2015-04-14. 
W 2005 roku Eva Moskowitz ubiegała się o stanowisko prezydenta Manhattanu. Głównym hasłem jej kampanii była radykalna zmiana polityki oświatowej. Twierdzi się, że o jej przegranej zadecydowała akcja negatywna federacji związków zawodowych nauczycieli spowodowana jej ostrą krytyką tych związków. Po przegranej prywatny biznes zaproponował jej założenie szkoły. Niebawem powstała pierwsza szkoła pod nazwą Akademia Sukcesu.
Sama Eva Moskowitz wychowała się w Harlemie, tam chodziła do szkoły, w której, jak później napisze, połowa nauczycieli była całkowicie niekompetentna. Kiedy dotarła na uniwersytet, była krytykowana za nieznajomość ortografii i poprawnego budowania zdań. Doktoryzowała się z historii Stanów Zjednoczonych, wykładała później historię ruchów feministycznych. Zajmowała się teorią komunikacji i kultury masowej, by na przełomie tysiącleci zostać dyrektorem programu ReadNet, zajmującego się analizą umiejętności czytania i pisania przez dzieci w szkołach podstawowych.
Eva Moskowitz stawia sprawę brutalnie: Ameryka przegrywa z innymi krajami na polu masowej oświaty. Bogaci rodzice oddają swoje dzieci do elitarnych prywatnych szkół, które ignorują durne nowoczesne teorie pedagogiczne. Rodzice z klasy średniej pakują ogromne pieniądze w korepetycje, żeby ich dzieci nauczyły się poza szkołą tego, czego nie uczy ich szkoła, dzieci z ubogich rodzin wydane są na pastwę złego systemu i złych nauczycieli. Dziecko, które nie nauczy się w szkole czytania i pisania, jest skazane w życiu na przegraną.
Akademia Sukcesu ma po ośmiu latach sieć 43 szkół w Harlemie. Uczniowie są przyjmowani w drodze losowania, ponieważ jest wielokrotnie więcej chętnych niż miejsc. We wszystkich szkołach publicznych Nowego Jorku w ubiegłym roku tylko 29 procent uczniów zaliczyło test na czytanie, a 35 procent test z matematyki. W szkołach Akademii Sukcesu 64 procent uczniów zaliczyło test na czytanie i 94 test z matematyki. Akademia Sukcesu ma poparcie burmistrza Nowego Jorku, zbiera miliony dolarów dotacji i ściąga na siebie gromy. Dwa lata temu Eva Moskowitz opublikowała książkę pod tytułem „Ta misja jest możliwa” (Mission Possible), a krytycy pytają, za jaką cenę?
Pytanie jest zasadne, ani nauczyciele, ani dzieci nie mają w Akademii Sukcesu lekko. Zacznijmy od nauczycieli. Nie ma związków zawodowych, praca przeciętnie 11 godzin dziennie przy analogicznym wynagrodzeniu jak w innych szkołach. Nauczyciel jest oceniany za wyniki uczniów. Większość nauczycieli to ludzie młodzi, często bezpośrednio po studiach. Staż się nie liczy, dobry nauczyciel może zostać dyrektorem szkoły w wieku dwudziestu pięciu lat. Szkoły Akademii Sukcesu mają najwyższą rotację nauczycieli, którzy albo nie zgadzają się z metodami pedagogicznymi, albo nie wytrzymują presji.
Szkoła wymaga bezwzględnej dyscypliny. Uczniowie nie tylko są jednolicie ubrani, ale mają podczas lekcji siedzieć w ławkach w określony sposób, mają obowiązek śledzić nauczyciela. Porządek obowiązuje również na korytarzach. Drobne wykroczenia powodują natychmiastowe zawieszenie ucznia i wezwanie rodziców. Współpracę z rodzicami uważa się za sprawę fundamentalną. Również postępy w nauce są systematycznie omawiane z rodzicami, a kontakt elektroniczny jest niemal codzienny.
Znacznie większą krytykę niż rygor dyscypliny budzi stała prezentacja rezultatów każdego ucznia. Nazwiska uczniów z niedostatecznymi ocenami pojawiają się na wywieszonych na korytarzach wykresach w czerwonym polu. Za dobre wyniki są nagrody, również materialne, złe wyniki powodują dostanie się do “akademii dodatkowego wysiłku” – zamiast zabaw w kółkach zainteresowań czy w hali sportowej, dodatkowe zajęcia i wkuwanie.Stres? Ogromny. Podczas testów zdarza się, że uczniowie się moczą. Te rezultaty nie są za darmo.
Kate Tylor, autorka artykułu w NYT jest rozdarta między podziwem i przerażeniem. Taktyka, w której uczniowie są poddani surowej dyscyplinie, narażeni na stres i upokorzenia, a równocześnie otoczeni opieką, nagradzani za każdy sukces, mający zawsze dostęp do nauczycieli, gdzie szkoła i dom stanowią jedność, najwyraźniej działa. Jeśli są to koszty wygrzebania się z dna i zdobycia szans w dorosłym życiu, to być może warto dzieci na te koszty narażać. Rodzice walczący o miejsca dla swoich dzieci w tych szkołach wydają się nie mieć wątpliwości. Nie wszyscy, niektórzy przenoszą swoje dzieci do publicznych szkół. Zwolnione miejsca w klasach zajmują inni, ale tylko do czwartych klas. W starszych klasach nie uzupełnia się stanu klas, bo zdaniem dyrekcji większość dzieci nie miałaby już szans na wyrównanie poziomu.
Poszczególne klasy noszą nazwy uniwersytetów, które ukończyli ich wychowawcy plus roku, w którym uczniowie sami powinni ukończyć uniwersytet. Po kilku latach zazwyczaj tego pierwszego wychowawcy już dawno nie ma. Albo awansował, albo zmienił pracę.
Nieustanne współzawodnictwo wśród uczniów, nieustanne współzawodnictwo wśród nauczycieli. Każdy ma dostęp do komputerowego rankingu nauczycieli i do rankingu uczniów.
Ten system ocen jest zdaniem dyrekcji konieczny, żeby śledzić, które metody są skuteczne.
“Nigdy nie mówię, jesteś 23 w rankingu – mówi 26-letnia Lisa Sun, dyrektorka Akademii Sukcesu z północnego Harlemu, raczej dyskutuję z nauczycielką gdzie jej uczniowie mają braki, które ujawniają się w wynikach. To nie jest wina uczniów, to problem nauczycieli, więc musimy z nimi rozmawiać o tym, co musi być zrobione, żeby poprawić sytuację”.
Nauczyciel, który ma słabe oceny, albo nie umie utrzymać dyscypliny, może być w środku roku przesunięty do innej pracy, na przykład jako asystent dający indywidualne korepetycje poza klasą szkolną.
Na pytanie, czy ta drakońska dyscyplina nie jest przesadna, Eva Moskowitz odpowiada: „Na dobry uniwersytet nie idzie się ot tak – to wymaga ciężkiej pracy, dyscypliny i silnej etyki pracy oraz, tak, dobrych wyników na testach.
Być może, niektórzy ludzie preferują chaos – dodaje – My nie”
W systemach edukacyjnych rezultaty tak naprawdę widzimy po latach, a i tak będą spory o interpretację danych. Pierwsi uczniowie Akademii Sukcesu są nadal w gimnazjach. Oceniający zwracają uwagę na fakt koncentracji uwagi na angielskim (nie zatrudnia się praktycznie rzecz biorąc nauczycieli, dla których angielski nie jest pierwszym językiem), na sprawność czytania i pisania, matematykę i nauki ścisłe. Inne przedmioty są często lekceważone.
Niezależnie jak na to patrzeć, wyniki uczniów tych szkół są o niebo lepsze, niż w szkołach publicznych, na ile słuszne jest twierdzenie, że Akademia Sukcesu pozbywa się najgorszych uczniów? Ewa Moskowitz twierdzi, że czasem rodzice decydują się na przeniesienia dziecka również dlatego, że szkoła jest wymagająca wobec rodziców. Dla niektórych rodziców te stałe kontakty są zbyt uciążliwe. Mówi o kulturze największego wysiłku oczekiwanej od nauczycieli, od dzieci i od rodziców.
Jak można się spodziewać najbardziej krytyczne głosy padają ze strony byłych nauczycieli Akademii Sukcesu. Eva Moskowitz zgadza się, że większość odchodzących może mieć zadrę, „pewnie nie bardzo lubili swoją pracę i nie bawiło ich uczenie dzieci, a my naprawdę nie możemy mieć tu ludzi, którzy nie kochają tej pracy”.

Eva Moskowitz w klasie szkolnej w 2008 roku. Zdjęcie James Estrin/The New York Times
Lektura tego artykułu przypomniała mi dyskusje prowadzone jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku z szwedzkimi nauczycielami przerażonymi kierunkiem reform w oświacie pod wpływem pedagogiki pokolenia hippisów. Idea partnerskich relacji z uczniami, porzucenia dyscypliny na rzecz swobody, rozluźnienia relacji szkoły z rodzicami i porzucenia oczekiwań pod adresem uczniów, szła w parze z tyranią związków zawodowych, coraz skuteczniej chroniących nauczycieli nienadających się do pracy w szkole. Twierdzenia, że do partnerstwa dziecko trzeba przygotować, że szkoła ma przede wszystkim uczyć, że to po prostu nie działa i w efekcie robi się krzywdę dzieciom oraz państwu, które z taką oświatą przegra konkurencję z innymi o jakość gospodarki opartej na wiedzy, odrzucane były jako brak zrozumienia, czym jest prawdziwy postęp w oświacie.
W późniejszych latach byłem świadkiem prób naprawienia oświaty brytyjskiej. Jak powiadał jeden z brytyjskich polityków, gdyby brytyjskie szkolnictwo było poddane prawom biznesu, zbankrutowałoby natychmiast. Próby oparcia systemu oświaty na wynikach pracy nauczyciela zostały jednaki storpedowane przez związki zawodowe nauczycieli, o których niektórzy twierdzili, że są największymi wrogami dzieci, nauczycieli z prawdziwego zdarzenia i państwa.
Czytając ten artykuł zastanawiałem się oczywiście, czy oddałbym swoje dziecko do takiej szkoły? Jestem pewien, że mając do wyboru szkołę publiczną ze złymi wynikami, brakiem dyscypliny i tłumem nauczycieli, którzy nigdy nie powinni trafić do oświaty, nie zastanawiałbym się ani przez moment. Nie znaczy to, że bym się nie bał i że lekceważyłbym głosy krytyki. Po prostu wolałbym dziecko narazić na stres walki niż na stres borykania się z mazią w instytucji, która ciągnie uczniów w dół, zamiast ich pchać w górę.
“Synowie Shakeyi Matthew przed pójściem do Akademii Sukcesu Harlem 4 chodzili do Szkoły Publicznej nr 165 przy West 109th Street. Pani Matthew, (33-letnia matka dwóch chłopców), mówi, że jej młodszy syn w przedszkolu bardzo się starał, ale nauczyciel wydawał się być bezradny. Teraz, w pierwszej klasie Akademii Sukcesu czyta na poziomie drugiej klasy. Shakeya Matthew mówi, że jest znacznie częściej w kontakcie z nauczycielami synów niż w szkole publicznej. Nauczyciele z Akademii dzwonią lub przysyłają wiadomość w ciągu dnia albo wieczorem z informacją jak jej synowie sobie poradzili na teście, czy w innych sprawach. Wydaje się, że oni naprawdę wkładają więcej wysiłku żeby zajść dalej.”
Oczywiście jeden artykuł nie może być podstawą do sensownych wniosków. Przerzuciłem pół setki innych artykułów, z których znaczna część była krytyczna lub wręcz ziejąca jadem nienawiści. Jeden z nich zaczynał się od stanowczego stwierdzenia, że Eva Moskowitz wcale nie troszczy się o dzieci afro-amerykańskie i latynoskie, że jest tylko żądna władzy, a jej nauczyciele są przepłaceni, zbyt młodzi, przepracowani i niedoświadczeni. (Miałem wrażenie, że ten tekst czytałem juz pół wieku temu, więc go nie kontynuowałem.) Są również dostępne analizy robione przez fachowców. W jednej z nich, zrobionej przez University of Pennsylvania w końcowym raporcie czytamy m.in. „Podsumowując stwierdzamy, że dane wykazują statystycznie znaczące i edukacyjnie istotne efekty związane z edukacyjnym programem Harlem Success Academy”.
Poniżej jest reklamowe wideo Akademii Sukcesu. Taka prezentacja z natury rzeczy pokazuje same pozytywy, a jednak warto ją obejrzeć (film jest bez polskich napisów):
Andrzej Koraszewski

Akademia Sukcesu czyli szkoła, która uczy…
.
No i tu powstaje pytanie – czego ta szkoła uczy.
Wychodzi na to (czytając pański tekst), że uczy poprawnie czytać, pisać i mówić po angielsku. A tkaże uczy matematyki. Z tekstu wynika, że inne przedmioty są ujmując rzecz delikatnie, na drugim planie.
.
Mam wrażenie, że polska szkoła, bez tych drastycznych metod: stałego wspólzawodnictwa, nieustannego kontaktu z rodzicem i niemal wojskowej dyscypliny potrafiła kilka pokoleń nauczyć pisać i czytać, a takze, z grubsza liczyć.
Obawiam się, że od 20-kilku lat, ze szczególnym naciskiem na ostatnie 15 polska szkoła się amerykanizuje. Czy za kolejne 15 lat będzie potrzebna „akademia sukcesu” z wojskowym drylem, żeby polskie dzieci nauczyć czytać, pisać i liczyć?
@MR E I tu chyba się różnimy w rozumieniu, czym jest szkoła,czym jest masowa oświata i co to jest polska szkoła (nie wspominając o tym, co to jest Harlem). Zacznijmy od historyjki, spotykam kiedyś w londyńskim szpitalu pielęgniarkę, jest z Haiti, żona byłego ministra, któremu coś wyszło nie tak i został imigrantem w Londynie. Pani X (niezwykle sympatyczna) przekonywała mnie, że szkoły na Haiti są znacznie lepsze niż te brytyjskie. Domyślałem się zaledwie jak ona do tego doszła. W tym przypadku też domyślam się jak Pan doszedł do tych wspaniałych polskich szkół. Otóż, nie wiem, czy zwrócił Pan uwagę na zdanie, że w tych szkołach od 4 klasy nie uzupełnia się stanu, gdyż nowy uczeń miałby małe szanse dogonienia kolegów. Umiejętność czytania i pisania może się Panu wydawać oczywistością. Otóż w wielu szkołach, polskich szkołach, gimnazja otrzymują uczniów mających trudności z czytaniem i pisaniem. Obawiam się, że dyskutujemy o różnych światach i różnych Polskach. (Swego czasu zapraszałem różnych ludzi z Warszawy, żeby przyjechali kiedyś do Polski. To ciekawy kraj.)
Panie Redaktorze,
O Harlemie wiem tyle, że istniała kiedyś fajna drużyna koszykarska Harlem Globetrotters. Także z całą pewnością się pod tym względem różnimy. Także pod względem znajomości ameryki i amerykańskiej szkoły.
.
Jeśli zaś chodzi o Polskę i polską szkołę – owszem czytanie i pisanie wydaje mi się oczywistością, jak i zdecydowanej większości przedstawicieli mojego pokolenia (przed 40stką), a także jak mi się zdaje, starszych pokoleń. Łatwiej mi o dobrej książce porozmawiać z 60-latkiem na kaszubskiej wsi niż warszawskim studentem, który swoją ścieżkę edukacyjną przeszedł już w XXI wieku.
.
Nie wiem, która moja wypowiedź skłoniła Pana do wyszukiwania różnic w naszym pojmowaniu oświaty czy polskiej szkoły. Może moje stwierdzenie, jakoby polska szkoła się „amerykanizowała” od ćwierć wieku. Jak wspomniałem, nie mam większego pojęcia o USA czy w szczególności o amerykańskim systemie oświaty – pozwoliłem sobie na takie stwierdzenie na podstawie pańskiego tekstu, że zacytuję:
.
„Eva Moskowitz stawia sprawę brutalnie: Ameryka przegrywa z innymi krajami na polu masowej oświaty. Bogaci rodzice oddają swoje dzieci do elitarnych prywatnych szkół, które ignorują durne nowoczesne teorie pedagogiczne. Rodzice z klasy średniej pakują ogromne pieniądze w korepetycje, żeby ich dzieci nauczyły się poza szkołą tego, czego nie uczy ich szkoła, dzieci z ubogich rodzin wydane są na pastwę złego systemu i złych nauczycieli. ”
.
Pani Moskovitz mówi o amerykańskiej, a nie tylko manhattańskiej, czy nowojorskiej oświacie. Nie mam powodu, żeby uznać że kłamie. i w tym kierunku podąża polska szkoła – jak ją widzę. Pan chyba też, skoro podaje Pan przykład nieczytających dzieci w gimnazjum.
.
Też zakończę historyjką, znów ze wsi kaszubskiej. Jakieś 20 lat temu mój rówieśnik cieszył się, że maturę zdał i nie będzie musiał już czytać książek! Wtedy mi się to wydawało smutne. Dziś uznałbym, że to bardzo optymistyczne. Bo skoro się cieszy, że nie będzie musiał, to znaczy, że w szkole czytał i musiał czytać! Obecnie nie jestem przekonany, że tak jest. A za 10-15 lat? Będziemy tych Akademii Sukcesu potrzebować?
.
Pozdrawiam serdecznie
W stwierdzeniu, że polska szkoła się amerykanizuje ma Pan oczywiście ćwierć racji. Ostatni raz nowe idee organizowania oświaty płynęły z Polski w świat kiedy żył między nami Comenius, potem kupowaliśmy idee od innych, polska szkoła się jezuitowała, czyli przyszedł złoty czas powszechnej ciemnoty. Istotnie nowe idee przychodzą do nas z zewnątrz. (A jak ktoś ma własne idee to jest ignorowany.) Czy te idee przyszły z Ameryki? Można to tak uprościć, ale ta wędrówka idei była nico bardziej złożona. Z grubsza biorąc polegała, na rewolucyjnym odwróceniu wszystkiego. Hasło szkoła, która ma uczyć zostało zastąpione przez ideę szkoły wspierającej kreatywność i chroniącej przed stresem. Twórcy reform w oświacie (jak to rewolucjoniści)za Chiny nie chcieli przyjąć do wiadomości, że nie ma uniwersalnych systemów, że trzeba się dostosować do sytuacji i potrzeb dziecka w danym środowisku i że idee Comeniusa są nadal aktualne.
W sposób przedstawiony w artykule da się wykształcić pewna liczbę uczniów, to bez wątpienia. Obawiam się jednak, że nie jest to sposób na nauczanie powszechne, choćby dlatego, że przy powszechnym nie mamy gdzie „odrzucać” tych, którzy nie dadzą rady. A więc chyba umiar we wszystkim byłby najlepszy.
Co do idei edukacyjnych to w Polsce mamy również amerykańskie i to takie, których Amerykanie nie zdecydowali się u siebie wprowadzić. Od kuchni wygląda to tak (to przecieki z obrad senatu uczelni), że panie na wydziale pedagogiki UG opisują pomysły amerykańskich kolegów i w ten sposób zdobywają tytuły naukowe (to nie żart). Potem kształcą studentów wmawiając im, że to najlepsze idee, „bo amerykańskie”. Takim „produktem” była pani Hall, która ostatecznie zdewastowała polski system nauczania. I mamy co mamy. Ratują sytuację, tak jak pan pisze, nauczyciele – zapaleńcy. Tylko ilu ich jest?
Mam pod nosem”amerykańską szkołę” dla rodziców – snobów, z której uciekają dobrzy nauczyciele, bo poziom nauczania określony przez dyrekcje jest żenujący. Za to Martusia Kaczyńska kształci tam swoje pociechy, żeby wyrosły na dobrych patriotów 🙂
Dlatego napisałem ćwierć racji z tą amerykanizacją. Przygotowując reformę oświatową ćwierć wieku temu MEN patrzył głównie na wzory europejskie – Francja, Niemcy, Wielka Brytania. W tym czasie było wiadomo, że warto przyglądać się ze szczególną uwagą reformie w Finlandii, ale akurat w MEN nie chcieli w to wierzyć. (Jeśli idzie o nowoczesne i skuteczne techniki nauczania to już wtedy wiodący był Singapur i Korea Południowa). Stany były ciekawe przez swoje eksperymenty (Teach for America – to ograniczony eksperyment, który nadal warto śledzić i papugować. W dziesięć lat później przyszła reforma „Nie zgubić żadnego dziecka”, której założenia były bardzo interesujące, ale nie uniwersalne). Moda na pedagogikę bez stresu w Skandynawii pojawiła się w końcu lat 70. ubiegłego wieku. Rzucili się na to jak cham na sodową wodę, bez świadomości konsekwencji dla dzieci mających zbyt mało stymulacji intelektualnej w domu (czyli większość). Teoria zabiła rozsądek.
Ćwierć racji?
🙂 Obawiam się, że mnie Pan przecenia, jeśli uważa, że śledziłem przepływ idei. Ja mówiłem o amerykanizacji tylko w kontekście wcześniej zacytowanych rezultatów naszej edukacji.
Rodzice, których na to stać, wydają ogromne sumy na korepetycje dla dzieci, a reszta pozostawiona na pastwę złego (coraz gorszego?) systemu oświaty.
.
Także dziękuję za dobre słowo.
Pozdrawiam serdecznie
Jezeli mam 40 ludzi i musza oni wykonac prace 60, to znaczy ze jestem dupa a nie kierownik. To do tych 11 godzin pracy na dzien. Zmuszajac ludzi do tego, okrada sie ich. Ma pan doswiadczenia z lat osiemdziesiatych w Szwecji, i owczesne trendy w szkolnictwie, a nie grzmi dzisiaj na genderyzm. Przeciez pan jest szczepiony.
Chcecie posłuchać rewolucjonisty?
https://www.youtube.com/watch?v=jPnJyOEvRDE#t=20
Ach te poglądy, poglądy..
Panie Andrzeju Koraszewski..
quote;
polska szkoła się jezuitowała, czyli przyszedł złoty czas powszechnej ciemnoty.
…………………………
Ciekawe, czy profesor Geremek był twórcą tego typu poglądów?
Polecam lekturę..
quote;
W 1565 r. w Braniewie na Mazurach powstało pierwsze w Polsce kolegium
jezuickie, a przy nim seminarium duchowne. Tylko do końca XVI w. założono
dwanaście kolegiów i tyleż samo seminariów (11 w Polsce i jedno w Siedmiogrodzie).
W wieku XVII powstało kolejnych 49, a w XVIII – 17. Jezuici powołali
do życia także, pierwsze w dziejach szkolnictwa polskiego, seminaria
nauczycielskie. Zależało im bowiem na gruntownym przygotowaniu przyszłych
nauczycieli i wychowawców, stąd obok formacji duchowej i humanistycznej
zwracano tu szczególną uwagę na umiejętności dydaktyczne. Pierwsze takie seminarium
powstało w 1571 r. w Pułtusku (później przyszły jeszcze ośrodki
w Poznaniu, Jarosławiu i Dorpacie) (strona 39)
……………………………..
http://dspace.uni.lodz.pl/xmlui/bitstream/handle/11089/2539/magdalena%20kuran.pdf?sequence=1&isAllowed=y
@Magog, mam nawet karty egzaminacyjne z jezuickich szkół 🙂
Ilość nauczanych przedmiotów jest dość duża, poziomu nie ocenię, bo aby to zrobić rzetelnie trzeba by mieć porównanie ze stanem dotychczasowym, ale i tak jest to ciekawe. W „Historii szkół” Łukasiewicza z połowy XIX wieku jest coś o ich metodach nauczania, muszę zajrzeć.
Akademia Sukcesu w Harlemie jest pomysłem na przeciwdziałanie wykluczeniu i reprodukcji patologii społecznych. Każdy pomysł na rozwiązywanie tych problemów jest dobry, a stres dzieci nie powinien być nadmierną ceną za ten pomysł.
—————————————————-
Kiedy mowa o Polsce mnie się zdaje, że masowej oświacie potrzebna jest różnorodność. Oprócz szkół państwowych powinny w Polsce na szerszą skale niż dzisiaj rozwijać się szkoły prywatne, społeczne, samorządowe, pod egidą uniwersytetów, stowarzyszeń społecznych, etc. Zmierzam do tego, że receptą na sukces masowej oświaty (jak każdego masowego procesu społecznego) jest różnorodność i konkurencja miedzy szkołami, konkurencja na trzy rodzaje umiejętności uczniów: minimum (programowe) wiedzy, poziom samodzielności myślenia oraz zdolności do współpracy. Miałem okazję obserwować przez 5 lat jedną z najbardziej prestiżowych prywatnych szkół warszawskich (podstawówka i gimnazjum) a w związku z tym także konkurencję lokalną i szerzej w całej stolicy.
Szkolnictwu najbardziej pomogłaby koncepcja dotacji oświatowych zróżnicowanych ze względu na wyniki szkół. Dzisiaj te subwencje są prawie równe, oprócz części uzależnionych od zamożności i decyzji gmin. Wszystko jedno czy zróżnicowanie to wynikałoby z rozwiązań ustawowych czy z koncepcji bonu oświatowego.
A ja mam jedno pytanie.
Kto z Was pracował jako nauczyciel w szkole podstawowej?
Obojętne gdzie.
W zasadzie Magoga ignoruję, ale tu pytanie jest interesujące. Otóż tak, pierwsza praca (bardzo wiele lat temu – wychowawca w ośrodku dla młodzieży trudnej w Warszawie, w Szwecji kilka lat dorabiania jako nauczyciel języka polskiego dla dzieci imigrantów, a potem już tylko praca nieodpłatna z dziećmi w gimnazjum.
Zaś o szkołach jezuickich Józef Wybicki pisał: „…żywość dowcipu, ciekawość, łatwe pojęcie… były w ich oczach przywarą… Barbarzyńcy! chcieli mieć z
młodzieży cienie i mary, z ludzi wolnych – bydlęta w jarzmie, z obywateli przeznaczonych do służenia ojczyźnie radą i orężem – nieczułe i ciemne
stwory…”. Obraz był bardziej skomplikowany. Na samym początku epoki stanisławowskiej właśnie zakony jezuitów i pijarów stały się kuźnią, z której wychodziły zastępy światłych reformatorów, żądających radykalnej zmiany
systemu edukacyjnego i głośno domagających się odsunięcia niekompetentnych mnichów od szkolnictwa i ograniczenia ich wpływów. Ten Wybicki to ten od hymnu, ale również sędzia Sądu Najwyższego, ciekawa postać, warto go czytać.
@Magog, ja pracowałem przez rok zastępując kolegę, ale to wystarczyło, by nabrać obrzydzenia do sporego procenta nauczycieli. Może pracowałem za krótko, nie wiem. Pracowałem z młodzieżą 18 -25 i pracuję z seniorami.
Co zaś do Wybickiego, to był chuligan, łobuz i buntownik 🙂
W wieku 15 lat był prowodyrem buntu w szkole jezuickiej na Starych Szkotach w Gdańsku, za co go relegowali, mimo wstawiennictwa stryja – księdza, który go wychowywał po śmierci ojca. A poczytać go warto, nie tylko pamiętniki, bo i sztuki teatralne pisał i libretta do oper.
No i był jednym z tych, którzy opracowali i przygotowali „zamach stanu” (tak pisała Katarzyna II) w postaci Konstytucji 3 Maja.
Szukałam pracy, więc postanowiłam poszerzyć swoje lingwistyczne umiejętności. Było kilka ofert pracy dla nauczycieli języka hiszpańskiego Łodz, skusiłam się na język hiszpański. Bank słów jest dość duży, ale z pomocą korepetytora, udało mi się go okiełznać. Jako nauczyciel wiem, jak trudno jest dobrze nauczyć obcego języka, zwłaszcza języka hiszpańskiego. Na początku przeczesałam wszystkie oferty pracy w Łodzi, później natrafiłam na Preply http://preply.com/pl/lodz/oferty-pracy-dla-nauczycieli-języka-hiszpańskiego Naprawdę polecam, hiszpański na najwyższym poziomie. Duża baza ofert pracy, odnajdą się tu nie tylko nauczyciele, ale także uczniowie. Praca już czeka otworem!