Stefan Bratkowski: Wstyd i sprawiedliwość28 min czytania

Rozbieżności między grecką starożytnością a nami nie kończyły się na religii. Mam do dziś w pamięci odmienności z gruntu inne — to, co wyczytałem przed kilkudziesięciu laty w Zygmunta Kubiaka Muzie greckiej, w zbiorze starogreckich epigramatów, które pan Zygmunt przełożył. U początku specjalny akapit uwydatniał, że my, narody słowiańskie, przy wspólnej z Rzymem gramatyce i w dużym stopniu składni, z deklinacją i koniugacją, różnimy się od Greków nawet rodzajem samego języka:

Grecki język literacki (w nieporównywalnie większym stopniu niż łacina) ma naturę tak odmienną od języków nowożytnych, że można nieraz przetłumaczyć frazę grecką ‘bardzo ściśle’, ‘słowo w słowo’ według najlepszych dykcjonarzy, a jednocześnie całkowicie zagubić barwę — i nawet sens — oryginału. Greka ma niezmiernie bogatą fleksję, słowotwórstwo, gramatykę (nie tylko bogatą, ale wyposażoną w różnorodne odcienie znaczeniowe i emocjonalne). Niemal każde słowo greckie występuje w poświacie swoich skojarzeń etymologicznych (które w słowach polskich są znacznie bardziej zatarte). Istnieje nieraz kilka form tego samego słowa albo kilka słów, które ze ‘słownikowego’ punktu widzenia są ścisłymi synonimami, a jednak każde z nich ma zupełnie odmienny ton. Wobec bogactwa przymiotników, zwłaszcza przymiotników złożonych, albo wobec bogactwa różnych konstrukcji gramatycznych, którymi można wyrazić tę samą myśl, tłumacz pragnący oddać nie tylko ‘treść’, ale i ‘barwę’ oryginału staje nieraz bardzo zakłopotany,
(Muza grecka, Wwa 1968, s. 16).

Jan Parandowski, wcześniejszy od Kubiaka o pokolenie i o te same odkrycia, pisał – „Gdzież była ziemia, na której istniało obok siebie pięć form bezokolicznika: być?” Nikt chyba nie potrafił jak Parandowski odsłaniać poetyckiego geniuszu Homera, ukazując zarazem prawie niepokonywalne trudności przekładu: „Homer umiał wybornie zmieniać sens i wartość uczuciową nawet najbardziej utartych zwrotów, rzucając na nie inny odcień, zależnie od okoliczności. W porządku tych samych wierszy nakłada zbroję HektorParys, ale dwa tak różne charaktery – bohatera i tchórza – nasycają te uświęcone formuły zupełnie innym nastrojem”. Pomyśleć, jak trzeba oddychać tą greką, by nie potykać się o zróżnicowane metra, czyli rytm wiersza, czy też o „słownictwo jedno z najbogatszych, jakie zna poezja, (…) z różnych dialektów, głównie eolskie i jońskie, co nastręczało tyle kłopotów filologom i nadal ich nęka” (szkic wstępny Jana Parandowskiego do Homer. Odyseja, tłum. Jan Parandowski, Warszawa 1998, s. 9 i 8).

Nie podejmę się tłumaczyć odrębności daktylu eolskiego Safony i daktylu Alkajosa, obu przecie złożonych z jednej sylaby długiej i dwóch krótkich, nie objaśnię żadnych innych rytmów stopy wierszowej, bo ta wiedza, zbyt odległa i trudna nie tylko dla mnie, zastrzega smak Homera dla mistrzów greki, dlatego przekłada się Homera dla bezpieczeństwa dokładności prozą. I skomplikowanie tej wiedzy, i wszelkie inne przedziały, odsuwające nas od rzeczywistej, greckiej starożytności, wszystko to powinno było mnie przestrzec, innymi słowy — raczej odstręczyć, niż zachęcać do poszukiwań. Tym bardziej że dałoby się wyliczać dalsze dowody owego przedziału między tą starożytnością i nami.

Miałem jednak po swojej stronie pewnego dobrego znajomego, Jurka Ciechanowicza, prawda, że znacznie młodszego… Archeolog, redaktor naczelny wydawnictwa architektów „Arkady” (co tu nie bez znaczenia), z ogromną wiedzą i poczuciem humoru, redagował serię Biblioteki Antycznej dla wydawnictwa Prószyńskiego – i zmarł przedwcześnie, wszystkiego 44-letni. Nie dożył ani wydania Odysei w przekładzie Parandowskiego, ani swojego przekładu Priapeów, starożytnych epigramatów fallicznych. We wstępie do nich reklamował, jakby testamentem, nasz związek z Grecją dawno minioną: „starożytność, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, jest wciąż obecna w otaczającym nas świecie, i to nie tylko w rzeczach wielkich, jak kolumnady klasycystycznych budowli, lecz także w zatkniętym w polu śmiesznym strachu na wróble, który odstrasza ptaki z takim samym skutkiem, jak niegdyś drewniany Priap odstraszał złodziei” (Jerzy Ciechanowicz, Priapea, Wwa 1998, s. 14).

Ciechanowicz też miał rację – na równi z tymi, którzy podważali tę ciągłość. Bo ciągłość symbolizują nie tylko strachy na wróble. Człowiekowi przesądnemu źle dziś rokuje przecinający mu drogę czarny kot, w starożytności należało unikać przecięcia swojej drogi z łasicą… I nikt nie może dziwić się Pygmalionowi, jeśli zakochał się w Afrodycie Knidyjskiej Praksytelesa lub w posągu, który nazywamy Wenus z Milo, czy w jakiejś innej, nie mniej pięknej, marmurowej Afrodycie, której żywą kopię prawdopodobnie znalazł i uznał za dar bogini. Jak architektura, tak i rzeźba grecka pozostała dla nas do dzisiaj zbiorem dzieł nieśmiertelnych, budząc miłość piękna. Odtworzyliśmy jako instytucję igrzyska olimpijskie, które w Grecji starożytnej wymagały zaprzestania działań wojennych; naszą epokę tylko na to stać, by Olimpiady nie odbywały się w trakcie wojen. Siatkę geograficzną, pierwsze równoleżniki i południki, oraz globus, mamy też po Grekach. I można mnożyć takie dziedzictwa.

Przede wszystkim jednak odnajdujemy starożytność grecką w określonych podstawowych pojęciach. Od geometrii wykładu Euklidesa i twierdzenia Pitagorasa po zasadnicze kategorie i samo podejście do tematu takiego jak prawo… Zanim opowiem tu o przygodach pojęć tudzież instytucji służących sprawiedliwości i prawu, zdradzę na razie, że ustrój ateńskiego sądownictwa, czasem daleki od sprawiedliwości, w niejednym szczególe był inteligentniejszy od naszego, XX-wiecznego! Aliści u Frazera, przy jego nieprawdopodobnej wiedzy, nie ma Talesa z Miletu, i to ani jako astronoma, ani jako prawodawcy, nie ma takich prawników jak Pittakos, ani nawet Solon!