07.12.2023
Hierarchia w sekcie PiS
Prof. Jan Zimmermann, promotor doktoratu Prezydenta RP, stwierdził niedawno, że zachowanie klubu PiS w sejmie po wygranych/przegranych wyborach przypomina mu sektę. Od dłuższego czasu patrzę na PiS przez pryzmat sekty, która uzurpuje sobie prawo do prawdy absolutnej i do posiadania wyłączności na tę prawdę. W ostatnim tygodniu przed wyborami media PiS‑u zdominowała narracja, że jeśli PiS nie wygra wyborów w niedzielę, to Polska zginie. Okazało się tymczasem, że Polska ma się całkiem dobrze i jeśli PiS przestanie przeszkadzać wybranej większości parlamentarnej, to będzie się miała coraz lepiej.
Od dwóch lat na zapleczu politycznym rządu Mateusza Morawieckiego panowało przekonanie, że z tym premierem nie uda się wygrać wyborów. Z drugiej strony nie było kandydatów do zastąpienia go, zarówno doraźnie, jak i długofalowo. Wytworzyła się sytuacja chronicznego uzależnienia od premiera, co było wynikiem zręczności odpowiedniego balansowania w obrębie hierarchii sekty PiS. W akcie desperacji powołano komisję do badania wpływów rosyjskich, ale to też nie ochroniło PiS przed klęską.
Hierarchię w rządzie sekty PiS tworzyli: Che Guevara, szamani i giermki. Szamani troszczyli się o kierunki ideologicznego rozwoju, a giermkowie wdrażali je w życie. Na przełomie zimy i wiosny pewna grupa giermków dowiedziawszy się, że Prezes PiS ma sepsę (w początkowej fazie jest jak lekka grypa), przygotowywała przewrót pałacowy, żeby ocalić PiS przed niechybną porażką wyborczą. Przewrotu nie było, ponieważ nie miał błogosławieństwa szamanów. W tym szkicu skoncentruję uwagę na jednym z giermków.
Dwaj prezesi z nominacji jednego szamana

Osobę obecnego Prezesa IPN-u przedstawił Che Guevarze jeden z szamanów. Pewnie premier nie miał w tym względzie wiele do powiedzenia. Z poprzednim prezesem Jarosławem Szarkiem również szamanowi nie wyszło. Już w lutym 2021 r. uroczyście pożegnałem go w elaboracie pt. „IPN jako Instytucja Prezesa Nijakiego”. Ostrzegałem: „IPN dłużej ‘nie pociągnie’ z zaimprowizowanymi prezesami, chyba że rządzącym zależy na jej dokumentnym skompromitowaniu się w oczach opinii publicznej, co doprowadzi do aktu samorozwiązania”. Postulowałem: „należy to stanowisko ‘obsadzić’ profesorem tytularnym o niekwestionowanym autorytecie i pozycji naukowej, który nie będzie się musiał kłaniać na wszystkie strony innym naukowcom” (https://studioopinii.pl/archiwa/203198). Może, gdybym się nie odzywał, pewnie prezesem zostałby jakiś profesor. Tymczasem, jakby mi na złość, wylansowano doktora, człowieka o biografii Nikodema Dyzmy, który dobrze sprawdził się Gdańsku, ponieważ zdemolował w latach 2017-2021 Muzeum Drugiej Wojny Światowej (https://studioopinii.pl/archiwa/233767).
6 sierpnia 2021 r. zabrałem głos drugi raz. Już po wylansowaniu Karola Nawrockiego na Prezesa IPN. Został przepchnięty przez Senat „w wyniku ‘transakcji handlowej na pchlim targu’ pomiędzy PiS i PSL” (https://studioopinii.pl/archiwa/206499). Jak mnie później poinformowano, Kolegium IPN, na podstawie autoreferatu „autora-widmo”, przełknęło jego kandydaturę przez aklamację. Następnie Sławomir Cenckiewicz stał jego prawą ręką a właściwie „nadprezesem”. To był początek równi pochyłej dla „jeszcze prezesa”. Wskutek czego poprzedni prezes na tle obecnego wygląda jako uosobienie wszystkich cnót.
IPN jako „Instytut Prezesa Nawrockiego„
Pierwszą rzeczą, jaką sobie nowy Prezes zafundował, to osobisty fotograf. Dzięki temu nie potrzebuje luster, bo na każdą okazję ma zdjęcie. Następnie, jak grzyby po deszczu, rosły tworzone przez niego nowe biura: „przystanków historia”, „nowoczesnych technologii”, „wydarzeń kulturalnych”, „gier historycznych”…
W skali masowej zatrudniał swoich znajomych, czy protegowanych: boksera, rugbistę, piłkarza i podpułkownika „Gromu”. Jak stwierdził jeden z moich informatorów: „Koleżeństwo, bez wiedzy, …bez zainteresowań historycznych, za to z ogromnym doświadczeniem… no właśnie w czym? Zazwyczaj, jak podawali w publikowanych biogramach, w obsłudze funduszy unijnych, harcerstwa, muzyków i komediantów, błąkających się dotąd po teatralnych i operowych zakamarkach. Sami miłośnicy historii i dziejów najnowszych…”.
Prezes potrafił zmieniać dyrektorów Oddziałów jak waćpanowie suknie na balu karnawałowym. Przykładowym jest Oddział we Wrocławiu. Plamę po „hajlującym” dyrektorze Tomaszu Greniuchu miał zmazać Paweł R. dyrektor prowincjonalnego muzeum na Mazowszu. On jednak nie spełnił oczekiwań, więc Prezes do pomocy dyrektorowi wyciągnął asa z rękawa w osobie boksera Marcina Matczaka. Gazeta Wyborcza zauważyła wtedy, że w IPN dobrze ma się frakcja bokserów (Prezes to były bokser). W końcu dyrektora Pawła zabrał sobie Prezes do Warszawy. Nie wiadomo mi, gdzie się on teraz błąka.
Dyrektorzy Oddziałów z dłuższym stażem, zatwierdzeni przez Prezesa, zachowywali się jak panowie na włościach. Modelowym miastem jest tu Szczecin. Dyrektor Oddziału zwolnił dyscyplinarnie trzy pracownice, które były, nomen omen, działaczkami zakładowej „Solidarności”. Jak wieść gminna niesie miały się naigrawać z wystąpienia Prezesa IPN przed obliczem całego Oddziału. Okazało się, że się nie naigrawały publicznie, a stały się ofiarą jakiegoś niewybrednego donosu. Jak widać donosy są w IPN nie tylko studiowane, ale i praktykowane.
Jeszcze na długo przed wyborami rozpoczął się exodus z IPN zdolnych pracowników, przede wszystkim ze stopniem doktora. W jednym z oddziałów kilku pracowników na raz ewakuowało się do normalnej instytucji, gdzie szanuje się ludzi i docenia kwalifikacje.
Sztandarowym osiągnięciem Prezesa był warszawski kongres IPN, który kosztował 15 mln złotych. Na tę okoliczność wszystkie terenowe placówki IPN „dobrowolnie się obłożyły” kontrybucją. Oddział w Katowicach tak się wykosztował, że odbiło się to na utrzymaniu placówki. I od godz. 15.00 wyłączano elektryczność, by załatać powstałą dziurę w budżecie.

Lekką ręką wydawano w IPN gigantyczne pieniądze na różne inicjatywy, w tym edukacyjno‑humorystyczne, jak np. Miś Wojtek. Był to niedźwiadek syryjski adoptowany przez żołnierzy korpusu gen. W. Andersa, który przebył z nimi cały szlak bojowy aż do Anglii.
W opinii wieloletniego pracownika IPN pion edukacyjny infantylizuje edukowanych.
Pion badań historycznych – dla Instytutu kluczowy – zatrudnia połowę pracowników bez jakiegokolwiek stopnia naukowego. Nie jest mi wiadomo, jaki procent zatrudnionych stanowią historycy – naukowcy. Publikacje tego pionu są nieproporcjonalne nikłe do ilości pracowników, a poza tym mają niską wartość naukową. To oczywiście nie przeszkadzało byłemu już ministrowi edukacji przyznać 140 punktów pismu „Pamięć i Sprawiedliwość”, co przy 200 punktach czasopisma „Pedagogika Katolicka” jest i tak mało. I w jednym i drugim przypadku chodzi o całkowitą kompromitację samej idei oceniania jakości czasopism naukowych poprzez punktację. Jak widać ideologiczna i partyjna poprawność stanowiła najważniejsze kryterium w tej ocenie.
Za to pompowano środki w projekt o „żołnierzach wyklętych”. Zajmował się tym ostatnio na poziomie centrali dr. hab. Filip Musiał, który w listopadzie br. został „wyklęty” z funkcji dyrektora Muzeum Żołnierzy Wyklętych i musiał zadowolić się dyrektorowaniem w Oddziale w Krakowie. Tragiczne losy tych żołnierzy zasługują na odmitologizowanie. Młody Prymas Stefan Wyszyński wzywał żołnierzy podziemia do wyjścia z lasu i przejścia na pozycję biernego oporu obywatelskiego, ale go nie posłuchano. W efekcie Sowieci rękami UB rozprawili się z podziemiem zbrojnym. F. Musiał lansuje się na jezuicie Władysławie Gurgaczu, samozwańczym kapelanie jednego z oddziałów podziemia. Gdyby jezuici krakowscy na czas nie odcięli się od Gurgacza, zostaliby jako zakon rozwiązani w Polsce. W tym okresie zaaresztowano już cały prowincjałat prowincji warszawskiej.
Polską racją stanu jest IPN, a nie Instytut Prezesa Nawrockiego
Z chwilą wygrania/przegrania wyborów przez PiS, zdaniem myślących pracowników IPN (jeszcze się tam takowi ostali), Prezes ze swoim najbliższym otoczeniem swoich doradców „odkleili się” od rzeczywistości. I w imię ocalenia własnych stanowisk, działają na szkodę instytucji IPN. Skrywając się za fasadą IPN, usiłują wmówić wyborcom PiS, że są ostatnią deską ratunku, ostatnią wyspą wolności, niezłomną twierdzą prawdy. Do tej obrony mobilizują media prawicowe. W istocie chodzi im o obronę swoich stołków. Takie działanie jest na szkodę nie tylko IPN jako placówki z ambicjami naukowymi, ale również na szkodę polskiej racji stanu.
Polską racją stanu jest odpolitycznienie IPN, polską racją stanu jest radykalna reforma IPN. Przy reformie może by należało skorzystać z bogatego doświadczenia Instytutu Hoovera na Uniwersytecie Stanforda, gdzie znajduje się pokaźna ilość polskich zbiorów. Z wypowiedzi dyrektora tego instytutu wynika, że w archiwum jest aż 20% poloników.


Ciekaw jestem, czy artykuły Pana Profesora są czytanie i rozważane poza SO. Tak się wydaje wynikać z tego, co Pan pisze, ale czy to prawda, czy tylko pobożne życzenie?
Sa czytane i to nawet bardzo uważnie. Jeden z moich prawicowych blisko związanych z IPN przyjaciół stwierdził ostatnio w rozmowie telefonicznej, ze ja za bardzo trzymam z lewakami. Zapewniałem go, ze nie zdradzam danych moich prawicowych przyjaciół. Przyjął to z zadowoleniem i wyraźna ulga. Z tego wnoszę, ze moja „lewacką publicystyka” jest uważnie śledzona nie tylko przez prawicowych, ale i kościelnych obserwatorów.
Ojej. Czyli powinienem uważać na to, co piszę w komentarzach pod Pana artykułami. Któryś prawicowy przyjaciel przeczyta moje komentarze i przestanie chodzić do spowiedzi. To byłoby nieszczęście i dla niego i dla mnie, bo kto zgorszy maluczkiego… czy jakoś tak. Dziękuję za ostrzeżenie!
Moim zdaniem takie instytucje jak CBA czy IPN są zbyt zniszczone aby nadawały sie do zreformowania. Należałoby je zlikwidowac i zastąpić instytucjami zbudowanymi według racjonalnych reguł nie mających nic wspólnego z politycznymi kryteriami doboru i awansowania pracowników. Obawiam się, że koszty reformowania i pozbywania sie z takich instytucji ludzi kompletnie zdemoralizowanych są zbyt wysokie w stosunku do budowy nowych instytucji od podstaw.
Szef IPN na załączonym zdjęciu wygląda jak 'dziennikarz’ Cezary Gmyz. A może to są bracia 'po jednym ojcu’? Zachowują się i piszą tak samo… Ukraińcy w moich stronach mawiają: „Jakie jechało, takie zdybało”
Pozwole sobie jeszcze raz skomentować swoista wirkungsgeschichte moich IPN-owskich szkiców. Podobno cieszą się dość ponura sława w środowisku właśnie IPN-owców, zwłaszcza tych zagrożonych odstrzelenie. Slawek ma oczywiście racje, ze najlepiej byłoby rozpędzić to zdemoralizowane tatalajstwo. Problem polega na tym, ze IPN to nie jest twór PiS-owski, który go przecież odziedziczył po PO, podobnie zreszta jak i pasje dla często szemranych żołnierzy wyklętych. Jedyne, co można robić, i tu się zgadzam ze zdaniem Senexa, ze trzeba wskazywać na nieudolność warsztatowa i usluznosc partyjna takich działaczy jak Nawrodzki i Gmyz, którzy zrobili wiele dla kompromitacji etosu historyka i dziennikarza. Stad tez zapewne podobieństwo nie tylko tworów ich umysłów ale i twarzy.
Panie Profesorze,
pisze Pan:
„należy to stanowisko ‘obsadzić’ profesorem tytularnym o niekwestionowanym autorytecie i pozycji naukowej…”
Niestety, w tym zaścianku
zbyt często pisze/mówi się o tzw. „uczonych” – „o znaczącej pozycji opisanej wieloma ZNACZĄCYMI publikacjami w ZNACZĄCYCH czasopismach” (szkoda, że nie mogę tu używać wytłuszczeń…) To często znaczy NIC !!!…
Prawdziwy wkład w naukę mierzy się wskaźnikiem Hirsch’a i jeżeli chce się zbadać wkład w dziedzinę (czy dyscyplinę, jak kto woli), to wystarczy zbadać kumulacyjny wskaźnik IF (opisane zwięźle w https://sciencewatch.pl/index.php/266-wyszukiwarka-parametryczna-publish-or-perish). Albo ktoś ma, albo nie ma.
Jak nie ma, to niech spada…
Czy ktokolwiek w świecie kwestionuje rankingi tenisistów, golfistów, czy narciarzy ?…
Dziękuję za wspomnienie, ale nie uważam mojego byłego muzeum za prowincjonalne. Wystarczy pojechać i popatrzeć. Serdecznie pozdrawiam
Paweł R.