszenie piosenki Johna Lennona Imagine no religion. Co ciekawe, ta sama piosenka stała się punktem wyjścia to niezwykle interesującej książki Carlin A. Barton i Daniela Boyarina. W istocie można sobie wyobrazić świat bez religii, a co więcej okazuje się on nie tylko piękniejszy, ale również, co jest swoistym paradoksem, bardziej Boży. Ta książka nie ucieszy jednak ani ateistycznych działaczy ani antyklerykałów. Będzie też poważnym problemem dla teologów przyzwyczajonych do traktowania religii jako własnego poletka, na które innym wstęp surowo wzbroniony. Ucieszy jednak tych wszystkich, którzy szukają sposobu nazwania najgłębszych niepokojów wewnętrznych, dla których nie znajdują ukojenia w tradycyjnych formach religijności czy nazbyt oczywistych sposobach ich odrzucania.
Myślę, że głównie trafi do ludzi młodych. Ale przecież nie tylko. Wielu z nas, którzy od dziesiątków lat przyglądają się zmiennym funkcjom religii odnajdzie w przemyśleniach Augustyniaka własne myśli, choć zabrakło nam odwagi, by nazwać je z taką jasnością.
JEZUS NIECHRYSTUS spełnia zapowiedzianą we wstępie deklarację autora, który pisze, że chce się „przyczynić się do odzyskiwania i otwarcia radykalnej duchowości poza religią i poza Kościołem”. Otwarte przez Augustyniaka perspektywy, dzięki nie tylko wnikliwej lekturze Nowego Testamentu, ale również pism Mistrza Eckharta, Karola Marksa czy Fryderyka Nietzschego, stwarzają możliwość wejścia w twórczy spór zarówno z teistami, jak i z ateistami. Intrygujące są też nawiązania do literatury jak chociażby do Hermana Melvilla, Michaiła Bułhakowa czy Stanisława Wyspiańskiego, zachęcające do własnych poszukiwań. Augustyniak czyni to, znosząc nazbyt oczywiste podziały i stwarzając nową jakość w postrzeganiu duchowego wymiaru rzeczywistości. Jednak JEZUS NIECHRYSTUS, to nie tylko tekst o tekstach. To zapis zmagania się z paradoksem życia i czyhających na nas pułapek czy to związanych z nachalną socjalizacją religijną, czy z nazbyt oczywistymi odpowiedziami kultury. W książce nie zabrakło też odwołań do najnowszego doświadczenia pandemii.
Dla mnie osobiście to jedna z najciekawszych duchowych przygód ostatnich lat.
Historia i zakorzenienie tradycyjnych religii i reprezentujacych je kosciołów powodują, że rozrachunek z nimi i próby odejścia nie są ani proste ani oczywiste. Mechanizmy przyzwyczajeń, nawyków często obrzędowych, siła obietnic a zwłaszcza iluzje obietnic przyszłych, oraz pułapki szantażu moralnego wbudowane w praktyki wiekszości kosciołów, sa tak liczne i wciąż silne, że schyłek tych sytemów religijnych będzie długi i dla ludzi bolesny.
Dopóki będzie się nam wmawiać, że Biblia Starego, czy Nowego Testamentu to objawione Słowo Boże, dopóty nic się nie zmieni. Panie Profesorze Pan i Pan Augustyniak jesteście byłymi duchownymi, czy nie mieliście wątpliwości głosząc wiernym to Objawienie także w Zmartwychwstałego Jezusa. Jeśli w Starym Testamencie czyta się na wstępie niemal każdego rozdziału „To mówi Pan”, to nie znaczy, że to mówi, np. żeby ukamieniować mężczyznę, który w Szabat zbierał drewno, albo jaka część owcy należy się Panu na ofiarę a jaka kapłanom. Od początku świata każdy system wierzeń obsługiwali kapłani, wiara w jakiegokolwiek Boga to reprodukowanie i podtrzymywanie systemu, który żyje z obsługi kultu, również z kultu Zmartwychwstałego Jezusa, który nie zmartwychwstał.
W podobnym tonie zadałem pytanie, podzieliłem się przemyśleniami powyżej. Dodałbym tylko, że katolicy (a więc również, a może przede wszystkim księża katoliccy) podlegają Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, który zajmuje się interpretacją Biblii i kościelnej tradycji (właściwie Tradycji pisanej przez duże T). Owy Urząd w skodyfikowanych przez siebie oficjalnych dokumentach wskazuje co jest metaforą, co jest ogolną zasadą wyrosłą tylko ze starotestamentowych reguł (np posty i zakaz jedzenia mięsa w określone dni na podstawie szczegółowych reguł z ksiąg mojżeszowych)
Mogę odpowiedzieć za siebie, że odejście jest trudne, ale jeśli jest się konsekwentnym we własnym myśleniu to jest możliwe. Podobnie jak i wejście, które też się dokonywało wbrew opinii większości. Moim zdaniem nie należy dramatyzować ani decyzji o wejściu w struktury kościelne jak i odejścia. Temu problemowi poświęcone są moje rozmowy z Zygmuntem Baumanem (O świecie i sobie samych), w których się zastanawiamy nad mechanizmem wejście i wyjścia ze struktur organizacyjnych. jemu się przytrafił komunizm, a mnie katolicyzm. Ani on, ani ja nie żałowaliśmy okresy bycia w środku tych struktur, co oczywiście jest trudne do zrozumienia dla tych, którzy nie mieli i nie mają tego rodzaju doświadczeń i tylko je oceniają z zewnątrz. Moim zdaniem jest to zbyt łatwe spojrzenie na rzeczywistość nader skomplikowaną. Poza tym nie dotyczy to tylko religii, ale wszelkich uwiklań instytucjonalnych np. politycznych, artystycznych czy nawet sportowych…
Nie bardzo rozumiem dlaczego pogłębiona duchowość wyklucza zmartwychwstanie. Zmartwychwstanie nie jest podstawą religijności. Podstawą religijności jest system klerykalny.
Myślę, że tu nie ma związku przyczynowego. Po prostu akurat tak jest w przypadku Piotra Augustyniaka, ale tak nie musi być. Wielu ludzi z pogłębioną religijnością nie tylko wierzą w zmartwychwstanie, ale wręcz uważają, że bez wiary w zmartwychwstanie ich wiara jest bez sensu (za św. Pawlem). Ja na przykład tak nie uważam, choć też mam wrażenie, że moja religijność jest pogłębiona.
Zmartwychwstanie jest jednak podstawą wiary chrześcijańskiej – pokonanie śmierci, Życie Wieczne. Przy czym Życie Wieczne to nie życie po życiu, tylko udział w Łasce już tu i teraz. Zastanawiam się zatem kim jest Bóg, który nie ma mocy zmartwychwstania. P.S. używa Pan pojęcia religijność, a nie duchowość. Religijność z definicji jest systemowa.
Dalej jestem niezwykle ciekawy jak zachodzi proces odejścia danej osoby od wiary (może nie wiary rozumianej szeroko, ale wąsko, czyli jakiejś tej konkretnej wiary w ramach określonego pakietu przekonań religijnych). Konkretny przykład, kapłan katolicki, który na swoją pozycję poświęcił znaczną częśc swojego życia jest zobowiązany do wiary w rzeczywistą transubstancjację, czyli przekonanie o empirycznej obecności Boga w (sprawowanej przez niego i nie tylko) Eucharystii. I „nagle” odchodzi. Czyli co? „Nagle” przestaje uważać określone prawdy wiary za najbardziej prawdopodobne? W tym co napisałem jest sporo prowokacji bo doskonale rozumiem, że odejśćie to jest pewien proces bardzo płynnie rozłożony w czasie, ale konsekwencją takiego ujęcia, jest następne stwierdzenie, że odstępcy (Bartość, Obirek, Augustyniak, Polak, inni) już dawno przestali być wyznawcami w znaczeniu integralnym, ale przez spory czas sprawowali swoje funkcje tylko na zasadzie przywiązania, a nie przekonania.I przepraszam, nie jest to bynajmniej zarzut, raczej obserwacja. Z punktu widzenia osoby nieżyczliwej KK można by dodać wręcz „lepiej późno niż wcale”.